Nadrabiając zaległości z aktualnej rosyjskiej produkcji literackiej nasunęła mi się przykra konstatacja o tak zwanej szerszej naturze przedmiotu. Siłą rzeczy porównuję obie literatury: rosyjską i polską.
Otóż polska literatura, szczególnie ta obecna jest niepoważna, jej ta niby powaga to tandetnie uszminkowana trywialność i małpowanie. Jest martwa, niczego nie próbuje objaśniać, niczego nie potrafi opowiedzieć, ba, nawet nie formuje sensownych pytań, nie przynosi ulgi ani nie dostarcza inteligentnej rozrywki. Żurnalizm – jak zżymał się Henryk Bereza albo wierszykowanie, atrapa i tandetny makijaż, szalbierstwo po prostu. Ugruntowała się akceptacja prostactwa estetycznego, bezguścia, byle na jedną modłę sprokurowanego. Pisarstwo, które nazywam kresowo–realistycznym lepiszczem niezbędnym do poszukiwania zbiorowej tożsamości narodu, zanika albo stało się karykaturą, błyskotką, dyrdymałką. Katastrofalnie pozostaje na poziomie eseju. Tu koszmarny kryzys eseistyki: dobrych tekstów o literaturze, historii etc, utrzymanych w lżejszej poetyce eseju jest obecnie jak na lekarstwo. Większość autorów to jednak naukowcy, młodzi naukowcy, którzy nie mają wrodzonej giętkości pisania (a tego nie można ani nauczyć się ani kupić, bo to dar Boży), i jednak wciąż jeszcze mało własnych przemyśleń, dlatego kopiują myśli i formę swoich promotorów. Piszą bez polotu i bez wyobraźni, spętani zależnościami towarzyskimi, no i pragnieniem awansu. A własne przemyślenia i własna forma to fundamenty eseistyki.
W sieci natknąłem się na ranking polskich utworów literackich, skala ocen od zera do 10 punktów.
Bardzo zasmucający. Otóż arcydzieło Józefa Mackiewicza– Lewa wolna– wyceniono na 4,7, identycznie jak nowele Jarosława Iwaszkiewicza, w tym drugim przypadku trudno mi wzbudzić w sobie żywszy sprzeciw.
Pan Tadeusz– nasza epopeja narodowa dostał łaskawie 5,1, punktów, tyle samo co taka sobie pisaninka Tadeusza Konwickiego – Dziura w niebie.
Dla porządku podaję, że moje– Góry na niebie– otrzymały– 5,00 a mój– Ogień przy drodze– wyśrubowane 4,84, zaś Odlot dzikich gęsi– 6. Na 6 punktów także oceniono moje szkice celtyckie pt. Wyspa Zaczarowana.
Jeżeli utwór literacki nie ma w sobie „czynnego" pierwiastka transcendencji, to jest wyłącznie relacją z życia dwunożnych zwierząt.
Bardzo osobisty ranking arcydzieł polskiej prozy XX wieku, po roku 1918.
1– Eugeniusz Małaczewski– Koń na wzgórzu –1920.
2–Michał Choromański– Zazdrość i medycyna– 1932.
3–Florian Czarnyszewicz– Nadberezyńcy–1942.
4–Stanisław Rembek– Wyrok na Franciszka Kłosa– 1947.
5–Leopold Buczkowski– Wertepy– 1947.
6–Julian Wołoszynowski – Opowiadania Podolskie–1959.
7–Józef Mackiewicz – Nie trzeba głośno mówić –1969.
8–Andrzej Kuśniewicz – Lekcja martwego języka –1977.
9–Włodzimierz Odojewski– Wyspa Ocalenia –1990.
10–Zygmunt Haupt– Baskijski diabeł– 2008– wydane już XXI wieku, ale teksty zostały napisane i opublikowane na łamach czasopism w wieku XX.
Stanisław Rembek, totalny pisarz, acz wielki pechowiec, jeden z moich 7 pisarzy polskich XX wieku: obok Eugeniusza hrabiego Małaczewskiego, Michała Choromańskiego, Juliana Wołoszynowskiego, Leopolda Buczkowskiego, Józefa Mackiewicza, Zygmunta Haupta. Piotr Kuncewicz, życzliwy ogólnie dla S. Rembeka a wybitnie niezręczny jako egzegeta jego twórczości, bo autor koślawego wstępu do „W polu" nie rozróżniał pistoletu od rewolweru. Stąd dla niego tytułowy rembekowski nagan to pistolet, a nie bębenkowiec rewolwer, tym bardziej, że w samym tekście Rembek wali co i raz: rewolwer, a nagan to nic zupełnie innego jak rosyjski jeszcze carski rewolwer. W rosyjską ruletkę nie da się zagrać pistoletem.
W latach 60–tych S. Rembeka ze studni przyćmienia wydobył z umiarkowanym powodzeniem Stanisław Grochowiak, ten sam który jako pierwszy zwrócił uwagę naszych salonów literackich na oryginalną twórczość tego większego Miłosza– oczywiście Oskara. Szkoda, że tylko trochę i nieco, ale cóż nieszczególny film Andrzeja Wajdy z 2000 roku „Wyrok na Franciszka Kłosa" też niczym pożytecznym nie zaowocował. Do dziś pisarza tego nie ma w polskiej świadomości, autora najlepszej literacko bo najprawdziwszej w relacji powieści o II Wojnie Światowej „Wyrok na Franciszka Kłossa". Są na cokołach i w podręcznikach wyorderowani i ugrzecznieni inni, ledwo literaci, no bo on był pisarzem i to całą gębą.
Na dodatek szykuje się ostra i śnieżna zima, bo jarzębina w tym roku bogato obrodziła.
Nietzsche zohydzony– taka refleksja przychodzi na myśl po lekturze pewnego mądrego tekstu, jaki ostatnio ukazał się w języku rosyjskim. Filozofia Nietzschego jest od lat, ba, stulecia bodaj, zakłamana, poprzekręcana i nierozumiana. Nadęci mędrkowie, którzy w porównaniu z nim, mający tyle talentu co brudu za paznokciami z wielkiego humanisty zrobili nihilistę, faszystę, choć umarł kilkadziesiąt lat wcześniej, nim oni (często) dali władzę Hitlerowi. Tak go nienawidzili, że wmawiali światu, iż odszedł syfilitykiem w trzecim stadium, żył ze swoją siostrą i inne podobne bzdury.
Po tym słynnym geście rozpaczy, empatii oraz pełnego człowieczeństwa, kiedy Nietzsche objął na rynku w Turynie konia, maltretowanego tam przez wozaka, filozof zamilkł do końca życia, nie wypowiedział już słowa przez jedenaście lat, zasklepiony w twierdzy własnego umysłu, zrozumiawszy zapewne, że jego trud jest bezcelowy, nie ma bowiem żyznej gleby, w którą mógłby rzucić swe intelektualne ziarno, ażeby zaplonowało człowiekiem człowieczym. Jak antyczny heros: cierpiący Prometeusz, z boską głową z brodą i białymi kędziorami o szlachetnym obliczu. Półbóg chromy, z prawą ręką sparaliżowaną, w fizjologicznych odruchach szorstki, zwierzęcy i prymitywny, pozornie wiodący życie, schematyczne, pasożytnicze, pozbawione uczuć wyższych, najdalsze do mądrości i pragnienia poznania. Ostatnie słowa Nietzschego brzmiały: „Mamo, jestem głupi", co można byłoby chyba porównać do „Wiem, że nic nie wiem" Sokratesa, z tym, że Sokrates doszedł do swojego wniosku na zimno wskutek filozoficznych dociekań, bez bólu, natomiast Nietzsche na gorąco, poprzez bolesne rozczarowanie pomyłką i monstrum, nazywanym bezmyślnie człowiekiem.
13 sierpnia jest międzynarodowym świętem ludzi leworęcznych. Sam jestem zdecydowanie praworęczny, ale myszkę komputera umiem obsługiwać wyłącznie lewą ręką– tak już mam, a to podobno rozwija intelektualnie. Nie wiem czy to widać po mojej pisaninie, ot taka osobliwość natury.
- Tadeusz Zubiński
- "Akant" 2012, nr 11
Tadeusz Zubiński - Żurnalizm
0
0