Archiwum

Tadeusz Zubiński - Geniusz, Polak, żołnierz i suchotnik

0 Dislike0
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Spis treści

Prawda pozostaje prawdą, nawet jeśli jest wielokroć powtarzana, cóż, już starożytni wiedzieli, iż habent sua fata libelli. W antykwariacie, jednym w wielu, tych usytuowanych przy Charing Cross Road w Londynie WC2, zacny adres dla bibliofilów, z kosza uplecionego z rafii, wygrzebałem ze stosu innych, znacznie efektowniejszych edytorsko ubożuchną książczynę; sierotkę i wygnańca zarazem: Eugeniusz Małaczewski – „Koń na wzgórzu", wydaną w roku 1945 w Londynie przez Światpol.
Cena ryczałtowa jak za w każdą inną: może być znakomity atlas, piękny album, grubaśna encyklopedia zawsze ta sama: jeden funt. Książka skromna, ale treściowo wyjątkowa, nie mająca w historii literatury polskiej ani poprzedniczki, ani kontynuatorki.
Pozornie – batalistyka, koszarowe obrazki, migotliwe pejzaże, mesjanizm pogłębiony, ale nic z taniej heroizacji walki, język bywa drastyczny dla konsumenta dzisiejszej i nie tylko przeanielonej paraliteraturki, ale jakże celny, bo zawsze prawdziwy. Symbolista i naturalista, ten, którego nie poraziły miazmaty i durnoty młodopolszczyzny, nie spętały kawiarniane mody i nowinki.
Osobny totalnie, nawet tytuł „Koń na wzgórzu" taki nie komercyjny – jakże by się Czesław Miłosz po raz kolejny efektownie zesmaczył, a pieski przydrożne zaraz by zaczęły ujadać: że antysemickie treści, że ksenofobia, że im na salonach śmierdzi polactwo etc. i że takich wsteczników najlepiej na stos, na stos i na przemiał.


A zapis historyczny; dla „warszawki" i jej regionalnych mutacji: zgroza i poruta – ta nadreprezentacja czerwonych Żydów, którzy mieli unurzane we krwi ręce, ten ich krwawy pakt, jaki zawarli z Marksem i Leninem, te ich szatańskie grymasy, ten wydajny towarzysz-pracownik Czeki Lew Krasnij, który poetyckie autografy pisywał krwią swoich ofiar. A ten opis zakładania jaczejek czerwonego skautingu przez wybitne rasowe chłopięta wielce przedsiębiorcze, z buzią wygadaną i arogancką, jak u starych łotrów partyjnych z opowiadania „Cor Cordium Poloniae".
Podobnie ostry i wyrazisty obraz rewolucji i wojny domowej w Rosji przekazał nam Iwan Bunin w swych „Przeklętych dniach".
Wkrótce, bo coś pozytywnego się dzieje wokół spuścizny Małaczewskiego, kolejny aktualnie starszy autorytet z ministerstwa spraw zbędnych obwieści, że taki ktoś jak Małaczewski ze swą miłością do Polski i kultem języka polskiego to anachronizm, że przebrzmiały, że zawadza i że szkodzi w marszu do kolejnego lewackiego raju, że oszołom etc.
Stylista pyszny i unikat, bo pisarz w 100% dla dorosłych, ot taki cytat, praktycznie pierwszy lepszy: „Było polarne południe zimowe. Słońce znajdowało się u szczytu tego małego półkola, które zakreślało się teraz co dnia tuż nad samym horyzontem, zatraconym w śniegach. Dookoła bielała pustynia śnieżna. Gdzieś na linii widnokręgu bór, malejący wskutek oddalenia, czerniał jak wąska tasiemka aksamitu. Na dookolnym placu różowiał i fiolecił się od niskiego światła słonecznego śnieg, gruby na parę łokci.
Tak tylko potrafili widzieć i opisywać rzeczywistość: Józef Mackiewicz, Zygmunt Haupt albo Julian Wołoszynowski, a dziś – ej szkoda pisać, programowo od 1939 r. amputuje się zdolność widzenia i smakowania oraz dar zapamiętywania.
Małaczewski nikomu nie kadzi, do nikogo się nie przymila, on – świadek i oskarżyciel: okrutnego i pazernego tak zwanych zwykłych ludzi bestialstwa, równie niepojętego gdy polski konkretny chłop widłami morduje niedźwiedzicę Baśkę Murmańską pod Modlinem, i anonimowi czerwoni bojcy obdzierają konia-męczennika ze skóry na anonimowym wzgórzu, gdzieś na zielonej Ukrainie.
Przekaz arcygenialny jak ze świętych ksiąg, jak Dostojewski, który opisał kaźń dorożkarskiego konia w „Zbrodni i karze", Hrabal, ten, który wystawił pomnik wiernemu Bobowi – perszeronowi z browaru. W „Koniu na wzgórzu" ukazany został dobitnie bezgraniczny nihilizm bolszewików, którzy w amoku destrukcji nie przepuścili nikomu i niczemu, nie szczędząc nawet biednego konia, którego obdarli żywcem ze skóry.
Eugeniusz Małaczewski – romantyk, który nie zalatuje naftaliną, przedstawił ludzki los w sytuacjach bestialskiego okrucieństwa i żołnierskiej nędzy. Jest w ocenie mitu arkadyjskich Kresów radykalnie drastyczny, i szerzej – w opisie i ocenie Rosji. Antycypuje mit kresowy jako ufundowany na sentymentalnym bądź ostatnio częściej koniunkturalnym samooszustwie rodaków. Negacja pięknej kresowej legendy nie jest wynalazkiem jego czasów, wystarczy przypomnieć, że Stanisław Brzozowski już przed I wojną światową – wtedy, kiedy być może świat zachował nieco przyzwoitości, napisał, że Kresy są naszą polską Transylwanią, obszarem widm, upiorów, wendetty i cieni, a tak mentalnie skonstruowanej Transylwanii nikt świadomy i wrażliwy, ktoś taki jak wielki pisarz – Małaczewski nigdy tak do końca nie może opuścić, a tym bardziej od niej uciec. On przywołany i wyznaczony do współkreacji przy zapisie misterium tremendi? On, jeden z nielicznych, tych, którzy „nie usypiają dusze biedną", tacy prawdziwi i mocni, bywali świadomi w obrzędach Arkadii katastrof i raju upodlenia.
Prawdziwy wielki pisarz, nie z tych, którzy całą biblioteką swoich utworów nas zadręczają. Mistyk, samodzielnie wpisał się w nurt żarliwego i odważnego polskiego katolicyzmu, wolnego od egzaltowanej dewocji i modernistycznego oportunizmu. Prymas Tysiąclecia ks. kard. Stefan Wyszyński, nota bene też świetny stylista i wybitny kaznodzieja, widział w nim swego mistrza i przewodnika, wiele razy przywoływał w swych homiliach i wystąpieniach przesłanie i dzieło Eugeniusza Małaczewskiego
A żywot jaki? Unikalny, i barokowy zarazem. Na cały dzisiejszy związek albo stowarzyszenie by on jeden wystarczył.
Geniusz tragiczny Eugeniusz Korwin-Małaczewski przyszedł na świat 1 stycznia 1897 r. w polskim dworku szlacheckim Kiwaczówka koło Humania na Ukrainie. Rodzina zbiedniała, ledwo szaraczkowa, prawie chłopi, tyle że herbowi i wysoko głowę noszący, jedni z tych, co pod murem w ostatniej chwili życia zaśpiewają „Jeszcze Polska nie zginęła". Jako chłopak wcześnie stracił ojca, a jego nagłe odejście bardzo przeżył. W Humaniu uczył się w nielegalnej polskiej szkole, rozczytując się w polskich dziełach. Szybko musiał zarabiać na własne utrzymanie w kancelarii adwokackiej w Humaniu, prowadzonej przez mecenasa Mirosława Sawickiego. Już wtedy pisał wiele wierszy. Od młodzieńczych lat związany był z polskimi organizacjami niepodległościowymi, za co był inwigilowany przez carską ochranę. Wkrótce wyjechał z Humania do Woroneża, gdzie w sierpniu 1915 r. zdał maturę. Wychowany w atmosferze patriotycznej, ukształtowany przez kresową tradycję, od dziecka marzył o zjednoczeniu ziem polskich, chciał walczyć z Niemcami o wolną Polskę. Po wcieleniu do armii rosyjskiej doznał jednak wielu udręk i szykan ze względu na swe polskie i inteligenckie pochodzenie. „Kto znał armię rosyjską, ten zrozumie i oceni piekło, przez jakie przeszedł" – tak pisał Piotr Choynowski (1885-1935), prozaik i tłumacz, legionista i też gruźlik, równie niesłusznie jak Małaczewski zapomniany, i jego przyjaciel – we wspomnieniu pośmiertnym o nim zamieszczonym w „Tygodniku Ilustrowanym" w 1922 r. Po ukończeniu szkoły chorążych w Kijowie Małaczewski walczył na terenach Bukowiny, a następnie był dowódcą kompanii w Drohobużu pod Smoleńskiem. Po wybuchu rewolucji w 1917 r. w Rosji należał on do aktywnych współorganizatorów wojsk polskich. Służył w I Korpusie Polskim pod dowództwem gen. Józefa Dowbora-Muśnickiego na Białorusi, a później w III Korpusie na Ukrainie. W czerwcu 1918 r. korpus ten został rozbrojony przez Niemców. W tym samym miesiącu gen. Józef Haller zawarł z przedstawicielami państw sprzymierzonych umowę o tworzeniu oddziałów polskich w Murmańsku i Archangielsku. Stamtąd polscy żołnierze mieli być przewożeni do organizowanej we Francji Armii Polskiej
„W roku 1918 nie było kontynentu, gdzie by korpusem lub dywizją, pułkiem lub kompanią, plutonem lub choćby garstką z kilku zaledwie ludzi złożoną lecz noszącą tytuł oddziału Wojska Polskiego – nie tworzyło się wojsko polskie. We Włoszech i we Francji, na Białej Rusi i na Ukrainie, na Murmańsku i w Syberii, w Chinach i Ameryce – stawali Polacy do szeregu żołnierskiego" – pisał Eugeniusz Małaczewski: murmańczyk-porucznik, potem adiutant gen. Hallera w Błękitnej Armii, pisarz i poeta niesłusznie zapomniany, zrozumiałe dawał świadectwo komunistycznych bestialstw, dlatego z samej definicji nie mógł być w PRL-u publikowany.
W okresie III RP również nie odnalazł się w wykrzywionym i pokracznym przez dogmaty PC i urząd nauczycielski pewnego nadredaktora zdeprawowanym krajobrazie oficjalnej literaturki.
Meteor, gdy odchodził z tego świata, miał zaledwie 25 lat. Już za życia towarzyszyła mu legenda największego talentu, jaki się objawił na progu II Niepodległości. Zadebiutował jako poeta w 1919 r. w „Tygodniku Ilustrowanym", w którym ogłosił także swe pierwsze opowiadanie „Wigilia na Murmanie". Swoje utwory publikował najczęściej – poza wymienionym pismem – w „Rzeczypospolitej", „Straży nad Wisłą" i „Bluszczu".
Zbiór jego opowiadań „Koń na wzgórzu" z roku 1921 był największym po pierwszych nowelach Sienkiewicza sukcesem literackim w ówczesnej Polsce. Ocena była pośród krytyków w zasadzie zgodna, do tej pory w całej historii literatury polskiej nie było tak mocnego i oryginalnego wejścia, debiutanckie opowiadanie porażały spójnością i dojrzałością artystyczną, oryginalnością formy i prawdą wypowiedzi.
W lipcu 1921 r. Stefan Żeromski pisał żarliwie do młodego pisarza:
„Szanowny i Kochany Panie Eugeniuszu!
Najuprzejmiej i najserdeczniej dziękuje Kochanemu Panu za nadesłany mi łaskawie zbiór utworów pt. «Koń na wzgórzu». Czytałem go z prawdziwym nabożeństwem, bo bije w tych utworach serce człowiecze i nie ma literackiej pozy. Co ja przeżyłem w fantazji, pisząc Popioły, to Pan przecierpiał kościami (tak w oryginale), żebrami, przeleżał w kryminałach i bił się nie tylko na kartach książki, lecz i w rzeczywistym polu. To różnica. Toteż jaki ze mnie prekursor! Chudziak sobie jestem i prostak. Może tę tylko mam zasługę, że przeczuwałem to pokolenie rycerskie, do którego Pan należy, gdy inni nic nie tylko nie przeczuwali, ale nawet nic nie czuli. (...) Sługa i brat – Żeromski".

 

Wydawca: Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - akant.org
We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.