Archiwum

Stanisław Stanik - Sytuacja poetów śródpokolenia 1965 (2)

0 Dislike0
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Ryszard Przybylski, może być uznawany za współtwórcę programu nowego klasycyzmu. W tym konkretnym przypadku opisuje, porównuje i wyznacza właściwości kilku wybranych autorów, współczesnych klasyków. Są wśród nich Artur Międzyrzecki, Jarosław Marek Rymkiewicz, Julia Hartwig, Jerzy Sito. Wiele innych pisarzy dałoby się zaliczyć do kręgu nowego klasycyzmu. Inna ważna książka Przybylskiego „Klasycyzm czyli prawdziwy koniec Królestwa Polskiego” podejmuje zagadnienia klasycyzmu oświeceniowego, który na początku był utożsamiany z klasycyzmem w ogóle.

Z czasem dopiero termin rozszerzył swą konotację. Samo znaczenie słowa wyszło spod piór Jana Śniadeckiego i Kazimierza Brodzińskiego na określenie stylu bardziej niż epoki, skąd wyrażenie dziś zanikłe „klasyczność”. W takim znaczeniu używali tego miana jego przeciwnicy, jak Maurycy Mochnacki czy Adam Mickiewicz, w takim jego zwolennicy jak Jan Śniadecki i w takim umiarkowaniu asymilatorzy jak Kazimierz Brodziński. Sami klasycy zauważali odrębność swego stylu i podkreślali to nawet w epoce porozbiorowej, gdy przeszli do obrony swych pozycji. Za twórców tego stylu – i Przybylski to uzasadnia na łamach swej książki – uważano takich pisarzy, jak Milton, Corneille, Racine, Boileau, Pope, Voltaire, Krasicki i Deille. Sumuje w słowach wprowadzających Przybylski swe spostrzeżenia o wadze i wielkości epoki klasycznej: „Klasycyzm trwał tedy, z małymi przerwami spowodowanymi przez kryzysy, ciągle atakowany przez zwolenników innych stylów, przez półtora wieku, a może nawet dłużej, ponieważ wymieniano często również Jana Kochanowskiego i innych pisarzy Złotego Wieku”. W tym spostrzeżeniu myli się Przybylski, bowiem rzeczywiście do klasycyzmu należało Oświecenie, podobnie Odrodzenie Złotym Wiekiem zwane, ale obie te epoki zostały przedzielone epoką o proweniencji romantycznej, barokiem. Przybylski nie zna dobrze sinusoidy Krzyżanowskiego, wykreślającej przebieg dwu zmiennych tendencji historii literatury. Jak na znawcę zagadnienia, tkwi w poważnym błędzie.
Powstało nieporozumienie historyczne, które przysłania potem zasób wiedzy zebranej dla charakterystyki klasycyzmu, postawy, stylu i epoki. Przybylski daje najpierw szeroki ogląd semantyczny tego słowa, nim przystąpi do rozważań generalnych. Wyraz „classicus” był używany w dawnym Rzymie na określenie człowieka, który należał do najwyższej klasy obywateli, o bardzo wysokim dochodzie. Słowo to przeniesiono ze sfery prestiżowej do piśmiennictwa i zaczęło oznaczać pisarza wybitnego, który na gruncie swego spécialité mógł być podawany za wzór dla innych. Uznaje się, że w takim właśnie znaczeniu to słowo użył po raz pierwszy Aulus Gellius w zbiorze „Noce attyckie” (II w. n.e.), ale przecież autor ten cytował tutaj Marka Korneliusza Frontona, retora, który był z kolei nauczycielem cesarza Marka Aureliusza.

W Europie przez wiele wieków słowo oznaczało z jednej strony wzorowego i doskonałego pisarza antycznego, z drugiej zaś pisarza współczesnego, naśladującego starożytne. Na przełomie wieku XVIII i XIX pojawiły się terminy ukute od tego wyrazu jak „klasyczność” i „klasycyzm”. Przestano wiązać je z naśladowaniem antyku, a w zamian uznano je za wyrażające pewną postawę estetyczną. Z terminu oceniającego, wartościującego, stał się terminem systematyzacyjnym; wskazywał na przynależność do prądu literackiego.

Długie dzieje rodziny wyrazów wywodzących się od słowa „klasyk” sprawiły, że wyraz stał się bardzo wieloznaczny, a o jego rzeczywistej treści decyduje kontekst. Znany filozof Władysław Tatarkiewicz początkowo w swoim francuskim dziele wyliczył tylko cztery jego znaczenia, ale w książce „Dzieje sześciu pojęć” zebrał ich ostatecznie sześć. Ścisłość w wyliczaniu wieloznaczności słowa burzyła przeciwników filozofa, ale gniewami tymi kierowała raczej pycha. Niezbędna jest świadomość różnorodności desygnatów, wtedy wiadomo, w jakim znaczeniu ten wyraz jest stworzony. „Słowo to posiada i będzie posiadać szereg znaczeń w szeregu kontekstach – pisał Thomas Stearns Eliot – mnie zaś chodzi o pewne określenie w pewnym kontekście”.

Rozumienie klasycyzmu w sensie estetycznym Przybylski oparł na normatywnej poetyce czeredy teoretyków od Jeana Chapelain’a do Józefa Korzeniowskiego. Stanowiła ona potęgę wyrokującą o wartościach, od lat sześćdziesiątych XVII wieku we Francji do lat dwudziestych XIX wieku w Polsce. Ostateczny kształt klasycyzmu został uformowany w epoce walki klasyków z romantykami. Właśnie od biorących udział w tej walce wyraził się system dawnych i nowych wartości i pojęć. Przejęli oni przede wszystkim dychotomiczny podział literatury na klasyczną i romantyczną, wprowadzony najpierw przez romantyków niemieckich. Ci z kolei oparli się na nazewnictwie głównie Hegla i Diltheya, którzy używali terminu „klasyczności”. Przybylski przeciwny jest stosowaniu tego wyrazu, podobnie jak wyrazu „klasycysta” czy neoklasycyzm, co jednak wydaje się puryzmem językowym.

Od uczestników walki klasyków z romantykami – i na odwrót – przejęli historycy sztuki i literatury sposób podejścia do zagadnień wartościujących i estetycznych w badaniach naukowych. Przyjęli przede wszystkim podział na klasycyzm i romantyzm, który ukształtował system opozycji, potrzebny dla względów poznawczych. Miejsce w tym systemie stanowi o kryterium, według którego zalicza się pisarza czy nawet pojedynczy utwór do określonej poetyki historycznej lub tylko światopoglądu indywidualnego. Opozycje te, jak wynika z tradycji wieków składają się na dwubiegunowe przeciwieństwa, świadczące o różnicach filozoficznych, estetycznych i politycznych: racjonalizm – mistycyzm, skończoność – nieskończoność, rozum – uczucie, równowaga – niepokój, harmonia – chaos, tradycjonalizm – nowatorstwo, duch antyku – kult średniowiecza, oziębłość – namiętność, opanowanie – ekskrecja, naśladowanie – fantazja, stabilizacja – rewolucja.

Za klasycyzmem przemawia zespół takich cech: racjonalizm, idea skończoności, rozum, równowaga, idea harmonii świata, tradycjonalizm, duch antyku, chłód, opanowanie, naśladowanie natury i stabilizacja społeczna. Z badaniem literatury według tych nadrzędnych haseł były już kłopoty. Uczeni wybierali dla ułatwienia przeważnie tylko jedną parę opozycji. Korff upatrzył sobie na przedmiot badań racjonalizm i mistykę, Strich skończoność i nieskończoność, Chrzanowski rozum i uczucie, Żyrmunski harmonię i chaos, Wölfin chłód i namiętność (jeśli nie wspominać o pięciu słynnych opozycjach, służących mu w sporze między klasycyzmem a romantyzmem sztuki na klasyczną i barokową) i na koniec Gierson żywi szczególny wzgląd do zestawienia: równowaga – niepokój. Ta jednostronność podejścia do zagadnienia wywoływała dyskusje i spory, bo zamazywała się w niej jasność i wyrazistość postawy klasycznej czy romantycznej.

Klasycyzm nie był monolitem w literaturze polskiej, podobnie zresztą jak romantyzm w znaczeniu epokowym. Składał się z dwu co najmniej okresów, przedrozbiorowego i porozbiorowego (pseudoklasycyzm). Podobnie jak na przełomie wieku XVIII i XIX kształtowały dokonania literackie dwa (co najmniej) pokolenia, tak – duże podobieństwo do tej sytuacji wykazuje epoka literatury Polski Ludowej (lata 1945-1989). Dadzą się w niej wyodrębnić cztery pokolenia, co prawda krótkie, lecz bogate w dorobek. Pokolenia te wydzieliły w historii pisarstwa okresy lat: 1945-1956, 1956-1970, 1971-1981, 1982-1989. Każdy motywowany jest ważną datą historyczną i eksplikacją nowej świadomości estetycznej.

Warto poświęcić problemowi pokolenia trochę specjalnej uwagi, bowiem jest on zwornikiem rozważań przewijającej się w całej niniejszej pracy. Zagadnienie zostało wysunięte na plan pierwszy i podane szczegółowej analizie w książce Kazimierza Wyki „Pokolenie literackie” (1977 i 1989). Uczony ten długo nosił się z zamiarem napisania takiej pracy, szybko napisał ją (1939), lecz uległa zniszczeniu. Tak to objaśnił (w przedmowie do niezrealizowanego wydania „Modernizmu polskiego”):

„[praca powstawała] w ścisłym związku z inną, dotąd spoczywającą w rękopisie książką „Pokolenia literackie” i stanowi szeroko rozbudowaną egzemplifikację zasady metodycznej, o której słuszności autor jest stanowczo przekonany dziś, jak był przed laty dziesięciu. Tą zasadą jest przekonanie, że metoda, która w sposób najbliższy rzeczywistemu rozwojowi prądów na ich tle socjologicznym pozwala ten rozwój dzielić na okresy, jest podział na pokolenia, jest w terminologiach socjologicznych opisane następstwo pokoleń”.

W sposób zawoalowany badacz przybliżył zasady i  kwintesencję podziału literatury na jednostki mniejsze od epoki – okresy, które są wykładnią postawy pokoleniowej. Generację zwaną pokoleniem Wyka pojmował nieco inaczej niż jego poprzednicy. „W ujęciu Wyki – ujął to Henryk Markiewicz w „Przedmowie” do książki – pokolenie literackie to zbiorowość, w przybliżeniu rówieśniczy, która wyodrębnia się pod działaniem zasadniczej zmiany, jak byśmy dzisiaj powiedzieli – nowej koniunktury historycznej, i samookreślając się wobec niej, dokonuje znaczącego zwrotu w procesie literackim: nawet zwalczający się ludzie rozwiązują w ramach pokolenia podobne zadania epoki, żyje w tej samej rzeczywistości kulturalnej i podobieństwo zadań łączy ich mimo różnicy rozwiązań”. Słowem, więź pokoleniową zawęża wydarzenie historyczne, do którego ustosunkowują się przedstawiciele. Awans niektórych roczników pokolenia do roli pokolenia jest rezultatem dodatniego sprzężenia między sytuacją, która stawia nowe wyzwania, a ich predyspozycjami i uwrażliwieniem na zmiany w procesie społecznym.

Co musi zaistnieć, żeby pokolenie literackie wykrystalizowało się? Najwidoczniej powinno wytworzyć się koło rówieśników, przyjaźni i wzajemnego poparcia. Muszą dać znać rozwijające się z nich niekiedy grupy programowe (i sytuacyjne) o świadomości wyższej, skupione zazwyczaj wokół określonego czasopisma. Zauważalne mogą być odmiany wewnątrzpokoleniowe, często ze sobą skłócone, lecz połączone świadomością negatywną wobec wspólnych przeciwników.

Na drugi plan zeszło przeżycie wspólne pewnych zdarzeń historycznych, na pierwszym pozostaje teza o samodzielności rozwojowej literatury. Lecz zarówno bodźce społeczne wypiętrzają i potęgują zjawiska estetyczne (w zakresie stylu), tak i mogą wtargnąć na obszar literatury i kształtować go. Jest to zależność naprzemianległa, zwrotna. W każdym razie zarówno style artystyczne jak i prądy ideowe, rysują się w świadomości krytyka jako struktury wobec pokolenia implikacyjne i nadrzędne („Nie w stronę biologizmu czy psychologizmu – pisze Markiewicz – się skłania, lecz raczej – ku idealizmowi obiektywnemu”).

Za swoje przyjmuje Wyka stanowisko rozumienia pokoleń przez francuskiego badacza Mentrégo: „Pokolenie […] jest tylko pewnym  o ś r o d k i e m   d u c h o w y m, w którym zależnie od psychologicznych praw młodości problemy, tendencje, style podlegają swoistej apercepcji, nadającym nowy wyraz tym momentom zastanym przez pokolenie, ale nie pokolenie wyłania dopiero z siebie, stwarza w jakiś absolutny sposób owe style i zagadnienia. Pokolenie je kształtuje, urabia, ale  te dążności nie są dziełem samego tylko rówieśnictwa”.

Zmienność i następstwo stylów, na przemian klasycznych i romantycznych, odnosi się do kolejnych pokoleń, zgodnie z socjologicznym prawem retrospekcji Kelles-Krauza, a z drugiej – z dwubiegunową a raczej spiralną koncepcją następstwa prądów literackich, wykładaną wówczas przez Juliana Krzyżanowskiego („Barok na tle prądów romantycznych”, 1937), a Wyce znanej także z wypowiedzi Karola Irzykowskiego. Ponieważ jednak do jednej epoki wliczano po kilka pokoleń, stosunek ich w autonomicznym wyrazie do romantyzmu czy klasycyzmu nie był jedyną wykładnią ich artykulacji. Pamiętać należy, że pokolenie daje obraz okresowi, który nabierze wyrazistości po jakimś czasie.

Sumując swoje uwagi o życiu literackim, na tle którego rozgrywają się spory i walki pokoleniowe o stan jutrzejszy, Kazimierz Wyka staje się doraźnym pragmatykiem. „Jakkolwiek następstwo pokoleń nie jest żadnym determinującym i określającym zespołem warunków, to jednak przy opisie  p r z e b i e g u […] ż y c i a [literackiego i artystycznego], szczególnie formy dyskusji walki ideowo-artystycznej, urabiania i ustalania programów, na pewno może oddawać usługi jako […] instrument dokładniejszej obserwacji i opisu. W dwóch szczególnie okolicznościach, z pozoru przeciwstawnych. To znaczy podówczas, kiedy określone pokolenie literackie czy artystyczne wchodzi na arenę, i podówczas, kiedy poprzez kolejne zgony poczyna ją opuszczać”.

Słowa te powstawały w latach 70. ubiegłego wieku i choć nie są dziś tak żywo idące z duchem czasu, nadal mogą być wyznacznikiem wewnętrznej temperatury życia literackiego.

Jeden z głównych  przedstawicieli poezji lat 1965-1970 (rocznik 1940), Aleksander Nawrocki, zarówno wiekowo jak i pod względem swego wystąpienia z dorobkiem przynależy do pokolenia „Współczesności”, działającego w latach 1956-1970. W tym pokoleniu zrodziła się książka Wyki, wówczas byli aktywni inni krytycy literaccy, Zbigniew Bieńkowski, Artur Sandauer, Jerzy Kwiatkowski, Jan Błoński. Przywódcą-teoretykiem tej generacji można nazwać Jana Błońskiego, autora „Odmarszu”. Jest rejestratorem poczynań pojedynczych autorów, historykiem literatury, estetykiem i ideologiem. Wypada oprzeć się o jego rozważania. Pokolenie wzięło swą nazwę od tytułu pisma, które zaczęło wydawać, a Błoński kwituje tę sytuację w długiej opowieści (rozdział „Kariera pokolenia): „Ta pierwsza „Współczesność” była bardzo dziwna. Wcale nie ze względu na treść. Ani na nazwiska: Kabatc, Leja, Szymański, Chęcińska, Kotowska czy Dobosz. Wiersze były bladziuchne, opowiadania wątłe, ubogie. Tylko ton ostry, drapieżny – jak wypadało. Z akcentem szczerości, przemożnym i udawanym: szczerości niepewnej, która kazała pompować własny strach mocnym słowem. Tak, to wszystko było naturalne, do przewidzenia. Zaskakiwało tylko, że „Współczesność” nie politykowała. Wtedy, w 1956 roku! Wszystko się dokoła zmieniało, a publicysta „Współczesności” nudził. Pisał… o „sytuacji młodych”. Nie wszystkich młodych. Tylko o takich młodych, którzy nie mają gdzie drukować. Bo w redakcjach gardzą poezją, a wydawcy nie chcą ryzykować: „I, co do cholery robić?” -  wołał.

Miał rację. Czuł też co do świadomości krytyków dotarło po roku dopiero, po dwóch albo i wcale jeszcze nie dotarło, że na odmianę polityczną nałożyła się inna skromna i mało (pozornie) ważna: literacka rewolucja pokoleń. Zmiana warty. Skoczył literacki zegar: przesunął się o jedno pokolenie”.

Nastąpił mimowolnie przeskok od negatywu do pozytywu, od buntowniczości do zgody. Pretekstem do samookreślenia się był wewnętrzny kryzys wartości, choć na pozór wszystko pozostawało po dawnemu, jak przed wojną. Początek artykulacji pokolenia dał nowy powiew ideowy teatrzyków studenckich. Najpierw w „Bim-Bomie”, cierpiętniczym i sentymentalnym, później w bojowym i bardzo warszawskim STS-ie rodziły się nowe hasła jako próba antidotum na nudę.

Zdawałoby się, że literatura pójdzie drogą sprzeciwu i permanentnego buntu. Nic bardziej podobnego! Co prawda dramat komunisty poszedł do lamusa, nastała moda na empiryzm, nauki ścisłe, cybernetykę. Były mody na kabaret „Koń”, przedstawienia „Króla Ubu”, wieszczącego zmierzch epoki romantyzmu. Ale na rozrachunki „Współczesność” była za młoda. Uznanie przyniósł Stanisławowi Grochowiakowi artykuł programowy „Karabela została na strychu”, gdzie autora straszy widmo Somosierry. A gdzie indziej w tym piśmie dało się przeczytać wyznanie wiary w rzeczowość, dobrą robotę, w staranność zwyczajnego pracownika.

Krytycznie miało się to pokolenie w oczach jego ideologia, Jana Błońskiego. Napisał wręcz, zarzucając brak wyraźnego programu: „Tak czy inaczej pokolenie rozumieją publicyści „Współczesności” jako zespół jednostek i zespół artystów. Mało piszą o problemach całości pokolenia, a jeśli, to raczej banalnie. Boją się socjologii, psychologii, filozofii. Za to gotowi krzyżować szpady o „Szansę młodych”, to znaczy o materialne, rzeczowe warunki artystycznej wypowiedzi”. Nie dziwi, że przy brzmieniu takich tam-tamów najszerzej rozwijał skrzydła „mały realizm”, a w życiu zawładnęła umysły „mała stabilizacja”. Były szeroko znane eksperymenty – abstrakcjonizm, egzystencjalizm, strukturalizm – ale jako ucieczka od rzeczywistości. Pierwsze pokolenie, które dojrzało w Polsce Ludowej, najlepiej czuło się w formach ugodowych.

W innym szkicu książki Błońskiego „Mit odrębności” autor zajmuje się zagadnieniem tożsamości pokolenia, wstępującego do świadomości społecznej po roku 1956. Uwikłane w historię, w tradycję, tak czy owak wniosło nowe spectrum wartości i estetyki, niezależnie od tego, czy to się podoba czy nie. Tworzywa pod Nową Falę dostarczyli słowiarze z Białoszewskim i Karpowiczem (dalej w Przybosiu i Peiperze) na czele. Pisarze mieli kontakt z rzeczywistością, którego odwzorowaniem były ich książki, a to dało świeży powiew własności językowych bardzo uchwytnych. Broni Błoński „małego realizmu”, zaznaczając, że: „literatura musi – aby nabrać odwagi, ciężaru, skuteczności – wychodzić od doświadczenia konkretnego i prowadzić do uogólnienia i symbolizacji, nie zaś startować od znaków, alegorii i emblematów”.

Zwracając się z kolei do autorów podziału literatury na klasyczną i romantyczną, wykazuje swój do nich niechętny stosunek (to dlaczego godzi się na podziały pokoleniowe?). Pisze tak: „Klasykiem” byłyby wtedy każdy pisarz, każdy artysta, który to co regularne, literackie, estetyczne i powszechne stawia wyżej niż to, co szczególne, jednostkowe, nie zaliczone jeszcze do sztuki i pozbawione stempla literackości…”. Kategoryczny podział jest błędny – zdaje się mówić Błoński. Ale chce iść na kompromisy. Pisze: „w każdej epoce, ba, w każdym artyście współistnieją szacunek i niechęć do reguły, normy, sztuki nawet!... Czy w tej samej zawsze proporcji? Na pewno nie. Dlatego możliwe są odejścia powroty do „klasycyzmu”. Jakby fala, co nigdy całkiem nie zamiera, niosła się raz wyżej, raz niżej”.

Dyskusje krytyków literatury dostarczają ciekawego materiału do pojmowania pokolenia „Współczesności”. Wbrew pozorom i mimo tylu piór towarzyszących zjawisku, pokolenie to nie jest okresem dobrze rozpoznanym. Powstaje na przykład pytanie, dlaczego zastępuje się go już od roku 1960 pokoleniem Orientacji „Hybrydy”? Tak nazywa się generację poetów działających przy klubie warszawskim, której przywódcami zostali Krzysztof Gąsiorowski, Zbigniew Jerzyna, Jerzy Leszin-Koprowski, Janusz Żernicki itd. Ale – moim zdaniem – na nowe pokolenie, około 1960 roku, było za wcześnie, poza tym była to raczej grupa niż pokolenie, przyjmująca z reguły w swe szeregi tylko pisarzy warszawskich. Jako propozycja zamknięta nie mogła pretendować do roli „tuby” pokoleniowej.

Świadomość pokoleniową penetruje krytyk mu towarzyszący Andrzej K. Waśkiewicz, który napisał: „Młodzi poeci w przeciwieństwie do klasycznych [w znaczeniu: wybitnych] debiutantów, od razu pragną dać się poznać jako gardzący efektami myśliciele. Ich kolebką jest abstrakcja”.

Generacja „Hybryd” stanowi raczej podpokolenie, jak mówią niektórzy lub śródpokolenie, jak określają inni. Ich wpływ na całą literaturę był odczuwalny najwyżej do roku 1965, kiedy wyłoniło się nowe śródpokolenie (formacja). Zarzucano im, że sięgnęli do Norwida i Eliota. Rzeczywistość społeczną w ich rozumieniu dawało się sprowadzić do kategorii intelektualnych. W przypadku poezji (świata pojęć) już niejako a priori uznaje się za Eliotem dwa źródła poznania: pośrednie i bezpośrednie. Poezja miała odzwierciedlać zdezintegrowany, niespójny świat zewnętrzny, ale nie subiektywny, a obiektywny, z tendencjami ponadindywidualnymi. „Język poezji pokolenia literackiego „Hybryd” – pisał marek Jędrzejewski w książce „Młodzi poeci w PRL” (2015) – odzwierciedlali rozszczepioną świadomość istnienia pomiędzy  k r e a c j o n i s t y c z n ą  s t r u k t u r ą  w i e r s z a  a  s p o ł e c z n y m   z a m i e r z e n i e m”.

„Hybrydy” były grupą tak samo zamkniętą i efemerydalną jak jej sposób wypowiedzi. Taka jej propozycja musiała szybko być zastąpiona inną i najwyżej mogła występować na prawach równoczesnych z innymi propozycjami. Próby szukania nowych środków wyrazu były ponawiane. Śmiem twierdzić, że w roku 1965 nastąpiła nowa artykulacja programu wewnątrzpokoleniowego, na prawach nawet szerszych od „Hybryd”. Atak nastąpił z dwu stron: umiarkowanej (ugodowej) i bojowniczej (romantyzującej, postępowej).

Kto przebijał trzecią wspólną drogę trzeciej generacji (formacji) „Współczesności”? Młodzi, przeważnie studenci, przychodzący do klubu „Hybrydy” na Mokotowskiej. Aleksander Nawrocki wspomina: „Ja zacząłem tam chodzić od r. 1965. Zmontowaliśmy nawet publikację naszych wierszy: kwadratowy zeszyt na papierze pakowym pt. „Forum poetów Hybrydy – Nowe Widzenia”. Naszym programem było odrzucenie poezji skostniałej w słowa, czyli reakcja na słowiasto-obrazowo-metaforyczne wiersze poetów Orientacji. Tak wtedy ich podsumowywaliśmy: „Kreacjonistyczne wizje poety to podawane innym zagadki udziwnionego świata, nieistniejącego poza znakiem, niewyjaśnionego jak mylnie intencjonalny sen” (Stefan Macherowski). W publikacji znalazło się kilkadziesiąt nazwisk, z których do dzisiaj ocalało parę: Krystyny Godlewskiej (bardzo wąski rozgłos), Tadeusza Mocarskiego (niegdyś głośnego, teraz prawie w zaniku), Jerzego Dobkowskiego (niedawnego rektora Akademii Sztuk Pięknych, znanego grafika), Jana Marszałka (od dawna milczącego), U. [rbankowskiego] B. [ohdana], albo B. U. rozpolitykowanego dziś, całego w Piłsudskim, tropiciela na usługach IPN) i Krzysztofa Karaska, wtedy studenta Akademii Wychowania Fizycznego, chodzącego w modnej wówczas, napompowanej kurtce, więc żartowaliśmy, że maskuje nią niedowład mięśni i kory mózgowej, Krystyny Rodowskiej (znanej w zawężonym gronie) i moje (bez komentarza)”. Z kraju udałoby się dozbierać parę jeszcze nazwisk znaczących, które wskazywały na rówieśnicze podobieństwo programu: Dominika Opolskiego z Lublina, Stanisława Nyczaj z Opola, Stanisława Srokowskiego z Wrocławia, Stefana Jurkowskiego Z Warszawy, czy jeszcze inne, bo to była generacja otwarta, pokoleniowa, nie klubowa, i już wiadomo, że po tym owym 1965 roku pojawiło się dużo ciekawych poetów, z perspektywą nawet na donośniejszą artykulację w Nowej Fali (Krzysztof Karasek, Tadeusz Mocarski).

Twórczość śródpokolenia 1965 na tle rówieśnej była jednolita, a zarazem oddzielna, stanowczo od innych różniąca się. Może zawierała najwięcej pierwiastków swoich poprzedników: Stanisława Grochowiaka, Artura Międzyrzeckiego, Jerzego Stanisława Sito, Juliana Przybosia, również Tadeusza Różewicza, któremu na dobre zaczął ulegać z czasem, upraszczając środki wyrazu. Dość, że młodzi zainicjowali pisarstwo pod wyraźnym ciśnieniem tradycji, i to tej pokoleniowej (nie formacyjnej). Szerokim gestem zaczął obejmować różnorodne obrazy tematyczne, czego dowodem – obecność takich motywów jak: geograficzny, historyczny, miłosny, autobiograficzny (dom rodzinny), patriotyczny (o ojczyźnie), filozoficzny (myślowy, w tym religijny). Uwidaczniała się przewaga wątków ogólnych, syntetycznych kosztem doraźności, pojedynczości i ewenementu. Obszar tematyczny jest ogromny, ale niezrównoważony, przeważa nieokreśloność i abstrakcja, ale o tym później. Wystarczy tu wiedzieć, że i abstrakcją można przemawiać w konkretnych sprawach i do konkretnych ludzi, chociaż powstaje przy tym akcie zbyt wiele  n i e d o m ó w i e ń. Co więcej, podobną poezję Stefan Jurkowski nazwał  n i e d o p o e z j ą.

Inną drogą poszła Konfederacja Nowego Romantyzmu, założona przez Bohdana Urbankowskiego, która wyrzekała się klasycyzmu i próbowała w nowej rzeczywistości stosować hasła Piłsudczykowskie, w pełni niepodległościowe, o orientacji prozachodniej. Z perspektywy 10 lat od powstania grupy Marek Jędrzejewski tak pisał o niej: „ V [warszawskie] Konfrontacje [Poetyckie roku 1976] zainaugurowano złożeniem wiązanek kwiatów – tradycyjnie już – na grobie patrona duchowego „Gremium” Stanisława Grochowiaka. W X-lecie powołania ruchu neoromantycznego wystąpiło przed zgormadzonymi w klubie studenckim „Ubab” słuchaczami pięciu poetów: Bohdan Urbankowski, Jerzy Tomaszkiewicz, Marta Berowska, Janusz Kostynowicz i Tadeusz Olszański. Odczytano Manifest Konfederacji Nowego Romantyzmu, który głosił, że Konfederacja podejmuje walkę o duchowe odrodzenie społeczeństwa poprzez stworzenie atmosfery swobodnego działania, przywrócenie sztuce odwagi i ambicji. Ideałem Nowego Romantyzmu jest „homo creator” – twórca i rewolucjonista. Poeci z tej grupy walczą z zastanym światem poprzez przeciwstawienie się klasycyzmowi. Dalsza eskalacja haseł romantycznych nastąpi w epoce Nowej Fali, by eksplodować otwarcie w roku 1989. W ten sposób literatura oddaje swoją zależność polityce, czyli temu, co się na zewnątrz niej dzieje.

 

Wydawca: Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - akant.org
We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.