Mizantropia snu
wydaje mnie spoconym wydmom prześcieradeł
Nerwami zbłąkanych palców
pod skórą szukam blizny światła
Zamiast oczu mam dwie zwarte muszle
Wyciskam wyrzuty sumienia
rzucam się w anamnezę –
lżej
na umownej duszy
W masce
- z uwagi na intymną technologię
i służebność tajemnicy – produkuję
podczerwoną trawę na użytek wizji własnej
W wielolistnym łuku firmamentu
zbierają się w delikatny bukiet
zębate koła tęczy:
solidnie rozszczepione –
metafizyki włos
na czworo
W żarnach wizji snu i przypomnienia
nikną papilarne linie siły charakteru
W myśl synodu od psychicznej deratyzacji
będziemy prolongować karnawał reklam
i zabezpieczy się
bezpieczny stosunek
do ludzkiego raju