Wspomniana konstytucja zawiera postanowienia typowe dla faszyzmu włoskiego i niemieckiego (autorytarne rządy prezydenckie z władzą ustawodawczą, wykonawczą i kontrolną, zniesienie zasady suwerenności narodu na rzecz prezydenta, prymat interesów zbiorowych nad indywidualnymi, wyjątkowy status osób wybijających się ponad przeciętność i in.). Zmiana konstytucji, uchwalonej pod presją „rządu pułkowników" w sierpniu 1926 r., przyznawała Prezydentowi prawo do wydawania rozporządzeń z mocą ustawy, co faktycznie ograniczało do minimum prawa ustawodawcze Sejmu (decyzja ta o siedem lat wyprzedziła „ustawę blankietową" Reichstagu przypieczętowującą dyktatorską władzę Adolfa Hitlera!).
Od 1926 r. podejmowane są, na coraz większą skalę, działania represyjne przeciw opozycji i innym ośrodkom i osobom, które wg rządu zagrażają państwu. Spod prawa wyjęta jest działalność komunistyczna. W 1930 r. rozgromiono sojusz partii centrowych i lewicowych (Centrolew), a przywódców ugrupowania potraktowano jako zdrajców stanu („proces brzeski"). W 1934 r. utworzono obóz koncentracyjny w Berezie Kartuskiej, w którym osadzano bez sądu, tylko na podstawie postanowień władz administracyjnych, osoby uznane „za zagrażające interesom państwa". W Berezie więziono nie tylko komunistów i działaczy mniejszości narodowych, ale także działaczy innych ugrupowań – w tym byłych ministrów, posłów i senatorów. Zwróćmy uwagę: utworzenie obozu w Berezie niemal zbiega się w czasie (różnica kilku miesięcy) z organizacją pierwszych kacetów w Niemczech, a szykany fizyczne i psychiczne wobec więźniów Berezy nie są łagodniejsze niż w Dachau (do 1939 r.) Wyjątkowo brutalnie pacyfikowano masowe wystąpienia robotnicze w 1937 r. i chłopskie w 1938. Stopniowo ograniczane są prawa mniejszości narodowych, w tym Żydów, ograniczany jest samorząd wyższych uczelni. Systematycznie ograniczana jest też samodzielność sądów. W końcu lat 30.tych minister sprawiedliwości, Witold Grabowski, wprowadził już nawet praktykę przesyłania do sądów okręgowych, gotowych tekstów wyroków opracowanych w Warszawie do użytku kompletów sędziowskich (szczególnie w procesach politycznych), Duch narodowy mają wzmagać nasilające się hasła nacjonalistyczne i wielkomocarstwowe – grozi się zajęciem Litwy („Wodzu! Prowadź nas na Kowno!"), w 1938 r. anektowane zostaje Zaolzie. Stopniowo, ale od początków 1937 r. coraz szybciej, następuje faktyczne zbliżenie działań władz państwowych i ONR-u w zakresie walki o umacnianie „ducha narodowego" i zwalczanie „elementów destrukcyjnych". Kampanie antysemickie są coraz ostrzejsze. „Getta ławkowe" na uczelniach i w szkołach średnich stają się praktyką powszechną, „numerus clausus" (określony procent studentów żydowskich) zaczyna być zastępowany „numerus nullus" (niemożność studiów dla Żydów), organizatorzy burd antysemickich na uczelniach i pogromów traktowani są wyjątkowo łagodnie, radykalne hasła antysemickie są już powszechne nie tylko we franciszkańsko-oenerowskim „Małym Dzienniku", ale i wielu poważnych czasopismach. W półrządowym „Jutrze Pracy" czytamy, że Żydzi, jeśli nie wyemigrują z Polski „powinni być uważani za pasożytów i jako tacy ulec zabiegom eksterminacyjnym. Zabiegi te w tych okolicznościach byłyby ze wszech miar usprawiedliwione" (1936 r.; artykuł redakcyjny!). Karol Zbyszewski, czołowy felietonista „Prosto z Mostu" wołał dosadnie: „Jeśli się nie chce być żywcem zjedzonym przez pluskwy, trzeba je rozgniatać". Adolf Nowaczyński wzywa: „Na dalsze zażydzenie nie pozwolimy. I wcześniej lub później od fazy perswazji (starszej generacji) przejdzie młódź awangardowa do action directe" (bezpośredniej interwencji –J.B.), fizyki" („Prosto z Mostu", 1938). Ta nasilająca się, powszechna na łamach najpopularniejszych gazet i czasopism retoryka antysemicka, psychicznie przygotowywała społeczeństwo do ograniczania praw obywatelskich Żydów a nawet ich fizycznej eksterminacji, co przyczyniło się niewątpliwie do późniejszej obojętności części społeczeństwa polskiego wobec praktyk holocaustu („jedyne, co od Niemców dobre…"). – Niewątpliwie w przededniu II wojny światowej Polska była państwem przesiąkniętym ideami i praktyką polityczną typową dla faszyzmu. Od klasycznych państw faszystowskich (Włochy, Niemcy) różniła się zachowaniem - ale w szczątkowej formie - partii politycznych i wielopartyjnego parlamentu (z nikłymi, tylko doradczymi uprawnieniami), słabszą niż w Niemczech kontrolą państwa nad środkami przekazu, a także mniejszym niż w tamtych państwach zakresem interwencjonalizmu państwa w gospodarkę (wynikającym ze słabości ekonomicznej państwa). Należy jednak przyznać, że mimo ograniczonych możliwości w zakresie ekonomiki, zrobiono sporo i to w dziedzinach rzeczywiście decydujących dla przyszłego rozwoju: budowa portu w Gdyni, centralnej magistrali węglowej i wielu odcinków dróg kołowych i kolei spajających ziemie dawnych zaborów, solidne zaczątki przemysłu zbrojeniowego w Centralnym Okręgu Przemysłowym, poszerzające strefę uprzemysłowienia w Polsce „B".
To paradoks, ale mający źródło w samej istocie faszyzm – od pełnej faszyzacji i akcesu do Paktu Antykominternowskiego a więc i udziału w II wojnie po stronie państw „Osi" – uratowało Polskę nie tyle przeciwdziałanie polskich sił demokratycznych (choć zasługuje ono na głęboki szacunek, miało niewielki wpływ na postępowanie sanacyjnych władz) ani zagranica lecz …sprzeczność interesów polskiego i niemieckiego nacjonalizmu oraz położenie geopolityczne kraju. To ostatnie w szczególności.
Główne cele nazizmu zakładały wydatne powiększenie przestrzeni życiowej Niemców (Lebensraum) poprzez przesunięcie granic niemczyzny o około 1000 kilometrów na wschód oraz zniszczenie głównego siedliska komunizmu – ZSRR. Oba te cele w znacznej części nakładały się na siebie i praktycznie nie mogły być zrealizowane przy istnieniu suwerennego państwa polskiego w granicach ustalonych wynikami I wojny światowej. Po pierwsze rozwój niemczyzny na Wschodzie był niemożliwy do realizacji przy istnieniu Polski w jej ówczesnym kształcie. Nacjonaliści niemieccy, a naziści w szczególności, nie kryli nigdy, że ich podstawowym zadaniem jest przywrócenie Niemcom ziem utraconych w latach 1918-1920. Po drugie – atak Niemiec na ZSRR był możliwy tylko przez terytorium Polski. A to było możliwe tylko albo poprzez pokonanie Polski albo przez bardzo ścisły wojskowy sojusz niemiecko-polski, związany z daleko idącym ograniczeniem suwerenności Polski. Wojna olbrzymów to nie jakiś rajd antyterrorystyczny. Długotrwałe przemieszczanie na wschód olbrzymiej liczby ludzi oraz sprzętu i zaopatrzenia wojskowego, nie było by możliwe bez ścisłego nadzoru Niemców nad liniami komunikacyjnymi i środkami łączności oraz budowy na terenie Polski nowych dróg, magazynów, szpitali itp. Inaczej mówiąc, wojna taka nie była możliwa bez swobodnego dysponowania przez Niemcy terytorium Polski. O tym, że dla brutalnie prącego do dominacji nad światem nazizmu najwygodniejszym rozwiązaniem była likwidacja państwa polskiego i szybkie wyeliminowanie narodu polskiego jako ważnej populacji w środkowej Europie, świadczą wydarzenia po 1 września 1939 r. W polskiej publicystyce historycznej, a nawet w wielu pracach historycznych, spotykamy się z twierdzeniem, że Polska była jedynym krajem podbitym przez Niemców, w którym nie znaleźli oni Quislingów. Jest to niestety półprawda a właściwie kłamstwo „ku pokrzepieniu serc" (że niby tacy byliśmy jednolicie niezłomni). Owszem kandydatów na Quislingów było wielu, tyle, że Niemcom nie byli potrzebni, gdyż nie zamierzali oni tworzyć żadnej namiastki polskiej państwowości. Nawet w formach czysto symbolicznych lub ograniczonych do administracji lokalnej (jak choćby w okrojonych Czechach, krajach nadbałtyckich a nawet na Białorusi i Ukrainie). Całość terytorium etnicznego Polski znalazła się w obrębie terytorium mającego poszerzyć obszar życiowy (Lebensraum) Niemców, więc Polacy, w myśl założeń Generalnego Planu Wschodniego (Generalplan Ost) mieli być szybko (w perspektywie 30 lat) w pełni zgermanizowani, zlikwidowani fizycznie po uprzednim wyeksploatowaniu jako bezpłatna siła robocza bądź też przesiedleni za Ural. Od pierwszych dni kampanii wrześniowej realizowano skrajnie brutalny terror, praktykę eliminacji elit polskich (poczynając od ziem byłego zaboru niemieckiego) i pełnego zniszczenia infrastruktury oświatowej i kulturowej. Przy takich uwarunkowaniach wcale liczni germanofile – antykomuniści, jak expremier Leon Kozłowski, Józef Mackiewicz, Andrzej Świetlicki, Władysław Studnicki, Feliks Burdecki, Jan Emil Skiwski i im podobni nie mieli żadnych szans na odegranie roli politycznej. Ich inicjatywy Niemcy w pełni zlekceważyli. Pierwsze próby rekrutacji Polaków „do walki z bolszewickim zagrożeniem" Niemcy podjęli w połowie 1943 r., gdy losy wojny wyraźnie przechylały się na rzecz Aliantów (ale nawet wtedy – narada 19.VI. 1943 r. – Adolf Hitler nie zgodził się na organizowanie jednolitych narodowo oddziałów polskich). W tej sytuacji faszystom polskim, będącym patriotami (w wersji nacjonalistycznej), pozostawała tylko zbrojna walka na dwa fronty – z niemieckimi pobratymcami ideowymi i komunistami. W rezultacie tych uwarunkowań świadome współdziałanie zbrojne Polaków z Niemcami przeciw wojskom radzieckim miało charakter epizodyczny – jedynym większym przykładem było współdziałanie z Wehrmachtem Brygady Świętokrzyskiej Narodowych Sił Zbrojnych w styczniu – kwietniu 1945 r.
Kształtowanie się ustroju faszystowskiego w Polsce opóźniła także sytuacja w obozie sanacyjnym po śmierci Józefa Piłsudskiego (1935), który nie wyznaczył swego następcy na funkcję „wodza narodu". Stąd długoletnia walka o przywództwo nierozstrzygnięta aż do wojny, co opóźniało pełną totalizację kraju. Skutkowała one najpierw wyeliminowaniem Walerego Sławka (1935) najwierniejszego i chyba najzdolniejszego „piłsudczyka" a następnie walką o dominację między grupą popierającą Inspektora Sił Zbrojnych – generała (później marszałka) Edwarda Rydza – Śmigłego a „grupą zamkową" związaną z prezydentem Ignacym Mościckim. Wszyscy trzej – Sławek, Rydz – Śmigły i Mościcki – byli zwolennikami autorytaryzmu, ale walka między nimi o status Wodza Narodu opóźniała kształtowanie się pełnej dyktatury. W przededniu wojny dominował E. Rydz – Śmigły, bliski już pełnej władzy.
6. Czy faszyzm w ogóle, a polski w szczególności, jest dziś zjawiskiem wyłącznie historycznym? – I tak i nie. W klasycznej i pełnej postaci nie ma szans na odrodzenie w skali zagrażającej porządkowi w świecie – choćby z uwagi na pamięć przeszłości i aktualną organizację światowej, a szczególnie europejskiej, sceny politycznej. Zjawiska natomiast typowe dla ideologii i praktyki politycznej faszyzmu, (autorytaryzm, populizm, demagogia, nacjonalizm), pojawiają się w różnym czasie i w różnych państwach, gdy zaistnieją uwarunkowania polityczne, społeczne i gospodarcze sprzyjające krzewieniu się tęsknot za szybką zmianą nieznośnej sytuacji, nawet z naruszeniem zasad demokracji i praworządności. Po faszyzmie pozostały także, pociągające wyobraźnię polityków marzących o szybkiej i drogą na skróty realizacji swych marzeń, dwa doświadczenia: twórczej roli interwencjonizmu państwowego niespętanego żadnymi prawnymi ograniczeniami i potęgi zmasowanej propagandy z użyciem nowoczesnych środków przekazu. Ruchy parafaszystowskie pojawiają się niemal we wszystkich państwach europejskich, w wielu maja już reprezentację parlamentarną (Austria, Holandia, Węgry i in.).
Doskonałą glebę dla ruchów parafaszystowskich na przełomie XX i XXI w. stworzono w państwach byłej wspólnoty socjalistycznej – łącznie z republikami b. ZSRR. Rozpad wspólnoty socjalistycznej i transformacja ustrojowa, przy łupieżczej grabieży ze strony bogatych krajów kapitalistycznych, doprowadziły do zubożenia ich społeczeństw, masowego bezrobocia oraz powstania różnic społecznych o skali przekraczającej niekiedy stan z początków XX w. Te zjawiska, w połączeniu z szybkością przemian uniemożliwiającą ich percepcję psychiczną, były przyczyną powszechnego szoku. Specyfiką czasów transformacji ustrojowej w krajach postsocjalistycznych, było pozbawienie społeczeństwa, w większości przywiązanego do wartości państwa opiekuńczego i akceptujących go, reprezentacji politycznej akceptującej te wartości. Dotychczasowe partie rządzace, formalnie o korzeniach komunistycznych, przeszły na pozycję liberalne lub rozpadły się a opozycja była programowo antysocjalistyczna. Siły, które doszły do władzy na ruinach realnego socjalizmu obiecywały szybką poprawę sytuacji materialnej społeczeństwa, do której jednak nie doszło, a kolejne wybory parlamentarne wynosiły do władzy coraz to nowe partie i koalicje, które spadały na margines sceny politycznej przy kolejnych wyborach. Nowe elity, pasożytnicza „klasa polityczna", cieszą się coraz mniejszym autorytetem. Podstawowymi narzędziami polityki stają się w coraz szerszym zakresie puste obietnice i demagogia a instrumentalne traktowanie prawa i korupcja stały się powszechne. – Taka rzeczywistość polityczno – społeczno - gospodarcza stała się żyzną glebą dla tęsknot za silną i sprawiedliwą, uwzględniającą potrzeby zwykłego człowieka, choć nie koniecznie demokratyczną, władzą. Nic dziwnego, że w niemal wszystkich państwach postkomunistycznych mnożą się partie i partyjki typu wodzowskiego nawiązujące do haseł nacjonalistycznych o mniej lub bardziej widocznych cechach parafaszystowskich. Nic też dziwnego, że najsłabiej tego typu ruchy rozwijają się na Białorusi, która potrafiła (stan z początku 2007 r.) zachować w daleko idącym zakresie cechy państwa sprawiedliwości społecznej i niezależność polityczno-gospodarczą oraz w Czechach i Słowenii, które przeszły w pełni transformację, ale prowadzoną w sposób rozsądny, z uwzględnieniem interesów narodowych, co zaowocowało rozwojem gospodarczym.
Nie ulega wątpliwości, że krajem, który spełnia niemal idealnie wszelkie warunki sprzyjające tęsknotom za silnym i sprawiedliwym przywództwem jest w początkach XXI wieku Polska. Cynizm, wiarołomstwo, sprzedajność, płaszczenie się przed „Zachodem" i Kościołem Katolickim, demagogia polskiej klasy politycznej – tak skrzydła postsolidarnościowego, jaki i skrzydła postpezetpeerowskiego – osiągnęły wymiary porażające. Przypomnijmy sobie, ile razy obracały się w gruzy nadzieje Polaków w ciągu ostatnich 30 lat – a więc w przedziale czasu odpowiadającemu jednemu pokoleniu. – Legła w gruzach wraz z końcem „dekady Gierka" nadzieja na skokowy rozwój cywilizacyjny Polski. Potem euforia I Solidarności i nadzieja na „socjalizm z ludzkim obliczem" zakończyła się anarchią i stanem wojennym. Wtedy wielu Polaków miało nadzieję, że Wojciech Jaruzelski wykorzysta władzę dyktatorską do generalnej modernizacji realnego socjalizmu a równie wielu innych, że zbuduje bez przelewu krwi najlepszą z możliwych wersję kapitalizmu. Dekada Generała zakończyła się marazmem, pierwszą falą Nowej Wielkiej Emigracji, skompromitowaniem socjalizmu i przekazaniem władzy w ręce ludzi przypadkowych i o miernych walorach intelektualnych. Mimo wszystko wciąż kołatała się w sercach Polaków nadzieja, że od „grubej, czerwonej linii" Tadeusza Mazowieckiego zacznie się nowy, lepszy etap dziejów Polski. Przekroczyliśmy „grubą linię", minęło półrocze, po których miało już być lepiej i okazało się, że zaczął się okres bezprzykładnej degrengolady gospodarczej i niszczenia substancji narodowej. Wtedy Polacy przy kolejnych wyborach wynieśli raz i drugi do władzy „postkomunistów", ale ci okazali się wcale nie mądrzejsi, sprawniejsi i bardziej ideowi niż „postsolidarnościowcy" a znacznie bardziej zdemoralizowani i cyniczni. – Ten długi ciąg zawodów zniszczył do szczętu zaufanie do wszelkich okrągłostołowych elit i wyniósł do władzy ludzi najmniej utytłanych w błocie dotychczasowej polityki. Trudno więc się dziwić, że Polska stała się pierwszym krajem Unii Europejskiej, w którym pełnię władzy osiągnęły na drodze demokratycznych wyborów (2005 r.) partie odwołujące się wyraźnie do nacjonalistycznych i autorytarnych tradycji 20-lecia międzywojennego (Prawo i Sprawiedliwość – do praktyki sanacyjnej, Liga Polskich Rodzin – do tradycji endeckich). Nie trudno dostrzec w ich programach i praktyce działania cechy parafaszystowskie.
Cdn.