Ten scenariusz znamy na pamięć:
Najpierw miasteczko Z. ogarnia pełzająca kwarantanna. Potem ładna pani, otoczona gromadką aojdów, wajdelotek, koheletów i reszty opowiadaczy, korumpuje kordon sanitarny i udaje się poza obrzeża miasteczka Z., gdzie w przesyconej słońcem mgiełce kroplami rannej rosy skrzą się wirydarzyki, białe amory, pergole i ażurowe altanki. Ładna pani słucha z uwagą. Rozwidlające się ścieżki intryg, fabułki z gwiazdką, anegdoty bez puent i puenty bez anegdot, a do tego okrasa morału i szczypta wyuzdania.
Tak. Na pamięć. Wykonany brzytwą uśmiech szczura. Uśmiechnięty szczur gra na kobzie. Wiedzie korowód zakneblowanych uciekinierów. Melodia też jakby skądś znana. Przed świtem nadjedzie, mrugając pomarańczowymi światełkami, cysterna z formaliną i bladym woźnicą z przodu. Zakneblowani uciekinierzy niosą naręcza dymienie, pęczniejących gul z czarną mazią. Układają je do snu w szczelnych wysterylizowanych przegródkach.