W supermarkecie jest promocja na babeczki mistrza Kazimierza. Kto kupi pudło babeczek, całuje się z samym mistrzem Kazimierzem – złotą rączką w rodzimym przemyśle cukierniczym. Mistrz Kazimierz biega po supermarkecie i namolnie przyciąga zażenowanych klientów do półki ze swoimi babeczkami. Nie daje w zamian dodatkowego pudła ciastek ani bonifikaty pieniężnej – daje swoje spłowiałe usta scałowane z tabunem klientów, którzy
przewinęli się w ciągu całego dnia przez sklep. A dzień z mistrzem Kazimierzem jest dniem dłuższym w sensie czasowym niż dzień bez mistrza Kazimierza…
Młoda dziewczyna zgadza się na promocję. Mistrz chwyta ją zwinnie, kładzie na taśmę kasy fiskalnej i całuje namiętnie za jedno pudełko babeczek tak, jakby kupiła pięć pudełek. Klienci są zazdrośni, ich nie całował mistrz Kazimierz tak długo i namiętnie.
- On się za tę promocję jeszcze doigra – mówi babcia w kwiecistej bluzce ze wschodniej strony supermarketu – tzw. strony nabiałowej.
- To już jest rozpusta w biały dzień tak na taśmie kasy fiskalnej – oburza się klientka w brązowym berecie z antenką.
- Z taśmy kasy fiskalnej to niech pan spada, niech pan z tą panienką promocję realizuje na rowerach albo na bieliźniarskim – starszy człowiek przypominający szpaka nerwowo uderza laską w posadzkę. Tęskni za czasami, gdy słownik dopuszczał wyrazy: jesionka, skafander i pelisa.
W tym czasie jesteśmy też świadkami hucznego rozstania owej młodej panienki z jej kawalerem, który w żaden sposób nie mógł zrozumieć, że jego sweet lady musiała odebrać pocałunek, bo jej to się należało za zakup babeczek w promocji. Chociaż przyznaje, że zdziadziały mistrz wcale jej nie kręcił. Ale co tam, supermarket robi teraz nie lada interes, otóż babeczki mistrza Kazimierza w liczbie nie jednego pudełka, ale piętnastu pudełek, kupuje właśnie homoseksualista z Waplewa. Z okrzykiem „ no to za piętnaście pudełek się należy" rzuca się na mistrza Kazimierza, który opracował nową teorię wsypywania zmielonych migdałków do ciastek. Gapiów jest piętnastokrotnie więcej niż zwykle. Prowadzi homoseksualista z Waplewa w rytm podjudzania tłumu „ Gorzko, gorzko…"… Przeciskają się dziennikarze. Jest materiał na zajawkę!
- Oczywiście, że nie jestem pederastą – wypowiada się mistrz Kazimierz – nigdy nie byłem w Waplewie, jest to mój pierwszy kontakt fizyczny z gejem, ale nie żałuję tego, bo znając ekonomiczne uwarunkowania obecnego rynku, każdy specjalista ds. marketingu i promocji przyzna mi rację, że tak należało postąpić.
Zaproszony przez media, młodziutki i wystraszony, marketingowiec z Łomży w seledynowym garniturku komentuje wypowiedź mistrza Kazimierza :
- Uważam, że słusznie pan Kazik wspomniał o ekonomicznych uwarunkowaniach rynku. Osoba homoseksualisty i miejsce Waplewa schodzą tu na plan dalszy, w zasadzie schodzą do podziemia. Gdyby Kazimierz odmówił przystojnemu pederaście swych ust – konsumenci mogliby się poczuć oszukani i w konsekwencji nie kupować więcej babeczek z nową recepturą mielonych migdałków.
- Ja uważam – wypowiada się do telewizji lokalnej pan Zygmunt, operator koparki ręcznej – że umowa to jest umowa. Uważam, że dobrze zrobił nasz Kazimierz pan mistrz, że się z homoseksualną osobą wycałował.
- Homoseksualiści też są klientami – Patrycja, studentka III roku prawa – i nie można ich dyskryminować w żaden sposób. Gdyby pan Kazimierz tak zrobił, zrzeszenia
homoseksualne mogłyby zbojkotować akcję i w rezultacie mistrz sprzedałby mniej babeczek. - Wolność wyborów seksualnych – wypowiedź homoseksualisty z Dorotowa – świadczy o dojrzałości i tolerancji społeczeństwa. To, czego byłem naocznym świadkiem, bardzo mi się podobało i zrobiło mi się od tego widoku jakoś tak...- gej z Dorotowa przygładził włosy i zniknął w toalecie z namalowanym chłopcem siusiającym do nocnika na drzwiach. Niestety trochę wcześniej zniknął tam i sam mistrz, więc dziennikarze się niecierpliwili, bo program musiał iść dalej w ramach bloku „ Pochyl się nad potrzebującym" nadawanym w piątki o 18.30. Z toalety dochodził dziwny łomot, ale wśród tłumu, mediów i babeczek nikt na to nie zwracał uwagi. Po chwili drzwi toalety otworzyły się i wyszedł z nich mistrz babeczek – pan Kazimierz. Już od progu widać było, że otrzymał on nieoczekiwaną dostawę od tyłu i nie jest już w sensie homusiowatym prawiczkiem.
- Brawo! Brawo! – krzyczał tłum – pan Kazimierz przeszedł właśnie deflorację, panie Kazimierzu, panie Kazimierzu, czy było też tradycyjne krwawienie? Bolało? – dziennikarze przepychali się wraz z obsługą sklepu i klientami.
- Spierdalajcie, nic nie powiem – knychał Kazimierz i chował się za półkę z precelkami.
- Wizerunek firmy, Kazimierz! Wizerunek firmy, Kazimierz! – przywoływał do porządku specjalista od public relations z Wałbrzycha. Mistrz wytarł nos w papier toaletowy z nadrukiem w motylki i stanął przed kamerą:
- Chcę z tego oto miejsca podziękować emerytce ze strony nabiałowej, która przepowiedziała ten kataklizm. Jednocześnie pragnę podkreślić, że nasza praca – praca cukierników – niesie ze sobą duże ryzyko. Nasze żony nigdy nie wiedzą, co może się zdarzyć, gdy wychodzimy rano do naszych tortów, pączków i herbatników. W naszym zawodzie bywają różne dni, ale będąc cukiernikami z powołania, znosimy to i co najistotniejsze – na pierwszym miejscu zawsze stawiamy klienta. Pierwsze słowa, jakie wypowiedziałem w życiu brzmiały: mama, babeczka, tata, pijak... Już wtedy matka wiedziała, że zostanę cukiernikiem...
Tłum wiwatował, szef supermarketu wykombinował poduszeczkę na krzesełko, żeby mistrz z przerżniętą dupą, mógł wygodnie autografy składać na pudełkach babeczek.