Warianty wariactwa
Krążąca wśród ludu obiegowa maksyma mówi, że nawet największego głupca warto wysłuchać, bo „on też ma swoją prawdę”. Przekonałam się o tym, grzebiąc w internetowych blogach. Wyróżniają-ce się rozumnością wypowiedzi na różne tematy z żalem pominęłam, bo rzeczy niegłupie trzeba czytać na poważnie i z uwagą, uruchamiając też własną wyobraźnię i pomyślunek, a na to w pracy nie mia-łam, niestety, czasu. Z kolei przeciętniaków i standardowców (tak zwanych „z metra ciętych”) uważam za plagę gorszą od zarazy i zawsze produkty ich ducha omijam szerokim łukiem. Natomiast dureń totalny i ewidentny (taki, o którym potoczne sformułowanie mówi, że „jest głupszy niż ustawa przewiduje”) – stanowi inspirujący ewenement. Nie mając żadnych wątpliwości co do potęgi swego umysłu, potrafi wydumać i propagować istne cuda. Sprawniej też od mędrców wychwytuje różne prekursorskie działania i zdarzenia po prostu dlatego, że uważa je za zgrozę wołającą o pomstę do nieba i daje wyraz swemu oburzeniu.
Trafiłam właśnie na blog takiego luminarza intelektu i po przedarciu się przez Himalaje bełkotu, dobrnęłam wreszcie na szczyt jego genialnej myśli. Delikwent już na wstępie w obfitym słowotoku informował, że jest znany z wieloletniej i bezpardonowej walki o to, by we wszystkich dziedzinach artystycznych było wreszcie NORMALNIE. Normalność wariata bywa urzekająca. We wszystkich dziedzinach artystycznych ma ona polegać na tym, że każdy, kto z czymś wystąpi, otrzyma godziwe honorarium. Czy to nie wspaniałe? Wszyscy byliby wtedy dobrze sytuowani, bo wystąpić z czymś to przecież żaden problem (byle co – to także COŚ). Bardziej empatyczny niż ja czytelnik bez wątpienia mógłby sugerować, że autor bloga zapewne miał na myśli wystąpienie z czymś artystycznie wartościo- wym, tyle że wyraził się niejasno. Owszem, sprawny językowo to on nie jest, niemniej jednak w tej akurat kwestii wyraził się jasno nad podziw: jako przykład występu, za który powinien otrzymać godziwe honorarium, podał prezentację własnych wierszy, a to właśnie oznacza, że chodzi o występo-wanie z byle czym. Nie tylko popieram więc pomysł mego idola, by za każdy występ płacono (choć mistrz nie wymyślił, skąd brać forsę), ale jako były lewicowiec i piewca równości idę w pomyśle dalej, domagając się, by właśnie za występowanie z byle czym płacono najwięcej! Dzięki temu KAŻDY bez wysiłku godziwie zarobi i znikną też stresujące różnice w dochodach.
Tyle o genialnych pomysłach. Teraz czas przejść do prekursorskich inicjatyw i działań, które zbulwersowały durnia, a tym samym godne są uwagi, kontynuacji i racjonalizatorskich ulepszeń. Otóż udał się mój idol z dziełem własnym na jakiś literacki zlot i bardzo się zdziwił, że nie dostał tam zwrotu kosztów podróży oraz darmowego wyżywienia i noclegu. Niby taki młodziutki (trzydziestoparolatek), a zachowuje się jak sędziwy weteran złotej epoki komunizmu. Typowy roszczeniowiec, papu i lulu za darmo żąda! A nie wstyd to młodemu w prężnym kapitalizmie być taką ofermą? Po to właśnie bezkompromisowi bohaterowie opozycji antykomunistycznej walczyli o wolność, by pan artysta miał wolny wybór: zje w restauracji czy w śmietniku, prześpi się w hotelu czy w rowie. W tym akurat nie ma nic prekursorskiego ani oryginalnego, szczycimy się wolnością już ponad 20 lat.
Jednak mój idol odkrył także (z niesłusznym naturalnie oburzeniem) autentyczną nowość! Gdy już za własne pieniądze przybył na wzmiankowany wcześniej literacki zlot, dowiedział się, że aby zaprezentować swe wiersze, trzeba wnieść określoną opłatę, przy czym wolno przedstawić TYLKO TRZY! Za ten pomysł organizatorom-prekursorom składam szczery hołd, od razu kombinując, jak ich inicjatywę ulepszyć. Że panowie poeci zapłacą za swój występ, nie mam wątpliwości, jednak wymóg prezentacji tylko trzech wierszy uznają za obelgę. Z drugiej strony przy dużej liczbie chętnych, płodnych literacko i płacących nie można dopuścić, by dla kogoś zabrakło czasu. Warto chyba pomyś-leć o dodatkowym czasie (czas to pieniądz!) choćby dla tych, co zechcą przeczytać np. 60 wierszy i zapłacą aż dwudziestokrotnie za prezentacje po trzy wiersze. Występujący powinni też płacić słucha-czom (w zależności od ich liczby). Trzeba jednak wprowadzić żelazną zasadę, że zarabia tylko taki słuchacz, który sam wierszy nie prezentuje (najlepiej, by ich również nie pisał).
Oto projekt przedsięwzięcia w skali mikro, możliwy do zrealizowania nawet w prywatnym mieszkaniu lub gdzieś na łonie natury, co pozwala uniknąć ewentualnych opłat za publiczny lokal.
W projekcie uczestniczy 16 osób. Pierwszą z nich jest organizator, zapraszający piątkę poetów (mogą być oczywiście poetki lub grono mieszane). Śmiesznie wygląda, gdy więcej jest występujących niż słuchających, nie należy więc do takiej sytuacji dopuścić. Dlatego w mym mikroprojekcie słuchaczy z góry przewiduje się dziesięciu (dziesięcioro), zapewnienie tej liczby jest sprawą organizatora. Każdy poeta płaci za swój występ 50 zł, co daje ogółem 250 zł. Z tej sumy 50 zł od razu zabiera organizator, a 200 zł jest do podziału między dziesięciu słuchaczy. Za nieco ponad godzinę bezczynnego siedzenia słuchacz otrzymuje 20 zł. Zapewniam, że za 20 złotych w naszym kraju-raju niejeden musi się nieźle napracować, chętnych więc do słuchania mogą być tłumy. Nie wolno jednak ludzi mamić, bo naszych poetów po prostu nie stać na opłacenie tłumów na widowni. By uniknąć szturmu i rozróby wśród żądnych słuchania poezji, a odprawionych z kwitkiem, właśnie najlepiej zbierać się kameralnie w miejscach prywatnych. Poeci nie mogą na imprezie podejmować prób sprzedaży swoich tomików, bez ograniczeń mogą je natomiast rozdawać. Ponieważ czytelnik (nawet teoretyczny) jest panem i władcą, a nie sługą piszących, ma on prawo zażądać od poety dodatkowej opłaty za zgodę na przyjęcie darmowego tomiku. Wprawdzie pazerność i bezczelność jest motorem napędowym kapitalizmu, należy je jednak humanitarnie ograniczać. Dlatego w moim projekcie słuchacz nie może żądać za tomik od autora sumy większej niż ta, którą zarobił za słuchanie wierszy (20 zł). Zażądanie kwoty wyższej skutkuje pozbawieniem honorarium za słuchanie i trwałym wykluczeniem z grona słuchaczy (chciwość tępię bez litości!).
Organizator, mimo najszczerszych chęci udoskonalania imprezy, nie może dostarczać żadnych specyfików wzmagających poczucie sukcesu u występujących, bądź redukujących stres u słuchają-cych. Ustawa o zwalczaniu alkoholizmu i zapobieganiu narkomanii obowiązuje go bezwzględnie. Ma on też pilnować, by nikt z występujących nie szalał, a nikt ze słuchających nie spał. Uczestnicy regulują sobie nastrój we własnym zakresie, jednak od organizatora wymaga się żelaznej woli, by był w stanie aż do zakończenia imprezy wytrwać w nastroju niezmodyfikowanym. Warto też dodać, że każde miejsce takich spotkań automatycznie zyskuje status Świątyni Sztuki i Biznesu. W przyszłości trzeba więc pomyśleć o wprowadzeniu obowiązkowych strojów wieczorowych.