Naszemu bohaterowi przyszło smoczyć w dziwnych co najmniej czasach i nader zastanawiającym kraju.
Nim wszakże tę specyfikę wydobędziemy, a ta z kolei prowadzi nas do... tragedii (tak, tak, potwory sprawiają nie tylko innym niedolę, ale same również przeżywają dramaty), a która poczęła się od momentu, kiedy to smok po zwyczajowym, wielce wypróbowanym kłapnięciu szczęką, bodaj siódmej czy dziewiątej głowy (wczesna historiozofia jeszcze tego nie rozstrzygnęła, zatrzymawszy się w dociekaniach nad tym, że chętniej używał nieparzystych głów), miast martwej, złowróżbnej ciszy, w odezwie usłyszał... śmiech!
O tak, ludzie śmiali się we wraże ślepia, a wyglądało to mnie więcej tak, jakby ktoś natrząsał się z wulkanicznie czynnej góry. Ba, pękali dosłownie ze śmiechu, ale przecież nie w tej mierze oczekiwał satysfakcji.
I jakkolwiek smok nigdy nie odczuwał potrzeby zastanowienia się nad swym wyglądem i uczynkami, zrogowaciała na wiele sążni skóra aż mu ścierpła, a ponieważ nie była przyzwyczajona do tej czynności, pękała jak muł wyschniętej rzeki. Wypaczał się paskudnie, co też tam na dole przyjmowano huraganami śmichów-chichów.
Wiedział jedno, że nie może – tak jak dotychczas – zareagować uruchomieniem infernalnych miotaczy płomieni, to już bowiem nie wystarczyło, należało zatem uciec się do innego środka represji. Postanowił zrewidować swoje dotychczasowe życie – może w biogramie znajdzie jakieś analogie, które go natchną do właściwego, dla tej durnej sytuacji, odruchu. Niestety, nie znajdował paraleli ani u siebie, ani u żadnego z krewniaków. Nawet w całej smoczej nacji.
W wielkim pomieszaniu począł się skrobać w głowy, co mu zabrało sporo czasu, bo nim uporał się z rozczochraniem ostatniej, inni już ludzie biwakowali kędyś u jego straszliwych pazurów (jednym zwykł rozrywać obronne mury) i chichotali, chichrali się coraz obmierzlej. Kiedy pocierał pierwszą skroń, ci nędzni ludzikowie nosili się w powłóczystych szatach, a gdy drapał ostatnią, zauważył spod badylastych rzęs, iż wszyscy wskoczyli w niebieskie spodnie, aż mu się w ślepiach zaniebieściło, jak to bywa, gdy się niebo odwróci. Niby inni ludzie, ale śmiech taki sam!
I wówczas uświadomił sobie ostatecznie, iż nie ma odporu i że nadszedł jego kres. Tyle tylko, że niekonwencjonalny. Byłby może i zapłakał, ale zupełnie nie wiedział, jak to się robi. Gdyby nie był porażony szyderstwem – wywinąłby ogonem młyńca od horyzontu po horyzont i po kłopocie. A tu nawet zamerdać nie potrafi – wiedział, że pokorą też nic nie uzyska.
Wokół niego, przy dźwiękach orkiestr ze wzmacniaczami, przewalała się tłuszcza. Poczęto solidarnie, a przy tym z niebywałą wprawą, instalować różne urządzenia i sprzęt budowlany, żeby w miejscu, w którym sczezł smok, dla upamiętnienia wyzwolenia się od hydry, założyć miasto. Wśród materiałów dało się nawet wyróżnić wysmukły pomnik, personifikujący... szpilkę!
Odkrycie to skłoniło go do gorzkiej refleksji o akupunkturze.
Zaduma miała go już nie odstępować do końca: jego zagłada stawała się, a co niechybnie nastąpi, czynnikiem miastotwórczym (z przekąsem myślał, iż doczeka się swoistej reinkarnacji).
Z owego zamyślenia wynikał dla niego oczywisty fakt, iż smoki gubiła pewność siebie, brak elastyczności, a zadufek wcześniej lub później musi zapłacić ostateczną cenę.
I oto przed tamtymi, hen w dolinie, pojawiła się możliwość całkowitego odsmoczenia świata. A tej okazji wyraźnie nie chciano pominąć!
Jego kuzynek, o czym dowiedział się od błędnego rycerza, padł z niestrawności. Nie mając mocy egzekwowania i kwalifikowania produktów, musiał się zadowalać ochłapami, pomny przysłowia, iż darowanemu koniowi nie zagląda się do pyska... A nieszczęście jego polegało na tym, iż spożywanie dziewic stanowiło jego główne menu: z czasem zaczęło mu się coraz paskudniej odbijać, jął zapadać gwałtownie na awitaminozę (a co to za smok z paradentozą?!), ponieważ otrzymywał towar wybrakowany, w tym przypadku bez wianków, a on tylko tą drogą przyswajał witaminy.
Cóż, ginęły smoki nader marnie, ale nie tak beznadziejnie głupio – jak on – od wyśmiania!!!
- Edward Szopa
- "Akant" 2012, nr 1
Edward Szopa - Smok
0
0