Jedyny taki pisarz, Zygmunt August Haupt, urodził się na galicyjskim Podolu 5 marca 1907 w Ułaszkowicach nad meandrującym Seretem, w latach II Rzeczypospolitej we wsi ledwo gminnej w powiecie czortkowskim.
Owe Ułaszkowice słynne były z targów końskich, co bardzo korzystnie zaważyło na losie i pisarstwie Haupta. Te sławne końskie targi – występy jak powiadają koniarze – w Ułaszkowicach odbywały się corocznie w dniu św. Jura. Jego ojciec, Ludwik był inspektorem szkolnym, osobą bardzo władczą i oschłą, zaś matka Albina z domu Mazurek, pracowała jako nauczycielka.
Miał siostry: starszą – dominującą nad rodzeństwem – Zofię i młodszą Helenę, która występowała w jego utworach jako Elektra.
Krótko życiorys: wielki pisarz, malarz i architekt, jedyny koniarz, esteta, reportażysta. Życiorys do pewnego stopnia i do pewnego okresu nawet banalny jak na ówczesne realia. Końmi pasjonowały się tysiące, a miliony mieszkały na Kresach. Do szkoły chodził najpierw w Tarnopolu, potem do gimnazjum im. Kopernika we Lwowie i tutaj w 1924 lub 1925 r. zdał maturę. Potem studiował na Politechnice Lwowskiej inżynierię i architekturę. W 1928 r. po dalszą naukę udał się do Paryża, gdzie na Sorbonie studiował urbanistykę. Okres paryski to początek jego pisarstwa i malarstwa, atmosfera bulwarów i kawiarenek wyraźnie mu sprzyjała: zaczął malować i pisać. Studiował mało konsekwentnie, gdyż dyplomu nie uzyskał. Powrócił do Lwowa na początku lat trzydziestych, żywo uczestnicząc w życiu kulturalnym miasta, cokolwiek by to znaczyło. Imał się różnych zajęć: konserwował stacje Męki Pańskiej w wiejskim kościele, rysował, projektował na zlecenie, polował, trochę pisał, najwięcej jeździł konno. W 1939 r. został zmobilizowany, przydział bardzo szczęśliwy:10 Brygada Kawalerii. Walczył przez kolejnych siedem lat, nie zdejmując munduru, w kampanii wrześniowej w stopniu podporucznika. Po 17 września jego pododdział ewakuował się na Węgry. Haupt nie chciał gnić w obozie dla internowanych i zbiegł z niego, kierując się do Francji. Po licznych perypetiach dotarł do Francji, bił się z Niemcami w maju 1940 r., ewakuowano go spod Dunkierki – jak wielu polskich żołnierzy – na „Batorym" na Wyspy Brytyjskie. Służył najpierw w szkockim Gosford, później w Londynie. Tu poznał przyszłą żonę – Amerykankę Edith Norris. W 1946 r. wyjechał do Stanów Zjednoczonych, do Luizjany, a więc w europejskie jakby można powiedzieć okolice Ameryki, założył rodzinę. Żona nie udała mu się, ale syn Artur owszem. Nawet w tak „europejskim" mieście, jak Nowy Orlean nie czuł się dobrze. W 1951 r., w związku z rozpoczęciem pracy w „Głosie Ameryki", redagował nowo powstałe pismo „Ameryka". Drukował też po angielsku w elitarnych czasopismach amerykańskich: „Akcent", „Nassau Review", „Furioso", „The Paris Review", „New Directions". Ciężko pracował w „Głosie Ameryki", aż przedwcześnie 10 maja 1975 r. dostał zawału serca i wylewu krwi do mózgu. Zmarł w szpitalu w Winchester w stanie Wirginia. Spoczywa na cmentarzu Metairie w Nowym Orleanie. Ostatni okres, ogłupiająca harówka w „Głosie Ameryki" i ta duszna atmosfera zawiści i podejrzliwości hamowała jego impet twórczy. Miał nadzieję, że na poważnie zacznie pisać na emeryturze. Na obczyźnie miotał się jak ryba bez wody – wspominał syn pisarza Artur. Atmosferę obcości wzmagały domowe niesnaski i docinki. Interesowna rodzina żony nie akceptowała cudzoziemca, zwłaszcza bez grosza i z artystycznymi fanaberiami, no bo w amerykańskim raju z pisania i malowania nie sposób wyżyć. On pisał po godzinach i od święta, publikował niewiele, ale tego teksty były zauważane: w 1963 r. otrzymał nagrodę paryskiej „Kultury", w 1971 r. Nagrodę Fundacji im. Kościelskich. W skłóconych światku polskiej emigracji były to jednak dwa znaczące wyróżnienia.
Najłatwiej, i tym samym nieprawdziwie zaszufladkować prozę Z. Haupta do kategorii tzw. literatury „małych ojczyzn", to znaczy odfajkować, niechaj się nią zajmują jacyś pasjonaci, jakiś margines estetów z bocznego nurtu, któremu wara od salonów i anten, no i od kanonu poczciwych lektur. Ten zabieg, jest bardzo poręczny, ale i zarazem nietrafny, bo krwistą, ociekającą realiami i prawdą surowego życia prozę Haupta lokuje w jednym rzędzie obok może i szlachetnego nudziarstwa Stanisława Vincenza, lub polukrowanych opowiastek dla kawiarnianej gawiedzi, jak to niegdyś na Kresach bywało, a przecież nie bywało – produktów z działu galanterii quasi-literackiej, np. Tadeusza Konwickiego. Akurat Czesław Miłosz też nie jest w tym przypadku najwyższą instancją rozstrzygającą. Jeśli już to filiacje następują z ciemną i odpowiedzialną prozą J. Mackiewicza i L. Buczkowskiego. Ale zasadniczo Zygmunt Haupt był pisarzem niepowtarzalnym i w jego przypadku proste etykietki zupełnie się nie sprawdzają. Może dlatego, że jego pisanie pozostaje w polskiej literaturze bardziej europejskie niż rodzime, bliższe Proustowi, Czechowowi, Józefowi Rothowi. Był taki szczególny niemiecki pisarz Hans Henny Jahnn (1894-1959), bliski Hauptowi w swoistym panteizmie oraz w kulcie natury i ludzkiego ciała. Prekursor formy Haupt, jako pierwszy, wyprzedzając doświadczenia i zabiegi Mirona Białoszewskiego, oczywiście w innych realiach i w późniejszym czasie – wprowadził do literatury polskiej całe pokłady mówionych gatunków języka w stężeniu rozsadzającym literacki gatunek opowiadania od jądra. Utwory Haupta podlegają wewnętrznym sprzecznościom. Ostre napięcia pomiędzy poetyckim artyzmem wizjonera, pamięcią kronikarza, skrupulatnością detalisty i potocznym potworzeniem, pomiędzy pokusą fikcji i potrzebą dawania natychmiastowego świadectwa. Jeśliby gdzieś szukać porównań i paraleli literackich, to lokalnie z jednej strony z Brunonem Schulzem, z drugiej, z wyrafinowaną prozą Marcela Prousta. Może niech lepiej pozostanie trochę nieznany, bo dobrze tę prozę smakować, mając poczucie przynależności do grona wtajemniczonych. Trzeba mieć świadomość, iż Haupta wyprawy w stronę pamięci, zatem skwapliwe rozsupływanie i zawiązywanie połączeń między bytem i czasem, nie ograniczają się do najszlachetniej nawet pojętej tęsknoty za Podolem, domem rodzinnym lub dzieciństwem. Fascynuje go nieustanny dramat zamiany spostrzeżenia we wspomnienie, nakładania się różnych głosów: „głosy, głosy, ogród słów" – pisał we Fragmentach. Utrwaliło się przekonanie, że Haupt to pisarz trudny i nieporęczny, do bieżących manipulacji i gierek nieprzydatny, a tym bardziej szkoda, że czytelnicy nie mają do dziś zbyt wielu szans zapoznania się z jego prozą, wartą każdych pieniędzy. Bywają pisarze jednej książki, choć napisali ich znacznie więcej, np. dla Anglików R.D. Blackmore pozostał autorem jedynie znakomitego romansu w stylu serca i szpady „Lorna Doone" , dla melomanów P. Mascagni napisał tylko jedną operę „Cavalleria Rusticana", dla nas – elitarnej masonerii hauptologów ten pisarz pozostawił dwa tomy prozy kunsztownej, z niczym wcześniejszym nieporównywalnej. Nie miał mistrzów, nie pozostawił ani uczniów ani epigonów. W jego przypadku najbardziej trafnie sprawdza się stara chińska maksyma – być mistrzem to znaczy, być nie podobnym do nikogo. Pierwszy tom to „Pierścień z papieru"– ach co za niestosowny tytuł – żachnął się Miłosz, i to wystarczyło, aby książka spadała z pola zainteresowania i tu i tam, i to na całe lata. Wiadomo Roma locuta causa finita. Ten debiutancki tom ukazał się w serii Biblioteki Kultury jeszcze za życia autora w 1963 r. Drugi to „Szpica" - wybór opowiadań rozproszonych w czasopismach, które przygotowała do druku Renata Gorczyńska i opublikowała w paryskim Instytucie Literackim w 1989 r. Jeszcze tkwi w zagranicznych archiwach spuścizna epistolograficzna Haupta, nie przejrzana, nie opracowana, nie odkryta wreszcie. W 2007 r. w Warszawie ukazał się „Baskijski diabeł", zbiór opowiadań, reportaży i szkiców, obejmujący również utwory opublikowane już w „Pierścieniu z papieru". Coś jeszcze? Ano, teksty przedwojenne próby rozproszone w polskiej prasie, przekłady poezji w nowojorskich „Tematach" i londyńskich „Wiadomościach", rysunki i reportaże w „Polsce Walczącej", obrazy, szkice.
Dzieła Zygmunta Haupta wzbudzały zarówno podziw Józefa Czapskiego, jak też jawną niechęć manifestowaną przez Czesława Miłosza, który instynktownie w Haupcie wyczuwał gigantyczny potencjał literacki, zagrożenie, które prawdę mówiąc w sprzyjających okolicznościach mogłyby autorowi „Ocalenia" odebrać prymat pierwszeństwa.
Oczywiście, ktoś z tak wielkim i oryginalnym talentem nieprzypisany do żadnej sitwy i koterii nie budził entuzjazmu i nie otrzymywał należytego wsparcia. Był outsiderem, kimś przemilczanym, a jeśli już co najwyżej życzliwie i pobłażliwie wspominanym. Owszem przyznawano – bezsporny talent, ale to u nas znaczy niewiele, talent to za mało, trzeba iść noga w nogę wraz z innymi w rytm poddany przez aktualnie obowiązujące autorytety. Nie bywał na salonach, no bo gdzie te salony? Unikał jubli, akademii ku czci i na pokaz, zamaszystych apeli nie sygnował, on koniarz nie znosił donkiszoterii i błazenady. On żołnierz gen. Maczka, uwielbiał i czcił konie. Ten obsesyjny i zarazem barokowo twórczy motyw oraz najciekawsze tropy stylistyczne z nim związane pojawią się natrętnie w interpretacjach zafascynowanych twórczością Haupta badaczy, dla których żywy koń jest taką samą abstrakcją jak tamto hauptowskie Podole.
Jego świat pisarskiej kreacji to nostalgiczna, „chagallowska" projekcja, tego osobistego „niegdyś", wolna od taniego sentymentalizmu: wizerunki małych kresowych miasteczek, zapisy obyczajów, detali rządu końskiego, architektury cerkiewnej, języka jarmarków, karczm i gościńca, nastrojów – kunsztownie urzekające surową autentycznością i niepowtarzalnym buninowskim pięknem.
Klechdy domowe Zygmunta Haupta układają się, zdaniem Marii Danilewicz-Zielińskiej, w formę eseju krajoznawczego, który ma swoje silne zakorzenienie historyczno-obyczajowe. Dzięki pisarzowi stajemy się wolnymi ludźmi, wagabundami gościńca buszującymi po zakamarkach Podola, ożywczo zanurzamy się w zielonym mroku Gorganów, uczestniczymy w końskich targach, w jazgocie żydowskich handełesów, rozprawiamy z takimi jak my sami wędrowcami, pieką nas stopy, gryzą końskie bąki, w bród albo czółnem przeprawiamy się przez Seret, huczą dla nas porohy Dniestru, śpimy znużeni pod dachami chat ulepionych ze słomy i gliny, przed figurą kamiennej baby zdejmujemy czapkę, mrużymy oczy śledząc lot jastrzębia, przyśpieszamy kroku, wszak spotkanie mamy oznaczone pod obielonym wapnem krzyżem hen na rozstajach pylnych dróg i tatarskich traktów. Pijemy cierpkie wino i palimy papierosy przemycone zza rumuńskiej granicy, żyjemy po prostu jak prawdziwi ludzie. Rano, raniuteńko, budzimy się skwaszeni bo „ranny szczebiot ptaków niecierpliwił Franciszkę".
Haupt to piewca regionalizmów i kolokwializmów, gwary kawalerzystów i masztalerzy, męskiego piękna wolnych przestrzeni. Cenią go i promują : Krzysztof Koehler pisząc: „Wciąż nie potrafi się docenić pisarstwa Zygmunta Haupta", wtóruje mu Krzysztof Rutkowski: „Zygmunt Haupt. Jeden z największych artystów polskiej prozy. Jego uznanie przychodzi z trudem". Wydawcą zafascynowanym osobą i dziełem Haupta jest Andrzej Stasiuk.
Krzysztof Rutkowski w swym szkicu o recepcji Haupta zamieszczonym w „Twórczości" tak napisał : Haupt nie z tych, co to książek całą bibliotekę napisali. Nie chciał i nie potrafił się wpychać, narzucać, wmaślać, dawać zrobić. Nie miał cudownej bezczelności Gombrowicza, ani żadna wdowa nie dęła jego ducha, by poszybował na Olimp. Pisał tak, że nie można go nigdzie wcisnąć; ani w zamrozy, ani w odwilże, ani w zniewolenia umysłu, ani w rozwolnienia wyobraźni, ani w wizje, ani w równania, ani w pogróżki, ani w porachunki
Chyba równie celnie odniósł się do dzieła Haupta w 1987 r. Marek Tomaszewski w wystąpieniu L'image des confins chez les romanciers émigrés: Czesław Miłosz, Józef Mackiewicz, Zygmunt Haupt, Włodzimierz Odojewski: „Haupt uprawia «sztukę przebłysku», grę świateł, półcieni, lustrzanych odbić i powidoków. Nadmiar ujawnia u niego wielość stanów rzeczy. Podobnie jak u Céline'a, rozrzutność rzeczy uzasadnia u Haupta ludzkie istnienie. Jego styl objawia się w nieciągłościach świadczących o tym, że świata chyba nie da się do końca opowiedzieć".
- Tadeusz Zubiński
- "Akant" 2010, nr 3
Tadeusz Zubiński - Osobny i jedyny
0
0