Ten esej by nie powstał, gdyby nie historia dogmatyki religii chrześcijańskiej, a w szczególności Kościoła katolickiego, gdzie pierwsze skrzypce gra niestety wciąż Augustyn.
Nie jest moim zamiarem dyskredytowanie tej postaci, bo nie leży to w mojej naturze, tym niemniej bez wielu cierpkich słów wobec jego poglądów, siłą rzeczy, obyć się nie może. Zacznijmy jednak od spraw przyjaźnie przystających do tytułu eseju, czyli od poglądów samego Jezusa, a dalej Pawła, apostoła, który chętnie zabierał swą małżonkę w podróże. Podobnie czynili również i pozostali apostołowie. Co do samego Jezusa nie chcę się wypowiadać (choć w tekście Esej o miłości szczęśliwej pisałem, że był nieżonaty), natomiast poszlaki, na których opiera się Schalom Ben- Chorin, współczesny, żydowski pisarz i teolog (zmarły w 1999r.) mogą mówić o czymś przeciwnym: „ trudno pogodzić z bezżennością Jezusa stwierdzenie Pawła, że nie zna stanowiska Jezusa w sprawach bezżenności i może wypowiedzieć tylko własną opinię (1Kor 7,25) Gdyby nie znał opinii Jezusa, ale miał przed oczyma przykład jego niezwykłego życia w stanie bezżennym, nie poprzestałby zapewne na zaznaczeniu, że Jezus niczego w tej sprawie nie powiedział. Trudno sobie wyobrazić, by nie wspomniał tak szczególnego faktu” jak cytuje Uta Ranke-Heinemann w książce Seks odwieczny problem Kościoła. Mógłbym w tym momencie dywagować: na ile te słowa są mocnymi poszlakami, na ile nie; a tu wspomnieć, że w tamtej kulturze owego czasu już dziewiętnastoletni, dwudziestoletni mężczyźni mieli żony i to było normą; i dalej, czy Paweł mógł czy nie mógł wiedzieć o, by tak rzec, stanie cywilnym Jezusa? Itd, itp. Czy było tak czy tak, dla mnie to nie stanowi problemu choćby z tego powodu, że jako wcielony Bóg wiedział z pewnością wszystko na temat cielesnej miłości pomiędzy mężczyzną a kobietą. To zamyka temat, czyż nie? I tu na co warto zwrócić uwagę: nigdy nie wypowiadał się negatywnie o niej. Jego nauki oparte były na tekstach Starego Testamentu (do nich też odnoszę się w pierwszej części Eseju o miłości szczęśliwej), gdzie dominuje pogląd, że stworzenie mężczyzny i kobiety jest po to, by stali się jednym ciałem i poprzez to są nierozdzielni. Nie znajdziemy również w Nowym Testamencie jakiegoś fragmentu, który by mówił, że seksualność pomiędzy mężczyzną a kobietą była czymś złym. Nie ma tam żadnej wrogości wobec ciała, płciowości człowieka, a przecież tak by być musiało, gdyby faktycznie związek cielesny był czymś w pojęciu Boga nagannym, nieodpowiednim, nosił choćby ślady grzeszności. Szokiem natomiast dla apostołów było to, że Jezus opowiedział się przeciw rozwodom i za posiadaniem w życiu tylko jednej partnerki. Wbrew Mojżeszowi, który dopuszczał list rozwodowy, Nazarejczyk sięgał do pierwotnej idei i cytował z historii stworzenia; „Czyż nie czytaliście, dlatego opuści człowiek ojca i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem. Co więc Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela.” I ta nierozdzielność wcale nie jest powodowana troską o posiadanie potomstwa. Ona tylko i wyłącznie mówi o jedności ciał mężczyzny i kobiety w małżeństwie, które przez Boga jest uświęcone. I nic takiego tu się nie pojawia co by świadczyło inaczej, a przecież już w owym czasie były znane, choć prymitywne z naszego punktu widzenia, środki zapobiegania ciąży. Jezus przecież musiał o nich słyszeć, jednak w tej kwestii się nie wypowiadał. Czy gdyby był przeciwny by nie powiedział o tym? Jezus, moim zdaniem, był całkowicie za, by tak rzec, współdziałaniem ducha i ciała w miłości małżeńskiej. Jej cielesność jest dla niego czymś naturalnym. Gdyby było inaczej nie cytowałby z historii stworzenia wspomnianych wyżej słów. Raczej by powiedział że: opuści człowiek ojca i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą obydwoje jednym duchem, lub coś w tym rodzaju. On jednak mówi o ludzkim ciele. Nie można bardziej jednoznacznie wskazać na istotę cielesnego współżycia między mężczyzną a kobietą. A cóż jest jej esencją jak nie rozkosz? Nie można mówić inaczej. Nadużycia Ojców Kościoła są tu ewidentne, ale nie mówmy teraz o tym.
Jezusowi chodziło o sprawiedliwość wobec kobiet. Możliwość oddalenia kobiety z jakiegoś tam powodu, rozwód, było czymś, co w owym czasie wymagało postawienia sprawy jasno. I Jezus tak poczynił. Nie odpowiadało to faryzeuszom, a również i Nazarejczyka apostołom. To był przewrót w sposobie widzenia kobiety. W Nowym Testamencie zwraca uwagę charakter relacji pomiędzy Jezusem a napotkanymi na swej drodze kobietami. Był on zawsze przyjazny. Znamienne, że także siedem wieków później tworząc islam Mahomet również reguluje te sprawy, wprawdzie nie nakazując monogamii, bo to by było dla tego kręgu kulturowego i dla niego samego, by tak powiedzieć, nie do przyjęcia, ale nakazując utrzymywanie żon tych, które zostały oddalone. To na marginesie. Wskazuje to jednak, że dowolność postępowania w tej kwestii wobec żon, to nie jest coś, co byłoby w smak zarówno Allachowi, jak i naszemu Bogu, pisząc żartobliwie.
Tak jak Jezus, który w żaden sposób nie był przeciwny cielesnym związkom między mężczyzna a kobietą, a wręcz stawiał je na piedestale mówiąc „(...) oboje jednym ciałem”, pora spojrzeć na stanowisko w tej kwestii św. Pawła. W Liście do Efezjan pisze tak:”Mężowie, miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół, i wydał za niego samego siebie. Mężowie powinni miłować swoje żony, tak jak własne ciało. Kto miłuje swoją żonę, siebie samego miłuje. Dlatego opuści człowiek ojca i matkę, a połączy się z żoną swoją, i będą dwoje jednym ciałem. Tajemnica to wielka.” Ale to dopiero czubek góry lodowej. Paweł pisał: „ Nie unikajcie jeden drugiego”. I to w kontekście, który nie może być w żaden sposób podważany. W Liście do Koryntian czytamy słowa: „Żona nie rozporządza własnym ciałem, lecz jej mąż; podobnie też i mąż nie rozporządza własnym ciałem, ale żona. Nie unikajcie jeden drugiego, chyba że na pewien czas, za obopólną zgodą, by oddać się modlitwie; potem znów wróćcie do siebie, aby – wskutek niewstrzemięźliwości waszej – nie kusił was szatan”. W pierwszej części tego eseju nazwałem ten fragment najlepszym podręcznikiem miłości seksualnej. Wręcz, moim zdaniem, nie da się go czytać inaczej. To seksualnie, fenomenalnie uchwycona zasada wzajemności ciał. Sformułowanie Pawła trafia dokładnie w punkt relacji, którą bez zmrużenia oka możemy nazwać miłością szczęśliwą. Jest prostą w gruncie rzeczy zasadą wzajemności, która lapidarnie rzecz ujmując mówi: co ja tobie dobrego w sensie cielesnej miłości to i ty mnie.
Warunkiem koniecznym tego rodzaju relacji jest to, co czytamy wcześniej: „Mężowie powinni miłować swoje żony, tak jak własne ciało”. To samo zdanie dotyczy również kobiet, żon. Że Paweł tego nie napisał jest spowodowane ówczesnymi relacjami pomiędzy kobietą a mężczyzną. To mężczyzna był tym pierwszym i decydującym. Gdyby żył współcześnie nie omieszkałby zapisać: żony powinny miłować swoich mężów, tak jak własne ciało.
Co to jednak znaczy: „(...) tak jak własne ciało”? Jak każde stworzenie jesteśmy istotami cielesnymi. To ono mówi nam o tym, co jest źródłem radości, czy też co nas boli. Duchowe przecież problemy odczuwamy niejako, cieleśnie. Wszelkie niepokoje i radości uwidaczniają się w naszym ciele. Stąd też ich obecność bywa najczęściej genezą negatywnego podejścia do cielesnej miłości. Ciało boli (również w sensie psychicznym) więc i źle o nim myślimy. Konsekwencją jest, sądzę że można to tak nazwać, grzech zaniechania. Spojrzenie w lustro i stwierdzenie: moje ciało jest dobre pomimo wszelkich przeciwności to punkt zerowy, od którego wtedy możemy pójść tylko wyżej. Nasze ciało jest tym samym swego rodzaju punktem zwrotnym w kwestii tego, czy będziemy optować w dół, czy też w górę. Powiedzmy wprost: jeżeli kochasz własne ciało i wszystko co z nim związane, to jesteś na dobrej drodze do miłości szczęśliwej. To warunek konieczny, który już prawie dwa tysiące lat wcześniej zauważył św. Paweł. Gdy do tego dodamy zasadę wzajemności: „Żona nie rozporządza własnym ciałem, lecz jej mąż; podobnie też i mąż nie rozporządza własnym ciałem, ale żona” to nie można już nic innego dodać, ani nic ująć.
Równocześnie jednak ważne tu jest i dopowiedzenie, które może rodzić złe skojarzenia: „(…) aby – wskutek niewstrzemięźliwości waszej – nie kusił was szatan”. Paweł był orędownikiem cielesnej miłości. Tylko: być może teraz rodzi się pytanie, czy czasem nie był to wybór mniejszego zła? Pisząc mało subtelnie: lepiej jest współżyć seksualnie, aby nie doprowadzać do zdrady? Takie myślenie jest jednak możliwe tylko współcześnie, w owym czasie nie był to żaden argument. Stanowisko Jezusa, jego stanowczość w tej kwestii działa się przecież w powijakach. Chodzi mi o to, że nie było tak jak dziś umocnione w sensie formalnym. Pojęcie zdrady małżeńskiej nie było czymś, by tak rzec, kulturowo szczególne nagannym. Tym samym owo kuszenie szatana miało charakter mało nośny w sensie ówczesnej świadomości. Nie było strachem na wróble, a – poprzez negację złego, wskazaniem właściwej drogi. Nie można więc go traktować jako wskazanie, że brak współżycia seksualnego doprowadza do zdrady, dlatego współżyć należy. Owo dopowiedzenie dotyczące niewstrzemięźliwości i kuszenia szatana było, sądzę, odpowiedzią na gnostyckie zakłamanie, które w swej idei mówiło o tzw. czystej duchowości, a w realiach dopuszczało stosunki seksualne z wieloma kobietami, byle by z tego nie było dzieci, pisząc mało subtelnie. Notabene Kościół wykorzystał później tę wypowiedź dla swoich potrzeb, ale nie o tym tutaj.
Gnostycyzm, wsparty wcześniejszym greckim stoicyzmem, przeciwnym, pisząc ogólnie, ludzkiemu ciału i jego seksualności, to kierunki które w owym czasie ścierały się z judaizmem i obecnym tam dobrym stosunkiem do cielesnej miłości. Jak pisze Uta Ranke – Heinemann, profesor teologii katolickiej, we wspomnianej książce Seks odwieczny problem Kościoła, Paweł „uważał, że każdy mężczyzna powinien mieć żonę, a każda kobieta męża. Podkreślał, że w małżeństwie nie należy być posłusznym tej stronie, która domaga się wstrzemięźliwości w sensie gnostyckim; przeciwnie, każde z małżonków ma obowiązek wyjść naprzeciw wyrażonemu przez drugiego życzeniu obcowania cielesnego. Nie zajął przeto pozycji opowiadającej się za wstrzemięźliwością małżeńską. Wyraźnie zaznaczył: nie unikajcie jedno drugiego.”
Zatem zarówno Jezus jak i Paweł byli orędownikami miłości i to zarówno duchowej, jak i cielesnej pomiędzy mężczyzna a kobietą. Nic w pismach tego drugiego, bo przecież ten pierwszy takich, podobnie jak grecki Sokrates, nie sporządzał, nie znajdziemy. Jedno jest pewne: zarówno Jezus, jak i po nim Paweł nie mówili i nie sugerowali czegoś, co by miało świadczyć przeciw cielesności. Jak widzieliśmy wcześniej u Pawła wręcz pojawiają się „instrukcje” dobrego współżycia. Gdyby ów stan rzeczy w owym czasie został zachowany, jestem pewny, historia i kultura ludzkości by obecnie wyglądała zupełnie inaczej.
Orędownicy miłości i pokoju przegrali jednak z Ojcami Kościoła, którzy „widzieli” inaczej. W tak delikatnej materii jaką jest wzajemna miłość cielesna pomiędzy mężczyzna a kobietą, czy chcąc i czy chcąc nie chcąc, w swym lustrze nie zauważyli swojego ciała lub widzieli je, co bardziej prawdopodobne, negatywnie. Ta negacja dała upust w postaci „odpowiedniej” interpretacji Pisma Świętego, a zwłaszcza tych wybranych fragmentów, które by temu sprzyjały. Nie byłoby o czym pisać, gdyby postrzeganie Jezusa, a zanim Pawła, to jedyne i właściwe, nie uległo niewybaczalnym deformacjom. Właściwie wtedy to wszystko co w tym eseju, a również w jego części pierwszej napisałem nie byłoby konieczne do napisania. Nie trzeba nam upiększać piękna. Po co pisać o czymś, co się urzeczywistniło i to zgodnie z tym jak widział to Bóg.
Jak Czytelnik zauważył przechodzimy teraz do bardziej mrocznej odsłony w postrzeganiu miłości szczęśliwej – chociaż z definicji – takiej nie ma. Chcąc nie chcąc musimy przez nią przejść, by w ogóle nadać sens tej wypowiedzi. Moim zamiarem jest pokazanie: dlaczego się pojawił negatywny stosunek do seksualności człowieka, a dalej kto i dlaczego jest w religii chrześcijańskiej tego niechlubnym prekursorem i równocześnie personą, która spowodowała na wiele stuleci i po dziś dzień, zakłamanie prawdziwych myśli i paranteli co do miłości seksualnej. Jak wspomniałem na wstępie chodzi tu o postać Augustyna. Zanim jednak o nim.
Negatywny stosunek do ciała, seksualności człowieka nie był jego „odkryciem”. Źródło znajdziemy już w tzw. pogańskiej grece. Nie był to pogląd dominujący, ale na przykład Pitagoras widział w stosunku seksualnym ogólne osłabienie organizmu, a osobisty lekarz Marka Aureliusza również uważał, że miłość cielesna nie sprzyja dobremu jego rozwojowi i osłabia myśl intelektualną. Podobny pogląd głosili również stoicy. Ale wszystkie te argumenty miały charakter czysto biologiczny. Było to upatrywanie w stosunku seksualnym, by tak rzec, zmniejszenie sił witalnych, co dziś może rodzić tylko uśmiech, bo jest dokładnie odwrotnie. Natomiast Diogenes z Synopy, ten znakomity ironista, który ponoć publicznie „wykonywał” stosunki seksualne, cynicznie odnosił się do wszelkich takich pomysłów, a epikurejczycy z kolei byli za wszystkim tym, co przynosi nam radość. Odnosząc się jednak do tych negatywnych poglądów na cielesną miłość pisze Uta Ranke – Heinemann „ Pesymizm seksualny antyku wywodził się głównie z wyobrażeń i poglądów medycznych, a zatem miał on inne korzenie niż w chrześcijaństwie, gdzie jego fundamentem był grzech oraz związane z nim przekleństwo i kara.” Ważne to zdanie, bowiem mówi nam o niezwykle istotnym rozróżnieniu. O ile pogańscy Grecy jeśli widzieli negatywne skutki stosunku seksualnego, to miało to charakter czysto biologiczny, bez jakichkolwiek konotacji związanych z ich wierzeniami; natomiast w chrześcijaństwie stało się inaczej. Tu źródłem staje się gnostycyzm z jego zakłamaną duchowością. Dużą szkodę poczynili tu manichejczycy. Oni to wywarli ogromny wpływ na sposób myślenia pierwszego z Ojców Kościoła. Jednak zazwyczaj jest tak, że największy wpływ na kształtowanie się poglądów ma – własne doświadczenie.
Późniejszy Biskup z Hippony był młodzieńcem, który nie stronił od radości życia doczesnego. To co niewątpliwie wpłynęło na jego sposób myślenia była niechciana ciąża jego partnerki, spowodowana niewłaściwym obliczeniem dni płodnych kobiety, z którą w owym czasie żył. To, że nie chciał się z nią żenić nie było jednak spowodowane różnicą klas społecznych, a wpływem gnostyckiej sekty manichejczyków, którego był członkiem. Sekta ta zabraniała posiadania potomstwa i równocześnie zezwalała na stosunki seksualne. Była ona zakazana przez państwo, właśnie z uwagi na negatywny stosunek do prokreacji. Ważną rolę odegrała tu matka Augustyna, która od początku była negatywnie nastawiona do partnerki Augustyna. Święta Monika chętnie intrygowała przeciw temu związkowi i to ona spowodowała, że przyjaciółka jego syna powróciła do Afryki. O tych faktach w Wyznaniach Augustyn pisze tak: „Kobietę, z którą dotychczas żyłem, oderwano od mego boku, gdyż była to przeszkoda na drodze do małżeństwa. Ponieważ moje serce mocno do niej przywarło, teraz wyszarpnięto w nim ranę, która broczyła krwią obfitą. Kobieta wróciła do Afryki ślubując mi, że nigdy się nie odda żadnemu innemu mężczyźnie, a ze mną zostawiła syna naturalnego, jakiego mi urodziła. Byłem zbyt nieszczęśliwy i zbyt słaby, aby naśladować ten wzór, jaki mi dała niewiasta. Dłużyło mi się dwuletnie oczekiwanie na narzeczoną ( tu chodzi o „wybrankę” ustanowioną przez matkę, która jeszcze nie osiągnęła wieku odpowiedniego do ślubu – przyp. J.O.) bo nie tyle ożywiało mnie pragnienie małżeństwa, ile byłem po prostu niewolnikiem żądzy. Postarałem się więc o nową kobietę. Poza tym rana, jaką spowodowało oderwanie ode mnie mojej poprzedniej towarzyszki, wcale się nie zagoiła. Początkowo ból był ostry, potem rana zaczęła ropieć i chociaż ból wtedy stępiał, jeszcze mniej było nadziei na wyleczenie”.
Ten fragment wyznań Augustyna mówi jednoznacznie o jego sytuacji psychofizycznej. Mamy obraz młodego człowieka, który jest na tyle słaby, że poddaje się z jednej strony sekcie, której był członkiem i z drugiej woli matki, której zapatrywania owej sekty w tym aspekcie niewątpliwie sprzyjały. Kobieta, z którą miał dziecko, niewątpliwie go kochała, skoro pomimo tego, że nakazano jej powrót do Afryki ślubowała, że nigdy nie odda się żadnemu mężczyźnie. On nie potrafił jej się tym samym odwzajemnić. Zatem nieszczęśliwa miłość ( i to raczej owej kobiety, bo Augustyna jest wątpliwa) stała się powodem dalszych losów, a przede wszystkim poglądów pierwszego Ojca Kościoła, które wskutek głębokich ran psychicznych do nich doprowadziły. A wszystko, co możemy o nich powiedzieć, to głęboka niechęć do miłości seksualnej doprowadzona wręcz do absurdu. Wszystko to, co w jakikolwiek, nawet mało prawdopodobny sposób, by kojarzyło się z przyjemnością seksualną było przez niego odrzucane, a równocześnie wszędzie widział tegoż, jego zdaniem, niebezpieczeństwo, jak chociażby w biblijnej historii grzechu pierworodnego, o czym szerzej pisałem w eseju Między nauką a religią. Absurdem i to w tejże historii zapoczątkowanym jest widzenie aktu seksualnego tylko w celu spłodzenia dziecka i do tego tak, by nie czerpać z tego żadnej radości, przyjemności. Ot tak, jakbyś ruszał ręką czy nogą, tak masz mężczyzno się poruszać w kobiecie, jak czytamy u Augustyna. Że wulgarnie to brzmi – to nie moja „zasługa”. On to twierdził bowiem: „Sądzę, że nic bardziej nie strąca w niziny ducha męskiego niż pieszczoty kobiety i owo zetknięcie się ciał, bez którego mężczyzna nie może posiąść swej żony (Solilokwia 1,10)” Takich i tym podobnych mrożących krew w żyłach wypowiedzi znajdziemy w pismach biskupa Hippony bardzo wiele. Nie ma sensu ich tu cytować, jest ich bardzo wiele. W zasadzie czegokolwiek byśmy się nie dotknęli jest totalną negacją seksualności człowieka. Dosadnie ujęła zmianę poglądów pierwszego Ojca Kościoła Uta Ranke – Heinemann w książce Seks odwieczny problem kościoła : „Po nawróceniu akceptacja rozkoszy i negacja płodzenia z czasów manichejskich zmieniły się w przekonaniach Augustyna w akceptację płodzenia i negację rozkoszy – z manichejczyka zrodził się chrześcijanin.”
To, że głębokie problemy psychiczne niejakiego Augustyna wytworzyły w nim poglądy, które nijak się mają do miłości szczęśliwej, nie powinny mieć wpływu na stosunek zwyczajnego człowieka do niej, zwłaszcza biorąc pod uwagę cały Stary Testament, gdzie brak jest negatywnego podejścia do ludzkiego ciała i jego seksualności. On jest czymś, o czym myślę i czemu podporządkowałem pierwszą część tego eseju, czyli radością i rozkoszą powodowaną wzajemną cielesnością, możliwością obecności poprzez dotyk. Jak pisze wspomniana autorka: „Augustyn, ojciec trwających już półtora tysiąca lat lęków seksualnych i stale o dających o sobie znać wrogości do seksualizmu, dramatyzował strach przed rozkoszą seksualna tak bardzo, tak bardzo wiązał przyjemność z karą, że człowiek, który próbowałby podążyć za biegiem jego myśli, w pewnym momencie poczuje się osaczony przez koszmar. Małżeństwo obciążył Augustyn taką hipoteką, że właściwie nie można się dziwić, gdy osaczony człowiek zwraca się dziś w gwałtownej reakcji przeciw całej chrześcijańskiej moralności seksualnej.” A wiadomo, że nie wszyscy są tak otwarci. Wierzący (tylko w co: w ustalenia Kościoła, czy przesłanie Jezusa Chrystusa?) mają wciąż przecież problem, który nurtuje ich sumienie, bo nie znają prawdy.
Biskup z Hippony został pierwszym Ojcem Kościoła, a cegiełki do jego fanatycznych poglądów dodawali kolejni myśliciele i na urzędach swych, papieże. Rozwijali ten absurd do granic kolejnych absurdów, a za nimi jeszcze bardziej gorliwi biskupi. Nie będę tu o tym pisał. Wspomnę tylko, że pojawiły się konkretne zakazy, jak choćby zakaz współżycia w niedzielę, czy w okresie postów, a także przed przystąpieniem do komunii św. Były nakładane za to kary: od dwudziestu do czterdziestu dni surowego postu o chlebie i wodzie. A to i tak czubek góry lodowej. Zainteresowanych odsyłam do książki Seks odwieczny problem Kościoła Uty Ranke – Heinemann.
Można powiedzieć tak: po czasach Augustyna chrześcijaństwo doprowadziło do całkowitego zastraszenia człowieka w kwestii tak doniosłej, jak jego seksualność. To co w sposób naturalny mogło być ukazywane jako dobro było nie tylko kwestionowane, ale ukazywane jako zło, jako grzech i to poważnej natury. I to trwało przez kolejne setki lat. Takie nasilenie, takie kary, takie kolejne pisma kolejnych papieży i rozporządzenia kolejnych biskupów dotyczące intymnych przecież spraw człowieka wytworzyły na bazie fałszu Augustyna taką „prawdę”, którą z niczym nie da się porównać. Nawet dzisiejszy tzw. fakt medialny, jest tylko małym, niewinnym chłopcem. Nie wolny od tego był wiek dwudziesty, a i nasz dwudziesty pierwszy potrafi na ten temat szemrać. Nie chcę o tym pisać, bo przecież mój tekst nosi tytuł Esej o miłości szczęśliwej.
Wróćmy zatem do korzeni. I przede wszystkim tego, że Jezus był wielkim przyjacielem kobiet, a wszystko to co było po nim, było w kwestii seksualności człowieka co najmniej przekłamane. Chętnie przystawał z nimi, rozmawiał, czym wzbudzał zdziwienie, dezaprobatę, a często zgorszenie. Miał nie tylko dwunastu apostołów i wielu innych jak świadczą tzw. ewangelie apokryficzne, lecz również wiele uczennic. Niektóre z nich finansowały Jego krąg, jak pisze Łukasz w swej ewangelii „ze swego mienia”. W ewangelii Jana czytamy o Samarytance, która daje mu pić, czy Marii Magdalenie, która odkrywa pusty grób Chrystusa. Takich dokumentów świadczących o równym traktowaniu mężczyzn i kobiet przez Nazarejczyka jest bardzo wiele. Dlaczego o tym piszę? Bo świadczy to o tym, że kobieta nie była postrzegana przez syna Boga jako, by tak powiedzieć, źródło zła. Zła, któremu na imię możliwość z nią cielesnej, wzajemnej rozkoszy. Jezus musiał być pozytywnie nastawiony do cielesnych relacji między mężczyzna a kobietą, skoro Paweł, któremu to równouprawnienie nie bardzo było w smak, jak czytamy w jego pismach, napisał w Liście do Koryntian „nie unikajcie jeden drugiego”. Ale jak pisze Uta Ranke – Heinemann: „Następcy nie poszli w ślady Jezusa. Naturalny sposób bycia wobec kobiet, szacunek, jaki im okazywał, wszystko to po jego śmierci uległo jakiejś przedziwnej przemianie. Zajmujący kierownicze pozycje w Kościele mężczyźni zaczęli przejawiać w stosunku do kobiet postawę będącą jakąś mieszaniną pełnego zahamowań lęku, nieufności i arogancji.” A efektem tych lęków były kazania, które odpowiednio straszyły wiernych. Na przykład biskup Cezariusz z Arles mówił do nich: „Każdemu, kto przed niedzielą lub jakimkolwiek innym świętem nie potrafi się powstrzymać (przed współżyciem), urodzą się dzieci trędowate lub epileptyczne lub opętane przez diabła. Wszyscy ci trędowaci nie pochodzą wszak od ludzi rozumnych, którzy w dni świąteczne zachowują wstrzemięźliwość, lecz w większości od chłopów, którzy nie potrafią się opanować”.
Ta, bardzo delikatnie ujmując, przykrość przetrwała wieki, a efektem tego, gdy przejrzy się pod tym kątem internet, są pytania młodych ludzi, którzy chcą żyć w zgodzie ze swoją wiarą; pytania, by tak rzec ogólnie, opisujące charakter cielesności między mężczyzna a kobietą, kierowane do duchownych. Czy się dziwić? Jarzmo ma przecież ponad półtora tysiąca lat. Trudno powiedzieć, że wynika ono z niewiedzy. To „wiedza” narzucona przez Kościół, której źródłem nie jest autentyczne nauczanie Jezusa, a jej zafałszowanie poprzez rozmyślną interpretację pism, która jak spirala się nakręcała.
By warto czymś optymistycznym zakończyć esej, bo sam tytuł do tego zobowiązuje. Pomyślmy więc o Jezusie, który był, jest i będzie, by tak rzec kolokwialnie, Bogu ducha winien, czy tych fragmentach Listu do Koryntian Pawła cytowanych w tej wypowiedzi, a może ktoś zechce wrócić też do pierwszej części mojego eseju. Jezus, myślę, jest szczęśliwy gdy widzi u nas szczęście cielesnej miłości, rozkosz naszych ciał w małżeńskich sypialniach, choć tak bardzo obciążeni jesteśmy złą tradycją.