W galerii Szachrajów (1)
To zaklęcie ZAWSZE uruchamiało jej TRZECIE OKO, pozwalając PANI EGUCKIEJ wywinąć się z każdej niebezpiecznej sytuacji.
– No, a sukienka z jedwabnej żorżety na której rozkwitają pęki czerwonych peonii - też OD UROKU ! A kapelusz - pasterka z przypiętą czerwoną różą ˝ bijącą po oczach ˝ - to NIC ?!
Uwielbiała kapelusze ! Chroniły delikatną karnację PANI EGUCKIEJ, która - przedzierając się przez diabelskie chaszcze życia już tyle lat - zachowała świeżą cerę. Może też dlatego, że wbrew szaleńczej modzie dwudziestego wieku nigdy się nie opalała. Nawet nad morzem - gdzie każdego lata spędzała wakacje - ku zgrozie wczasowiczów z Ustronia Morskiego, rozpalone gorącem przedpołudnia przepędzała na tarasie szczelnie zadaszonym markizą w kawiarence MUSZELKA - miast na plaży.
Patrząc teraz na ten ponury duszny korytarz sądowy, przypomniała sobie zapach wilgotnego morskiego powietrza i tę miłą chwilę, kiedy uciekając przed upałem wchodziła do muszelkowego schronienia i ogarniała wzrokiem - pamiętający przedwojenne czasy - marmurowy stoliczek kawiarniany, sprawdzając, czy siedzi tam PANISKO w podniszczonym kapeluszu panama, który na widok PANI EGUCKIEJ niezmiennie wstawał, uchylał tego osobliwego kapelusza i mawiał: - Dzień dobry dla tej pani, która ma odwagę się nie opalać. PANI EGUCKA lekko sznurowała usta i niby z rozbawieniem, pobłażliwie kiwała starszemu panu głową, po czym natychmiast zagłębiała się w wiklinowym fotelu, prosząc o szklankę soku pomarańczowego z lodem. Kelnerka nadbiegała i stawiając przed zaczytaną PANIĄ EGUCKĄ napój, dodawała:
– Pan Michał Choromanski to tak jak pani, nie znosi upału - namęczył się w tych tropikach.
– Tutaj jest gorzej niż w tropikach - pomyślała idąc owym nieprzyjaznym korytarzem sądowym PANI EGUCKA - tutaj jest jak w piekarniku - dodała cicho, a już bardzo głośno powiedziała: - Dzień dobry. odpowiedziała jej głucha cisza i tylko zniszczona kobieta w szarej sukni spojrzała na PANIĄ EGUCKĄ z niechęcią, mówiąc:
– Pani to już pewnie przeszła najgorsze, albo jest przed najgorszym, co ?
– Ja już przeszłam Najgorsze, teraz mam tylko kolejny raz spojrzeć w oczy temu ISTNEMU, ale to akurat nie jest najgorsze, to tylko wymaga siły, a ja ją mam.
– Znaczy: ZŁEMU ? - wystraszyła się SZARA.
– Złemu - przytaknęła poważnie PANI EGUCKA. - Jeśli się pani postara, to też sobie poradzi. Ilekroć człowiek naprawdę się stara, zawsze jest górą, więc nie przepraszam za ˝ dzień dobry, ˝ bo każdego dnia musi się nam przytrafić coś dobrego - jeżeli tego chcemy.
– No, no - powątpiewała SZARA - aby to prawda ?
– PRAWDĄ jest tylko to, co JASNE, tu liczą się podobno FAKTY, no więc: jeśli FAKTY są JASNE ?
- Jiii… - to pani pierwszy raz w sądzie - ucieszyła się SZARA - tu nic nie jest: JASNE, tutaj jest PIEKŁO ! - wrzasnęła histerycznie - dadzą pani popalić !! - ucieszyła się, patrząc z niechęcią na czerwoną różę przypiętą do kapelusza - pasterki.
PANI EGUCKA spojrzała na nią ze współczuciem, raz jeszcze ogarnęła wzrokiem ponury korytarz i zdecydowanym głosem powiedziała:
– PIĘĆ PLUS JEDEN JEST TRZYNAŚCIE - więcej pechów nie będzie, przepraszam panią.
Za jej plecami SZARA zarechotała: - Wariatka jakaś, z różą do sądu !
– PIEKŁO… - powiedziała PANI EGUCKA do siebie - wchodzę do piekła…
i… cóż z tego. DANTE wyszedł z piekła, żywi zawsze wychodzą - pomyślała przypominając sobie stężałą twarz poety na portrecie namalowanym przez Józika KALISZANO specjalnie dla PANI EGUCKIEJ. Tylko jakie Dante ma na tym portrecie oczy ! Puste - jak oczy starożytnych posągów - ZOBACZYŁ PUSTKĘ. Czy PANI EGUCKIEJ przyjdzie zapłacić takimi samymi wypłukanymi przez łzy oczami ? nie ! Ojciec przecież napisał do niej z więzienia: - ŻEBY NIGDY NIE PŁAKAŁA, A ZAWSZE SIĘ ŚMIAŁA.
Jej oczy, mimo upływu lat, wciąż błyszczą radośnie, bo jest ŻYWA - bo będzie ŻYŁA WIECZNIE.
– To dlaczego KALISZANO namalował dla niej TAKIEGO Dantego ? Czyżby jego TRZECIE OKO artysty przewidziało perypetie PANI EGUCKIEJ ? Jednak później - jakby dla zatarcia porażającego wrażenia podarował PANI EGUCKIEJ innego Dantego - starą włoską rycinę przywiezioną z jego młodzieńczych włoskich podróży, na której wędrowiec Dante KROCZY - tak, tak, KROCZY - zupełnie jak PANI EGUCKA - w opończy, z kosturem w dłoni (no, przesada, PANI EGUCKA kroczy bez kostura), z głową odwróconą do tyłu - jakby penetrując przebytą drogę, twarz pełna szlachetnej nadziei ukazuje grecki profil nosa, w prostej linii z czołem, a tę nadzieję która go przepełniała podkreśla dziwne nakrycie głowy - rodzaj delikatnego kasku z tkaniny, na którym promienieje siedem szczęśliwych gwiazd - może to te same, które spadały na PANIĄ EGUCKĄ z nieba, tamtej sierpniowej nocy, kiedy PANI EGUCKA uciekała przed niby to innym, ale ZAWSZE tym samym ISTNYM.
– Długa jest droga do piekła - zda się mówić do PANI EGUCKIEJ Dante - nie wystarczy tu jedna rozprawa… będzie siedem lat udręki, a jednak: szczęśliwe zakończenie ! Wyprowadzi z PIEKŁA Szlacheckiego - juniora tak jest zapisane w gwiazdach ! Stąd nie wychodzą tylko potępieńcy !
Szła teraz spokojnie poprzez tunel korytarza, który doprowadził ją do osobliwej grupy ludzi, wśród której prym wiodła kobieta w średnim wieku o urodzie śródziemnomorskiej, ale nieco już przekwitłej.
– TE CIEMNE KOBIETY JEDNAK PRĘDZEJ SIĘ STARZEJĄ - skonstatowała PANI EGUCKA nie bez satysfakcji - i kierują namiętnościami - dodała, obserwując wykrzywioną w złośliwym grymasie twarz. - Pogubi się w swych kłamstwach, a jej ˝ fakty ˝ - cieniutkie - prędzej czy później się POSYPIĄ - dodała kolokwialnie.
– No, i to nazwisko: KANT ! Czy ktoś, kto się tak nazywa i zachowuję może wygrać z PANIĄ EGUCKĄ którą CČCILE PUCHE całe dzieciństwo uczyła: SUBSTINE ET ABSTINE - cierp i panuj nad sobą !
Obok niej stał leciwy osobnik - także o urodzie południowca - z ogromnym brzuchem, w rozchełstanej na piersi koszuli wypuszczonej na spodnie, pomiętej i przepoconej od panującego tu piekielnego upału; ciemne plamy potu wyłaniały się spod jego pach. Nieomal krzyczał: - Widziałem na własny wzrok ! Piec przywieziono i wnoszono w częściach. W CZĘŚCIACH ! - podkreślił z naciskiem.
Stał tam też podstarzały rudzielec, w militarnej pospolitej kamizelce jaką noszą mężczyźni o nieokreślonym bliżej statusie i z nabzdyczoną obrażoną miną ubolewał, przymilnie przy tym patrząc na ową KANT:
– A grzejniki to przymocował bezpośrednio do ściany, BEZPOŚREDNIO ! - podkreślił z naciskiem - tak samo jak ten pierwszy.
– I to coś miało grzać - dodał pogardliwie. Ja inżynier z uprawnieniami to stwierdzam… biegły jestem… sądowy - dodał z dumą.
Stało też paru nieco speszonych mężczyzn o spracowanych dłoniach, najpewniej rzemieślników, ale ci tylko się przysłuchiwali, niespokojnie spoglądając na zegarki, myśląc o swych przerwanych na budowie robotach.
PANI EGUCKA podeszła do wokandy: Kant - Szlachecki - powództwo wzajemne o ZAPŁATĘ - przeczytała.
– O zapłatę ?! - wykrzyknęła PANI EGUCKA, - Ależ o oszustwo. OSZUSTWO NIEWZAJEMNE ! ISTNA KANT to oszustka ! Już ENTĄ firmę pragnie na drodze sądowej doprowadzić do upadku. Jak to o niej mówiono ? Acha ! PRZEJECHAŁA firmy: CEMENCIK, CEGIEŁKO, OGRÓDECZEK ! Na szczęście - nie do końca, bo sprawy jeszcze się toczą w sądach. ISTNA KANT walczy na wielu frontach i to ją osłabi.
– Ależ łaskawa pani - odezwał się z tyłu jakiś suchy dystyngowany głos - to jest sprawa z powództwa cywilnego i każda ze stron domaga się od drugiej ZAPŁATY. Tylko w przypadku sprawy karnej możemy mówić o oszustwie - wyjaśniał elegancki pan o powierzchni oksfordczyka, ale - niestety - modnie nieogolony, co nadawało jego twarzy wygląd rozbójnika Rumcajsa z telewizyjnej dobranocki.
– To pan profesor, panie mecenasie ? - zdumiała się PANI EGUCKA - Bardzo się pan zmienił od czasu mojej ostatniej bytności u pana - rzekła, z uwagą przeglądając się jego brodzie.
– No cóż ! - ze swadą odrzekł ów pan, zwany mecenasem. - Inne sprawy… inny wygląd… Staję w różnych sprawach - rzekł enigmatycznie, pociągając ręką po nieogolonych policzkach. FAKT - dodał.
– Dziwne - zdumiała się PANI EGUCKA - oszustwo jest oszustwem tylko w sprawie karnej, broda raz staje się FAKTEM raz jej nie ma, FAKTY stają się kameleonami - dostosowują się do okoliczności ! FAKTY przestają być JASNE ! - przeraziła się PANI EGUCKA. - SZARA miała rację: tutaj nic nie jest jasne.
Żeby wszystko było JASNE, wyszukała - tak się jej zdawało - najbardziej wykształconego i utytułowanego mecenasa, by przedstawione przez niego w sądzie FAKTY - ach, te kolokwializmy, które i w jej myślenie się wkradały - BIŁY PO OCZACH, a tu objawia się nam oto NOWA TWARZ mecenasa ?!
– Czyżby był zaledwie NAUKOWCEM nie UCZONYM - przeraziła się PANI EGUCKA przypominając sobie pewien wykład, jaki swego czasu wysłuchała w ÓWKU na podyplomowych studiach organizacji i zarządzania oświatą. Pamięta, jak do sali wykładowej wtoczyła się mała, krągła postać skromnie ubranego pana, który spojrzawszy na to dyrektorskie audytorium z kpiącym rozbawieniem powiedział:
– Proszę państwa, nazywam się profesor Józef Chałasiński i jestem uczonym. UCZONYM - proszę państwa, nie naukowcem, bo naukowiec to jest skrzyżowanie nauki z owcą, a jeszcze gorzej - z BARANEM - podkreślił.
– Pomyliłam się - jęknęła PANI EGUCKA - zdaje się, że za ogromne honorarium wynajęłam NAUKOWCA.
– Uśmiecha się pani ze zrozumieniem, to dobrze, bo już się zaczyna rozprawa - powiedział mecenas - naukowiec.
Jeden z mechanizmów udręki w dantejskim piekle rozwarł na oścież swoje szczęki, ukazał się w nich czarno - biały robot i wyskandował:
– KANT - SZLACHECKI - powództwo wzajemne - O ZAPŁATĘ.
PANI EGUCKA znalazła się naraz w dużej jasnej sali, w której w ten potwornie upalny dzień - nie wiadomo czemu - płonęła u sufitu niezliczona ilość lamp neonowych, porażających oczy i dających wrażenie jeszcze większego gorąca.
Za odległym stołem - katedrą prawie taką samą jak w ojcowskiej szkole w OWIE, siedział bardzo zadowolony z siebie i rozbawiony młody sędzia, raz po raz zerkający w stronę młodziutkiej nadętej protokolantki, której biała lniana bluzka, ledwie się dopinała na imponującym biuście.
– Zaczynamy - rzucił w jej stronę - z zadowoleniem zacierając dłonie. - Są STRONY - stwierdził, patrząc na grubawą KANT i wysokiego na dwa metry, bardzo zasmuconego Szlacheckiego - juniora.
– A pani ? - zwrócił się w stronę PANI EGUCKIEJ - Kim pani jest ?
Na te słowa zerwał się mecenas - naukowiec i uprzedzając PANIĄ EGUCKĄ wyjaśnił:
– To jest pani ICZ - Szlachecka, prawdopodobnie nie będzie świadkiem w sprawie, więc może pozostać na sali, bo rozprawa jest jawna.
– PANI EGUCKA - szepnęła dla kurażu owa ICZ - Szlachecka.
Sędzia wyraźnie poruszony, aż się podniósł z miejsca:
– Mam rozumieć, że pani ma KSYWĘ - zawołał uradowany. - Proszę zaprotokołować, że obecna tu na sali pani ICZ - Szlachecka ma ksywę: PANI EGUCKA.
– Ależ któż tu mówi o ksywie ! - oburzyła się PANI EGUCKA. - ICZ - Szlachecka to FAKT, a PANI EGUCKA to ISTOTA - dodała grzecznie.
– Sugeruje pani, że sąd nie odróżnia FAKTÓW od ISTOTY sprawy ! - gorączkował się młody sędzia, rozdrażniony tym, że PANI EGUCKA naruszyła jego prawa do ostatecznej i najwyższej mądrości w ocenie ludzi, zjawisk i do wszechmocy wobec nich nieomal boskiej.
– SUBSTINE ET ABSTINE - pomyślała PANI EGUCKA, głośno zaś powiedziała:
– Z CAŁYM SZACUNKIEM - wyłuskała nagle ten zwrot z pamięci, przypominając sobie, jak rozliczni mecenasowie, prokuratorzy, senatorowie, czy posłowie, wypowiadali go w wywiadach telewizyjnych, by zakamuflować swoje pokrętne intencje - Z CAŁYM SZACUNKIEM, gdybym tak myślała, nigdy nie korzystałabym z POSŁUGI… (cóż ja plotę, ten sąd to chyba nie OSTATNIA POSŁUGA - skarciła siebie w duchu przerażona) przepraszam, z USŁUG sądu cywilnego - to chyba oczywiste.
– Zapomina pani, że pani syn MUSI z tych usług korzystać, bo jest przez powódkę POZWANY - wysyczał sędzia, spoglądając teraz przymilnie w stronę ISTNEJ KANT. No cóż, wprowadziła pani sąd w błąd… KSYWA PANI EGUCKA jest w sądzie niedopuszczalna ! Za karę zabraniam pani uczestnictwa w dzisiejszej rozprawie: PROSZĘ WYJŚĆ ! Proszę opuścić salę sądową ! - krzyczał.
PANI EGUCKA była DAMĄ nikt nigdy - nawet w okropnych czasach okupacji hitlerowskiej w pałacu pana von HOFF - nie ośmielał się wyrzucić ją za drzwi to też wstała i z miną leciutko rozbawioną, bo przypominała sobie - ćwiczące wypowiadanie tego zwrotu - studentki prawa w akademiku, skinęła głową sędziemu i powiedziała:
– Bardzo trafna decyzja, bowiem rzeczona PANI EGUCKA zamierza być ŚWIADKIEM W SPRAWIE.
Jeszcze raz ogarnęła trochę zaczepnym wzrokiem speszonego niespodziewanym obrotem sprawy sędziego, z naganą spojrzała na rozpartą na szerokim zadzie ISTNĄ KANT i wychodząc, OSENTACYJNIE CICHO zamknęła za sobą drzwi; nauczył ją tego ojciec, który mawiał: - Pamiętaj PANI EGUCKA, kulturę człowieka poznaje się również po tym, w jaki sposób zamyka drzwi…
Teraz, w dwudziestym pierwszym wieku ryczące na ulicach auta, trzaskające i gadające mechanizmy, tak opanowały ludzi, korzystających z tych urządzeń, że - jak mawiała Stasia - dostali MAŁPIEGO ROZUMU: biegają nocą po ulicach miast, wyjąc jak jaskiniowcy, bełkocząc jedyny zrozumiały dla nich wyraz, który PANI EGUCKA odbierała zawsze jak walnięcie pałką dzikusa w jej skołataną nim głowę: – KURWAAAA !!!
Ileż to razy, w środku nocy, przeciągające jej uliczką watahy zakapturzonych WILKOŁAKÓW - bo przecież nie LUDZI - skrzykiwało się owym zawołaniem plemiennym, stawiając ją na równe nogi !
Jeśli tak się działo, to czyż PANI EGUCKA nie musiała tym bardziej cicho zamykać drzwi ?! Wygrzebywać ŚWIAT z dołku sinusoidy ?!
Wchłonęło ją ponownie PIEKŁO korytarza.
Przysiadła lekko popod drzwiami sali rozpraw, ale choć PANI EGUCKA była zwinna i szczupła, ławka z lipowego drewna zajęczała współczująco, jakby owa lipa rozpoznała w niej dawną przyjaciółkę z OWY i ubolewała nad nią i nad sobą, że obie muszą się spotykać w takim oto miejscu.
PANI EGUCKA wstrzymała oddech, bo spoza drzwi dobiegała teraz, z szybkością wystrzałów karabinu maszynowego, tyrada powódki - ISTNEJ KANT. Nie można się było dosłuchać zarzutów stawianych powodowi wzajemnemu - Szlacheckiemu- juniorowi, ale timbre głosu powódki przypominał ryk syreny alarmowej zwiastującej nalot bombowy w czasie drugiej wojny światowej, kiedy to przez OWĘ przelatywały całe eskadry amerykańskich bombowców, kierując się na Poznań.
W odruchu przerażenia PANI EGUCKA zdrętwiała wewnętrznie - przecież Szlachecki - junior jest w złej kondycji psychicznej, a tu taki ryk, gdy nagle ktoś wyszeptał jej do ucha, głosem przypominającym szelest kartek w książce napisanej na biblijnym papierze: - KAŻDY OSIOŁ LUBI SŁUCHAĆ SWEGO RYKU.
To szeptała CČCYLIE PUCHE; wymawiała je ilekroć w domu, PAŃSTWO MILUSIŃSCY poczynali sobie zbyt głośno.
– Znowu DUCH - ucieszyła się PANI EGUCKA - jaki miły ! Dziękuję babciu, wiem
– ŻYJESZ WIECZNIE. Odrętwienie ustąpiło.
– Zaraz nadlecą eskadry- pomyślała PANI EGUCKA patrząc na podnieconych długim oczekiwaniem świadków powódki - ISTNEJ KANT.
Południowiec widocznie pocił się nadal, bo teraz wielkie plamy potu pojawiły się z kolei na plecach jego koszuli, a odór nieświeżego ciała snuł się dookoła.
Podstarzały suchy rudzielec nerwowo zacierał białe, upstrzone licznymi starczymi plamami kościste dłonie i rytmicznie przytakiwał głową dobiegającemu spoza drzwi terkotowi, który teraz przeszedł w syczący jazgot, jakby ten wypowiadany przez ISNĄ KANT tekst znał na pamięć.
– Grzejniki… To miały być GRZEJNIKI ?! Bezpośrednio… do ściany… tego nie widziałam na żadnej budowie - wyła KANT na cały głos. - Acha… - przypomniała sobie nagle, jak dobrze wyuczoną lekcję - no… i ten RURARZ !!
Drzwi od Sali nagle się uchyliły i PANI EGUCKA usłyszała kapiący głos sędziego: - RURARZ… no, no, czego my się tutaj uczymy ! Co za wyraz… RURARZ ! - zachichotał piskliwie.
Wychodzący czarno-biały robot nerwowo zatrzasnął drzwi, dostrzegając pod nimi PANIĄ EGUCKĄ.
– Podsłuchuje się, cooo ? - powiedział.
– W moim wieku - odpowiedziała kpiąco PANI EGUCKA - już się nie dowidzi i nie dosłyszy. W myśli dodała: - Chyba, że się ma słuch absolutny, jak Gertruda - Żanna. Przecież to Pani EGUCKA w Liceum Pedagogicznym - gdzie lekcje śpiewu w jej klasie prowadził eksperymentalnie, sama Jego Magnificencja Rektor Wyższej Szkoły Muzycznej profesor Edmund Maćkowiak - uratowała honor klasy i jako jedyna zaśpiewała czysto trójdźwięk w dur i mol !
Wytworny pan profesor, zgiął swą wysmukłą sylwetkę przed PANIĄ EGUCKĄ w ukłonie, mówiąc: - ICZÓWNA, masz słuch… ! ABSOLUTNY !
– PANI EGUCKA - panie profesorze - zażartowała ucieszona PANI EGUCKA.
– No proszę ! I artystyczny pseudonim ! - tylko tak dalej ! - ucieszył się Rektor.
– Tylko tak dalej - wysyczał ROBOT - Taka młoda osoba ! wrzasnął - chce pani znowu sąd wprowadzić w błąd ! Proszę ! Stanie się pani ŚWIADKIEM NIEWIARYGODNYM. - dodał nie bez satysfakcji.
PANI EGUCKA posmutniała - patrząc za oddalającym się ROBOTEM, wyjęła z torebki nanizane na łańcuszek z brązu, wytarte czerwone kuleczki z różanego drewna, szemrzące najcichszymi tony skrzypiec Gertrudy - Żanny i choć wolała rozmawiać z Absolutem własnymi słowy, wsłuchiwała się teraz w melodię przywołaną z WIECZOŚCI.
– Zabrałeś się mi OJCA - Dlaczego ? To wiesz tylko TY ! - powiedziała ABSOLUTOWI PANI EGUCKA, więc teraz TY jesteś moim OJCEM. Nie ojczymem - który bijał PANIĄ EGUCKĄ moczonym w wodzie powrozem, w sadystycznym zapamiętaniu, gdzie popadło. OJCIEC - KOCHA SWOJE DZIECI. Nie masz wyjścia. MUSISZ mi pomóc.