J. Weggett, dyrektor naukowy Greenpeace na obszarze Wielkiej Brytanii opublikował w „New Scientist" (1989, nr 1668) zaskakujące doniesienie, że na przestrzeni ostatnich 600 milionów lat miało miejsce pięć spektakularnych, masowego wymarć fauny i flory. W tym ostatnim, już sprzed 66 milionów lat, obumarło 75% wszystkich istniejących gatunków, m. in. dinozaury i tylko to masowe wymieranie znane jest pospolitemu smakoszowi piwa. Aliści teraz właśnie rozpoczyna się kolejne wielkie wymieranie gatunków i tym różni się ono od poprzednich, że jest największe, a wiedzą o tym tylko nieliczni i tylko ci, którzy z niejednego kufla i na niejednym tarasie hotelowym mórz południowych oddawali się kontemplacjom.
Jest rzeczą wysoce niepokojącą, że wielu uważających się za intelektualistów, pija piwo bezrefleksyjnie. Dobrze, gdy degustacji towarzyszy atmosfera rozważań o naturze wszechrzeczy, tudzież o „spiritus movens" spraw ludzkich, ale i samo piwo może być wdzięcznym przedmiotem kontemplacji, czy to w kręgu dystynkcji empiryczno-indukcyjnych, czy to w kategoriach hipotetyczno-dedukcyjnych, czy to na polu filozoficznych zacietrzewień o status poznawczy pospolitości. Wspomniany tu J. Weggett piwo traktuje wyłącznie, jako tło bazy empirycznej swych geologiczno-biologicznych generalizacji, gdy konkluduje: „Wszystko to wydawało się zgoła nierzeczywiste, gdy spoglądając na Jungfrau w płomieniach zachodzącego słońca wraz z kolegami sączyłem piwo na hotelowym tarasie („Problemy" 1990, nr 4, s. 62). Zagadnienia epistemologiczne komplikują się, jednak, gdy skieruje się uwagę na samo narzędzie poznania.
Oto nalałem piwa do niebieskiego flakonu, gdyż kufle się zużyły od ich częstego używania. Stop. Jeszcze raz. Do pękatego, splecionego wzorem liściastym, niebieskiego dzbana kryształowego, utoczyłem kaskadę wybornego, mazurskiego piwa. Napełniła się kruż głębią barwy złoto jesiennej, zdobnej koroną wzburzonej toni. Na okalającym dzban listowiu dzikiego wina wystąpiły krople chłodnej rosy, migotliwej jak błękitna, szopenowska nuta… Piwo, które zawsze, jak sięgnę pamięcią, było koloru jasnozłocistego, teraz stało się krzykliwie niebieskie. Ktoś może powiedzieć, że nadal jest żółte, a tylko sprawia wrażenie, że jest niebieskie. A gdyby to samo piwo wlać do czerwonego flakonu, to jakiej będzie barwy? Odpowiedź tego, co się poprzednio „wyrwał" (że żółte), będzie zapewne znów taka sama. A więc piwo, które jest żółte choć niebieskie jest – zdaniem tego, który nigdy nie zetknął się ze sztuką filozofii – naprawdę żółte, choć także i czerwone. A gdyby tak przelewać je do dwudziestu flakonów o różnych kolorach (zabieg raczej niewykonalny, gdyż nikt by się tak długo z piwem nie bawił), to ile barw mieć będzie nasze piwo, zanim zostanie opróżnione? Jedną, czy dwadzieścia? Oto nasuwa się, choć nie bez oporów, pewien tajemniczy wniosek: nie masz jednej, głównej, a klasycznej prawdy o piwie. Gdybyś je otworzył w niezwykłych zgoła okolicznościach kosmicznych, kolor jego będzie wynikał zawsze tylko z owych okoliczności, nigdy z istoty piwa. Może się wówczas okazać, że ma ono i taką barwę w sensie klasycznym prawdziwą, o jakiej nie śniło się filozofom, np. subregresywny odcień zgniłej bawełny mandżurskiej.
O, nie należy zaraz szukać okoliczności kosmicznych dla naszego piwa, by jego barwę rzucić na pastwę filozoficznej ignorancji. Wystarczy zamknąć oczy. Jakie jest teraz piwo? - Dobre – zakrzyknie wielu. Nie o to chodzi, chłopaki. Jakiego jest koloru? Zrazu można pomyśleć, że prawdziwego. Ale jaki to jest kolor, gdy go nie widać? Ludziom nastawionym do życia konsumpcyjnie wydaje się, że prawdą jest to, co widzą na własne oczy. Problemy ontologiczne znacznie się jednak komplikują, gdy się pragnie piwa... tj. rozpatrywać sposób istnienia dwóch gatunków piwa: jasnego i ciemnego.
Tę złożoną kwestię podjął w swoim czasie sławny psychiatra niemiecki Hoimar von Ditfurth w znakomitej rozprawie „Nie tylko z tego świata jesteśmy". Uczony ów powiada: „przed kilku laty ktoś mnie zapytał, czy gdyby zniknęły wszystkie oczy, kosmos pogrążyłby się w ciemności. Tego rodzaju pytania stanowią punkt wyjścia wszelkich rozważań z dziedziny teorii poznania. Każdy, kto zada sobie trud rozmyślania na ten temat, może stwierdzić, że jasne i ciemne nie są cechami świata, lecz przeżyciami wzrokowymi. Nasze narządy zmysłów mózg, nawet tego (...) bardzo drobnego wycinka świata zewnętrznego, który jesteśmy w stanie uchwycić, nie przekazują nam wcale takim jaki jest" (Ditfurth 1985, s. 145). Jest w tym stwierdzeniu myśl zaiste głęboka, gdyż doprawdy trudno czasem odróżnić piwo jasne od ciemnego, zwłaszcza gdy się pija tylko jeden gatunek.
Piwo – jak poucza historia filozofii – stanowiło nieraz zagadkowy przedmiot adoracji filozofów. Wybitny polski filozof Władysław Tatarkiewicz w znakomitym dziele „O filozofii i sztuce", będącym jubileuszowym wydaniem znaczniejszych rozpraw filozoficznych tak oto wspomina swą młodość, uwieńczoną słynną „Historią filozofii": „U Wnuka Rytard kazał dać sobie angielkę czystej, Witkiewicz dwie bomby piwa, a ja (…) angielkę piwa. I tak było we wszystkich następnych lokalach: angielka wódki, dwie bomby piwa i angielka piwa (...). Było to po zebraniu u Łukaszewicza w grudniu 1938 r. na cześć Henryka Scholza, który mu przywiózł doktorat honorowy Uniwersytetu Monasterskiego. Ludzi było dużo i alkoholu pod dostatkiem" (Tatarkiewicz 1986, s. 429-430).
Inny wielki znawca filozofii, Tadeusz Kotarbiński w wyśmienitym zbiorze „Pism etycznych" podaje pod tytułem „Rozproszenie wolnych monad" własną perspektywę kategorii wolności i tolerancji: „Dla swobód indywidualnych tyle tylko miejsca zachować można, ile pozostawia wykonawcom do wyboru rozkaz ogólnikowy. Ano jeszcze może tyle, że wolno sobie postawić wedle uznania bombkę jasnego lub ciemnego piwa – jeżeli piwo jest – kiedy już otrąbiono i nadeszła godzina spoczynku" (Kotarbiński 1987, s. 231). Rozstrzyga zatem Kotarbiński ów złożony problemat barwy piwa przez uzależnienie hipostazowej formy predykatu od faktu ontologicznego: „jeśli piwo jest". Pierwotność faktu i sposób jego istnienia wiąże się z pytaniem, kiedy fakt implikowany przez teorię stanowi poparcie empiryczne. W świetle teorii reizmu Kotarbińskiego „piwo jest", czego nie można powiedzieć np. o podpiwku, nie wchodząc w sferę idola fiori, czyli rynku urojonego.
Wiedza pewna odnosi się do rzeczywistości, a wiedza, która odnosi się do rzeczywistości nie jest pewna – oto konkluzja jaka się nasuwa podczas intelektualnych zmagań filozofa z egzystencjalnymi zagadnieniami piwowarstwa. „Tysiące drobnych faktów fizycznych znanych z życia codziennego nie stanowi przedmiotu nauki – pisze Amsterdamski – a przecież nie może być z góry wiadomo, że matematyczne wzory kształtowania się piany w kuflu piwa albo toru spadania liścia z drzewa nie byłyby poznawczo równie interesujące" (Amsterdamski za Pomianem, ja za Amsterdamskim w: „Między historią a metodą" 1983, s. 35). Istotnie nauki empiryczne i filozoficzne nie miały dotąd piwa w zbyt wielkim poważaniu. Fakt ten bardzo filozofii zaszkodził. Dziś zdani jesteśmy tylko na okruchy filozoficzno-piwo-logiczne. Opóźnienia metodologiczne w tej interesującej dziedzinie wiedzy będą nadrabiane przy współpracy z ośrodkami badawczymi w Żywcu i Okocimiu. Wracajmyż jednak do roztrząsań kwestii barwnych.
Wspomniany tu Kotarbiński w rozprawie pod wybornym tytułem „Petrażyckiego koncepcja twierdzenia adekwatnego na tle dawniejszych doktryn pokrewnych" umieszczonej w zbiorze „Szkiców z historii filozofii i logiki" powraca do problemu tajemnicy barwy piwa ogólnego. Wychodząc od Arystotelesowych „Analityków wtórych" i „Oganonu" i nawiązując po drodze do Franciszka Bacona „Valerius Terminus" pisze: „Niech skutkiem zamierzonym będzie białość i niechaj pierwszą dyrektywą będzie, że jeśli się pomiesza ze sobą powietrze i wodę, rozpylone na drobne cząstki, to powstanie białość, jak to się dzieje na przykładzie śniegu lub rozbijania się fal (…) Niech drugą dyrektywą będzie, że jeśli powietrze, jak poprzednio będzie pomieszane z jakimś ciałem przeźroczystym (...) to stanie się białe... (s . 194-195). T. Kotarbiński przystępuje teraz do ataku na zagadnienie barwy piwa, nie przelewając z pustego w próżne, pisze mianowicie: „Niech trzecia dyrektywa wyłącza skrępowanie w postaci bezbarwności ciała: wszak wino lub piwo, jeśli je spienić, stają się białe" (tamże, s. 195). Jest tu jednak pewna kwestia sporna. Po co mianowicie piwo lub wino spieniać, skoro można spijać. Czy spienianie wina i piwa jest doprawdy esencjalnie trafną czynnością filozofa? Nie czynią tego ani początkujący, ani wytrawni znawcy zagadnień. Choć ma się rozumieć, że dla filozofa bicie piany może być czynnością zawodową.
Piwo było wielokrotnie wykorzystywane w sporach o naturę ludzką. Pisze o tym Barbara Szacka we „Wstępie" do traktatu Edwarda O. Wilsona pt. „O naturze ludzkiej" (Wilson 1988). Oto intrygujący fragment: „Zakwestionowanie przez Wilsona tezy, że człowiek jest tworem środowiska, a zachowanie jego wyłącznie rezultatem uczenia się, a także powoływanie się przez niego na naturą ludzką, stworzoną przez proces ewolucji dokonującej się na zasadzie doboru naturalnego, zyskało mu miano deterministy biologicznego i spowodowało obwołanie go reakcjonistą. Wykłady jego były pikietowane, a on sam obrzucany puszkami po piwie" (tamże, s. 10).
Dyskusje nad naturą ludzką były kontynuowane w Polsce częściowo na wzorach starogreckich dysput sokratejskich tj. na placach i ulicach z udziałem filozofującej młodzieży. „Polityka" (29.06.1991) podaje, że „Komórka Sytuacjonistów przypuściła szturm na Belweder: dziedziniec obrzucono puszkami po piwie, parkan owinięto taśmą filmową" itd. Z powodu sympatii dla metod Szkoły Sytuacjonistów zatrzymano 23 osoby, które po zwolnieniu z aresztu udały się na piwo.
Gdy mowa o reakcjonizmie nie można pominąć milczeniem okoliczności, że w kole najwybitniejszych bojowników z rewizjonizmem i reakcjonizmem pijało się piwo. Pisarz jugosłowiański, Milovan Dżilas w swej książce „Rozmowy ze Stalinem", tak wspomina rok 1944: „Służba nie pokazywała się, chyba że Stalin zadzwonił, a jedyną po temu okazję dawała moja prośba o piwo (...). Jadło się i piło powoli, przeskakując przy tym w rozmowie z tematu na temat, od opowiadań i anegdotek do poważniejszych, a nawet filozoficznych" („Polityka" 1988, nr 43). Stalin jak widać piwa nie pijał i zaszedł w nauce tylko do językoznawstwa. Nic więc dziwnego, że opinię ma zszarganą.
Dobre piwo, gdy nie ma szampana... Ale czasem znajdzie się jakaś omszała flaszka albo i skrzynka, a wtedy żywsza staje się historia świata.
Nikita Siergiejewicz Chruszczczow po pamiętnym XX Zjeździe KPZR wielokrotnie komentował swe słynne wystąpienie, barwiąc je żółcią. Oto jeden z ciekawszych szczegółów: „Siedzimy kiedyś u Stalina za stołem, wypijamy, już humory dobre, ale mamy się na baczności, u Stalina zawsze trzeba było uważać. Stalin wspomina Lenina i opowiada: »mądry to był człowiek. Kiedyś w 1919 wezwał mnie z frontu do Moskwy. Gdy zjawiłem się u niego zaczął mi robić wymówki: Co ty, batiuszka (tak Rosjanie zwracają do duchownego) pod tym Carycynem wyrabiasz, ponoć harem założyłeś, skrzyniami każesz szampana dostarczać, powinienem cię zastrzelić kak sabaku za takoje biezobrazije.« Opowiedziawszy tą historyjkę Stalin dodał: »A jednak był mądrym człowiekiem i nie rozstrzelał.« A my – ciągnął Chruszczow – słuchaliśmy tego i myśleliśmy sobie: jaka szkoda". (tamże). Czy nie jest tedy dobry trunek spiritus movens ducha filozofii istotnym poruszeniem? Czy nie daje człowiekowi owego błysku ostrożności i mądrości sądów?
Piwo od dawien dawna jest atrybutem dziejów. Zacytuję tu fragment podręcznika dziejów kultury europejskiej autorstwa Marii Lemnis i Henryka Vitry, w którym historia Polski przedstawia się niezwykle barwnie, bez tych strasznych polonocentrycznych pijanych zwidów ojczyzny umęczonej, ukrzyżowanej, zdradzonej i w oko szarpanej przez kruki-wrony. Jest to historia obiektywna i płomienna, wzruszająca prostotą i pociągająca po wsiach i dworach.
„Za prasłowiańskich czasów – snują autorzy – zaczęło się wszystko od piwa i od miodu, które to trunki w pełni zasługują na miano narodowych. Wina używali jedynie księża i tylko w kościele do mszy. Piwo słowiańskie było bardzo lekkie, póki nie zaczęto dodawać chmielu. Miało kolor niemal zielony i nalane do kubków lekko musowało. Znacznie różniło się od niemieckich „lirów" i mocnych piw angielskich. Piwa pito wiele i różnie przyprawiano. Przed wiekami zaczynano dzień śniadaniem, na którym podawano polewkę z gotowanego piwa z grzankami lub pokrajanym w kostkę białym serem" (M. Lemnis i H. Vitry: „Książka kucharska dla samotnych i zakochanych" 1970, s. 38)
Wielbicielem sławnego piwa wareckiego był podobno papież Klemens VIII, który jako nuncjusz stolicy apostolskiej spędził w Polsce długie lata. Będąc papieżem, zachorował i dręczony pragnieniem szepnął: „Piva di Varca". Zgromadzeni przy łożu chorego kardynałowie myśleli, że Ojciec Święty wzywa jakiejś świętej, poczęli się głośno modlić: „Sancta Piva, ora pro nobis" .
Jan Długosz, żyjący w XV wieku, notując w swej czcigodnej „Historia Polonica" wielkie wydarzenia historyczne, obok legend i anegdot opowiada o Leszku Białym, który prosił papieża o zwolnienie od ślubowanej pielgrzymki do Ziemi Świętej, tłumacząc, iż w Palestynie nie ma ani piwa ani miodu, a on zaś innych trunków nie znosi (M. Lemnis i H. Vitry, tamże, s. 39). Papież, jak głosi historia powszechna, przejął się prośbę Leszka Białego od ślubów go zwalniając, zobowiązując jednak władcę wraz z jego poddanym ludem, do pokuty po wsze czasy w postaci uprawy i kultu zielarstwa. Odtąd w Polsce kto żywy udawał się na łąki i w gaje zbierać ziele lecznicze, zaś przede wszystkim żyto, żubrówkę, kminek i anyż. Sprowadzono też z Ameryki kartofel znany dziś jako ziele browarzniane. Mniej w sztukach zielarskich obeznani, sprowadzali z Włoch marchewkę i selery, ale te się nie przyjęły w naszym kraju tak pospolicie jak, na przykład chmiel czy żyto.
Trochę historii: „Już za doby piastowskiej – podaje Zygmunt Gloger – karczmy byty pospolite po miasteczkach i wsiach polskich, zwłaszcza kościelnych, jako gospody dla położnych i podróżnych oraz miejsce narad i biesiad. Tym bardziej, że dawały i pewien dochód". Za czasów Mickiewicza pan Tadeusz „pędził ku karczmom, które stały przy kaplicy...". „Po sennej mszy z kaplicy, że była niedziela,/ zabawić się i wypić przyszli do Jankiela".
Za Józefem Kozłowskim podaję co następuje: ,,W onym czasie we wszystkich karczmach na Litwie siedzieli arendarze Żydzi, może dlatego, że obyczajowo stronili od trunków, a może też dlatego, że byli biegli w prowadzeniu ksiąg handlowych. Trzeba wszelako wiedzieć i to dobrze, że żadna karczma wiejska nie była nigdy własnością żydowską, ani też budowaną przez Żydów, natomiast wszystkie karczmy polskie budowane były przez szlachtę. Bardzo często się zdarzało, że szlachcic z byle jakiego powodu wyrzucał Żyda wraz z rodziną z arendowanej karczmy. Swego czasu przed wydzierżawieniem karczem Żydom, istniała w Polsce cała warstwa karczmarzy chłopów polskich. Interes szlachecki spowodował, że zaczęto je arendować Żydom. Dochód uzyskiwany z handlu wódką szedł do kasy szlacheckiej i plebani" („Polityka" 1991). Kto więc spijał chłopów polskich, czy ten co im podawał kufel, czy też organizator propinacji, czerpiący z niej zyski?
Patrzcie państwo! Rozpoczęliśmy nasze spotkanie od refleksji estetycznych na temat błękitnej barwy piwa i subtelnych jej dystynkcji, potem niezauważenie rozprawiliśmy się z omszałą flaszką szampana, następnie z całą skrzynką win szampańskich Józwy Językoznawcy, zostawiwszy za sobą natchnione roztrząsania. Już siedzimy w karczmie nad szklanicą, bluźniąc jako tłum rozumowi. Tak to i w życiu bywa. Wracajmyż tedy do ziół, jak mówi o. Klimuszko. Do chmielu. Do filozofii.
Weźmy oto do ręki wypite, znaczy się wybitne dzieło klasyka filozofii niemieckiej Fryderyka Nietzschego „Ecce Homo. Jak się staje – kim się jest". Rozdział zatytułowany „Dlaczego jestem tak światły" rozpoczyna Nietzsche następująco: „Dlaczego jestem tek światły? Dlaczego wiem niejedno więcej? Nie rozmyślałem nigdy o zagadnieniach, które zagadnieniami nie są – nie roztrwaniam się" (przekład Staffa 1989, s. 25). Jadał więc i pijał filozof, snując myśli wysoce filozoficzne: „(…) kuchnia niemiecka w ogóle – czegóż ona nie ma na sumieniu! Zupa przed jedzeniem, wygotowane mięsiwa, tłusto i mącznie przyrządzone jarzyny (…) Duch
niemiecki to niestrawność (...) najlepsza kuchnia piemoncka" (tamże, s. 27).
Uwagi na temat napojów alkoholowych wymagają pewnej wstępnej interpretacji filozoficznej, zwłaszcza dla czytelnika niezbyt biegłego w studiowaniu dzieł filozoficznych. Pisze autor, że napoje alkoholowe mu szkodzą. Weźmy jednak pod uwagę, w jakim kontekście myśl ta jest wyrażona: Nietzsche bada ducha niemieckiego, stawia przed sobą zadania filozoficzne, „szkodzi" to znaczy u autora tyle, co „uniemożliwia płodne rozstrzyganie filozoficznych problematów". Ale oto znów intrygujący fragment wyjęty z „Ecce Homo": „Napoje wyskokowe szkodzą mi, szklanka wina lub piwa na dzień wystarcza by uczynić mi z życia padół płaczu" (tamże, s. 27).
Otóż właśnie! Czyż nasza myśl filozoficzna nie została poruszona dopiero przy drugim piwie, gdyśmy w sposób pozornie przypadkowy przelewali piwo z flaszki do flakonu? Nie byłby to kres hermeneutycznego dyskursu o względności predykatów świata real-nego? Jak względność tę badać w sytuacji, gdy świat stał się wyłącznie jednoelementową monotonią? Spieszy więc Nietzsche z wyjaśnieniem: „Jako chłopak mniemałem, że picie wina (…) to zrazu jeno vanitas młodzieńców (...), zupełnie jak Ryszard Wagner, który mnie nawrócił, nie umiem dość poważnie nawracać i doradzać bezwzględnej wstrzemięźliwości od trunków wyskokowych wszystkim bardziej duchowym naturom. (...) Szklanka bieży za mną niby pies" (tamże, s. 28). Ale „umysł Niemców utrzymują na niskim poziomie piwo i dzienniki" („Wędrowiec i jego cień", „Zdania i myśli różne", Warszawa 1910, s. 180, wg „Studiów Filozoficz-nych" 1990 nr 4, s. 196). Nietzsche był z pochodzenia Polakiem i to chyba coś wyjaśnia. W „Zmierzchu bożyszcz" Nietzsche konty-nuuje: „Czem mógłby być duch niemiecki, komuż na ten temat nie snuły się myśli po głowie, aliści lud ten ogłupiał dobrowolnie niemal od tysiąca lat nigdzie nie nadużywano występniej dwóch narkotyków europejskich, alkoholu i chrześcijaństwa (…) ileż to piwa jest w inteli-gencji niemieckiej" (tamże, s. 59). Albo – szlachetny panie Fryderyku – inteligencji niemieckiej w piwie. Znany był w Polsce pospolity fakt, że w karczmie wystarczyło zajrzeć do kielicha lub kufla, aby w nim ujrzeć Niemca, albo to niemieckiego diabła. „Czy podobna – powiada Fryderyk Nietzsche – by młodzi ludzie, poświęcający sic najbardziej duchowym celom, nie czuli w sobie instynktu „samozachowawczego ducha, tego najpierwszego duchowości instynktu i pili piwo? (...) Gdzieżbo nie ma tego potulnego zwyrodnienia, jakie piwo przydawa duchowi!" (tamże, s. 59).
Tu sprawa zaczyna się gmatwać. Materia się miesza. Było już piwo, żydowska siwucha, rosyjskie szampany i polska okowita. Tedy zapomniałem co mam udowodnić. Nim się zerwany wątek znowu zawiąże, warto sprawdzić jak piwo jest spostrzegane przez filo-zofię analityczną języka. Aby spojrzeniu temu nadać odpowiednio poważną formę, chciałbym przytoczyć w całości tytuł dzieła, z którego zaczerpnę prześwietne, jasne, mocne i pobudzające cytaty. Oto traktat Alfreda Gawrońskiego pt. „Dlaczego Platon wykluczył poetów z Państwa. U źródeł współczesnych badań nad językiem" (Warszawa 1984 r.) W rozdziale „Język a rzeczywistość – Druga filozofia Wittgensteina", autor w sposób naturalny wiąże kategorię piękna z piwem: „Musimy też pilnie baczyć, zwiedzeni językiem, nie traktowali właściwości rzeczy jako składników tych rzeczy. Często, na przykład pisze się tak, jakby piękno było składnikiem wszystkich pięknych rzeczy, podobnie jak alkohol jest składnikiem piwa (…) i jak gdyby można było wyabstrahować piękno z rzeczy pięknych" (s.105). Jeśli dobrze rozumiem, piękno nie jest składnikiem piwa, lecz samo piwo jest pięknem, i trzeba zwykłej ignorancji w zakresie filozofii analitycznej (w sensie jakie temu pojęciu nadany zostało przez filozofów Oxfordu), aby piwo oddzielać od piękna. Można sobie destylować alkohol z wina, nigdy zaś piękno z piwa. Sprawa ta ma długą historię w piśmiennictwie filozoficznym od czasów Parmenidesa, lecz ze względu na obszerność tematu, trzeba ją tu pominąć. W rozdziale „Semantyczne problemy językoznawstwa – w sprawie relatywizmu językowego", Gawroński przytacza fragment rozprawy Eleanor Rosch na temat kategorii relatywistycznych, oznaczających kolory. Oto intrygujący ten frag-ment: „Pojęcie tego, co ‘podstawowe’, zostało określone za pomocą szeregu kryteriów lingwistycznych, np. nazwa musi się składać z jednej jednostki znaczeniowej (‘czerwony’ w przeciwieństwie do ‘ciemnoczerwony’) i musi oznaczać kolor, a nie także przedmiot (w sensie synchronicznym wyklucza się więc problem etymologicznego pochodzenia nazwy, np. ‘czerwony’ w przeciwieństwie do
‘miodowy’, ‘piwny’ itd." (s. 211).
Gdziekolwiek otworzy się dzieło filozoficzne, tam prawie zaw-sze pojawia się zagadnienie piwa. Już się wątek barwy piwa na nowo zawiązał, choć wyszliśmy z zagadnień filozofii platońskiej, by skonfrontować jej twierdzenia z filozofią języka według Witt-gensteina. Ale i tym znakomitym filozofom piwo nie jest obce, a problematy przekazują oni sobie (jak Rosch Gawrońskiemu) w sposób subtelny, by nie uronić kropli... I ku zaskoczeniu własnemu, rzec można, że zagadnienie piwa rozwiązało się w kategoriach filozofii analitycznej: kolor piwny jest kolorem filozoficznym! I to jest upadek kamienia filozoficznego. Co nam po kamieniu?
Gdyby filozofowie byli pewni, że czytelnicy traktatów filozoficznych nie pijają piwa, czyż posługiwaliby się jego przykładem? Dla kogo jest filozofia? Kto nigdy nie degustował piwa, nic z traktatów filozoficznych nie zrozumie.
Po tym uroczystym wstępie zapraszam panów na piwo, zgodnie z porzekadłem starożytnych Rzymian de gustibus non est disputandum, co się wykłada jako: a teraz degustować – nie dyskutować.