Bezsprzecznie prawdziwym wirtuozem współczesnej polskiej prozy jest pochodzący z Wisły JERZY PILCH (ur. w 1952). Był siedmiokrotnie nominowany do nagrody NIKE, w końcu ją otrzymał w 2001 r. za powieść Pod Mocnym Aniołem. Jego najbardziej znane książki to: Wyznanie twórcy pokątnej literatury erotycznej, Spis cudzołożnic, Upadek człowieka pod Dworcem Centralnym, Miasto utrapienia, Moje pierwsze samobójstwo, Marsz Polonia; do tego rejestru należy dodać dramaty i scenariusze, a teraz wydany właśnie Dziennik. Jego autor wyznaje: Całymi latami marzyłem o byciu literackim urzędnikiem, a przyrosła mi cyganeryjna gęba lekkoducha, bankietowicza i Bóg wie kogo. To bardzo prawdziwa autocharakterystyka.
Wydawnictwo warszawskie Wielka Litera gorąco zachęca do lektury, bo Dziennik Pilcha, gdyż czyta się go jak jedną z jego powieści – to narracja, w której znajdziemy Marcina Lutra i Avatara, Pana Boga i Joyce’a, matkę i ojca, Kraków, Warszawę i Wisłę, katolików i ewangelików, a w końcu, rzecz jasna, piłkę nożną. Znajdziemy tu codzienne marszruty Hożą i Kruczą do placu Trzech Krzyży, zapisy lektury oraz spotkań z czytelnikami i przyjaciółmi.
Mimo tej wydawniczej marketingowej agitki generalnie Dziennik Jerzego Pilcha rozczarowuje, bo autor niepotrzebnie i rozrzutnie swój pisarski wielki talent rozmienia na efekciarskie drobne fajerwerki. Zapowiedź tej swoistej degrengolady była już w dramacie, w którego tle były narty Jana Pawła II...
Pilch ma świadomość niebezpieczeństw, które na niego czyhają, bo zachowuje względem siebie prześmiewczy dystans, żaden z autorów wielkich dzienników (Iwaszkiewicz, Dąbrowska) tego nie czynił. Pilch na ostatnich stronach swego memuaru kaja się z dwóch zaprzaństw. Żałuje, iż wyparł się krakowskiego klubu piłkarskiego Cracovia. Miłość do tego klubu będzie miał do grobowej deski. Drugie zaprzaństwo dotyczy samego Pana Boga! Pilch w ostatnim akapicie Dziennika pisze: Bez Najwyższego nie da się pisać literatury. Słowa „Bóg" i wszelkich jego odmian, imion, przypadków, konsekwencji, puent, metafor etc., etc. nie ominiesz. A skoro ich nie ominiesz – musisz w nie wierzyć. [...] Wyznawszy przeto na pierwszej stronie utratę wiary w Pana Boga, ergo stwierdziwszy – może nawet nie wprost, ale stwierdziwszy – że Jego nie ma, na ostatniej stronie prostuję tę przykrą pomyłkę i kategorycznie oznajmiam: On jest.
Na spotkaniach z pisarzami często pada pytanie, kto jest wzorem dla danego autora? Odpowiadając na to zapytanie – istotne w końcu – Jerzy Pilch stwierdza, że Sandor Marai i przepisuje prawie w całości jego miniaturę pt. Deszcz, co i ja uczynię, bo warto podpatrzyć, jak się rodzi mistrzostwo:
Samotny dom stoi pośrodku błotnistego i parującego pola, okiennice są zamknięte, w dali szlaban kolejowy, błyszcząca, śliska autostrada, w rynnie grzechocą kamyki, w domu jeszcze nie zapalono lamp, w pokojach panuje półmrok, meble są wilgotne, wspomnienia kwilą jak kocięta. Mężczyzna w samodziałowej kamizelce siedzi przy stole, nie myśli o niczym, słucha deszczu, ziewa; nie przyszło mu na myśl, że równie dobrze mógłby strzelić sobie w łeb.
Pilch opatruje ten tekst takim komentarzem:
Niezłe? Nieprawdaż? Całkiem niezłe i jakże skrzydeł dodające! Jakże dobrą energią emanujące! Dobre. Mocne.
Jakże pięknie o Pilchu świadczy ta opinia.
Jerzy Pilch: Dziennik, Wydawnictwo Wielka Litera, Warszawa 2012, ss. 464