Oczywiście można uznać, że zwierzę w tym kontekście nie oznacza zwierzęcia w sensie biologicznym, ale po prostu antytezę człowieka etycznego (względnie jedną z antytez), jednak w takim razie takie zwierzęta nie maja nic wspólnego ani z popędami, ani z redukcją, ani z biologią, ani z jakąkolwiek naturalizacją etyki. Są jedynie postaciami jednej z doktryn etyki normatywnej. Dziemidowicz najwidoczniej zatrzymał się w punkcie, w którym uparcie przypisuje mi odarcie człowieka z całej reszty i sprowadzenie go do owej zwierzęcej antytezy etyczności. Powtarzam zatem: nigdy nie było to moim zamiarem i nie jest to również efektem moich działań. Moim celem jest tylko i wyłącznie opisanie człowieka we wszystkich jego aspektach, również tych najbardziej etycznych czy wzniosłych. Czynię to za pomocą pojęcia popędu dlatego, iż uważam, że pojęcie to jest najbardziej adekwatne do tego celu. Dopóki jednak Dziemidowicz nie zrozumie, że to, co czynię, czynię bez jakichkolwiek złych zamiarów, niszczenia, unieważniania czy sprowadzania człowieka do czegokolwiek, racjonalna dyskusja będzie poważnie utrudniona. Musi on ujrzeć moje przedsięwzięcie jako całkowicie neutralne aksjologicznie. Celem jest jedynie zrozumienie tego, co jest. Dopóki będzie sądził, że moja teoria oznacza wykonanie jakieś ruchu na płaszczyźnie wartości, dopóty nie będzie rozumiał, co jest moim celem.
Etyka znaturalizowana nie jest etyką dla kogoś, a w szczególności dla ludzi zezwierzęconych. Nie jest ona dla kogoś, gdyż nie zawiera ona żadnych zaleceń ani zakazów. Nie ma ona w ogóle normatywnego charakteru. Nie mówi się tam, że coś jest dobre, a coś złe, albo że ciążą na nas określone obowiązki. To jest teoria metaetyczna, a jej celem jest opisanie wszelkiej etyki w ogóle. Uczynienie centralnym pojęciem mojej koncepcji popędu może razić przez wzgląd na symbolikę słowa. Ma ono w pojęciu Dziemidowicza jednoznacznie złą konotację. Jednak w racjonalnym dyskursie skupić się należy nie na konotacjach, ale na logicznej treści wypowiedzi. Ktoś może przyjść do zielarza, a ten może przepisać mu jako lek przetworzone gówno robaków. Gówno i robak brzmi źle i ktoś może całkiem się obrazić. A jednak przecież miód spadziowy jest smaczny. Wystarczyło słowo gówno zamienić słowem spadź, a o mszycach w ogóle nie wspominać. Mógłbym uczynić podobnie i stworzyć całkiem nowe słowo, np. chęta, albo wolifikator. Nie uczyniłem tego, gdyż nie jest moim zamiarem kryć się pod płaszczykiem nowych słów, ale mówić językiem zrozumiałym dla tych, którzy gotowi są spojrzeć w oczy prawdzie.
Dziemidowicz pisze: W rzeczywistości sens ludzkiego życia jest w metafizyce, poza jedzeniem i piciem, i poza popędami, poza atomem. Chcę podkreślić, to co nazywa on sensem i metafizyką, również znajduje wyjaśnienie w ramach mojej teorii. Nie jest tak, że skupia się ona wyłącznie na tych przejawach ludzkiego życia, które zalicza on do zwierzęcości. Przeciwnie, większa część tekstu poświęcona jest analizie tego, co swoiście ludzkie: dążeniu do szczęścia, sensowi życia, dobru i złu, wierze w siebie, miłości, szlachetności, wzniosłości, bezinteresowności, poświęceniu, obowiązkowi, wolności, moralności, sprawiedliwości, a także rozumności i dyskusji. Natomiast o wymienionych przez niego elementach ludzkiej zwierzęcości nic w moim tekście nie ma.
Dziemidowicz cytuje takie moje stwierdzenia, jak: Po co w ogóle czynić komuś dobro? Powód jest oczywisty. Po to, aby dostać od innych to, co mogą nam dać. To zaś w celu zaspokojenia rozmaitych naszych popędów i przypisuje mi cynizm. Jego krytyka nie dotyka jednak w ogóle mojej koncepcji, ale kończy się na wskazaniu stereotypowo oczywistej bzdury (bądź w tym wypadku stereotypowo oczywistej postawy cynicznej). Nie bierze pod uwagę, że każdą bardziej dogłębną teorię naukową można w ten sposób obśmiać przed trybunałem myślenia potocznego, gdyż człowiek potoczny zazwyczaj ma wiele wyobrażeń niezgodnych z rzeczywistością. Tymczasem już antropologia porównawcza pokazuje, że choćby wzięte tu jako przykład czynienie dobra w innych kulturach może mieć zgoła odmienną konotację symboliczną niż w naszej. Podarunek może być np. traktowany jako wroga zaczepka (jak u Indian Kwakiutlów). Sam ten fakt powinien skłonić do zastanowienia, czy aby na pewno nasze lokalne europejskie myślenie potoczne w kwestii tej jest całkiem nieomylne.
Powiedzenie, że czynimy innym dobro po to, by uzyskać odwzajemnienie, nie ma charakteru cynicznego, ale wyjaśnia naszą motywację. Notorycznie bowiem ludzie nie wiedzą, po co robią to czy tamto, albo też, przypisują sobie fikcyjne czy też rzekome intencje. Jeśli jednak coś robimy, to musi to mieć jakiś cel, a cel ten musi znaleźć wyjaśnienie w biologicznej konstrukcji naszego organizmu; w innym razie bowiem nasze ręce ani nogi nie wykonałyby nigdy odpowiednich po temu ruchów. Wyjaśnienie czynienia dobra przez popędy to oczywiście jedna z możliwości. Niemniej każde inne wyjaśnienie musi się odwoływać do biologii i do mechanizmów odpowiedzialnych ostatecznie za poruszenia naszych ciał. Można taką konstatację uznawać za cyniczną z symbolicznego punktu widzenia, ale w obrębie racjonalnego dyskursu nie ma od niej ucieczki.
Dziemidowicz cytuje Dupréela: Podnietą do czynu moralnego nie jest korzyść sprawcy. Czyn wydaje się tym lepszy i przysparza sprawcy tym większej zasługi, im większa lub bardziej prawdopodobna strata występuje jako normalny skutek jego spełnienia. Obaj nie mają racji. Ten, kto się poświęca, odnosi oczywistą korzyść. Jest nią oparte na popędzie wzajemności zadłużenie świadków jego czynu. Korzyść tego rodzaju nazywamy wdzięcznością, szacunkiem, poważaniem, czcią, zależnie od sytuacji.
Jest faktem, że prawda nie jest obojętna dla sensu i zazwyczaj go niszczy. Tak było z teorią heliocentryczną, z teorią ewolucji, tak jest obecnie z neurologią, psychiatrią i kognitywistyką. Z punktu widzenia ruchów na płaszczyźnie sensu każde odsłonięcie prawdy stwarza zagrożenie zniszczenia fragmentu sensu albo wręcz go niszczy. Dziemidowicz jako monista (prawdy i sensu) nie może jednak tego przyznać (nie może przyznać, że prawda niszczy sens). W efekcie w akcie obrony głosi on, że nie jest to żadna prawda (albo choćby racjonalnie skonstruowana teoria, której wartość logiczną można by rozważyć), ale bzdura. Taki w istocie, jak dotąd, jest sens sporu między nami.
To, że w świecie nie ma żadnego sensu i celu, nie jest wcale w mojej koncepcji założone. Jest to oczywisty wynik analizy tych pojęć. Cel i sens powstaje wyłącznie w relacji istoty rozumnej do świata. Świat sam w sobie jest ich kompletnie pozbawiony.
EMERGENCJA A ETYKA
Dziemidowicz pisze: Ponieważ przeciw redukcji etyki nadal stoi metodologiczna zasada emergencji, R. Godlewski pisze: «Pojęcie emergencji jest sprzeczne wewnętrznie». Nie ma racji. Pojecie emergencji jako nieracjonalne zwalczam samo w sobie i nie ma to żadnego związku z redukcją etyki. Pojęcie to zresztą w żaden sposób nie przeszkadza w redukcji etyczności do popędów. Jego zwolennik musiałby pokazać, że własności ludzi odpowiedzialne za etykę mają charakter emergentny, a tego nie uczyniono. Gdyby nawet, jeśli istniałyby jakieś cechy emergentne ludzi (tak jak twierdzę, że nie istnieją), to nie miałyby one nic wspólnego z etyką. Pomijam już możliwość taką, że same popędy można traktować jako emergentne cechy organizmów.
PRAWDA A ZAGROŻENIE DLA CYWILIZACJI
Dalej czytamy (cytat częściowo był już tu przytoczony): Teraz już bez przeszkód może odebrać etyce charakter normatywny i zmienić człowieka w zwierzę, a wychowanie dziecka utożsamić z tresurą. To o takiej sytuacji Leszek Kołakowski pisze, że jest zagrożeniem dla cywilizacji.
Zawsze zdumiewa mnie taki sposób myślenia i mówienia. Jaki ma związek prawda z zagrożeniem dla cywilizacji? Albo też jak w ogóle można myśleć, że to, co groźne dla cywilizacji, jest po prostu fałszywe? Kwestie te trzeba zasadniczo odróżnić. Czym innym jest pytanie o to, czy dana teza jest prawdziwa, a czym innym pytanie o to, czy wiedza o prawdziwości danej tezy jest szkodliwa dla tej czy innej osoby, grupy osób czy też np. całej cywilizacji. Jest to klasyczne zagadnienie, czy prawda jest zawsze dobra. Czym innym jednak jest twierdzić, że prawda nie zawsze jest dobra, a w szczególności, że propagowanie niektórych prawd może doprowadzić do upadku cywilizacji (kto wie), a czym innym twierdzić, że to, co złe, po prostu na pewno nie jest prawdą.
Istnieją niebudzące wątpliwości przypadki, w których uważamy, że nie należy danej osobie powiedzieć prawdy. Przykładowo wyjawienie choremu prawdy o jego stanie zdrowia może stan ten pogorszyć, i jeśli zachodzi taka obawa, uważamy za wskazane informacje odpowiednio dawkować. Dotyczy to zresztą nie tylko stanu zdrowia danej osoby. Ciężko chora matka prezydenta Kaczyńskiego została poinformowana o jego śmierci z miesięcznym opóźnieniem. Postępowanie takie uważamy za uzasadnione i celowe. Innym przykładem jest zakaz propagowania informacji mogących posłużyć terrorystom przy planowaniu zamachów. To, czy wyjawienie ludziom prawdy o ich kondycji, a w szczególności o tym, że ich świat sensu jest fikcją, jest szkodliwe i może doprowadzić do upadku cywilizacji, jest dla mnie kwestią otwartą. Wcale nie wykluczam, że jest tak w istocie, choć jest też możliwe, że te obawy są grubo przesadzone, a zagrożenie dotyczy jedynie skromnego odsetka wątpiących, którzy akurat balansują na granicy utraty wiary; nie miałoby to zatem znaczenia dla całej kultury.
ŚWIATOPOGLĄD
Natomiast zgadzam się prawie w całej rozciągłości z tym, co Dziemidowicz pisze o światopoglądzie. Pełna zgoda, że niemożliwy jest światopogląd naukowy. Niemożliwy, gdyż świat sam w sobie jako przedmiot nauki pozbawiony jest sensu. Jedyne, co jest możliwe, to wspomniany wyżej metaświatopogląd dualistyczny, czyli pogląd, zgodnie z którym nauka (prawda i rozum) i sens to całkiem różne rzeczy; ale w ramach takiego dualizmu każdy światopogląd szczegółowy byłby dopuszczalny. Albowiem dualizm ten oznacza li tylko świadomość, że każdy określony światopogląd jest irracjonalny.
Zgadzam się również, że ateizm rozumiany jako światopogląd ogólnie biorąc nie ma nic wspólnego z nauką, choć może w poszczególnych przypadkach polegać na uznaniu jej wyników. Pod tym względem można by poklasyfikować światopoglądy na bardziej wybujałe i bardziej minimalistyczne (jak ateizm, bliższe mi jako zaprzałemu racjonaliście), te drugie bliższe byłyby idei światopoglądu naukowego. Jednak idei światopoglądu naukowego nie da się przeprowadzić do końca, gdyż oznaczałoby to wypranie świata z wszelkiego sensu, a bez krzty sensu nawet najbardziej konsekwentny ateista czy nadczłowiek nie jest w stanie funkcjonować.
Wszystko to nie znaczy jednak, że pojęcie światopoglądu (sensu) nie daje się analizować. Przeciwnie, jako jedno ze zjawisk ludzkich i ono musi znaleźć wyjaśnienie w kategoriach biologicznych. Pewną propozycję takiego wyjaśnienia podaję w mojej teorii (obecnie mój pogląd w tej sprawie jest nieco odmienny).