W szczelinie między wrzaskiem
a milczeniem,
coraz mniej miejsca
na słowo.
Oczy wysługujące się szarości
onieśmiela złocisto brązowy
tren dębowych liści.
Przyciskam ucho do pnia sosny
dla muzyki dzięcioła.
Brzozy w oknach sięgają
oddechów,
wolnych od pustosłowia.
Ból wiedzie mnie
do poezji.
Przeżyliśmy własny dzień,
a już obca noc się zrywa
groźbą rzucaną
do stóp poranka,
krwawiącego zielenią.
Tak trudno o sens,
Długa cisza przynosi
porę słowa.