Dymitrowowi N. Błudowowi
Koń parska, w strachu dziewa.
I tarczą zasłoniwszy ją,
Wadim wciąż ma nadzieję
Znaleźć schronienie... dziko wkrąg
I burza wciąż szaleje.
A wtem zastąpił drogę im
Mur z kamieni omszałych;
Grzmot się odbijał w murze tym,
W szczelinach wichry grały.
A on nieporuszony stał,
Błyskawice gorzały,
W otchłani burzy złomy skał
To błyskały, to grzmiały.
Wadim się cofnął... gromu trzask! –
I drzewo się zwaliło.
Gałęzie przebiegł ognia blask,
Dokoła jasno było.
I w świetle zobaczyli, że
Jest grota pod skałami.
Wadim tam szybko zbliżył się,
Troskliwymi rękami
Swą towarzyszkę z konia zdjął,
Odrzucił na bok zbroję,
Rozpalił ogień, potem wziął
Dziewę na ręce swoje.
Siadł przy ognisku; dym się wił,
Ogień trzaskał wesoło,
Na zewnątrz grom za gromem bił,
Burza szalała wkoło.
Do piersi przycisnąwszy swej
Piękną księżniczkę młodą,
Osuszał złote włosy jej
Ociekające wodą.
Ku piersiom zbliżył usta swe,
Oddechem je ogrzewał
I z każdym tchnieniem ciepło w nie
I nowe siły wlewał.
Wargi zbliżyły się do warg,
A dziewica milczała
Oparłszy dłoń o jego bark
I drżąc, płonęła cała.
Kryjąc błękitnych oczu blask,
Tak w Wadima ramionach,
Niby niemowlę, długi czas
Leżała nieruchoma.
A co w niewinnej duszy jej
Działo się, nie wiedziała;
I tylko serce w piersi swej
Czuła - i ciągle drżała.
Gasnący blask przenikał wskroś
Jej rzęsy opuszczone
I cicho wciąż szeptały coś
Usta rozpłomienione.
A rycerz nasz?... I lica czar
I spojrzeń wielka słodycz,
Czy też pod jego dłonią żar
Płonących piersi młodych,
I złoty, jedwabisty włos
Wkrąg głowy rozpostarty,
I ów ledwie słyszalny głos,
I ust na wpół otwartych
Gorący oddech oraz moc
Miłego podniecenia,
I owa tak niezwykła noc
I ustronność schronienia
Uczucia rozpalały w nim...
Mocy oczarowania!
Już przepełniony ogniem tym,
Słodyczy całowania,
Owych gorących, słodkich ust
Jego usta pragnęły;
I na policzkach dziewy już
Rumieńce zapłonęły.
A wtem... bardzo się zmieszał on
I pośród uniesienia
Zadrżał... dzwoneczka srebrny ton
Dobiegł gdzieś z oddalenia.
I długo, długo dźwięk ten brzmiał,
Gdzieś w niebieskiej otchłani,
Jak gdyby ktoś tam lecieć miał
Niewidoczny lecz znany.
I coś, jak smutnych oczu blask,
Przez niebo przenikało
I słychać było cały czas,
Jak tęsknie coś wzdychało...
A wtem się zatrząsł cały las
I niebo się wzburzyło.
I widzi Wadim: zniknął blask,
A w górze coś dzwoniło...
Lecieć w ślad za widzeniem tym
Wadima dusza marzy;
W jaskini się nie snuje dym,
Ognisko się nie żarzy.
W popiele się iskierka tli,
Spokojnie szumią drzewa,
Do piersi przytulona śpi
W jego ramionach dziewa,
W spokojnym pogrążona śnie,
Bezpieczna pośród ciszy.
A on, choć świt już zbliża się,
Nie widzi nic, nie słyszy.
Już wietrzyk przyniósł świeży chłód,
Wzeszła poranna gwiazda,
Purpurowieje nieba wschód,
Budzą się ptaki w gniazdach.
Stuknął kopytem, zarżał koń.
Wadim się ocknął – dniało.
Dziewa do niego ciągle skroń
We śnie tuliła białą.
Lekko przytulił ją w tym śnie;
Westchnęła i okryła
Włosami piersi. Budząc się
Trochę się zawstydziła.
Rycerz z księżniczką młodą wraz
Wyszedł z groty pod skałą;
Dawno poranku minął czas,
Słońce już mocno grzało.
W dole szeroka błyska toń
Spienionej Dniepru fali,
Od lasu płynie miła woń
I dzwony biją w dali.
Wadim na konia wskoczył już
I w siodle się sadowi;
Dziewa, jak przedtem, za nim tuż.
Pognali ku brzegowi.
Już trakt wygodny znalazł się,
Puszcza się przerzedziła
I na błękitnym nieba tle
Gwiazda się zapaliła:
To krzyż Peczerskiej Ławry lśnił.
Koń biegnie żwawym krokiem,
Już w grodzie są, już dwór tam był
I na ganku wysokim
Sam wielki książę także stał.
Boleść mu z twarzy biła,
A przed nim tłum Kijowian wrzał,
Drużyna się zbroiła.
I rzekł kniaź: „Jeśli córkę mą
Wybawi czyjeś męstwo,
Temu za żonę oddam ją
I dam też swoje księstwo."
Nagle tłum podniósł głośny wrzask,
W oddali kurz się kłębi.
I widzi kniaź, że z dziewą wraz
Dorodny rycerz pędzi.
Jak fala spłynął z drogi lud,
Ciżba się rozstąpiła
I zobaczono istny cud:
Córka wraz z ojcem była.
Oto przed kniaziem Wadim stał,
A on tak rzekł do niego:
„W tobie mi Stwórca syna dał,
Nie złamię słowa mego.
Jam stary, bądź słabości mej
Ostoją i osłodą
I niechaj dla dzielności twej
Córka będzie nagrodą.
Kiedy nastąpi kres mych dni,
Wtedy moją dzierżawę,
Razem z diademem oddam ci;
Pielęgnuj grodu sławę."
I okrzyk na Wadima cześć
Wzniosła drużyna śmiała,
A ową, tak radosną wieść,
Wnet cała ludność znała.
Radował się kijowski gród,
Ucztował lud wesoły,
Pienił się w czarach złoty miód,
Uginały się stoły.
W niebo wesołe śpiewy szły
I dzwony głośno biły,
Od rozpalonych ognisk mgły
Nocne się zapaliły.
Cieszy się lud, lecz rycerz nasz
W milczeniu coś rozważa.
Siedzi samotny, jego twarz
Tęsknotę wciąż wyraża.
I obojętnie słucha on
Jak inni się weselą;
Wtem słyszy srebrny dzwonka ton.
Spogląda w górę: welon
Przejrzysty w niebie płynie znów
W nim tajemnicza zjawa.
I słyszy dźwięki cichych słów –
„Czas w drogę, nie ustawaj!"
Skierował Wadim wolny krok
Wprost ku Dnieprowym brzegom
I utkwił w wodzie smutny wzrok...
W wodach wysokie niebo
Z rojem się odbijało gwiazd.
Daleko gdzieś, na wschodzie,
Księżyca już zajaśniał blask
I srebrzył się na wodzie.
Spogląda Wadim – pośród fal
Jak gdyby coś bielało;
To łódka mała, płynąc w dal,
Zostawia smugę białą.
I choć wioślarza w łodzi brak,
Wiosło samo wiosłuje
I prosty też jest łodzi szlak,
Choć nikt nią nie steruje.
Łódź mknie do brzegu, wsiada on
I czółno w dal pognało...
A wtem odezwał się znów dzwon,
Wkrąg wszystko oniemiało.
Wciąż na południe, długi czas
Płyną; brzeg w tył ucieka,
Na niebie świecą roje gwiazd
I cicho pluszcze rzeka.
Wciąż szybszy, szybszy fali bieg,
Łódka wciąż szybciej pędzi.
I wciąż ciemniejszy rzeki brzeg
I wciąż jaśniejszy księżyc...
Wciąż dalej, dalej łódka mknie,
Wkrąg cicho... jak olbrzymy
Skały nad Dnieprem chylą się,
Czerniejąc przez mgieł dymy.
Z urwistych brzegów cichy las
Patrzy w tonie Dnieprowe,
Księżyc wędrując pośród gwiazd,
Przebył drogi połowę.
Wadim trwał w zadumaniu swym –
Nagle coś się zjawiło
I niby niewidzialny dym
Księżyca blask przyćmiło.
A potem bystrej rzeki nurt
I dąbrowę uśpioną,
Urwisty brzeg i stoki gór,
Okryło jak zasłoną.
Wiatr dmuchnął – i czółno swój bieg
Bez steru odmieniło,
Potem w piaszczysty rzeki brzeg
Głęboko się zaryło.
Wadim na ląd – a łódź jak wprzód
Sama w dal popłynęła
I wnet w otchłani rzecznych wód
Przepadła gdzieś, zniknęła.
Niepewnie patrzy rycerz nasz:
Wkrąg skały niby chmury,
Ziemię okrywa lasu płaszcz
Ciemny, dziki, ponury.
Stromo się wznosi rzeki brzeg,
Wszystko tu jak uśpione
I mętny blask księżyca legł
Na szczyty wzgórz zamglone.
I cicho na skalisty stok,
Gnany nieznaną siłą,
Wszedł Wadim i wytężył wzrok:
Wszystko tu smętne było.
Jak trupy, powalone pnie
Sosen wśród traw butwieją,
Z gałęzi mchy zwieszają się
I czeluściami zieją
Wnętrza dziuplastych starych pni.
W nich oczy sów błyskają
I groźny puchacz w dzień tam śpi,
W dole węże pełzają.
Zdawało się, że życia tu
Od wieków nie bywało
I starych drzew martwego snu
Nic tam nie zamącało.
Ani leciutki, chłodny wiew
Porannego wietrzyka,
Motyla lot, ptaszyny śpiew,
Czy ciężki tupot dzika.
Wadim na szczyt już wdrapał się,
Wtem ciemny las rzednieje;
Rozstąpił się... na niebios tle
Pagórek tam ciemnieje.
I stary chram na szczycie lśni
Złocistymi krzyżami;
Na głucho ma zamknięte drzwi
Potężnymi ryglami.
Krużganki zrujnowane są,
Filary potrzaskane;
Pusty refektarz i cel rząd,
Wkrąg płoty połamane.
Erem, gdzie kiedyś mieszkał mnich,
W piołunach dziś się nurza
I dłuższe od piołunów tych
Cienie na stoku wzgórza.
W pobliżu też na miejscu tym
Grobowy głaz ciemnieje;
Krzyż się pochyla ponad nim
I płomyczek się chwieje,
Jakby ktoś świecę palił tam.
I kruk, ptaszysko nocy,
Jak nieme widmo siedzi sam
Utkwiwszy w księżyc oczy.
Nagle, jak gdyby zbudził się,
Skrzydła swoje rozwinął,
Zakrakał – i gdzieś w nocnej mgle
Niby duch się rozpłynął.
Wadim skierował tam swój krok,
Spogląda ze zdziwieniem
I oto widzi jego wzrok
Niezwykłe wydarzenie.
Bo jakiś zmarły podnieść chciał
Wyschniętymi rękami
Grobowy kamień. Podniósł, wstał
I mętnymi oczami
Błysnąwszy, w niebo zwrócił je
Jakby w modlitwie świętej.
Potem do chramu udał się,
Lecz drzwi były zamknięte.
Jęknąwszy cicho, mara ta
Bezgłośnymi krokami,
Pośród klasztornych ruin szła
Zarosłych piołunami.
I wlokąc się, wzdychała wciąż,
Jak dym się snuła, bladła.
Aż wreszcie weszła w krzewów gąszcz
I bez śladu przepadła
W miejscu, gdzie widniał stromy stok,
Skalisty, dziki, straszny,
Gdzie majaczyły poprzez mrok
Jakieś wysokie baszty.
Spogląda Wadim: w górze stał
Księżycem oświetlony,
Na samym szczycie stromych skał,
Murami otoczony
Potężny zamek, jak ze snu,
Czyjeś nieme siedlisko
I wszystko smutne było tu,
Jak gdyby cmentarzysko.
Na rogach baszty były tam,
Jak widma majaczące
I złomy skał stały u bram,
Niby straże milczące.
A Wadim młode serce miał
Marzeniami bogate,
I z nieba blady księżyc słał
Przymgloną swą poświatę.
Wtem się rozstąpił tuman ten,
Lasy się przerzedziły,
A ponad nimi w górze, hen
Mury zamku świeciły.
Od wschodu chłodny wietrzyk wiał,
Jak zwykle przed świtaniem...
Cyt!... Oto w murach zamku brzmiał
Dzwonek na powitanie.
I ujrzał w górze Wadim nasz,
Że jakiś cień tam krąży.
Z wschodu na zachód, kryjąc twarz,
Młoda dziewica dąży.
Mglista zasłona skrywa ją –
Wtem druga przed nią staje;
Westchnąwszy cicho, rękę swą
W milczeniu jej podaje.
I zszedłszy z murów, pierwsza z nich
Do środka zamku wchodzi,
A zamiast niej, po murach tych,
Druga dziewica brodzi.
W ślad za idącą, cały czas,
Goni Wadim oczami;
Oto zajaśniał pierwszy blask
W niebie, za obłokami.