W lipcu 2006 roku natknąłem się w jednym z czasopism kulturalnych na notkę kronikarską następującej treści: „Przed 30 laty, 4 lipca 1976 r., zmarł Antoni Słonimski, poeta, satyryk, dramaturg, prozaik, krytyk teatralny”. Tyle – trzy wiersze druku petitem – żadnego wspomnienia, przypomnienia dorobku, oceny miejsca pisarza w historii literatury polskiej i polskim życiu intelektualnym. Ta bezduszna nota wyzwoliła w mej pamięci sylwetkę człowieka, który przed pół wiekiem wywarł trwały wpływ na kształtowanie się nie tylko mych upodobań literackich, ale i mego światopoglądu.
1. Z Antonim Słonimskim nigdy nie zetknąłem się osobiście, choć wszystko przemawiało za tym, że powinienem. Studiowałem polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim w latach 1952-1956. Uniwersytet ma swoją główną siedzibę przy Krakowskim Przedmieściu 26/28 – to prawie dokładnie w połowie drogi między siedzibą Związku Literatów Polskich (Krakowskie Przedmieście 87/89), a kawiarenką PIW-u i kawiarnią „Kameralna” przy ul. Foksal. Były to punkty w Warszawie, które Słonimski po powrocie do kraju (1951) często, prawie codziennie, odwiedzał. Przy Krakowskim Przedmieściu mieściło się też, bezpośrednio po powrocie Poety do kraju, jego mieszkanie. Bez przesady więc można powiedzieć, że Krakowskie Przemieście w tym okresie to była „cała Warszawa” Słonimskiego. Drogę między Zarządem Głównym ZLP a Foksalem (lub odwrotnie) przemierzał zwykle pieszo często otoczony grupką satelitów. Byli to przeważnie ludzie związani z literaturą – pisarze, krytycy, wydawcy, – ale nie tylko. Sławny pisarz a jednocześnie towarzyski, życzliwy, błyskający olśniewającymi ripostami człowiek, do tego świeżo przybyły z Zachodu, jak magnes przyciągał ambitną studencką młodzież, głównie interesującą się literaturą. Moi utalentowani, inteligentni, mający ambicje literackie i przebojowi koledzy – Andrzej Drawicz, Ernest Bryll, Witold Dąbrowski, Jan Bester, Andrzej Dobosz (ten szczególnie), Andrzej Krzysztof Wróblewski – często relacjonowali wypowiedzi Poety lub opisywali związane z nim wydarzenia i sytuacje (pewnie nie zawsze prawdziwe). Bywali też w mieszkaniu Słonimskiego (początkowo na Krakowskim Przedmieściu a potem w Alei Róż) i cmokali nad egzotycznym na tle zgrzebnego ubóstwa początku lat 50.tych, komfortem i elegancją obszernego mieszkania pisarza. Tu dygresja. Lata 50.te to pod względem prestiżu społecznego i dostatku materialnego „tłuste lata” pisarzy polskich – oczywiście tych akceptowanych przez władze. Z literatami często spotykali się przywódcy państwa – z Bolesławem Bierutem i Józefem Cyrankiewiczem na czele. Nawet średnio obiecujący debiutanci żyli dostatnio a „żyjący klasycy” – Maria Dąbrowska, Zofia Nałkowska, Władysław Broniewski, Leon Kruczkowski, Julian Tuwim, Antoni Słonimski -mieli zapewniony standard materialny, o jakim „zwykli” generałowie i ministrowie tego okresu mogli tylko marzyć. Tak więc „najciemniejsze lata PRL-u” miały różne odcienie. Ja tkwiłem może nie zewnątrz, ale na pewno tylko na obrzeżach tego środowiska i nigdy nie zbliżyłem się do Słonimskiego, choć mijałem go na Krakowskim Przedmieściu lub Nowym Świecie dziesiątki razy. A zauważyć go, mimo miernego wzrostu, nie było trudno, choćby z uwagi na zawsze nienaganny „angielski” strój, „egipski” profil jego twarzy i towarzyszących mu satelitów, często żywo w drodze dyskutujących i gestykulujących. Przyczyną był nie tyle chroniczny brak gotówki, uniemożliwiający mi przesiadywanie w kawiarniach, które były drugim (a może i pierwszym) „domem” Poety, choćby nad szklanką herbaty, co chorobliwa nieśmiałość i nieumiejętność nawiązywania kontaktów z innymi ludźmi. Nigdy więc nie rozmawiałem osobiście ze Słonimskim, choć od pierwszych miesięcy studiów był mi człowiekiem bliskim a jego twórczość znałem prawdopodobnie lepiej niż wielu jego kawiarnianych satelitów i adwersarzy.
2. Byłem jednym z najbardziej gorliwych bywalców czytelni – nie tylko Biblioteki Głównej Uniwersyteckiej, ale także czytelni Biblioteki Narodowej, mieszczącej się wtedy „kątem” w gmachu będącym własnością Szkoły Głównej Planowania i Statystyki (przed II wojną i dziś – Szkoła Główna Handlowa). Niestety, niewiele czasu poświęcałem na przetrawianie czołowych dzieł luminarzy literatury polskiej i światowej. Czytałem dużo, ale raczej teksty mające bardzo luźny związek z programem studiów. Nawet, wstyd się przyznać, wiele czasu poświęcałem literaturze sensacyjnej, w latach mojej młodości trudno dostępnej poza czytelniami naukowymi. Wiele czasu spędzałem nad rocznikami czasopism sprzed 1939 roku a szczególnie „Wiadomościami Literackimi”. Ten wspaniały tygodnik przyciągał mnie nie tyle tekstami „żyjących klasyków” (w czasie moich studiów), co publicystyką. Wspaniale pisane reportaże z kraju i ze świata, eseje, felietony pióra wybitnych dziennikarzy, pisarzy i uczonych sprawiały, że każdy numer wertowałem z niemniejszym zainteresowaniem niż powieści kryminalne. „Wiadomości”, czytane z numeru na numer, dawały obraz pulsującego życiem świata już minionego i egzotycznego, ale bliskiego chłopcu lat 50-tych, którego rodzice byli przecież też aktorami tego świata. Świata fascynującego, choć strasznego. Blichtr pieniądza a jednocześnie niewyobrażalna nędza dotykająca większość polskiego społeczeństwa. Rozprawa sanacji z opozycją, Brześć, Bereza Kartuska. Nowe wynalazki i odkrycia, dziwne mody, niszczenie nadmiaru żywności, podczas, gdy ludzie marli z głodu na ulicach nie tylko w Chinach i Indiach. USA pustoszone Wielkim Kryzysem, Związek Radziecki frapujący pisarzy i uczonych zachodnich próbami naprawy świata, a jednocześnie porażający głodem na Ukrainie i czystkami w aparacie partyjnym i państwowym. Faszyzm dudniący podkutymi butami po ulicach miast, nie tylko Niemiec i Włoch. Oswajanie świata z ludobójstwem w regionach coraz bliższych Warszawie – Mandżurii, Abisynii, Hiszpanii… - Ten zmieniający się szybko, zmierzający ku przepaści świat fascynował mnie na kartach „Wiadomości”.
To poprzez „Wiadomości Literackie” zbliżyłem się do twórczości Antoniego Słonimskiego, jednego z czołowych współpracowników tygodnika. Z niewygasającym zaciekawieniem czytałem jego kroniki tygodniowe, niezliczone felietony, polemiki, reportaże z ZSRR oraz innych - zimnych i gorących - krajów. – I oczywiście wiersze. I przekonałem się, że poezja bardziej przemawia do mojego serca i wyobraźni niż wspaniała nawet publicystyka. Wiersze Słonimskiego, choć ujęte w karby klasycyzującej formy, pulsowały emocjami a jednocześnie przemawiały do rozsądku. W sposób naturalny więc lekturę tekstów z czasopisma zacząłem pogłębiać przyswajaniem zawartości tomików wierszy Słonimskiego. Sięgnąłem następnie także po jego powieści, komedie i tomy reportaży z podróży.
3. Penetrowanie „Wiadomości Literackich” z lat 30-tych unaoczniło mi przemiany w twórczości skamandrytów – dominującej grupy poetyckiej 20-lecia. Startowali jako klasycyzujący, odcinający się od „młodopolszczyzny”, piewcy urody życia, miłości, przyrody. Dystansowali się od angażowania w sprawy polityczne i społeczne. Pierwsze pokolenie wchodzące w dorosłe życie w odrodzonej po zaborach Polsce chciało uciec od polityki, ale polityka szybko przypomniała im o sobie. Wielki Kryzys, bezrobocie, głód, szybko narastająca groźba totalitaryzmu i antysemityzmu – to nie były czasy dla piękno- duchów. Zmusiły także skamandrytów do artykułowania swego stosunku do zachodzących wydarzeń. Najwcześniej i najdobitniej przejawia się to w twórczości Słonimskiego, skamandryty najbliższego życiu publicznemu 20-lecia. On już od lat 20-tych ostrzega przed nadchodzącym „nowym średniowieczem”. Protestuje przeciw niszczeniu żywności, gdy miliony ludzi mrą z głodu („Palenie zboża”, 1931):
Towarzyszu z Brazylii, który w porcie Santos
Wrzucasz do morza worki pachnącego ziarna,
Powiedz swym plantatorom, kupcom, fabrykantom,
Że nam potrzebna wonna kawa czarna.
Towarzyszu z Nevady i bracie z Formozy!
Czemu do ognia rzucasz kosz za koszem pełny?
Towarzyszu, czy słyszysz? Gdy nadejdą mrozy,
Zimno nam będzie bez twojej bawełny.
Towarzyszu z Kanady, który zbożem palisz,
To nieprawda, że mąki nikomu nie trzeba.
Łopatą ziarna ty mnie od głodu ocalisz.
Daj chleba.
Mówią nam: z każdym rokiem ziemia coraz płodniej
Obradza. Pięć milionów niepotrzebnych buszli.
A nam co dzień jest słabiej i co dzień jest duszniej,
Choć nam mówca wiecowy mądrze udowodni,
Że to lepiej dla świata, gdy jesteśmy głodni.
Stojąc przed oknem redakcji dziennika
Czytamy: zboże palą, naftą leją żyto –
I ciepły zapach chleba przez okno przenika,
I odurza nas kawa wonią smakowitą.
Towarzyszu drukarzu! Zbuntuj się, nie drukuj
O tych rzuconych w morze całych tonach żarcia.
Takiej jałmużny prosi i takiego wsparcia
Twój brat opuchły z głodu, leżący na bruku.
Dostrzega nie tylko poszczególne wydarzenia i procesy, ale wizjonersko widzi narastające zagrożenia dla cywilizacji, skradające się widmo nowego średniowiecza. Zwracając się do przybysza „astralnego”, który kiedyś dotrze na zniszczoną Ziemię, pisze („Romans astralny”):
W starych, zżółkłych słownikach znajdziesz drobne słówka,
Których znaczenie trudno będzie wytłumaczyć!
„Koszary” i „ciemnica”, „szpicel” i „głodówka”
„Samobójstwo ze strachu” i „obłęd z rozpaczy”.
Co nam przyniesie wicher, który kłębi chmury?
Tęczę na niebach, czy też komet miecze?
Czy to na nową Grecję idzie średniowiecze?
Czy też tarany biją w zmurszałe już mury?
Dostrzega grozę, która wyłania się z bezkształtnej na pozór miazgi rzeczywistości („Dokument epoki”, 1937):
W puszce z ołowiu zostaną konserwy.
Śliska błona filmowa. Dziennik „Paramountu”.
Skok z piętnastego piętra. Nowy tank. Manewry.
Prawdziwy trup Chińczyka z mandżurskiego frontu.
Hopsa! Hokej na lodzie. Berlin – Manitoba.
Druciana maska bramkarza baseballu.
Pogrzeb królowej Pipy i dworska żałoba.
„Romani!” – ryczy tłusty błazen z Kapitolu.
Girlsy z białym niedźwiedziem tańczą na Alasce.
Mister Dupson przeskoczył przez pięć beczek z winem,
Cała rodzina, nawet niania, w masce.
Trzyletni chłopczyk – a już z karabinem.
Nowy pancernik wypływa ze stoczni.
Zboże się pali, kawa w morze leci.
W przyszłości, gdy się obraz taki uwidoczni,
Bardzo proszę pamiętać, że ja byłem przeciw.
4. Przewidywana apokalipsa nadchodzi. Z dniem 1 września 1939 roku do protestu przeciw faszyzmowi dołącza w poezji Słonimskiego identyfikacja z cierpieniem i walką narodu.
Wołam Cię głosem nabrzmiałym łzami
Przez radio Paryż, radio Toulouse,
Dumna Warszawa, zryta kulami,
Zżarta pożarem, zwalona w gruz.
(„Warszawa”, 1939)
Któż mi tak ciągle nasłuchiwać każe?
Któż to mnie budzi i woła?
Słyszę szum nocnych nalotów.
Płyną nad miastem. To nie samoloty.
Płyną zburzone kościoły,
Ogrody zmienione w cmentarze,
Ruiny, gruzy, zwaliska,
Ulice i domy znajome z dziecinnych lat,
Traugutta i Świętokrzyska,
Niecała i Nowy Świat.
I płynie miasto na skrzydłach sławy,
I spada na serce. Do dna:
Ogłaszam alarm dla miasta Warszawy.
Niech trwa.
(„Alarm”, 1939)
Identyfikacja Słonimskiego z narodem nie jest tylko bierną identyfikacja z cierpieniem i walką. Poeta wierzy, że zło można pokonać, ale wymaga to solidarności wszystkich ludzi dobrej woli a przede wszystkim surowego osądu przeszłości, warunkującego usunięcie korzeni zła i zagrożeń. – Tak w całym świecie walczącym z faszyzmem jak i w społeczeństwie polskim.
Wiejska biedota bezrolna,
Co śpi pod polną mogiłą?
Ci, co walczyli za wolność,
Której w ojczyźnie nie było,
Z Bema, z Grochowa i z Wolskiej
Bracia, co padli krwią zlani,
Ci, co walczyli za Polskę,
Choć Polska nie była dla nich.
Nie usną snem sprawiedliwym,
Ukołysani legendą,
I z mogił powstaną – żywi,
I oni sądzić nas będą.
(„Sąd”, 1940)
Wczoraj było Polaków londyńskich zebranie,
Gdy zasiedli w mundurach ozdobionych suto,
Wstał szybko Prezes łzawy, żalów Egzekutor,
I szepnął: Proszę uczcić zmarłych przez powstanie!
I pomyślałem sobie – stojąc gdzieś przy ścianie –
Że nad nami jest chmura, co piorunem świeci.
Nie minutą milczenia, lecz wrzawa stuleci.
Trzeba nam się o Twoje modlić zmiłowanie.
I pomyślałem jeszcze: daj nam kiedyś, Panie,
Jeśli już musi nadejść ten mrok krwawej nocy
Walczyć nie przeciw obcej, lecz własnej przemocy,
Kiedy lud gniewny uczci zmarłych przez POWSTANIE.
(„11 XI 1943”)
Nienawiść rosła w sercu młodym,
Pamiętam, kiedym słuchał gniewny,
Nieczuły piękna i urody,
Rosyjskiej waszej mowy śpiewnej.
Lecz wiersz i pieśń, i wasza mowa
Była czymś tajnym, czymś pokrewnym.
I odtrącone gniewnie słowa
Wracały szumem bujnym, śpiewnym.
Żal nie przeminął wraz z latami
I krwawych czas nie zatarł śladów,
Lecz całym sercem jestem z wami
Na barykadach Leningradu.
I dawny gniew, i gniew ostatni
Niech już w pamięci nie powstanie.
Ten wiersz, jak ciepły uścisk bratni,
Jak dłoń podaję wam – Rosjanie.
(„Do Rosjanina”, 1942)
Ten, co własnym kraju zapomina
Na wieść, jak krwią opływa naród czeski,
Bratem się czuje Jugosłowianina,
Norwegiem, kiedy cierpi lud norweski.
Z matką żydowską nad pobite syny
Schyla się ręce załamując żalem,
Gdy Moskal pada – czuje się Moskalem,
Z Ukraińcami płacze Ukrainy.
Ten, który wszystkim serce swe otwiera
Francuzem jest, gdy Francja cierpi – Grekiem,
Gdy naród grecki z głodu obumiera,
Ten jest z ojczyzny mojej. Jest człowiekiem.
(„Ten jest z ojczyzny mojej”, 1943)
5. II wojna światowa i wynikłe z niej przemiany były próbą ognia także dla wybitnych poetów polskich 20-lecia międzywojennego. Nie wszyscy próbie tej sprostali. Sporo było wypadków załamań wobec doświadczeń przekraczających możliwości zwykłego człowieka. Wielu poetów utraciło nadzieję na odrodzenie się i rozwój Polski w powojennej rzeczywistości. Jeszcze więcej nie potrafiło przekroczyć barier wzniesionych przez mity, tradycję, nacjonalizm i gasło oderwanych od żywej polskości na obczyźnie. Wielu jednak sprostało próbom, w pełni zidentyfikowało się z narodem i jego losami – tymi nad Wisłą, a nie w Londynie, Paryżu lub Nowym Jorku. A trzech na pewno zasłużyło na miano poetów narodowych. Władysław Broniewski, mimo ciężkich osobistych doświadczeń wojennych, najpełniej odzwierciedlił w swej poezji wolę walki z najeźdźcą a potem odbudowy ojczyzny. Julian Tuwim wykreował w „Kwiatach polskich” obraz rzeczywistości Warszawy i Łodzi lat międzywojennych porównywalny urodą z mickiewiczowskim „Panem Tadeuszem” i marzył o nowej, lepszej Polsce, która, miał nadzieję, wyrośnie na powojennych gruzach i którą będą rządzić ludzie „znani z mądrości i dobroci”. Na miano poety narodowego zasłużył też niewątpliwie Antoni Słonimski, którego patriotyzm łączył się harmonijnie z uniwersalnymi tradycjami humanizmu i postępu społecznego i obyczajowego.
6. Wojnę Słonimski przetrwał w Paryżu a później w Londynie. Nie był pupilem głównych ośrodków decyzyjnych i opiniotwórczych polskiej emigracji. Od lat młodzieńczych sympatyzujący z socjalizmem, surowo oceniający tak sanacyjną rzeczywistość lat 30-tych, jak i ewoluującą ku faszyzmowi endecję, nie krył niechęci a nawet pogardy dla „londyńskich” politykierów majaczących o Polsce skrojonej na ich miarę i żerujących na krwi polskiej, wylanej także dzięki ich polityce. Pisał („Braciom emigrantom”, 1944):
Wypełzamy – pluskwy spod ram –
Za obrazem skryci na ścianie,
Aby spijać po ciemku krew z ran
I znów skryć się, gdy przyjdzie świtanie.
Jaki może być roboczy bunt?
Chyba ten, że za krew, co się leje
Rząd angielski, zamiast płacić funt,
Pełną winien wypłacać gwineję.
Nie potrzeba nam obcych bóstw
Ani wzoru niepolskich postaci.
Co nas żywi? Krew naszych sióstr.
Co nas karmi? Krew naszych braci.
W Londynie publikował początkowo w „Wiadomościach Polskich”, ale zerwał z tym czasopismem, gdy zaatakowało Władysława Sikorskiego za kurs na współpracę z ZSRR (1942). Wraz z Karolem Estreicherem, wydawał miesięcznik literacko – społeczny „Nowa Polska” (1942 – 1946) o tradycjach lewicowych, aprobujący tendencje do współpracy Polski z ZSRR. Bez entuzjazmu, ale ze zrozumieniem realiów politycznych i konieczności przemian ustrojowych, powitał powstanie Polski Ludowej i nawiązał kontakty z władzami krajowymi. Jego działalność i przykład zaowocowały powrotem do kraju wielu wybitnych pisarzy i intelektualistów. Objął kierownictwo podlegającego Warszawie Instytutu Polskiego w Londynie (1949 – 1951). Wcześniej brał udział w organizacji UNESCO (organizacja ONZ do spraw oświaty, nauki i kultury) a potem kierował jej działem sztuki i literatury. Na stałe wrócił do Polski w 1951 r. Włączył się bardzo aktywnie w życie kulturalne kraju. W 1951 r. wyróżniony został nagrodą państwową Iº pierwszego stopnia. W latach 1956 – 1959 był prezesem Związku Literatów Polskich.
7. Z biegiem czasu rodzą się i narastają konflikty między nim a władzami. Źródłami ich jest nie twórczość literacka Słonimskiego, ale stosunek pisarza do zakresu swobody twórczej i swoistości życia politycznego i kulturalnego w PRL-u. Powstania takich konfliktów można się było spodziewać. – Słonimski, wychowany w tradycjach wolno myślicielskich i liberalnych, nie mógł być zachwycony kontrolą słowa pisanego czy też eliminowaniem z życia publicznego osób o „nieprawomyślnych” poglądach. Jako „dusza rogata” nie był też skłonny do daleko idących kompromisów. Więc, podobnie jak w 20-leciu międzywojennym, protestuje. Był inicjatorem i autorem „Listu 34” (1964 r.; protest przeciw cenzurze i innym ograniczeniom swobody twórczej), pierwszego przejawu zorganizowanej opozycji wobec polityki kulturalnej państwa. W następnych latach bierze udział w wielu działaniach opozycyjnych, nie wchodzi jednak w skład kierownictwa żadnej grupy opozycjonistów. Nie lubił, gdy nazywano go dysydentem, „jestem raczej recenzentem” – żartował. Ze swego udziału w różnych akcjach protestacyjnych już od lat 20-tych często kpił. Pod koniec życia (zmarł po wypadku samochodowym w 1976 r., w wieku 81 lat) stanowił już raczej tylko cenny szyld dla opozycjonistów. Pokazywany zbyt często i nie zawsze w obronie wartości, które Słonimskiemu były najdroższe.
8. Antoni Słonimski był tytanem literatury. Uprawiał z powodzeniem niemal wszystkie rodzaje literackie, w wielu osiągając olśniewające rezultaty. Pisał bardzo dużo i zadziwiająco regularnie przez niemal 60 lat. Wyjątek to lata 1945 – 1951, gdy pracował w UNESCO i kierował Instytutem Polskim. Dlatego trudnym do wytłumaczenia zjawiskiem jest obecnie nieadekwatna do wartości jego twórczości obecność w ruchu wydawniczym. A może i łatwym do wytłumaczenia – przeżywamy obecnie zapaść kulturalną i twórczość także innych polskich pisarzy, poza lekturami szkolnymi i „czytadłami” jest przez wydawców omijana. Miejmy jednak nadzieję, że jest to stan przejściowy. Antoni Słonimski, w wierszu „Do czytelnika” otwierającego wybór poezji wydany w 1951 r., pisał:
Kto nie żył dumą, wiarą i troską
Dni naszych, tych dni ogromnych,
Ten nie odżyje nawet i zgłoską
W sercu potomnych.
Antoni Słonimski całe dziesięciolecia żył dumą, wiarą i troską Polaków i to zapewnia mu trwałe miejsce w sercach i umysłach kolejnych pokoleń. Byłoby paradoksem, chichotem historii, czego tak nie lubił i z czego bezlitośnie drwił, gdyby przepustką do pamięci o nim okazały się głównie podpisy na opozycyjnych elaboratach i patronowanie młodocianemu Adamowi Michnikowi, który był sekretarzem pisarza pod koniec jego życia.