To mnie razi; a tamto rani
bardzo cudzymi oczami
Dlatego zamykam się, w sobie
by słyszeć; zza otwartych powiek
Wojciech Kawiński
Przodkowie –
Pamięci M. i O.
Dopytują się o was
głosy milczenia
czarne słońce pęka
brak, porozumienia.
Idzie chwila z chwilą
w bez-czasu kręgi
widać znaki zodiaku
obok nas, pomiędzy.
Niknie imię własne
w polu widzenia
ironia znaczeń
pisze, swój poemat.
Wojciech Kawiński
Popołudnie
twój dzień
prywatna własność
na horyzoncie
widać jego czarne światło
dopisuje się
bez pisma
jak tamta wczesna godzina
która bez śladu wyszła
Wojciech Kawiński
Prawie Hades
Po tej stronie
i po tamtej
znów się
podzielimy światłem;
Ono zajdzie
do nas, z równin
jak nieobecny
podróżnik;
Strony obie
są stronnicze
więc na nie, nigdy
nie liczę;
Lecz w pamięci
je ukryję
jako wspólne
i niczyje
List (bez zakończenia)
strona za stroną, na warstwach ziemi
zaczynam pisać swoje dzieło
Gu Cheng (1956-93)
zapamiętałem cię
zmarły azjato
dzikiej wy-
obraźni
twoje wersy ptasie
odleciały
za śnieżyste góry
jak struny przestrzeni –
grób się prze-
formował w parę ziaren piasku
kości spalił
wszędobylski tlen
a oczy
które widziały lub im się
zdawało
oślepi czarna jasność
nasza matka nie-
widzialna
ubrana od stóp do głów
w snu tren –
głębokie królestwo
gdzieś jak widmo płonie
ty mnie nie widziałeś
sam w ogrodzie słów
tam na nieboskłonie
światło nie-przebrane...
Wojciech Kawiński
Epigramat
Więzy nasze
są dość kruche:
ciało z ciałem
duch z bez-duchem.
Wojciech Kawiński
Konflikt prawie rodzinny
Kolor, którego nie ma
każdy widzi
Bredni, powtarzanej (po stokroć)
nikt się nie wstydzi
Zorza, wyszła z pożaru
ale powróci
I nie da się, z linii wzroku
wyrzucić
Pójdziesz, do kina
nic nie zrozumiesz, mało pojmiesz
Jakby to było na naj-
głupszej wojnie
Sporo, trzeba będzie przebyć
sekund i odsłon
Aby zapomnieć, o co w pierwszej
i ostatniej (chwili) poszło
Wojciech Kawiński
Czernienie papieru
Proszę bardzo, bardzo proszę –
mówię, ledwo żywym głosem
co mnie pisze, to się skreśla –
formą nie-urodzonego wiersza
słowo się nie lubi z słowem –
choć próbuję, nie wypowiem
pomysł dal pomysłu, komuś –
może się pojawi domysł
ani blady, ani świeży, ani krwisty –
ale odlotowo istny
Wojciech Kawiński
Dyskurs na odległość
Zapowiedź, że nie lubię
zrozumiałeś z trudem
Wiara stara, odwieczna
okazała się, sprzeczna
Mimo torów, dawno
stało tam niegdyś bagno
Nie przejechał pociąg, ani wóz
jakby je przytrzymywał, mus
Wykładowca w okularach już nie chce
nauczać, woli klecić wiersze
Ma czas do zastanowienia
a właściwie go, nie ma
Stoję na ulicy Bezdroże
gdzie w nocy, lubią latać noże
Gdybym zrozumiał chociaż
ale odeszła ode mnie, ochota
Wyprowadziłem się, z dala od innych
między stan stały i płynny
Listy wietrzeją, więc zadzwonię
w terminie, nie-ustalonym
Reszty domyślisz się, szybko
nitka za nitką
Chociaż chorujesz, bądź zdrów
ma miarę pokątnych snów