Część IV. Był sens
Pytanie o sens życia ludzkiego wynika z powszechnego faktu przemijania i śmierci. Znanym od starożytności sposobem przeciwstawienia się śmierci jest dobrobyt materialny. A oto radość i wesele, zabijać cielce i zarzynać barany, jeść mięso a pić piwo; jedzmy a pijmy, bo jutro pomrzemy (Ks. Izajasza XII: 13, VIII w. p.n.e., tł. J. Wujka). O tych baranach i piwie Salomon miał inne zdanie: Marność nad marnościami i wszystko marność (Ekl. I: 2). Dobrobyt to główny cel i filozofia nowoczesności – a moim zdaniem – także nieszczęście.
Oto w Le Moustustier, we Francji w 1908 r. odkryto grób 16-letniego neandertalczyka, który żył około 50 tysięcy lat temu. Chłopiec ułożony był na boku, jak do snu, z głową spoczywającą na prawym ramieniu. A wokół niego dary pożegnalne: broń, narzędzia pracy, ozdoby i pożywienie. W 1956 r. odkryto w Iraku kamienny grób neandertalczyka sprzed 60 tysięcy lat. Tu zmarły spoczywał na kobiercu z siedmiu gatunków starannie dobranych kwiatów. W obu tych miejscach i kilkudziesięciu innych, niezatarte pozostały ślady szacunku, miłości i wiary w duchowy sens życia i śmierci bliskich istot. Istoty te zostały zidentyfikowane, jest po nich ślad, są kości. Ale czy istniały osoby, po których nie ma żadnego śladu materialnego? Można jeszcze powiedzieć, że chłopiec z La Moutustier na pewno miał rodziców, ale w końcu dochodzi się do abstrakcji. Jaki był sens życia nikomu nieznanej istoty homo habilis sprzed 2 milionów lat? Jeśli życie jest formą materialną, to jej sens rozproszył się tak samo jak resztki kości. Jednakże dopiero ta perspektywa czasowa, w której istota ludzka staje się abstrakcją w wielkiej otchłani czasu, jest właściwa dla poszukiwania sensu życia człowieka, każdego człowieka. Dopiero w tej perspektywie życie ludzkie nie kojarzy się z dorobkiem materialnym. Tu należy szukać prawdy i sensu.
Loren Eisley, amerykański antropolog, pisze o jednym z grobów neandertalskich: Pieczołowicie wypracowane krzesiwa, maleńkie skarby z przedświtu ludzkości, zostały z uczuciem złożone w grobowcu. I przez stulecia przekazują nam tę samą wiadomość bez słów: „My także byliśmy ludźmi, my również cierpieliśmy i wierzyliśmy, że grób nie stanowi końca. My, których twarze wywołują u was lęk, znaliśmy smak ludzkiej miłości i ludzkiej agonii".
Czytam opis fizyczności neandertalczyka: niski wzrost, szeroka i masywna twarz, czaszka spłaszczona, sylwetka potężna i przygarbiona, nogi krótkie, chód kaczkowaty, zmysły wyostrzone, niedostatek inteligencji – łowca mamutów i niedźwiedzi jaskiniowych. Dla mnie piękny.
Zenon Kosidowski, łowca starożytnych sensacji, pisał kiedyś: Wysunięto hipotezę, że Neandertalczyk rozpłynął się drogą krzyżowania w rasie kromaniońskiej [...] należy wątpić czy człowiek Cro-Magnon zechciał się kojarzyć z istotą podobną do goryla. Zapewne czuł do niej odrazę i traktował ją jak inne zwierzęta. Niedawne badania genetyczne potwierdziły, że zechciał (miłość niejedno ma imię). A jednak w tej ciężkiej powłoce tliło się coś bardzo pięknego: obudzona potrzeba sensu, potrzeba zrozumienia kosmosu, nadzieja i miłość.
Wskazałem tu na fizyczne cechy neandertalczyka nie jako na ciekawostkę przyrodniczą, lecz na cechy zupełnie nieistotne dla kategorii człowieczeństwa.
Zdarzyło się, że znana dziennikarka „Polityki", zwiedzając jeden z warszawskich zakładów opiekuńczych dla osób dorosłych z głębokim niedorozwojem umysłowym, po doznanym wstrząsie zadała dyrektorowi zakładu zasadnicze pytanie: Po co oni żyją? i otrzymała równie zasadniczą odpowiedź: Po to samo. Jest to piękna, nieklasyczna definicja godności człowieka. Jeśli ktoś sądzi, że jego sens życia różni się zasadniczo od sensu neandertalczyka, osób upośledzonych umysłowo i fizycznie lub pacjentów szpitali psychiatrycznych – to jeszcze nie wie, kim jest. Problem z człowiekiem współczesnym polega na tym, że ma on wszystkie cechy psychiczne hominida sprzed kilku milionów lat, a także potencjał człowieczeństwa homo sapiens, więc łatwo może się zaklinować między małpą a człowiekiem.
Istota człekokształtna przed pojawieniem się homo habilis żyła tym, co dzień niesie. Dla małpoluda światem jest to, co widzi i czego doświadcza na własnej skórze. Jest nastawiony na konsumpcję i przetrwanie. Kieruje się emocjami i popędami, potrzebuje komfortu fizycznego: jedzenia, seksu i odpoczynku (zabawy). Nie zna umiejętności hamowania gniewu (agresji), ważnym regulatorem jego zachowania jest pozycja społeczna w stadzie, zatem musi się liczyć z osobnikami silniejszymi. W walce o pozycję stadną i o komfort biologiczny, może zabić bez wyrzutów sumienia (sumienie jeszcze nie istnieje). Małpolud żyje teraźniejszością, w wąskiej szczelinie czasowej, nie ma potrzeb poznawczych – jest jeszcze zwierzęciem.
Małpa człekokształtna stanie się człowiekiem, gdy po raz pierwszy odróżni dobro od zła, gdy zauważy, że jest okruchem we Wszechświecie, że istnieje rzeczywistość przekraczająca jej doświadczenie osobiste i wyobraźnię, i gdy rozwiązanie tajemnic świata znajdzie w jedności Kosmosu i w miłości do bliskich jej istot. Człowieczeństwo nie mogło więc pojawić się w jednej chwili, na to trzeba było milionów lat. Ale człowieczeństwo widać już dokładnie w skromnych grobach neandertalczyków, którym rzekomo brakowało inteligencji.
Kultura ludzka polega też na znacznym ograniczeniu potrzeb popędowych. Przeistoczenie małpoluda w człowieka było skutkiem celowej i długotrwałej deprywacji funkcji popędowo-emocjonalnych. Właśnie ograniczenie zwierzęcych odruchów otworzyło istotom człekokształtnym drogę do poznania i metafizyki. Łowiecko-zbieracki tryb życia wymagał stałego kontrolowania emocji i utrzymywania solidarności grupowej. Myśliwy musiał być odporny na niewygody, głód, ból i zmęczenie. Młodych poddawano treningowi wytrzymałości, rodziły się różne systemy inicjacyjne (wychowawcze). Po milionach lat rodzi się intuicja, że poza światem dostrzeganym bezpośrednio istnieje inna rzeczywistość. Rodzi się zasada uogólniania wiedzy o świecie: animizm. Człowiek pierwotny uznaje istnienie duchowej natury świata. Kosmos uzyskuje cechy antropologiczne, człowiek jest mikrokosmosem. Dokonuje się wielkie odkrycie, że człowiek i Kosmos – to jedno. Kosmos jest sensem. Ludzie zaczynają Kosmosowi i przyrodzie oddawać cześć. Poczucie jedności ze światem nadaje sens życiu ludzkiemu. Już nie popędy kierują życiem, lecz duchy. Rodzi się magia i religia. Paradygmat ten przetrwał tysiące lat, jego ślady znajdują się w grobach neandertalczyków i innych ras ludzkich. Ich sens nie był, lecz jest. Sens ten jest równoważny z sensem wieczności i całego Kosmosu. Znaleziska antropologiczne mogą budzić zachwyt i zdumienie, bo pokazują, że tamte istoty były dziećmi Wszechświata.
Wierzenia ludzi pierwotnych traktowano w XX w. zazwyczaj jako wyraz braku wiedzy, czegoś w rodzaju przedhistorycznej ciemnoty. W jednej z prac znalazłem naukową interpretację animizmu: paleantropy, a więc także neandertalczycy posiadały złożony system wierzeń, próbowały zrozumieć otaczającą rzeczywistość często w sposób wynikający z fantastycznych wyobrażeń, które musiały zastąpić brak wiedzy o obiektywnych prawach rządzących przyrodą i społeczeństwem.
Intuicja społeczeństw pierwotnych o sakralnej jedności Kosmosu jest tajemnicza. Ta wewnętrznie sprzeczna idea – pisze L. Kołakowski – że wielość jest w Jednym nie jest bynajmniej wynalazkiem umysłów spekulatywnych, że część i całość są identyczne – to założenie wszystkich religii [...] idea mistycznej partycypacji nie była po prostu wyrazem braku umiejętności logicznych i umysłowej bezradności dzikusów [...] nie wyjaśnia to jednak, w jaki sposób byli oni w stanie wytworzyć wyimaginowany wszechświat, który w niczym nie przypomina świata znanego z empirii, i którego w żaden sposób nie podpowiada doświadczenie [...] najbardziej wyszukane konstrukcje ontologiczne mistyków są zakorzenione w elementarnym i powszechnym doświadczeniu sacrum (1987, ss. 94-95). Archetyp jedności Wszechświata ma dla L. Kołakowskiego znaczenie kanoniczne również z powodów moralnych. O poczuciu winy pisze: nie jest ona aktem intelektualnym, ale aktem, w którym kwestionuje się własny status w kosmicznym ładzie [...] nie jest to strach przed odwetem, lecz poczucie grozy w obliczu własnego czynu, który zakłócił harmonię świata, lęk płynący z naruszenia nie prawa, lecz tabu. Nie tylko ja zagrożony jestem przez okropność mego czynu, zagrożona jest całość wszechświata, który pogrąża się jakby w chaosie i niepewności (tamże, s. 128).
Odkrycie jedności Kosmosu było najwyższym osiągnięciem intelektualnym i moralnym w skali całej ludzkiej cywilizacji. Filozofowie i uczeni ze sławnego Koła Wiedeńskiego w XX w. potwierdzili to, co wiadomo było istotom prehistorycznym, również neandertalczykom.
Dzięki panowaniu nad popędami i dzięki ograniczaniu potrzeb wykształciła się piękna ludzka cecha polegająca na tym, że człowiek mógł, ale nie musiał natychmiast realizować każdy popęd (głodu, seksu, ataku, dominacji w grupie, gniewu itd.). Jest to najbardziej skomplikowana i tajemnicza cecha człowieka – ów dystans do instynktownych potrzeb (nieraz bardzo gwałtownych), wolność i oddalenie się od biologii w kierunku mądrości i metafizyki. Człowiek wyposażony w tego rodzaju zdolność może nawet rezygnować z życia biologicznego na rzecz innego sensu, który jest poza biologią. Właśnie ta iskra wolności umożliwia człowiekowi spostrzeganie całego Wszechświata i mikrokosmosu człowieka jako sensownej jedności.
Zagrożenie dla archetypu jedności Kosmosu pojawiło się ze strony rozbudzonej potrzeby dobrobytu, gdy spore nadwyżki produkcji rolnej podzieliły ludzi na bogatych i biednych. Trwający tysiące lat ustrój niewolniczy był masowym, zbrodniczym skutkiem uwolnionej i wynaturzonej potrzeby komfortu. A dalej wojny, kolonializm, rasizm, ludobójstwo, instytucja tortur, obozy śmierci, przerażające formy bestialstwa... Zawsze chodziło o jedno, o realizację uwolnionych potrzeb popędowych: powiększania terytorium, agresji, dominacji w grupie, obfitości środków przeżycia, swobodnej realizacji popędu seksualnego – życia w komforcie.
Tymczasem rozwój techniki przerodził się w naukę, a nauka zaczęła ukazywać świat jako mechanizm (jakie narzędzia, takie poznanie). W tym nowoczesnym modelu świata nie było już ani jedności, ani sensu. Taka jest krótka historia cywilizacji nowoczesnej. Taką cywilizację podsumują w swoim czasie F. Nietzsche i J.P. Sartre.
Powołam się tu na autorytet wybitnego badacza antropologii kulturowej i historycznej, prof. Andrzeja Wiercińskiego: Z jednej strony rozwój cywilizacji naukowo-technicznej umożliwia szerszą integrację, ale z drugiej strony ta sama cywilizacja niejako wtórnie upodabnia człowieka do zwierzęcia [...] chodzi o to, żeby człowiek realizował swoje potrzeby z wyjątkiem dwu, to znaczy potrzeby sensu życia i potrzeby uogólnionego poznania świata. A przecież dopiero te potrzeby odróżniają człowieka od zwierzęcia (1988, s. 475). W mechanistycznym modelu świata nie ma już miejsca dla takich imponderabiliów metafizycznych jak ludzka wolność i godność. Skoro zatem mówi się człowiekowi, że nie ma on wolnej woli, że jest kreatywny, ale tylko w zakresie wynalazków technicznych i myślenia dyskursywnego, i jeżeli człowiek w to uwierzy – to jakie może mieć nastawienie do życia? Oczywiście musi być nastawiony przede wszystkim na przetrwanie w możliwie najbardziej komfortowych warunkach. A to znaczy, że potencjał człowieczeństwa zostaje z powrotem zaprzęgnięty w służbę małpoluda (1989, s. 275).
Za reklamą komfortu życiowego stoi propaganda ludzkiej zwierzęcości: twój dorobek materialny to wszystko, czym naprawdę jesteś, «funkcje zwierzęce są zasadniczo milion razy ważniejsze niż piękne stany ducha i szczyty świadomości» (F. Nietzsche), używaj więc przyjemności póki żyjesz, bo to już jest wszystko, co człowiek może mieć w życiu. Twoje marzenia, twoja wolność i godność – są w supermarkecie. Nie musisz mieć własnej osobowości, bo o twoją osobowość troszczy się przemysł, handel, marketing – jesteś w rękach specjalistów. Nie musisz myśleć, inni za ciebie już dawno pomyśleli. Nie myśl też po co żyjesz, ale korzystaj z życia, bądź realistą. Co jeszcze możemy dla ciebie zrobić?
Niewolnictwo zmieniło formy. Czyż gospodarze nie troszczą się o swe piękne stada? Ale te stada są już biologicznie zdegradowane, niezdolne do życia na wolności. Rozpadł się piękny, wypracowany przez miliony lat instynkt i popęd opieki na dziećmi (aborcje rocznie liczone w milionach, porzucenia i bezdomność dzieci), znikł prawie zupełnie instynkt opieki nad ludźmi starymi, rozproszył się w interesach instynkt wierności i odpowiedzialności za innych. Zwulgaryzowała się i przybrała formy przestępcze potrzeba przyjemności i zabawy. A wszystko to dla dobrobytu i dogodzenia popędom zwierzęcia. Salomon mówi, że wszystko to jest marnością i gonitwą za wiatrem, a sławny uczony i biolog Konrad Lorenz nazywa to regresem człowieczeństwa.
Tymczasem nauka stosując głównie analityczno-redukcyjne metody badawcze nie troszczy się o całościowy obraz świata, ale o miliony szczegółów. Człowiek już został sprowadzony do anatomii, biochemii, procesów nerwowych, reakcji behawioralnych i do fizyki.
Oto zarys socjobiologii Edwarda Wilsona: Geny trzymają kulturę na smyczy. Smycz jest bardzo długa, lecz będzie krępować wybory wartości stosownie do tego, jaki będzie ich wpływ na ludzką pulę genową. Zachowanie się człowieka – podobnie jak jego najgłębsza zdolność do reakcji emocjonalnych, która pobudza je i kieruje nim – jest okrężnym sposobem utrzymania nietkniętego materiału genetycznego [...]. I tylko na taką ostateczną funkcję moralności można wskazać (1988, s. 208).
Według sławnego psychologa Burrhusa Skinnera, człowiek to jego zachowanie się, i nie ma w nim żadnej głębi. Psychologia behawioralna może świetnie obywać się bez psychiki, bo psychika ludzka jest fikcją: Odwoływanie się do świadomości i rozważanie idei wolności [...] może wydawać się niekonsekwentne przy założeniu, że świadomość jest fikcją, że idea ta jest po prostu wyimaginowanym prekursorem zachowania się (1978, s. 45). Naukowe badania nad zachowaniem się nie wymagają rozumienia istoty osobowości, stanów umysłu, uczuć, cech charakteru, planów, celów, intencji [...] być może istnieją jakieś procesy psychiczne, lecz ze względu na swoją naturę nie są uwzględniane w badaniach naukowych (ss. 37, 210). Człowiek autonomiczny jest wybiegiem, którym posłużono się, gdy nie można było inaczej wytłumaczyć pewnych zjawisk [...] Człowieka jako osoby można się pozbyć bez żalu (s. 221).
Sławny amerykański noblista w dziedzinie fizyki, w swym równie sławnym podręczniku, ujawnia program badania życia: Gdybyśmy mieli wskazać najdonioślejsze założenie wiodące nas coraz dalej w wysiłkach zrozumienia życia, musielibyśmy powiedzieć, że wszystkie rzeczy na świecie złożone są z atomów, że wszystko, co dotyczy istot żywych, może być rozumiane w kategoriach ruchu i przesunięć atomów (Feynmana wykłady z fizyki)
Czytałem niedawno naukowy artykuł o miłości. Tekst ten kończył się słowami, że miłość to chemia. Gdybym miał lepsze laboratorium, to mógłbym taką miłość przelewać z probówki do kufla.
Nie chodzi mi tu o socjobiologię, ani o psychologią behawioralną, ale o redukcyjną metodę badań naukowych. Problem z metodą redukcyjną polega na tym, że dociekając szczegółów, rozprasza obraz świata.
Na wyższych poziomach organizacji przyrody istnieją takie zjawiska i właściwości, które zgodnie z logiką metody redukcyjnej nie mają prawa istnieć. Jednakże człowiek nie jest sumą filogenetycznie ukształtowanych obyczajów zwierzęcych, podobnie jak żywa komórka nie jest sumą zachodzących w niej procesów chemicznych. Człowiek nie jest też obrazem programu DNA, ani sumą swoich popędów, ani splotem swych reakcji behawioralnych na bodźce środowiska – choć w to wszystko jest uwikłany. Systemy organizacji materii i życia nie stanowią obrazu swych elementów niżej zorganizowanych, a to znaczy, że metody poznania analityczno-redukcyjnego, nie tworzą obrazu człowieka i nie tworzą obrazu świata. Można – oczywiście – mieć naukowy światopogląd, ale nie z nauk szczegółowych, lecz z przekonania. Metody redukcyjne, prowadzące nieraz do fascynujących odkryć, są aksjologicznie puste, a świat opisany wynikami metod redukcyjnych pozostaje bez sensu.
Dla sprawiedliwości muszę dodać, że od dawna wielu uczonych podejmuje trud przełamania tradycji redukcjonizmu. Topnieje grono badaczy powołujących się na potęgę nauki. Powoli odradza się przeświadczenie, że Wszechświat jest uduchowiony i niezgłębiony.
Przed paroma tysiącami lat, pragnienie dobrobytu kosztem innych ludzi rozpoczęło erę regresu człowieczeństwa, określaną przez etologów i antropologów jako ewolucja regresywna. Urządzenia mechaniczne zapoczątkowały mechanistyczne patrzenie na całą rzeczywistość. Taki był początek degradacji sensu. Obrazem ewolucji regresywnej jest człowiek współczesny, zredukowany do popędów i potrzeb materialnych, sterowany przez przemysł, reklamę i handel. Wyjałowiony ze swych najpiękniejszych ludzkich cech: wierności, przyjaźni, dzielności, odwagi, skromności i miłości. Nowoczesny małpolud na wysypisku cywilizacyjnych śmieci. Na ogół nie wie, skąd jest i po co żyje. Może w przyszłości ludzie sobie przypomną, że kiedyś byli dziećmi Wszechświata.
c.d.n.
Bibliografia:
1. Kołakowski L.: Jeśli Boga nie ma, Londyn 1987, Wyd. Aneks
2. Lorenz K.: Regres człowieczeństwa, Warszawa 1986, PIW
3. Skinner B.: Poza wolnością i godnością, Warszawa 1978, PIW
4. Wierciński A.: Ścieżki człowieczeństwa, w: Zrozumieć świat (red. W. Osiatyński), Warszawa 1988, Wyd. Czytelnik
5. Wierciński A.: Potencjał człowieczeństwa, w: Zrozumieć świat (red. W. Osiatyński), Warszawa 1989, Wyd. Czytelnik
6. Wilson E.: O naturze ludzkiej, Warszawa 1988, PIW