Prawdę mówiąc, jestem wstrząśnięty nasileniem charakteryzującej Europejczyków obsesji na punkcie Hitlera. Cenzura narzucona osobom wypowiadającym się publicznie urąga wszelkim regułom zdrowego rozsądku. Kto ją narzucił? Z jednej strony Żydzi skrzętnie tropiący wszelkie choćby nawet najdrobniejsze nawroty do idei powiązanych kiedykolwiek z antysemityzmem; z drugiej strony nasze własne poczucie winy i strach przed powtórzeniem się okropieństw II wojny światowej.
Symbolem tego wszystkiego, osią centralną, jest postać Adolfa Hitlera. Jego nazwisko brzmi omal jak imię diabła. Wypowiedzenie go zdaje się wywoływać z zaświatów przerażające siły, które uczynią nam z ziemi piekło.
Gdy dowiedziałem się o wpadce reżysera filmowego Larsa von Triera polegającej na powiedzeniu nie tego, co trzeba, na temat Hitlera i Żydów w czasie konferencji prasowej, a zatem w miejscu jak najbardziej publicznym, pomyślałem, że były to naprawdę nieprzystojne żarty porównywalne z polskimi kawałami na ten temat (ze zrozumiałych względów nie będę ich tu przytaczał). Wrażenie to zostało utwierdzone, gdy okazało się, że organizatorzy uznali Duńczyka za persona non grata na festiwalu filmowym w Cannes. Pomyślałem sobie, że biedak naprawdę musiał naopowiadać głupot, zapomniał się, był pijany albo pod wpływem innych środków, czy może naprawdę dał upust autentycznej, acz skrywanej dotąd fascynacji Hitlerem i skłonnościom antysemickim, w szaleńczym akcie intelektualnego ekshibicjonizmu, który wymiecie go ze sceny publicznej na długie lata.
Wprawdzie mignęła mi na którymś kanale telewizyjnym Grażyna Torbicka mówiąca (odtwarzam z pamięci), iż von Trier w zasadzie niczego aż takiego nie powiedział, a jego słowa jedynie mogą zostać źle odebrane, a nic złego w istocie w nich nie było, jednak powszechny ton komentarzy skupiał się na tym, iż von Trier rzekomo miał powiedzieć, że rozumie Hitlera w tym sensie, że eksterminacja Żydów jest dla niego całkiem zrozumiała, zatem niby, choć w żarcie, ją popiera. Komentarze trzymały się również zasady, iż są rzeczy, z których po prostu w ogóle nie wolno nigdy żartować i Holokaust do nich należy.
Nim przejdę do tego, co von Trier powiedział naprawdę, skupmy się na przytoczonej zasadzie. Psychologiczną funkcją śmiechu jest rozładowywanie napięcia, w tym minimalizacja strachu i lęku. Sam lęk działa dwojako. Zależnie od okoliczności, paraliżuje albo wyzwala agresję. Nie ma w nim niczego dobrego. Jeśli zatem śmiech może go minimalizować, to nie powinno być żadnych barier czy ograniczeń wobec żartów. Przeciwnego zdania może być tylko ten, kto uważa, że pewnych rzeczy po prostu trzeba się bać zawsze. Takie pochodzenie ma zasada, wedle której ten, kto się śmieje, obraża osobę, która jest przedmiotem żartów.
Zasada ta obowiązuje w hierarchii, której istotnym czynnikiem jest strach. Ci, którzy w hierarchii tego rodzaju stoją wysoko, domagają się, by się ich bano. Ten bowiem, kto się nie boi, stanowi zagrożenie. Zakaz śmiechu wyraża postawę lękową, śmiech zaś odczytywany jest jako lekceważenie. Wniosek ten jest już zwyczajnie nieuprawniony, gdyż śmiech oznacza odebranie komuś jedynie tej części tytułu do wysokiej pozycji, która opiera się na strachu otoczenia. Różnica między arystokratą a tyranem polega na tym, że pierwszy wie, że jego tytuł do wysokiej pozycji polega na czym innym niż strach poddanych, może więc serdecznie śmiać się z nimi z samego siebie. Natomiast obśmiany tyran traci prawie wszystko, dlatego wściekle reaguje na wszelkiego rodzaju satyrę. Ponieważ człowiek cywilizowany powodowany jest przede wszystkim lękiem, rozwija liczne tabu dotyczące tego, z czego wolno się śmiać, a cudzy śmiech z tego, z czego nie wolno, oburza go, gdyż zwiastuje nieszczęście (oburzenie jest agresywną postacią reakcji lękowej). Bać się zatem należy wszystkiego, począwszy od samego Boga. Nawiasem mówiąc, nakaz bojaźni Bożej wskazuje, że postać Boga kreowana jest raczej na tyrana, aniżeli na arystokratę.
By nie przeciągać tych rozważań, powiedzmy tyle. Nikt nie ma nic przeciw temu, by obśmiewać obalonego tyrana, jednak zasada, iż śmiech oznacza brak szacunku, działa uniwersalnie. Taka jest natura rzeczy i nic nie można na to poradzić. Taki jest powód oburzenia wobec wszystkich, którzy śmieją się nie z tego, co trzeba. Jedną rzeczą jest jednak konstatacja owego stanu rzeczy, a drugą pogodzenie się z nim. Obezwładniający nas wszystkich lęk przed obcymi oraz przed rozmaitymi nieszczęściami, które mogą nas spotkać, nie jest niczym dobrym. Jeśli śmiech może go zminimalizować, śmiejmy się i nie przeszkadzajmy innym, jeśli się śmieją. Wszystko to jest, rzecz jasna, kwestią wyczucia, gdyż czyjś śmiech może wywołać u innych oburzenie na tyle duże, że sytuacja wymknie się spod kontroli.
Można tu kierować się jedynie intuicją, gdyż wytyczenie uniwersalnych reguł jest niemożliwe. Nie sposób jednak oprzeć się wrażeniu, że w przypadku wpadki von Triera krytyczna postawa otoczenia przekroczyła granice zdrowego rozsądku. Czyż bowiem niedopuszczalne jest żartowanie z własnego pochodzenia w następujący sposób? Po wyznaniu, iż początkowo myślał, że jest Żydem, reżyser mówi co następuje:
Chciałem być Żydem. Potem odkryłem, że tak naprawdę jestem nazistą, ponieważ, jak wiecie, członkowie mojej rodziny byli Niemcami.
Najgorsze ponoć było jednak to, co powiedział o Hitlerze:
Co mogę powiedzieć? Rozumiem Hitlera, ale myślę, że robił złe rzeczy, tak, absolutnie. Mogę sobie wyobrazić, jak siedzi na końcu w swoim bunkrze. On nie jest tym, kogo można nazwać dobrym człowiekiem, ale trochę go rozumiem i troszkę mu współczuję. Ale przecież nie popieram II wojny światowej i nie jestem przeciw Żydom.
Co w ogóle w tych słowach jest nagannego? Czy von Trier deklaruje się jako nazista lub antysemita? Nie. Czy pochwala jakiekolwiek działania Hitlera, a w szczególności zabijanie Żydów? Nie. On jedynie mówi, że Hitlera rozumie, że sobie go wyobraża, i że ma dla niego odrobinę współczucia, jednocześnie go potępiając. Czy cokolwiek w tych stwierdzeniach jest nagannego? Czy rozumienie złoczyńcy, wczuwanie się w jego sytuację, albo współczucie dla niego, jest złe? Wyobrażanie sobie psychiki każdego człowieka, w tym złego, jest wszak zadaniem psychologii. Jak więc może być złe to, że ktoś odnosi wrażenie, że po części mu się to udało? Jest to również jedno z zadań sztuki. Czy ci widzowie filmu Olivera Hirschbiegela Upadek, którzy poczuli w pewnej mierze, co to znaczyło być Hitlerem, zasługują na naganę? A co z tymi, którzy po projekcji odczuli odrobinę współczucia?
Umysł złoczyńcy nie stanowi nieprzeniknionej dziury, której nie przekroczy żadne badanie, rozumienie czy wyobrażenie. Nikt nie jest tylko zły, nawet jeśli zrobił coś bardzo złego. Złoczyńca nawet taki, jak Hitler, jest człowiekiem, i nikomu nie można odmawiać prawa do współczucia wobec niego. Tego zresztą naucza doktryna chrześcijańska.