Archiwum

Elżbieta Stankiewicz-Daleszyńska - Udręczająca trzynastka (2)

0 Dislike0
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

– Chyba prawidłowo - skwitowała PANI EGUCKA - tatuś mnie uczył, że kiedy posługuję się sztućcami, to cały czas muszą PRACOWAĆ moje palce WSKAZUJĄCE - cały czas trzymam palec wskazujący prawej dłoni na nożu - do jednej trzeciej długości ostrza, a lewej na widelcu - nauczyłam się tego na pamięć - powiedziała z dumą.
– Teraz będziesz jadła tak, jak to robiła PANI NA RYGIELEWIE - proszę tylko TAK jadać ! Inaczej DAM PRZEZ ŁEB ! PRZEZ ŁEB… - zatrząsł się GALARETA i żeby tego dowieść, że tak uczyni, natychmiast kościsto - galaretowatą łapą pacnął PANIĄ EGUCKĄ przez głowę, jako że ta, miała miejsce wyznaczone tuż przy nim.
Jednak nie to było najgorsze: ETYKIETA DWORSKA GALRETY nakazywała, by w osobliwym pochodzie - dzieci najpierw, potem dorośli - przekraczać progi bawialni, by zasiąść do stołu. Defiladę - w progu rozwartych drzwi - odbierał ON ! Galareta i zawsze PROFILAKTYCZNIE walił PANIĄ EGUCKĄ tą okrutną łapą W ŁEB.
PANI EGUCKA znosiła to z godnością: przechodząc obok galarety nigdy nie pochylała głowy, by uniknąć razów. W niczym nie zawiniła temu - człowiekowi ?
  – Nie: wampirowi sycącemu się swoim sadyzmem.
PANI EGUCKA swoim TRZECIEM OKIEM go przejrzała: boleje nad tym, że nie może zamienić PANI EGUCKIEJ w POTWORA jemu podobnego, że PANI EGUCKA nie KUPUJE jego nienawiści do niej, nie odpłaca mu – jak mówiła CECILE PUCHE, - PIĘKNYM ZA NADOBNE, a ubolewa i lituje się nad tym osobnikiem. OKRUTNIKIEM. Zresztą to jego walenie W ŁEB było mało skuteczne: PANI EGUCKA miała tak grube, jasnoblond warkocze, że, omotane dookoła głowy - ala Gretchen - tworzyły ochronny kask, tak twardy, że to owemu Galarecie puchły galaretowate dłonie po każdym uderzeniu w tę powłokę. PIĘĆ PLUS JEDEN JEST TRZYNAŚCIE.

– OKRUTNIK - raz jeszcze ustaliła PANI EGUCKA, wracając z myślą do owych lat trzerdziestych, ubiegłego wieku.
– Kim była ta istota, tak podobna w swym sposobie bycia, do podwładnych tego ZERA, tego austriackiego MALARZA ? - Była BEZDUSZNA ! - to odkrycie wstrząsnęło PANIĄ EGUCKĄ. - BEZ DUSZY ! Więc KTO ?! Takie istoty, które grasowały w latach czterdziestych dwudziestego wieku, musiały przybyć chyba z owej złowrogiej przestrzeni CO NAJMNIEJ MINUS JEDEN WYMIAROWEJ, do której nie zapuszczał się nawet EINSTEIN. Zrobił to tylko POETA - DANTE. Choć prawdę mówiąc teraz też krzątają się po świecie PRACOWICIE różnego autoramentu SZACHRAJE, na przykład taka ISTNA KANT - wpędzając ludzi chociażby w depresje, unicestwiają ich: ODBIERAJĄ DUSZĘ.
– Człowiek okrutny - mówił ojciec - Płonka wyrywał właśnie muszce nóżki - nie jest człowiekiem, nie jest nawet zwierzęciem, jest CZYMŚ O WIELE GORSZYM. - ojciec zawiesił na długą chwilę głos, jakby chciał przed Płonką otworzyć drzwi do jakiejś PUSTEJ PRZESTRZENI, by ją UJRZAŁ, jakby chciał go w tej PUSTCE pozostawić SAMEGO.
– CZYM ?! - wrzasnął naraz, tknięty jakąś złowrogą myślą mały Płonka - był przecież chłopcem inteligentnym - KIM ?! - dociekał i z przerażeniem rzucił muchę na ziemię i ją zadepnął.
– Już lepiej - nie cierpi - powiedział ojciec, przyglądając się ze smutkiem roześmianej Gertrudzie - Żannie, spacerującej po ogrodzie z wymizdrzonym GALARETĄ. Czasem lepiej, gdy nas ktoś PRZYDEPNIE - wyrwało mu się cicho.

PANI EGUCKA uczyła się pilnie liter, a żeby było weselej, po każdej wyuczonej literce, oglądała jeden obrazek w ojcowskiej książce. Niektóre z nich były nawet przez Ojca pokolorowane, a nawet jeden był pokryty siecią dziecięcych esów - floresów.
– To JA to malowałam - Ojciec tylko mnie pozwalał pisać i kreślić w swoich książkach. Mówił, że wówczas jego ksiązki posiadają DEDYKACJE PANI EGUCKIEJ, bo: KTO WIE… KTO WIE… - nie dokończył.
–  Znów kolejna literka wpisana w pamięć, ale skąd ten krzyk ? Dobiega z jadalni !
– A gdzie BACHOR wrzeszczał GALARETA - gdzie ten nieznośny BACHOR ?!
– Kochanie, nie denerwuj się tak, przecież musimy stosować jeden front wychowawczy, prawda ? Dałam jej jeszcze jedną karę - nie zje dziś obiadu - łgała jak z nut Gertruda - Żanna.
–  Chyba, że tak - wysyczał udobruchany nieco GALARETA - PANI EGUCKA już od pewnego czasu, przestała używać, w jego przypadku słowa: CZŁOWIEK.
– Co ty mi tu dałaś do jedzenia ? COO ? Na mój żołądek. Przecież wiesz, że jestem kiepski. - Kseni podałaś rosołek !
– No, to była resztka, a to przecież dziecko… - wyszeptała Gertruda - Żanna
– Ale ja jestem kiepski i ja go zjem.

Ale PANI EGUCKA już nie słuchała dalszych pretensji Galarety, bo usłyszała inny odgłos - jej absolutny słuch, już od pewnego czasu wyławiał dalekie, - skradające się poprzez zasypany śniegiem ogród - kroki.
Żywej duszy, w bawialni głosy ucichły, szare popołudnie chyliło się ku wieczorowi.
– Jestem zupełnie sama, w odległej części domu - skurczyła się PANI EGUCKA, niby z zima, na kanapie.
Wtedy od strony okna dobiegł ją szept:
– PANI EGUCKA - jesteś tam ?
– To STASIA ! Stasia - w taką pogodę ! - Jestem wyszeptała cicho - przesuwając się po wyliniałej kanapce w stronę chyboczącego się okna.
– Tutaj jestem. Sama.
– Jak to dobrze, że jesteś sama, dziecko. - Nic nie mogłam robić - nic mi nie szło, bo cosik mi mówiło: - Idź! PANI EGUCKA głodna. Chyba jakiś DUCH… wymamrotała.
–  No to zapakowałam, to co to tam mogłam, bo i mnie FRAU LILLI głodzi. Sama to zajada frykasy i tego swego HUNDA każe dobrze karmić: dziś makowiec rozkroiła - dla siebie dwa SZTOFELKI - i mówi, że teraz KOFFE bydzie TRYNKAŁA, no a drugie dwa kawałki, mam zanieść temu HUNDOWI, no to ja temu HUNDOWI PYRĘ rzuciłam, gorące MLIKO do FLASZKI wlałam, - po oranżadzie - to KAPSLEM przytrzasłam - w szmatę zawinęłam i tutaj przybiegłam. Mliko od kozy - z dumą dodała Stasia.
– Acha ! FRAU LILLI kazała twoją pierzynkę wyrzucić, bo szmatów po tych polskich MORUSACH używać nie będzie, to tyż zabrałam, ino otwórz szerzej okno, to podam. Szybciej ! Wciągaj. Bo jeszcze nas ten wasz ISTNY przyłapie - sapała. - Muszę iść, bo jeszczyk mnie FRAU LILLI zleje po pysku, jak z kolacją się spóźnię, ale o PANIĄ EGUCKĄ to ja się nie martwię, zawdy TRZECIE DANIE od tego HUNDA NARYCHTUJE.
Śnieg zachrzęścił przyjaźnie za oknem, a PANI EGUCKIEJ ucho długo jeszcze pieściło odgłos brnących przez zasypane pola kroków DOBROCI.
PANI EGUCKA zajadała swój ulubiony makowiec - taki sam, jak przed wojną - piekła go przecież Stasia od św. ZYTY - i popijając go gorącym mlekiem, rozparła się na wyliniałej kanapie, bo jej wklęsły od głodu brzuszek zaczął przypominać nadęte policzki dziadka ICZA herbu Mogiła a może TRZY. Potem, przykryta pierzynką, w którą zawsze otulał ją ojciec - jak dawniej w DOMU - SZKOLE - PANI EGUCKA zasnęła.
ŚNIŁY się jej GOTYCKIE LITERY - wskakiwały wesoło, kłaniały się, każda - jak dobrze wychowani ludzie - się przedstawiała - by PANI EGUCKA dokładnie je na jutro zapamiętała, przedstawiając je z kolei GALARECIE, a potem przyśnił się jej Ojciec: stał w oknie i mówił:
– No widzisz kochana PANI EGUCKA, jak dobrze, że mnie posłuchałaś i wpisałaś w tę kratkę JEDYNKĘ. Nie ma PECHA. I nigdy go nie będzie.
Obok Ojca stał Koziołek - Matołek, ten sam, którego przygody Ojciec jej czytywał gdy spała pod tą pierzynką i wesoło beczał: - NIE DOSTANIESZ PRĘDZIEJ JADŁA, DOPÓKI SIĘ NIE NAUCZYSZ CHIŃSKIEGO ABECADŁA.
A PANI EGUCKA wesoło odpowiedziała: - Ja już się nauczyła, ale to tobie pan Makuszyński kazał się uczyć. Ojciec poważnie to potwierdził i wraz z zawstydzonym koziołkiem - zniknął.

To wszystko powróciło do PANI EGUCKIEJ z przeszłości, jak na jawie, kiedy podążała z sądu do swego domu - niewielkiego apartamentowca, położonego w pobliżu unikalnej i malowniczej części Poznania - Sołacza. Dom nowiusieńki - jak z igły - wybudowany przez Szlacheckich – seniora-juniora dwaj solidni inżynierowie- DWIE FACHURY - jak mówili, nie bez racji, technicy i robotnicy na budowie.
Choć PECH do PANI EGUCKIEJ nie miał dostępu - żyła bowiem w swoim KREDOWYM KOLE 5 + 1 = 13, to jednak jej TRZECIE OKO, podpowiadało jej, że ów PECH wierci się zniecierpliwiony, kręci i tylko czeka na okazję, aby zniszczyć tę nową SIEDZIBĘ SZLACHECKICH. Krótko mówiąc: wokół tego domostwa NIEUSTANNIE się kręcił… TO DAWNY MÓJ ZNAJOMY… - śpiewała stryjenka HALA swą cudną koloraturą - dawny znajomy PECH.

PECH miał jednak pecha. - osobliwe właściwości PANI EGUCKIEJ, zawsze go unicestwiały, ilekroć wkraczała do walki z nim.
Gdy już wydawało się, że WSZYSTKO STRACONE - TRZYNASTKA domagała się ŻERU - PANI EGUCKA spokojnie przypominała, że nie tu jego miejsce, bo:

                                                     5     +     1     =     13
                                                --------------------------------
                                  
                                         WIĘCEJ PECHÓW NIE BĘDZIE !!

Wydawca: Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - akant.org
We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.