Moje pierwsze spotkanie z Mołdawią (Besarabia, Transistria, Międzyrzecze, Republica Moldowa) miało charakter, hm, godnościowy… Gdy pociąg Moskwa–Kiszyniów, z podłączanym w dni parzyste w Żmerynce jednym wagonem sypialnym z Warszawy, opuścił ukraiński Mohylów Podolski i przebywszy most na Dniestrze zmierzaů do granicznej stacji Vâlcineţ (Wałczyniec), rozpoczęła się kontrola paszportowo–celna. Ukraińcy, jak to Ukraińcy, traktują gości opuszczających ich państwo bardzo liberalnie, bo ci goście napędzają ich rynek, tak więc prawie nie patrząc na paszport walą weń pomarańczową pieczątkę, ale za to ubrany w schludny zielony mundur żołnierz mołdawski dość gruntownie sprawdzał moje dokumenty, pytając dokąd jadę. Trwało to trochę i widać, że …coś czaiło się w jego wnętrzu. Wypaliło, gdy po opieczętowaniu paszportu też pomarańczowym stemplem (Polacy, podobnie jak na Ukrainę, mogą wjechać do Republiki Mołdawii bez wizy) powiedział, jakby trochę lękliwie:
– Następnym razem niech się pan ubierze.
Spurpurowiałem ze wstydu, siedząc na wagonowej leżance w kąpielówkach (mołdawski wagon wyjechał z Warszawy nagrzany do niemożliwości, bo popsuła się instalacja i nie można było wyłączyć ogrzewania), ze spuszczonymi jednak na podłogę nogami. Widać dla godności mołdawskiego munduru te spuszczone nogi to za mało. Może dlatego, że były gołe.
Żołnierz nie brał też pod uwagę faktu, że była godzina 22.30 (21.30 czasu środkowoeuropejskiego) i że mógłbym, na przykład, leżeć.
Z mołdawską godnością zetknąłem się jeszcze kilka razy. Denerwowali się kiszyniowscy żebracy, gdy próbowałem ich fotografować. Ochroniarz (mołd. paza) z uniwersytetu, usiłujący w dostępnym dla studentów komputerze znaleźć lokalizację ulicy, której poszukiwałem, a poszukiwałem oczywiście centrum starowieria (Mazaraki boulevard), osiągnąwszy w końcu pozytywny rezultat przy pomocy portiera (podwójna ochrona uniwersytetu; tak na Mołdawii, jak i na Białorusi walczy się z bezrobociem), przymawiając się o wynagrodzenie czynił to elegancko, w żartach, jakby mimochodem. (Niczego nie dałem, bo nie miałem jeszcze mołdawskich lei; 1 zł = 4 lei).
Swoistą manifestacją godności jest też niezwykła ruchliwość Mołdawian, skrzętność, dzielność w zmaganiu się z losem. Ulicznym symptomem tej cechy są nie tylko kramiki na chodnikach, zbiórki na cel prywatny (żebry) i publiczny (przy drodze na bazar w Kiszyniowie siedział ksiądz, który zbierał na budowę cerkwi pw. św. Jerzego, skrzętnie, na oczach wszystkich zapisując każdy datek), ale i…marszrutki. To mikrobusy, włączone numerami w publiczny system komunikacyjny, pędzące we wszystkich kierunkach i docierające wszędzie za 3 leje, czyli niecałą złotówkę. Zatrzymują się one na każde wyciągnięcie ręki, a częstotliwość ich kursowania podobna jest do ruchliwości mrówek.
Blisko milion mieszkańców Mołdawii, czyli około 20 procent populacji, pracuje zagranicą, głównie w Rosji, ale też na Ukrainie, we Francji, Włoszech, Hiszpanii, Portugalii, czyli w krajach pokrewnego języka. Stąd ta niezwykła ruchliwość w stolicy oraz niebywała liczba kantorów wymiany walut, z których część pracuje całą dobę. Na 4,3 miliona mieszkańców republiki 65 procent to Mołdawianie, 14–Ukraińcy, 13–Rosjanie, 3–Gagauzi, czyli prawosławni Turcy, 2– Bułgarzy. Są jeszcze Polacy (głównie Bielce i okolice), Żydzi, Ormianie oraz inne, typowe dla południowo–wschodniego europejskiego tygla nacje. Językiem spajającym te nacje oraz używanym do kontaktów międzynarodowych, jest – jak zresztą na terenie całego byłego imperium sowieckiego – język rosyjski. I wydaje się, że długo jeszcze będzie, bowiem to Rosja jest głównym graczem, w tym gospodarczym, w wymienionym regionie.
Większość, czyli Mołdawianie, mówi po mołdawsku, czyli trochę sztucznie wykreowaną odmianą języka rumuńskiego, należącego oczywiście do romańskiej rodziny językowej. Mołdawianie, którym wmówiono pochodzenie od Traków, Daków, Rzymian i wschodnich Słowian, antropologicznie reprezentują typ rumuński, choć wobec swych zachodnich sąsiadów zza Prutu czują pewną wyższość. Gdy z konduktorką wagonu sypialnego, uruchamiającą od czasu do czasu wielki wagonowy samowar, aby za złotówkę sprzedać pasażerom herbatę, przekomarzałem się, że ona jest Rumunką, to w końcu nie wytrzymała:
– Rumuni to brudasy i Cyganie!
Trudno zweryfikować tak globalną ocenę, ale Mołdawia rzeczywiście jest czysta i skrzętna, mimo że watahy wygłodzonych psów biegają po miastach. Na paradnym, choć nie po sowiecku monumentalnym dworcu kolejowym w Kiszyniowie nie ma ani włóczęgów ani lepiących się plam brudu, ani też, zapamiętanego z mych pobytów w Rumunii w okresie istnienia obozu socjalistycznego, kręcącego w nosie zapachu DDT na karaluchy, jako że wstrętne te owady szczególnie upodobały sobie tę część Europy. Klimat tu jest bowiem cieplejszy niż gdzie indziej, że stosunkowo krótką łagodną zimą i długim ciepłym latem. Opady, głównie wiosenne, o charakterze ulew, a pokrywa śnieżna ustala się jedynie podczas najchłodniejszych zim. W takich warunkach klimatycznych, przy urodzajnych glebach (72 procent areału to czarnoziem), okres wegetacyjny jest długi. Nic też dziwnego, że rolnictwo (zatrudnionych jest w nim ponad 50 procent ludności) wraz z pokrewnymi dziedzinami (sadownictwo i ogrodnictwo) dostarcza blisko 30 procent PKB. Przemysł spożywczy tworzy blisko 60 procent eksportu. Użytki rolne zajmują 76 procent powierzchni kraju, lasy, głównie liściaste, 9 procent, reszta to stepy, od kwietnych po ostnicowe. Uprawia się tu pszenicę, jęczmień, kukurydzę, słoneczniki, buraki cukrowe, tytoń, pomidory, ogórki, paprykę no i oczywiście winorośle. Sławne mołdawskie ciemne, mięsiste, bardzo słodkie, jakby trochę rodzynkowate winogrona rozprzestrzeniają się dziś na sąsiedniej Ukrainie w tempie bardzo wyraźnym. A mołdawskie wina i winiaki znane są w Polsce nazbyt dobrze (nasz kraj jest największym importerem tych trunków). Dzieje się tak nie tylko dlatego, że to napoje dobre, ale i z powodu rosyjskiego embarga na mołdawskie wina. Imperialna Rosja bowiem metodą kija i marchewki wciąż usiłuje rządzić na terenie swych byłych republik. I tu dochodzimy do jednego z głównych sekretów mołdawskich dziejów i mołdawskiego hic et nunc.
Devide et impera
Abstrahując od naturalnego zjawiska, że ziemia ta, wciśnięta między rwące i meandrujące, płynące bardzo często w głębokich wąwozach w kierunku południowo–wschodnim rzeki Dniestr i Prut, była terenem spotkania różnych kultur, narodów i religii, że tędy przechodził średniowieczny szlak handlowy Lwów–Akerman, trzeba uwypuklić fakt celowego mieszania w tym tyglu przez Rosję. To imperialne państwo, podobnie jak Niemcy, uprawia politykę zewnętrzną wciąż na tych samych kierunkach i wciąż tymi samymi metodami (devide et impera).
Hospodartwo Mołdawskie, czyli po rumuńsku Księstwo, wyłoniło się w pierwszej połowie XIV wieku z Księstwa Halickiego, powstałego z kolei po rozpadzie Rusi Kijowskiej, natychmiast popadając w zależność lenną od Królestwa Węgier (do 1359 roku oraz w latach 1378–1382). Bazując na pasterskich ludach zasiedlających obie strony Dniestru, Prutu, Seretu i Deltę Dunaju (obecnie pozostały tylko jedne strony tych rzek, a od Seretu oraz Delty Dunaju i Morza Czarnego obecną Mołdawię brutalnie odsunięto) za czasów panowania hospodara Bogdana I (1359–1365) było niezależne. W latach 1387–1497 stało się lennem Polski, o luźnym, okresowo zanikającym charakterze. Hospodarowie mołdawscy od 1387 roku od końca XIV wieku, składali hołdy, z którymi szły oczywiście bogate dary, na zmianę Polsce i Turcji, by ostatecznie w 1489 roku, stać się lennikami tureckimi.
W 1484 Imperium Osmańskie zabrało Mołdawii Budziak, który do 681 roku był siedliskiem Bułgarów, zanim ci nie przenieśli się na Bałkany.
Co rusz Rzeczypospolita upominała się jednak o swoje lenno. W 1459 roku, i ponownie w 1485 roku, hospodar mołdawski Stefan III Wielki i Święty składał w Kołomyi na Pokuciu królowi Rzeczypospolitej Kazimierzowi Jagiellończykowi hołdy, podczas których w uroczystych, pokornych słowach oddawał „na zawsze" całą Mołdawię pod opiekę i w lenno władcy Polski i jego następcom oraz przysięgał, że „nigdy nie uzna nad sobą żadnego innego pana i zawsze wystąpi z całą swą siła przeciw wrogom króla polskiego". W czasie tej pierwszej uroczystości doszło do dodatkowego upokorzenia wielkiego hospodara. W momencie składania rozwarły się ściany namiotu królewskiego i wojsko polskie oraz mołdawskie ujrzało mołdawskiego władcę klęczącego przed polskim.
W 1497 r. hospodar Stefan III Wielki i Święty mimo przysięgi na wierność po wieczne czasy wymówił posłuszeństwo kolejnemu polskiemu władcy Janowi Olbrachtowi, który, zdenerwowany, w 1497 roku rozpoczął wojnę o ostateczne podporządkowanie Mołdawii. Wojska Rzeczypospolitej bezskutecznie oblegały Suczawę i poniosły klęskę w bitwie bukowińskiej, po której zostało powiedzenie „Za króla Olbrachta wyginęła szlachta". Polska zmobilizowała się jednak szybko i hołd jej nowemu władcy Zygmuntowi III Staremu musiał złożyć w 1510 r. hospodar Bohdan, syn Stefan III Wielkiego i Świętego.
Z inicjatywy Leopolda Wajgela w 1877 r. na Kowaczowie, przedmieściu Kołomyi, w miejscu, gdzie stał namiot królewski wystawiono obelisk, na którym umieszczono inskrypcję: „Tu w tym miejscu Kazimierz Jagiellończyk, król Polski, wielki książę litewski odebrał hołd wierności od Stefana, hospodara Wołoszy i Multan w 1485 roku". Pomnik ten zniszczyły w 1919 r. wojska rumuńskie, które na krótko zajęły Pokucie. W okresie II Rzeczypospolitej monument odbudowano i odbywały się przed nim regularnie 15 września każdego roku uroczyste capstrzyki polskich organizacji młodzieżowych i kombatanckich, bowiem monument ten był dla przygranicznego Pokucia kamieniem milowym jego tożsamości historycznej. Ostatecznie obelisk ten zniszczyli Sowieci po zajęciu Kołomyi pod koniec września 1939 r.
Odwetowa wyprawa mołdawska na Pokucie zakończyła się klęską najeźdźców pod Obertynem w 1531 r., co na pewien czas ustabilizowało sytuację w tym regionie. Na niekorzyść Rzeczypospolitej jednak, bowiem groźba turecka zawisłą nad jej granicami. Od połowy XV wieku rozpoczęły się najazdy tureckie, z którymi tak skutecznie borykała się Rzeczypospolita, że Mołdawia w pierwszej połowie XVII wieku stała się kondomimum polsko–tureckim, czyli była zarządzana i eksploatowana przez oba państwa. To tylko nam, za sprawą Henryka Sienkiewicza wydaje się, że na granicy polsko–tureckiej staliśmy naprzeciwko siebie i warczeliśmy. Wręcz przeciwnie– często układaliśmy się z Turkami kosztem słabszych narodów.
Z końcem XVIII wieku na arenę mołdawską wkroczyła Austria i Rosja. Ta pierwsza zabrała słabnącej Turcji w 1775 roku Bukowinę, a Rosja w 1812 roku Besarabię, czyli tereny dzisiejszej Mołdawii, bez Budziaku jednak (wybrzeże Morza Czarnego między Dniestrem a Dunajem z Mickiewiczowskimi Stepami Akermanu). Od tego czasu rozpoczęło się, trwające po dziś dzień rozszczepianie Mołdawii na prawobrzeżne Nadprucie (dzisiejszy region Mołdawii w Rumunii) i lewobrzeżną Besarabię (dzisiejsza Republika Mołdawii, zwana dla odróżnienia Mołdową), nie mówiąc już o – wciąż spornym – lewobrzeżnym Naddniestrzu.
Rosjanie, zgodnie ze starożytną zasadą devide et impera zaczęli hodować własnych Mołdawian, jako dywersję wobec Mołdawian, zza Prutu. Z jednej strony intensywnie rusyfikowali ten naród, szczególnie obyczajowo i mentalnie, z drugiej podsycali lokalną kulturę, w tym literaturę, a więc pomagali kodyfikować język. Natura ciągnęła jednak wilka do lasu, a Mołdawian do Rumunów, więc nie dość, że klasycy literatury mołdawskiej byli równocześnie klasykami literatury rumuńskiej (G. Aschai, C. Negruzzi, C. Stamati, V. Alecsandri, A. Russo), ale po rewolucji lutowej w 1917 roku w Rosji ujawniły się równocześnie sprzeczne dążenia do samodzielności i do połączenia się z Wielką Rumunią. Innymi słowy klincz. Spełzły na niczym próby utworzenia republiki rad w ramach RFSSR i w 1918 roku Besarabia ostatecznie przyłączyła się do Rumunii. Po rocznej wojnie z bolszewikami, ale też z wojskami generała A. I. Denikina stracono jednak na rzecz bolszewików lewy brzeg Dniestru (obecna Republika Naddniestrzańska) oraz Wybrzeże Morza Czarnego (Budziak, Budżak). Tam, w ramach Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej utworzono w 1924 roku marionetkową Mołdawską Autonomiczną Republikę Radziecką, ze stolicą w podolskiej Bałcie, dla lepszej kontroli (devide et impera) dzieląc ją między Gubernię Podolską i Odesską. Do tej drugiej, ale zakwalifikowanej już jako ukraińska, przyłączono Budziak, czyli lewą część Delty Dunaju, odsuwając już ostatecznie Mołdawię od Morza Czarnego, do którego dostęp jest przecież istotnym czynnikiem rozwoju gospodarczego. Sterowana z Moskwy i Kijowa dywersja ideologiczna polegała nie tylko na podsycaniu skłonności Besarabczyków do samodzielności politycznej (po dziś dzień w potocznej świadomości historycznej tkwi pojęcie okupacji rumuńskiej), ale i dalszego odrywania mołdawskiej kultury od rumuńskiej. Wtedy to ostatecznie ukształtował się dzisiejszy język mołdawski (w 1928 roku powstało czasopismo „Mołdova literara") oraz dzisiejsze poczucie odrębności narodowej. Świetnie to ujął Ryszard Czarnecki w zapisie strumienia świadomości Mołdawianina w kwiecie wieku („Akant" 2010, nr 12, s.16);
Mihai, na oko trzydziestoparolatek, urodził sic tuż przy obecnej granicy mołdawsko–rumuńskicj. 30 km od znanego rumuńskiego miasta Jassy. – Ale nie po rumuńskiej stronie – dodaje i śmieje się. Po czym mówi, że ma nadzieję, że w Unii granice nie mają takiego znaczenia i że jak jego kraj tam wejdzie, granica Rumunii i Mołdowy będzie już zupełnie inna. Mihai chwali się polskimi korzeniami, ale też opowiada o skomplikowanych etnicznie dziejach Mołdawii na przykładzie jego ro-dziny: jego dziadek ze strony ojca był Polakiem, a babcia – Mołdawianką, ale z kolei ze strony mamy dziadek był Ukraińcem, a babcia Litwinką). – A ja jestem Rumunem – puentuje. A jednocześnie mówi, że nie chce, aby Mołdowa stała się i częścią Rumunii. I przytacza stare powiedzonko: – Kiedy w Mołdawii było najlepiej? Kiedy Ru-muni już wyszli, a Rosjanie jeszcze nie przyszli...
Okazją do powrotu imperialnej Rosji, tym razem w wydaniu sowieckim, między Dniestr a Prut stała się II wojna światowa. Pakt Ribentrop–Mołotow z 13 sierpnia 1939 roku nie tylko godził w Polskę i Inflanty, ale też i w Rumunię, o czym często zapominamy. 26 czerwca 1940 roku władze radzieckie wystosowały wobec Rumunii ultimatum, żądając natychmiastowego opuszczenia Besarabii i północnej Bukowiny. Bukareszt, przyciśnięty równocześnie przez Berlin, którego miał za sojusznika, zgodził się. Północną Bukowinę przyłączono więc do USRR i tak pozostało po dziś dzień, co jest swoistym gwałtem etnicznym (Czerniowice są bardziej miastem rumuńskim niż ukraińskim), a Besarabię, oczywiście bez Budziaku, połączono z MASRR, na bazie której proklamowano w sierpniu 1940 roku Mołdawską Socjalistyczną Republikę Radziecką. Niezbyt długo ta republika się utrzymała, bo po wybuchu wojny niemiecko–sowieckiej w 1941 roku Besarabia wróciła do Rumunii. Bezpośredni udział armii rumuńskiej po stronie triumfujących na tym terenie Niemiec zaowocował 22 czerwca 1941 roku przekroczeniem przez 13 rumuńskich dywizji rzeki Prut i odbiciem Besarabii, tudzież północnej Bukowiny, a nawet utworzeniem w sierpniu 1941 roku między Dniestrm a Bohem prowincji Transistria z Odessą jako stolicą (mniej więcej granice byłego tureckiego Jedysanu). Sytuacja na froncie po trzech jednak latach odwróciła się. Armia Radziecka brutalnie rozprawiła się z Rumunami i układ moskiewski z 12 września 1944 roku przywrócił stan graniczny z 28 czerwca 1940 roku, a więc odrodził Mołdawską SSR na terenie Besarabii, a Budziak, odeską Transistrię i północną Bukowinę przyłączył do Ukraińskiej SSR.
Od tego czasu już bez skrępowania głoszono i – jak widać – utrwalono przekonanie o istnieniu narodu mołdawskiego. Czyniono to przede wszystkim przez obowiązkowe wprowadzenie pisma wzorowanego na rosyjskiej grażdance oraz izolowanie kultury mołdawskiej od rumuńskiej. Takie umołdawianie Mołdawii obróciło się jednak przeciwko Rosji, bo rozpad ZSRR w 1991 roku doprowadził do powstania nowych państw w granicach dotychczasowych republik, w tym Mołdowy (proklamacja niepodległości 27 sierpnia 1991 roku). Nie doprowadził jednak do zespolenia się z Rumunią, bowiem Mołdawianie są już przekonani o tym, że są…Mołdawianami, a nie Rumunami.
Rosjanie, czując pismo nosem, jeszcze przed proklamacją mołdawskiej niepodległości, znów sięgnęli po instrument devide et impera. W 1990 roku zainspirowali bowiem powstanie, zamieszkałej w większości przez Ukraińców i Rosjan, bardzo jednak uprzemysłowionej, Mołdawskiej Republiki Naddniestrzańskiej (Mołdowskaja Riespublika Pridniestrowija), wyrywając do niej z prawego brzegu Dniestru 150–tysięczne, też uprzemysłowione, historyczne miasto Bendery, obdarzając je starożytną nazwą Tighina.
Wywołali też na polityczna scenę Gagauzów (prawosławni Turcy), którym wmówiono separatyzm narodowy. Ich zryw po krwawych walkach zakończył się w 1995 roku utworzeniem Gagauskiej Republiki Autonomicznej (judetul Komrat). W tym przypadku nośnikiem ideologicznym owej autonomii był, datujący się od cara Aleksego Michajłowicza Romanowa, współtwórcy raskołu, rosyjski solidaryzm prawosławny (tym razem Rosjanie jakoby zapomnieli, że Mołdawianie to też w 98,5 procentach prawosławni). Nic też dziwnego, że jeden z pracowników Mołdawskiej Akademii Nauk (instytucja, która nie tylko jest korporacją naukowców, ale pełni też rolę ministerstwa nauki i szkolnictwa wyższego) na moje zapytanie:
– Co dalej z Mołdawią?
Odpowiada:
– Czekamy aż Rosja osłabnie.
Sytuacja przejściowa
Obecnie Mołdawia jest słaba, bardzo słaba. R. Czarnecki nazywa ją „najbiedniejszym krajem Europy" (szacuje sić, ýe ľ ludnoúci ýyje poniýej granicy ubóstwa). Państwo uzaleýnione jest od importu paliw i surowców. Pozbawione jest dostępu do morza i Dunaju, stanowiącego komunikacyjną arterię Europy, z której to drogi wodnej tak sprawnie korzysta Ukraina (porty w Reni, Izmaile, Kili i Wiłkowie). Doprawdy, ale na 700 metrach, należącego do Mołdawii, granicznego brzegu Dunaju w okolicy wsi Giurginleş nie da się wybudować portu rzecznego, tym bardziej, że linia kolejowa i szosa są ukraińsko–rumuńskie (ale też Rosjanie zagmatwali tu infrastrukturę!), i przebiegają tuż nad brzegiem rzeki. Mołdowa, choć w sztywnych granicach dwóch wielkich rzek (657 kilometrów Dniestru i 695 kilometrów Prutu) jest jakby krainą w przewiewie, tranzytową. Przechodzą przez nią tranzytowe: i gazociąg i linia przesyłowa energii elektrycznej między Ukrainą a Rumunią i Bułgarią. Mołdawia, jak tylko potrafi pręży muskuły i podczas podziału ZSRR wywalczyła panowanie nad szosą Odessa–Izmaił, a także Gałacz, choć paszportowo tych kilka kilometrów obsługują Ukraińcy (przejście graniczne Kozackie). Idzie tu o 8 kilometrów odcinka Majaki–Pałanka. Wprawdzie jest jeszcze alternatywa droga przez mierzeję Limanu Dniestrowskiego, ale raz, że jest za długa, dwa, że w fatalnym stanie.
Mołdawa weszła więc w buty uszyte przez Imperium Sowieckie i musi sobie jakoś z tym radzić. W 1992 roku, a więc rok po proklamowaniu niepodległości, przeprowadziła prywatyzację, tak że 80 procent terenów rolnych to obecnie własność indywidualna. A że rolnictwo, choć nieźle rozwinięte, o sile gospodarczej współcześnie nie stanowi, to blisko milion Mołdawian pracuje zagranicą i są lata, kiedy dostarczany przez nich dochód przewyższa dochód z miejscowej produkcji. Gastarbaiterzy jednak powracają. Łozung przed Pałacem Republiki (Palatul Republicii): „Republica Mołdova est Patria mea" (Republika Mołdowy jest moją ojczyzną) dla wielu nie pozostaje pustym sloganem.
Mimo walki o codzienne przeżycie Mołdawianie angażują się w sprawy publiczne, dowodem czego są gazetki wielkich hieroglifów na murze przed budynkiem rządu. Treść ich jest może naiwna (wezwanie do UE i USA o pomoc…), ale gorąca. Przeważa krytyka rządna, który choć nie jest komunistyczny (przez 8 lat do 2009 roku rządziła Partia Komunistów Republiki Mołdawii) i ma oparcie w czterech partiach (Chrześcijańsko–Demokratyczny Front Ludowy, Sojusz Brughisa, czyli socjaliści i socjaldemokracja oraz Demokratyczna Partia Mołdawii), to jednak wykazuje się daleko idącą niekompetencją. Panuje bałagan, postsowiecka infrastruktura dekapitalizuje się, szczególnie drogi bardzo podobne dziurami do ukraińskich, rosną ceny i bezrobocie, w tym zarabianie przez policję na drogach, co w latach dziewięćdziesiątych XX wieku doświadczyłem na własnej skórze (500–600 euro dziennego zarobku do podziału dla całej lokalnej komendy). Są kłopoty z wyborami prezydenta, dokonywanymi podobnie jak na Łotwie – przez 101 – osobowy, jednoizbowy parlament. Szaleją mafie.
Organizacje międzynarodowe starają się Mołdowianom co nieco pomóc. 11–14 października 2011 roku odbył się w Kiszyniowie pierwszy Katolicki Tydzień Społeczny pod hasłem „Aby wzrastała odwaga po stronie najmniejszych". Ordynariusz rzymskokatolickiej diecezji kiszyniowskiej biskup Anton Cosa mówił o solidarności z tymi, którzy czują się wykluczeni, którym odebrano ich ludzką godność. Wkroczył międzynarodowy Caritas. W 2010 roku Polska udzieliła Mołdawie 3–letniego kredytu w wysokości 15 milionów dolarów.
W objęciach Ukrainy?
Wysocy funkcjonariusze międzynarodowych struktur (UE, ONZ, NATO), świadomie lub nieświadomie, choćby tylko mentalnie pozostający na służbie wielkich mocarstw, nie potrafią sobie wyobrazić suwerenności mniejszych organizmów państwowych. Wciąż im się wydaje, że świat dzieli się na dwa, a jeśli coś jeszcze nie ciąży do jednego z dwóch biegunów gospodarczo–politycznych (wschód i zachód), to jest to chwilowe zakłócenie, a owe niesforne coś, na pewno prędzej czy później zaciąży. Nawet tak panoramicznie myślący europoseł jak Ryszard Czarnecki traktuje Mołdowę jako „teren ostrego ścierania się wpływów rosyjskich oraz unijnych" („Akant" 2010, nr 12, s.15–19). Jako funkcjonariusz UE, który przybył do Besarabii z oficjalną wizytą Parlamentu Europejskiego, prorokuje, że tam „nie poprawi się zasadniczo, zanim Mołdawia nie zostanie wpuszczona pod skrzydła Unii– nie tyle nawet w sensie członkostwa, bo na to Kiszyniów długo poczeka, ale w sensie systematycznego, regularnego, unijnego parasola finansowego" (s.16).
W moim przekonaniu Mołdowę czekają objęcia Ukrainy. Jej terytorium z trzech stron graniczy z Ukrainą i jest na nią nadzwyczaj otwarte (24 przejścia graniczne oraz splątane więzi gospodarcze różnych podmiotów). Z Kiszyniowa do Odessy autobusy odchodzą co godzinę; dobra komunikacja jest z Kijowem i Lwowem. Wzajemne obroty gospodarcze rosną.
Bogate w terytorium, ludność (niestety, ostatnio wystąpił kryzys demograficzny) zasoby naturalne, żyzne gleby, dostęp do morza i do Dunaju, postsowiecką infrastrukturę przysłonią, państwo ukraińskie powoli wyrasta na głównego gracza w tym regionie Europy. Wypiera wpływy rosyjskie. Ukraina jest po Rosji głównym partnerem handlowym Mołdawii. Ukraińcy to największa mniejszość narodowa w Mołdowie (14 procent), oni też dominują w zbuntowanej, autonomicznej Mołdawskiej Republice Naddniestrzańskiej (powierzchnia 3,5 tys. km2 wobec 33,8 tys. km2 całej republiki oraz 630 tys. mieszkańców wobec 4,3 mln całości). Choć mówi się o sterowaniu Naddniestrzem przez Rosję, to jednak faktycznie jest ono podtrzymywane przez Ukrainę, która ma w nim swoje interesy gospodarcze. Jest to bardzo uprzemysłowiona kraina ze znakomitym hutnictwem. Naddniestrzańską stal importują polskie firmy; w 2009 roku zakupiły one ten produkt za kwotę blisko 50 milionów dolarów.
Ów autonomiczny region zdaje się być, dość często spotykaną w dziejach tej części Europy, prywatną enklawą grupy oligarchów, do których być może także należy były mer Moskwy–Jurij Łużkow. Wprawdzie Rosja gra jeszcze tam pierwsze skrzypce, ale Ukraina powoli wchodzi w jej buty. Bo Rosja rzeczywiście słabnie. Wymyśliła samodzielną Mołdawię w celu osłabienia Rumunii, ale korzyści z tej dywersyjnej operacji zdaje się coraz bardziej czerpać Ukraina. Tak jak skorzystała ze zbrojnego i dyplomatycznego, wielowiekowego wysiłku państwa carów i komunistów, wypychającego z tej przestrzeni Rzeczypospolitą, Austrię, Turcję. Ona też podzieliła Besarabię między Mołdawską SRR i Ukraińską SSR, przydzielając tej drugiej lepszy kąsek w formie Budziaku (tur. róg) opartego o Morze Czarne i Dunaj. Postsowiecka Ukraina utrzymała tę strategiczną krainę oraz równie strategiczny Krym, który formalnie jest autonomiczny, podczas gdy realnie niczym nie różni się od innych obwodów tego wielkiego i potężnego in spe państwa.
Rozszczepiona kraina
Historyczna Mołdawia została z przyczyn politycznych dwukrotnie rozszczepiona wzdłuż. Dotąd rozszczepiały ją naturalnie trzy wielkie, płynące w szerokich jarach rzeki: Seret, Prut i Dniestr, a od 1812 roku za sprawą Rosji właśnie na Prucie wyrosła bariera polityczno–mentalna. Rumuńskojęzycznym mieszkańcom tej krainy wmówiono odrębność narodową, różnymi instrumentami quasi–państwowymi i kulturowymi odrębność tę zakorzeniono, a poprzez intensywną rusyfikację i ukrainizację związano społeczeństwo mentalnie ze wschodnim biegunem Europy, co jeszcze bardzie owo rozszczepienie poszerzyło.
Aby zablokować, a przynajmniej przyhamować toczące się w odrębnym od 1991 roku organizmie państwowym procesy prorumuńskie, zasiano dywersję w postaci separatystycznych ruchów w Gagauzji i Naddniestrzu. Mamy więc do czynienia z państwem o praktycznie otwartych granicach, niespójnej administracji (dwie autonomicznie republiki, negujące centrum i rządzące się własnymi prawami oraz posiadające konkurencyjne wobec całego państwa, instytucje publiczne), słabym gospodarczo, zamieszkałym przez społeczeństwo wielonarodowe bez jednoznacznej tożsamości, rozbiegane w poszukiwaniu środków do życia po całym świecie. Większościowy i oficjalnie państwowy język rumuński (mołdawski?) konkuruje na co dzień z międzynarodowym językiem rosyjskim. Na 38 kanałów telewizyjnych aż 28 (74 procent) to telewizja rosyjskojęzyczna. Tak samo jest z ľ stacji radiowych. Od 1925 roku ukazuje się rosyjskojęzyczna gazeta „Niezawisimaja Mołdowa" (sic!).. Rosyjskojęzyczne media wspierają dobrze zorganizowaną, również za sprawą gospodarczej mafii, Partię Komunistów Republiki Mołdawii. To ona mimo 45 procent głosów w ostatnich wyborach, została odsunięta od władzy i obecnie sieje zamęt. Moskwie bowiem cały czas zależy na państwie słabym, strefie przejściowo–tranzytowej, w której mafijni oligarchowie będą kręcili swoje lody i z terenu której będzie można różnymi, tym razem pokojowymi metodami, atakować Rumunię i Ukrainę, gdy państwa te staną się silniejsze. Póki co nie ma w Międzyrzeczu siły, która tym destrukcyjnym procesom, będącym na swój sposób również na rękę potężniejącej Ukrainie (Ukraina od XVII wieku idzie krok w krok za Rosją, korzystając z jej łupów) mogłaby się przeciwstawić.
- Stefan Pastuszewski
- "Akant" 2011, nr 12
Stefan Pastuszewski - Rozkojarzone i dziurawe międzyrzecze
0
0