JACEK RĘBACZ jest autorem trzech książek poświęconych miastu pod Giewontem. Dwie okazały się bardzo kontrowersyjne ("Sezon na samobójców" i "Pokój z widokiem na cmentarz"), a trzecia powieść (?) "Zakopane: LUFTKURORT 1940"to atrakcyjna rzecz z sensacyjnym wątkiem osadzonym w realiach okupacyjnego czasu w Zakopanem. Chwilami książka ma cechy dokumentu, a jak każdy dokument i prawda w nim zawarta nie zawsze jest przyjemna.
Bohaterowie brutalnie tropią schowany gdzieś skarb, złoto i kosztowności, ukryte w czasie wrześniowej klęski roku 1939. Zakopane hitlerowcy zamienili w stację wypoczynkową dla swoich żołnierzy; szczególnie dobrze się tutaj czuli lotnicy (stąd tytuł). Część górali zapomniała o polskim honorze i poszła na zdradliwy Goralenvolku.
Jacek Rębacz umie popędzać akcję. Do wątku sensacyjnego wplata romantyczną miłość, a więc mamy romans i szpiegowski kryminał. W tle planowany jest zamach na Franka i Himmlera. Jest seria dziwnych wydarzeń: autentycznych i nieprawdopodobnych. Polski wywiad, sowiecki i niemiecki robią niezłe zamieszanie, padają śmiertelne strzały, a schowanego gdzieś w Zakopanem lub Tatrach złota, jak nie było, tak nie ma. Do legendarnych zbójnickich skarbów Rębacz dołącza nową historię. Wyssaną z wyobraźni...? To pytanie niech zostanie bez odpowiedzi.
Tym bardziej, że zakopiański pisarz tworzy przedziwną postać: trochę wilka, trochę człowieka. Andrzej Kruk, czołowa postać powieści, w finalnym dialogu z Pilnującym, owym wilkiem i człowiekiem, dowiaduje się, że społeczność wilków jest tak samo interesowna jak ludzka. Pilnujący sądził, że ludzie biegając po tatrzańskich lasach stają się wolnymi i niewinnymi jak zwierzęta. Domorosły filozof udający wilka nie przekonał Andrzeja Kruka. Nie przekona też chyba czytelników... Okazuje się, że nie wystarcza znać sekrety natury, nawet tej najdzikszej, bo człowiek bywa niekiedy niespodzianką sam dla siebie.
Prozę Jacka Rębacza cechuje ostry język, zdobiony niekiedy poetyckimi wprawkami. Sporo miejsca poświęca zakopiańskim żydom, ich tragedii. Nie daruje win góralom, wśród których mieszka. Wyraźnie chce być jak ów dobosz od Stefana Żeromskiego, który biegnie obok szeregu. Nie spuszcza kurtyny milczenia na przeszłość. Wie, że czasowe odległości, te na wstecznym biegu, są pojęciem bardzo względnym. Widać to doskonale w takim oto epizodzie:
"Byłem kiedyś starostą nowotarskim, mówił. W moim starostwie, w Poroninie, przebywał niejaki Lenin. Wywrotowiec, przymusowy emigrant z Rosji. Od razu kazałem go aresztować. Siedziałby grzecznie w kryminale do końca wojny, gdyby nie pewien poeta. nie wierzysz? Poeci i pisarze to zakały świata. Ja, starosta, ci to mówię. Bez nich świat byłby prostszy i lepszy. Taki Kasprowicz na przykład. Przyjechał do mnie. Tłumaczył, prosił, namawiał, straszył koneksjami. Lenin to wielki idealista. Prorok niemal. Uczyni dla świata wiele dobrego, albo przynajmniej pogrąży carat. Wypuść go, starosto. Zamieszał mi w głowie. Wypuściłem drania. To wszystko przeze mnie. Rewolucja i cały ten komunizm. Muszę żyć z tą niemiłą świadomością, że mogłem odmienić losy świata na lepsze, lecz nie zrobiłem tego. Na szczęście już nie długo pożyję. Pamiętaj: pod żadnym pozorem nie wierz nigdy poetom".
My jeszcze wierzymy...
Jacek Rębacz: Zakopane: Luftkurort, Wydawnictwo "SuperNOWA", Warszawa 2009, ss. 282.