Dymitrowowi N. Błudowowi
W rozterkę Wadim nagle wpadł:
Wkrąg step jest niezmierzony,
Przed nim i za nim – obcy świat,
Okiem nieprzenikniony.
A upragniony kraj jest gdzież,
Która tam wiedzie droga?
„Nie zwlekaj i nie szukaj – wierz!
I naprzód, w imię Boga!
Dokąd i jak się udać mam,
Mój wódz to wie najlepiej!"
Tak on pomyślał – i koń sam
Wybrał mu drogę w stepie.
I dobry koń, jak gdyby znał
Właściwy szlak do celu,
Wytrwale na południe gnał,
Pomimo przeszkód wielu.
Rzuci się w każdej rzeki toń,
Aż piana się rozpryśnie,
I każdy rów przeskoczy koń,
Że tylko wicher świśnie.
Czy gęsty ma przed sobą las –
Jemu to trakt wspaniały,
Czy stromy stok – on z jeźdźcem wraz
Wleci nań lotem strzały.
I dzień za dniem tak Wadim gna,
Koń nie ustaje w biegu,
A on gościnę chętną ma,
Gdy pora jest noclegu.
Czy trafi się na szlaku gród,
Czy wieś, czy kurna chata,
Wszędzie witają tam u wrót
Przybysza niby brata.
Życzliwie też podają mu
Chleb-sól dla pokrzepienia;
W noc ma wygodne łoże snu,
Rankiem – błogosławienia.
Gdy go dopadnie nocy ćma,
W lesie czy polu czystym,
Pod głową tarczę tylko ma,
Śpiąc na łożu rosistym,
Usłanym z wonnych traw i mchu.
Nad nim gwiazdy błyskały,
A dookoła głowy mu
Młodzieńcze sny latały.
Zaś wierny rumak, nie śpiąc sam,
Czuwał wtedy na straży;
Żmija czy groźne zwierzę tam
Zbliżyć się nie odważy.
Już wiosna opuściła świat,
Słowik nie śpiewa nocą,
Już przekwitł lipy wonny kwiat
I niwy już się złocą.
Wreszcie wysoki widać brzeg:
Dniepr wody swoje toczy.
Wadim zatrzymał konia bieg,
Obraca wkoło oczy.
W oddali błyszczy jakiś gród,
Wkrąg łąki strojne w kwiaty,
A bliżej, nad brzegami wód,
Widać rybackie chaty.
Właśnie chłód miły wieczór słał
Po całodziennym skwarze,
W oddali bór prastary stał,
W ostatnich zórz pożarze.
Zmierzchało; już księżyca blask
Gęste chmury zaćmiły
I błyskawice raz po raz,
Niby żmije się wiły.
Wadim od rzeki skręcił w bór
I w gąszczu się zanurzył,
Lecz ciężkie zwały ciemnych chmur
Zwiastują bliskość burzy.
I dziki był ten mroczny las;
Przez konarów sklepienie,
W głąb niebios nie przenikał blask
I we mgle, niby cienie,
Sterczały pnie potężnych drzew
Zwieńczone koronami.
W głąb ruszył Wadim; trzasnął krzew
Pod konia kopytami.
Gałęzie, powalone pnie –
Wciąż drogę coś zagradza.
Jedne swym mieczem Wadim tnie,
A drugie koń przesadza.
Nagle nieznany jakiś dźwięk
Usłyszał Wadim w lesie:
To słodki głos, to jakby jęk,
To dziki wrzask się niesie.
Krew w nim zawrzała, ruszył w cwał
Przez gąszcz ponury, ciemny.
Koń dyszał, trzeszczał las i brzmiał
Wciąż bliżej głos tajemny.
I nagle w dzikim gąszczu tym,
Jak gdyby z mgły tumana,
Księżycem oświetlona mdłym,
Otwarła się polana.
I cóż zobaczył Wadim nasz?
Oto ku niemu zmierza
Olbrzym, odziany niby w płaszcz,
W skórę dzikiego zwierza.
Z maczugą przez zarośla gna,
A w mocarnych ramionach
Jakąś dziewicę piękną ma;
I we łzach tonąc ona,
To z nim nierówny toczy bój,
To modli się do Boga.
Wtem Wadim głośno krzyknął: „Stój!"
W stronę dziwnego wroga.
Tamten maczugę z ramion zdjął,
Nie odrzekł ani słowem
I rozwścieczony, zamach wziął,
Mierząc w Wadima głowę,
Aż oczy mu nabiegły krwią.
Koń zręcznie się odsunął,
A cios w potężny trafił dąb,
Który na ziemię runął.
Wadim swym mieczem z wszystkich sił
Tak uderzył w tytana,
Że wraz z maczugą padła w pył
I ręka odrąbana.
Drapieżca z rykiem wściekłym padł
Pod konia kopytami;
Chciał powstać, nie mógł, strasznie zbladł -
Ucichł strasząc oczami.
Na zawsze mu zamykał zgon
Usta wciąż pełne wrzasku,
A próżno martwiejąca dłoń
Palcami ryła w piasku.
Wadim dziewicy ujął dłoń:
Jak drżący listek była,
A gdy ją z sobą wziął na koń,
Ufnie się przytuliła.
„Piękna dziewico, powiedz mi,
Kto mógł być krzywdzicielem
Urody i dziewiczej czci,
Gdzie twoi rodziciele?"
„Ojcem mym jest kijowski kniaź,
Gród Kijów niedaleki;
Miniemy wkrótce gęsty las,
Ujrzymy brzegi rzeki.
W dole, po skałach, z szumem wód,
Szeroki Dniepr się toczy,
Na brzegu tym książęcy gród,
Złoto aż bije w oczy.
Tam cicho mogłam sobie żyć
Nie zaznając przykrości,
Staremu ojcu miałam być
Pocieszeniem w starości.
Litewski kniaź, na zgubę mą,
Pewnego dnia się zjawia
I żądzą wnet zapłonął złą
Dziki wróg prawosławia.
Wkrótce posłańca swego śle,
Ażeby po kryjomu
Na Litwę uprowadził mnie
Z rodzicielskiego domu.
Las niedaleko grodu był;
W jego dzikim ostępie
Porywacz się nad Dnieprem skrył.
O zuchwałym podstępie,
Nikt nie pomyślał nawet w śnie,
A on, jak wilk wśród dziczy,
Cierpliwie czekał; wreszcie się
Doczekał swej zdobyczy.
Albowiem zapragnęłam raz
Zrywać kwiateczki polne,
Z przyjaciółkami poszłam wraz
Na łąki dookolne.
I niósł się po rosie nasz śpiew,
Gdyśmy tak kwiaty rwały,
A gdy się trafił jagód krzew,
Tam żeśmy się wołały.
Już prawie był południa czas,
Szłam sama; zaroślami
Wiła się ścieżka, gęsty las
Ciemniał już przed oczami.
Wtem szelest... ktoś tam skrada się...
Strach obezwładnił nogi.
Ktoś straszny, silną ręką mnie
Pochwycił – i w las, z drogi.
Jaki mi los gotował on?
Co by się stało ze mną,
Gdyby nie ty? Wśród obcych stron
Tęskniła bym daremno.
Z dala od bliskich, gdy ktoś sam,
Nie zazna już radości
I w bezustannym smutku tam,
Zwiędnąłby kwiat młodości.
Ojciec złamany bólem swym
Dowlókłby się do grobu...
Stwórca wybawicielem mym,
Zło musi ulec Bogu!"
Oto z polany w leśną głusz
Wjechał nasz rycerz; chmury
Kłębiąc się księżyc skryły już,
Duszno w lesie ponurym...
Już przez listowie gęste drzew,
Deszcz wielkimi kroplami
Spływał; łączył się burzy zew
Z ich cichymi pluskami.
A wtem uderzył wicher w bór,
Gałęzie się łamały
I kłębowiskiem strasznych chmur
Niebiosa zakipiały.
Wszystko zawyło... chlusta deszcz,
Grzmot straszny, trzask za trzaskiem,
Szum wody, wicher niby zwierz
Ryczy; piorunów blaskiem
Niebiosa zapaliły się.
Z przodu, z prawa i z lewa,
Rzędami powalone pnie.