Kiedy nadchodził styczeń, CECILE PUCHE popadała w melancholię.
– Tak miło w domu, Gwiazdka, Nowy Rok, a starsza pani JAKISI muki odprawia - narzekała Stasia - może nie smakuje, cooo ? - pytała zaczepnie.
– Po francusku gotować nie będę, żaby nie usmażę - gderała.
– Ależ Stasiu, to nie TO - opowiadała zakłopotana CECILE - zbliża się TRZYNASTY STYCZNIA…
– Toż to urodziny naszego pana ICZA ! - wykrzykiwała Stasia - Cieszyć się nam przyjdzie, no nie ? Wasilewski na dudach zagra, chłopy pod szkołą STO LAT zaśpiewają, po kieliszeczku mojej nalewki w ten mróz na rozgrzewkę wypiją…
– WŁAŚNIE ! - załamywała ręce CECILE - właśnie. Moje ukochane dziecko TRZYNASTEGO urodziłam - rozumie Stasia - i to o trzynastej godzinie !
– No… nie pomyślałam - trochę ZALĘKŁA się Stasia. - ŻE niedobra godzina ? Data ? O to pani starszej chodzi, tak ? Że niby pecha przynosi, co ?
– Ano. Pecha przynosi - cichutko szeptała CECILE i opuszczała nisko główkę.
– Niech pani starsza nie wywołuje wilka z lasu - na urodziny pana ICZA to ja takiego chrustu upiekę, że palce lizać, a nie łzy nimi obcierać - pocieszała Stasia.
CECILE blado się uśmiechała, ale niepokój jej nie opuszczał. I tak każdego roku.
– Cóż to jest ten PECH - myślała PANI EGUCKA, przysłuchując się rozmowie spod kuchennego stołu, gdzie zwykle przesiadywała z psem KORĄ, a właściwie w to zimne, styczniowe południe wylegiwała się na jego ciepłym grzbiecie: dobrotliwy biały owczarek pozwalał jej na takie poufałości - uratował przecież PANI EGUCKIEJ życie, wyławiając z basenu z gnojówką, dokąd swego czasu niebacznie wpadła.
– Na pewno NIC DOBREGO, więc po co ten PECH miałby przebywać w pobliżu ojca ? Trzeba by go chyba jakoś przegnać ! Pewnie to jakieś STRASZYDŁO, gorsze od wszystkich Stasinych DUCHÓW, bo przecież CECILE w Stasine duchy nie wierzy.
Według CECILE, każdy ma swoją TRZYNASTKĘ która przynosi PECHA.
To może teraz na mnie kolej - pomyślała PANI EGUCKA - w złą godzinę, bo dochodziła TRZYNASTA.
TRZYNASTA PANI EGUCKIEJ objawiła się trzynastego stycznia 1940 roku. Tego dnia i roku, na wyraźną prośbę przedstawioną GESTAPO przez pana von HOFF - przerażonego, że swą absurdalną skargą zniszczył fizycznie pana ICZA - przewieziono ojca do ELIZABETH KRANKENHAUS w Poznaniu, gdzie nie odzyskawszy przytomności, ciężko pobity - zmarł.
Na wyraźną prośbę, wymuszoną poniekąd przez PANIĄ EGUCKĄ, bo kiedy GESTAPO aresztowało Ojca, Gertruda - ŻANNA, wraz z Ksenią i PANIĄ EGUCKĄ, udały się do pałacu prosić pana von HOFF aby wstawił się za Ojcem w tym GESTAPO. Także za trzema chłopami z ÓWKI - uczniami owej ojcowskiej szkoły w kasernie.
George von HOFF przyjął Gertrudę - Żannę z dziećmi w pokoju myśliwskim: skórzane ciemne klubowe fotele, pod ścianami gabloty z egzotycznego drewna, wypełnione precyzyjnie ułożoną bronią myśliwską, na ścianach trofea z polowań - wypreparowane głowy jeleni, szable dzików, fantastyczne wieńce rogów ubitej zwierzyny, gruby - jak warstwa mięciutkiego mchu w lesie wschodni dywan, pokrywał ciemną dębową posadzkę.
Na widok wschodzących wstał z wyrazem ubolewania na wąskiej jak u charta arystokratycznej twarzy, pocałował Gertrudę - Żannę w rękę, schylając przy tym wytwornie, nisko głowę.
– Zachowuje się tak, jakby Ojciec już nie żył - pomyślała przerażona PANI EGUCKA, która pierwszy raz usłyszała słowo: GESTAPO.
Von HOFF oszczędził Gertrudzie - Żannie wypowiadania próśb i szybko, jakby dokładnie wiedział o co chodzi, powiedział:
– Gneidige Frau, niestety - sprawa pana ICZA jest przesądzona.
To są łaskawa pani TRYBY GESTAPO - dodał z naciskiem. Nie sądziłem, że z mojej błachej rozmowy przy wódeczce z szefem policji, wynikną takie straszne konsekwencje. Mieszkałem w Polsce, nie w Rzeszy, a to zmienia optykę.
Skłonił głowę i zamierzał opuścić gabinet. Również i Gertruda - Żanna zrozumiała, że należy wyjść, gdy nieoczekiwanie odezwała się PANI EGUCKA.
– Dziadek ICZ twierdził, że sprawy honorowe, szlachcic ze szlachcicem załatwia w pojedynku - powiedziała surowo, pouczającym tonem. - Mój Ojciec ICZ herbu Mogiła, a może TRZY MOGIŁY, bo i takim herbem pieczętują się ICZE, powinien być WYZWANY przez pana von HOFF na pojedynek, jeżeli w czymkolwiek naruszył jego dobra. Dziadek zna dobrze KODEKS BODZIEWICZA i twierdzi, że jako arystokrata ma pan jeszcze możliwość zmycia plamy ze swego honoru - dodała z emfazą. - Inaczej na zawsze przestanie być pan SZLACHENIE URODZONONYM dodała i szybko związała białe pomponiki przy paseczku dżersejowej sukienki, które w trakcie tej perory się rozwiązały i żałośnie opadły ku posadzce.
Nastała straszna cisza. Pan George von HOFF zbladł jak karta kredowego papieru, leżąca przed nim na potężnym, z czarnego dębu, rzeźbionym biurku, a nawet zsiniał.
Gertruda - Żanna z przerażeniem uchwyciła dłoń PANI EGUCKIEJ i jednym szarpnięciem ukryła ją za sobą. Uśmiechając się światowo i chcąc zbagatelizować nietakt PANI EGUCKIEJ, powiedziała wymijająco:
– To jeszcze taka mała dziewczynka… Werzeien Sie Bitte !
George von HOFF wolno podszedł do Gertrudy - Żanny, wyjął z jej ręki silną rączkę PANI EGUCKIEJ, przyjrzał się z uwagą jej bardzo długim wąskim paluszkom, po czym z największym szacunkiem ją ucałował:
– Das ist eine echte Aristokratin. Gneidige Frau - powiedział szorstko i chmurnie - będzie pani miała ten swój pojedynek - powiedział to do PANI EGUCKIEJ tak poważnie, jakby rzeczywiście szykował się na śmierć, po czym natychmiast opuścił pokój myśliwski.
Za tylnymi, rozwartymi skrzydłami wysokich podwoi, pysznił się wielki salon - sala balowa, z konterfektami przodków rodziny von HOFF. W tej sali, w dębowych trumnach, ich zmarli odbierali ostatnie pożegnanie od rodziny i wieśniaków.
Wczesny zimny zmrok zamazał rysy czarnego rycerza na czarnym rumaku, którego portret - zajmujący nieomal całą ścianę graniczącą z ROTTE WERANDE rozpierał się w czarnej dębowej ramie.
Nagle zabłysło światło: stary Trojanek wniósł lampę - żar, ową najjaśniejszą panią, w białej jedwabnej pończoszce wśród naftowego pospólstwa; w jej blasku, PANI EGUCKA ujrzała Georga von HOFF, stojącego przed ową ciemną podobizną której twarz jakby nagle ożyła: malował się na niej wyraz niebywałej pogardy.
George von HOFF, opuścił głowę, rozwarł drzwi prowadzące poprzez ROTTE WERANDE do parku i wybiegł.
W tej samej chwili, wiatr z ogromną siłą zatrzasnął drzwi, a jego powiew uszkodził spopieloną pończoszkę lampy - żar, która natychmiast zagasła.
– Nic to - rzekł spokojnie stary Trojanek, znający od dziecka wszystkie sekrety tego domu. - Znowu stary Major wariuje ! Coś mu się nie podoba ! Za życia też tak trzaskał, jak mu się coś nie widziało - dodał.
W tydzień później, popołudniową porą, przyjechali BANĄ - tak nazywano tu kolej - z Poznania, chłopi - kolejni zatrzymani wraz z ojcem przez GESTAPO. Przyszli do Stasi do kuchni i cicho coś do niej szeptali.
PANI EGUCKA jednak wszystko słyszała - siedział jak zwykle pod stołem.
– Pana ICZA tyż uwolnili, ale tak pobity i nieprzytomny od tego pobicia, że pan starszy ICZ, który tam pod więzieniem na Młyńskiej w dorożce na niego czekał, wraz z woźnicą do tej dorożki szybko go wciągnął i wprost do KRANKENHAUS ELIZABETH go odwiózł.
CHEBA już po chłopie… nas to tylko po gębie lali, jeno zęby nam pogruchotali, ale pana ICZA, bo zeznawać nie kciał, to po NERACH, po brzuchu, gdzie popadło! Jak tak skatowany w celi na Młyńskiej 1 leżoł, to jeszczyk LO NOS piosenkę ułożył, byśmy na duchu nie upadalli…
- Nooo… - zaśpiewał jeden z nich dla Stasi :
Na Młyńskiej jeden tam w każdej celi
moc polskich siedzi obywateli
każdy z nich duma, każdy się biedzi
za co u diabła w więzieniu siedzi.
Powie ci o tym, mój bracie drogi
SONDERGERISCHTUNG wyroczek srogi.
A gdy zadumy nadejdzie chwila
wtedy twe serce ta myśl rozpina :
że nie ty pierwszy i nie ostatni
za POLSKĘ cierpisz w więziennej matni.
Już po chłopie – powiedział drugi – nas WYRETOWAŁ, a sam…
– Nieprawda, nieprawda ! - krzyknęła przeraźliwie PANI EGUCKA, wyczołgując się spod stołu. - Tatuś ŻYJĘ ! tatuś będzie żył WIECZNIE ! Będzie ŻYŁ… - krzyczała i przytuliła się do kolan Stasi.
– ADYĆ WIECZNIE… - pochlipywała w fartuch Stasia, nie bacząc, że będzie ZAOLEJONY. - ADYĆ… zamachała rozpaczliwie rękami, ale zaraz dodała gorączkowo:
– Chodźwa, chodźwa, do pokoju OD FRONTU, wypijemy gorącą herbatę, spokój jakisi w modlitwie znajdziemy, no nie ? - rzuciła w przestrzeń ich rozpaczy. - Dobrymi myślami naszego pana ICZA nakarmimy, w tych jego złych chwilach, a i nam razem będzie raźniej.
– JESTEŚ PRZYJACIELEM DLA DRUGIEGO - TERAŹNIEJSZOŚĆ DA CI NIEŚMIERTELNOŚĆ. – odezwała się naglę słowami ojca PANI EGUCKA, kiedy zasiedli przy, w bielutki obrus - jak w WIGILIĘ - ubranym stole, tylko, że zamiast choinki, zapłonęła gromnica.
– Czuwać nam trzeba w taką chwilę ciężką… może godzinę OSTATECZNĄ… - zamamrotała pod nosem Stasia.
Zimowy wieczór przydusił wieś czarną płachtę, żadne światełko nie błyszczało w okienkach chat, szczelnie zakrytych VERDUNKLUNG - nie prowadziło drogą przez wieś DO DOMU.
Jedynie w oknach szkoły chybotał płomyk świecy do szarego świtu, jakby chociaż on chciał rozświetlić komuś drogę.
– JEST ! JEST ! - radośnie krzyczała PANI EGUCKA podbiegając do okna, bo za oknem, ku zdumieniu wszystkich obecnych w pokoju OD FRONTU, swym spokojnym, dystyngowanym krokiem, w gabardynowej popielatej jesionce, w kapeluszu z antylopy - KROCZYŁ PAN ANTONI ICZ HERBU MOGIŁA.
Widząc roześmiane twarze w oknie pokoju OD FRONTU, zdjął z głowy ten wytworny kapelusz, i przytrzymując za czubek główki, przycisnął go do piersi grzecznie się kłaniając, a potem - WIDZIELI TO WSZYSCY obecni w pokoju - podszedł do DRZWI OD FRONTU i zapukał.
– Już lecę… lecę - dopadła drzwi Stasia, za nią PANI EGUCKA i chłopi. Rozwarła DRZWI OD FRONTU - gościnnie, jak najszerzej - … żywej duszy !
Wiatr tylko jakby silniej zagwizdał i rzucił im w oczy garstkę śniegu.
Dreszcz przeszedł po plecach zebranych.
– WSZELKI DUCH PANA BOGA CHWALI - wyszeptała Stasia. - Przyszedł się z nami pożegnać - zapłakała i rozpoczęła odmawiać litanię do Najświętszej Panienki.
– Nie opuścił mnie, przyszedł - szeptała PANI EGUCKA. - Pożegnał się, ale NIGDY mnie nie opuści. Nawet w chwili, kiedy przenosił się do WIECZNOŚCI, znalazł do mnie drogę. ŻYJE WIECZNIE.
Antoni ICZ herbu Mogiła przeniósł się do wieczności w wieku trzydziestu dwu lat, o godzinie siódmej rano, jakby nowy wymiar w który wkraczał, już na przywitanie naznaczał go szczęśliwą siódemką, dając kres panoszeniu się trzynastki w jego przestrzeni trójwymiarowej. Teraz Człowiek - Galaretka zajął miejsce ojca u boku Gertrudy - Żanny, a Dom - Szkoła przestał być domem PANI EGUCKIEJ, bo zamieszkała w nim dawna niemiecka służąca starszej pani von HOFF - FRAU LILLI KATHE, w nowej rzeczywistości - W WARTEGAU - nauczycielka polskich dzieci - tych do dwunastego roku życia, bo polskie dwunastolatki ARBEITSAMT kierował do przymusowej pracy fizycznej, w leśnictwie lub rolnictwie.
Mieszkanie rodziców zarekwirowano i przekazano z całym dobrodziejstwem inwentarza Cerberowi polskich dzieci - porządkowała w pamięci PANI EGUCKA.
PANI EGUCKA znalazła się teraz NA ECE - W KĄCIE - tak Człowiek - Galareta, urodzony przecież w Westfalii, spolszczył niemiecki wyraz - i nazwał to straszne domostwo, porzucone na odległym krańcu wsi - W KĄCIE.
Niegdyś piękny dworek - teraz zapuszczone z nie domykającymi się drzwiami i oknami domostwo - NA HUBACH.
Cuchnący odór pleśni piwnic smuł się po wysokich ponurych pokojach, stając się trwałym komponentem wdychanego powietrza i tylko niezliczona czerada zdziczałych kotów, które znalazły tu schronienie, ratowała ten dom przed szczurami.
W pokoju od strony ogrodu - zapuszczonego jak wszystko tu, z wystającymi spod śnieżnych zasp połamanymi trejażami - na odartej na poły z zielonego pluszu eklektycznej kanapce siedziała PANI EGUCKA, z przerażeniem wpatrzona w kartkę wyrwaną z przedwojennego kajetu, na której wypisane rozedrganym galaretowatym pismem - gdzież mu do ojcowskiej kaligrafii - ukazywało oblicze okrutne zadanie:
5 + ? = 13
PANI EGUCKA dobrze wiedziała, że powinna tam, zamiast znaku zapytania, wpisać ÓSEMKĘ, ale nagle ogarnęło ją przerażenie.
– Nie. Nie będzie ÓSEMKI. Będzie JEDYNKA. JEDEN ! Tylko jeden PECH w życiu PANI EGUCKIEJ - PECH utraty OJCA daje TRZYNASTKĘ ! Więcej PECHÓW nie będzie, bo PANI EGUCKA pamięta: Ojciec napisał, żeby zawsze się śmiała i nigdy nie płakała.
Tak, w tę pustą klatkę należy wpisać wyłącznie JEDEN !
Oszroniona gałązka w starym ogrodzie rozkołysana lodowatym porywem wiatru, który wdarł się nawet do pokoju przez szparę w pękniętej szybie, zdecydowanie RAZ stuknęła w okno, ale PANI EGUCKA nie odczuła chłodu, bo zaraz ktoś powiedział najcieplejszym tenorem świata, takim, jakim śpiewał pan ICZ:
– Wpisujemy tylko JEDEN - oto mój PECH. PANI EGUCKA nie będzie miała PECHA - przed nią TRZYNASTKA zawsze pierzchnie ! JA się o to postaram.
Naraz z trzaskiem rozwarły się drzwi - jeszcze krzepkie podwoje - przed PANIĄ EGUCKĄ stanął Człowiek - Galareta, wyszarpnął jej z dłoni kartkę z zdaniem, spojrzał na nią i wrzasnął:
– Ty tępy bachorze rzekomo najlepszego matematyka w Seminarium, rzekomo najlepszego kierownika szkoły w OWIE, rzekomo najlepszego szachisty - przewracającego niedokończone partie szachów, nie potrafisz rozwiązać nawet tak prostego zadania !? - dworował. - No skup się skup !
Bo tracę cierpliwości - krzyczał, wymachując skonstruowaną przez siebie siedmiopejczową dyscypliną.
– Już wiesz ? - wycharczał.
– TAK - odpowiedziała z mocą PANI EGUCKA - PIĘĆ lat PANI EGUCKIEJ plus JEDEN PECH tatusia, to razem TRZYNAŚCIE - więcej PECHÓW nie ma i nie będzie - dodała krótko.
– Nie dość że tępa, do tego wariatka - wrzasnął Człowiek - Galareta.
– Już ja cię wychowam… - syczał - tresura… tresura… i PANI EGUCKA uczyła nagle, jak ogień siedmiu łap dyscypliny rozpala jej plecy.
– Co ty robisz - do pokoju wpadła Gertruda - Żanna. - Kochanie: co ty robisz i szybko zasłoniła PANIĄ EGUCKĄ przed następnym uderzeniem, które spadło teraz na jej prawe ramię.
– Wybijam wam z głowy ICZA. Teraz ja tu rządzę ! Zrozumiano ? - wysyczał Człowiek - Galareta.
– Słuchaj wariatko - zwrócił się do PANI EGUCKIEJ - będzie jeszcze jedna próba - nie podoba ci się matematyka, to spodoba ci się język niemiecki. To jest niemiecki alfabet - GOTYCKI - podsunął PANI EGUCKIEJ jakąś dziwaczną księgę - do jutra go opanujesz, a jeśli nie, to przez trzy dni posiedzisz w tych piwnicach, do których nawet ja się nie zapuszczam - powiedział z sadystyczną lubością i wyszedł.
– Dziecko moje, błagam cię, naucz się ! - jęknęła przerażona Gertruda - Żanna. - Nie będę mogła przez ciebie grać na skrzypcach - ubolewała, rozcierając obolałe ramię.
– Przeze mnie ? - zdumiała się w duchu PANI EGUCKA, głośno zaś powiedziała.
– Te litery są brzydkie: ciemne, duże i mają same ostre kąty !
Ale Gertruda - Żanna nie na darmo uważana była za najlepszego pedagoga w całym powiecie poznańskim - szepnęła PANI EGUCKA do ucha, jakby się bała, że Człowiek - Galareta usłyszy:
– Twój ojciec też się tego uczył, mam tu nawet jego bajki Grimma - spod kanapy Gertruda - Żanna wysunęła opasłe tomisko wydrukowane takimi samymi literami, z przedziwnymi obrazkami, na których jakieś zbójeckie typy, z PIPCIAMI zarostu na brodach - jak mawiała Stasia - smażyły na rożnach kurczęta; ciepło rozpalonych ognisk aż tutaj docierało, bo to przecież nie obolałe plecy tak paliły ! PANI EGUCKIEJ nigdy nie zrani ktoś, kto od niej stoi niżej ! - jak mawiał dziadek ICZ herbu MOGIŁA, a może TRZY.
Nie darmo ma arystokratyczne palce !
– Usmażę placki ziemniaczane na lnianym oleju od Wielochowej, a ty się ucz. Tutaj jest ulubiona bajka twojego ojca - FRAU HOLLE - naucz się czytać, a ja ci ją przetłumaczę na język polski - dobrze ? Popatrz ! Za oknem sypie śnieg, ale zadymka ! Twój ojciec mawiał, że to FRAU HOLLE trzepie poduszki.
– Wszystkiego się do jutra nauczę - uśmiechnęła się radośnie PANI EGUCKA - w mojej głowie, będzie choć trochę tego, czego uczył się Ojciec, nie będę miała nigdy PECHA i jeszcze nie wiem - dlaczego - ale zawsze będę DZIECKIEM - rozmarzyła się PANI EGUCKA. Jak pięknie wygląda zdziczały ogród, gdy FRAU HOLLE trzepie poduszki ! Odtąd, ilekroć będzie śnieżyć, zawsze spadnie na mnie z nieba szczęście. Dzisiaj są bowiem nim bajki Ojca.
– Acha, ile zjesz placków ? - cofnęła się od drzwi Gertruda - Żanna.
– Ja poczekam na TRZECIE DANIE - powiedziała z bladym uśmiechem PANI EGUCKA. - bo choć głodna i ostatecznie placki ziemniaczane można by uznać za trzecie danie, to myśl o RYTUALE wprowadzonym przez Człowieka - Galaretę - poprzedzającym obiad - przyprawiała PANIĄ EGUCKĄ o skurcz żołądka.
W tym ponurym domostwie jedynie jeden z pokoi nadawał się na bawialnie i to dzięki Stasi, którą choć zatrzymała u siebie na służbie FRAU LILLI, od czasu do czasu wpadała, aby nadać mu choć odrobinę mieszkalnego charakteru . Wyszukała na strychu stół - ongiś uroczy Ludwik - Filip, teraz z mocno nadgryzioną przez korniki nogą, którą zapobiegliwa Stasia podparła cegłą.
– Straszy pan ICZ by się przydoł, zaro by ten stół wyrychtował, bo lubił takie gruchoty, no ale stary ICZ nigdy Gertrudzie - Żannie tego nie daruje, że zara - kiedy pan ICZ przeniósł się do wieczności, takiego o siedem lat młodszego od niej bawidamka do domu sprowadziła, nieudacznika, co to jego wnuczki katuje i w pana ICZA bonżurce po domu paraduje - bo obdartus, nagi i bosy do domu jego syna wlazł - mówiła Stasia do Kseni, ale ta - zawsze akceptująca postępowanie matki, tylko odburknęła:
– A co to Stasię obchodzi, cooo ?!
Stasia zamilkła, stół wykradzionym, z byłego Domu - Szkoły, obrusem RYCHELIE nakryła ( FRAU LILLI co prawda, wszystko co ZAREKWIROWAŁA po wyrzuceniu ich z domu, pedantycznie spisała, ale ten obrus suszył się w kącie na strychu, więc go nie zauważyła), porcelanę firmy Roosenthall - Maria Golden Lein, zakopaną w 1939 roku ze stodoły szkolnej nocą wygrzebała i przyniosła, toteż teraz wszystkie, więcej niż skromne posiłki, celebrowano, żywiąc się raczej wspomnieniami potraw podawanymi dawniej na tych talerzach, niż rzeczywistymi potrawami.
Honorowe miejsce przy stole zajmował Człowiek - Galareta, który z lubością sybaryty prostował przy nim swój galaretowaty grzbiet, ręce przyciskał do boków, a swoje szpony, przytrzymujące sztućce, wystawiał ponad blat stołu, ogłaszając: - TAK się jadało w pałacu Rygielewie ! TAM nauczałem, a nie w OWIE ! jak ICZ ! Jak ty trzymasz sztućce - wrzasnął - choć PANI EGUCKA swoje długie palce wskazujące prawidłowo miała wsparte na nożu i widelcu - była tylko jeszcze zbyt mała, by utrzymać ręce tak bardzo wysoko nad blatem, jak nakazywała DWORSKA ETYKIETA Człowieka - Galarety.