Ja powiem tak…do tej pory nie zetknęłam się nigdzie z nazwiskiem GRZEGORZ BURSZTYŃSKI i nie znałam twórczości tego poety. Do czasu aż otrzymałam do zrecenzowania jego tomik pt. ”Tornado” wydany przez Instytut Wydawniczy „Świadectwo” . Na czwartej stronie okładki książki ani w samej już książce nie ma nawet jednego zdania na temat autora. Nie wiem więc, czy jest to jego debiut czy kolejna książka. Jeśli debiut to dla Bursztyńskiego lepiej.
Lepiej, bo to nie jest tom kładący na kolana, a przed debiutantem jeszcze wrota literatury polskiej stoją otworem. Jednak takie informacje należy sygnalizować wydając książkę, bo krytyk inaczej się wtedy za nią zabiera. Inaczej, gdyż moim obowiązkiem jest znać twórczość omawianego przeze mnie autora, a więc musiałabym, co najmniej, przeczytać wcześniejsze książki, żeby mieć względny obraz poetyckiej drogi i rozwoju bądź, jak u niektórych, uwstecznienia. Debiut, zaś, wymaga odrębnego i troskliwego wręcz potraktowania. Nie znam także wieku autora, co akurat dla mnie nie jest fundamentalne, aczkolwiek nie mogę powiedzieć, że jest to bez żadnego znaczenia. Bo jeśli Grzesiek Bursztyński ma 17 lat to w przypadku tomiku „Tornado” dla niego lepiej, a jeśli Grzegorz Bursztyński ma lat 68 zdecydowanie gorzej. Mogę jedynie się domyślać, że autor nie podał żadnych swych danych, by nikt nie sugerował się jego doświadczeniem życiowym i literackim, czyli poezja ma bronić się sama. Są wiersze rzucone w świat literacki i nikomu nic do tego, ile lat miał Grześ jak je układał a Grzegorz jak je wydał. Taka randka w ciemno z autorem. Kto wie, może okazałoby się jednak, że poeta zrobił jakieś postępy, bo zawsze może być gorzej, a ja tego nie wiedząc, nie docenię należycie tego tomu…
Tak jak tornado przechodzi gwałtownie i niszczy nieodwracalnie kawałek ziemskiej kuli, większy lub mniejszy, tak każdy człowiek ma potencjalne możliwości redukcyjne i destrukcyjne w stosunku do drugiego człowieka. To niewiele, bo człowiek jest niczym wobec świata i życia, ale to ogromnie dużo, bo człowiek jest wszystkim wobec nicości. Sztywność, nawet ta religijna, zawsze będzie przesadnym nadużyciem i każdy z nas ma wewnętrzne prawo czuć przez swoje pięć minut na tej ziemi swą wyjątkowość i niepowtarzalność. Niestety za tym także idzie silne poczucie niezależności i wolności. Aby je osiągnąć każda jednostka musi być wewnętrznie kompletna zarówno w pierwiastek męski jak i żeński. Jest to konieczne, by nie następowało obsesyjne uzależnienie od płci przeciwnej, które niekoniecznie należy wiązać z miłością, czy choćby z seksem.
„Tornado” jest książką poetycką o przeżyciach mężczyzny po odejściu jego biseksualnej partnerki z kolczykiem w języku i tatuażem na nodze, z którą uwielbiał się kochać podczas jej menstruacji. Kaśka odchodząc pozostawiła piętno na swoim byłym partnerze. Nawet seks z kobietami najbardziej smakuje mu umaczany w miesięcznej krwi.
„pamiętasz mówiłaś że nikomu mnie nie oddasz i stało się to ciałem / na zawsze zaklęty w twoim sercu jak owad w szarej kropli / po tym jak przeszło przeze mnie tornado kate” („dwie”, str. 12).
Nie nazwałabym tej książki studium psychologicznym przeżyć, ale jest to obraz po traumie czyli po przejściu powietrznej trąby na przełomie jesieni i zimy 2006 ze swymi skutkami do września 2007. Kiedy ona przedziera się przez rzeczywistość, mówi o tym radio i telewizja. Kiedy przeszywa serce jednego człowieka, praktycznie nikt o tym nie wie. A przecież w taki sposób ginie na świecie więcej istnień ludzkich niż w czasie najstraszliwszych katastrof, bo to jest śmierć codzienna i podsumowanie takich plonów po jakimś konkretnym czasie stawia liczbę grozy. Jedni umierają w tym słowa znaczeniu targając się na swe życie bądź z wycieńczenia po jakimś zawale, wylewie czy depresji, ale najczęściej efektem takiego „tornado kate” będzie śmierć duchowa, czasami nawet nieodebrana przez samą ofiarę, coś co powoduje nieodwracalne zmiany w nas samych, w naszym postrzeganiu innych, hierarchii wartości, uwrażliwieniu, w otwarciu na miłość i umiejętności jej przyjęcia, jednym słowem umiera człowiek i rodzi się człowiek. I właśnie w ten moment śmierci jednego i narodzin drugiego wprowadza nas Grzegorz Bursztyński.
„śpię z nimi czasami czarny anioł uwodzi je na malowniczą dziurę w sercu / u jednej z tych świeżych jak bułeczka kochanek przeglądałem liryki petrarki / włoski głupiec / kochał się w kobiecie z którą się nawet nie przespał / więc nic nie wiedział o tym jak to jest tęsknić / za najlepszym seksem jaki miałem w życiu” (***, str.10) oraz „póki co szukam cię wewnątrz kobiet które są w porównaniu do ciebie / chińską podróbką” („krwawienie”, str.11).
Podmiot liryczny nazywa siebie „nocnym aniołem ociemniałym z tęsknoty” po odejściu ukochanej. I czarny anioł, władca mroku i cieni, synchronizuje całą książkę i każdy jej akord; kobieta – anioł śmierci – niszcząca jak tornado poprzez spustoszenie dokonuje przeobrażenia mężczyzny w czarnego anioła niszczącego samego siebie i nie pozwalającego sobie samemu podnieść się.
„modlę się już tylko w pustym kościele i z zamkniętymi oczami / w konfesjonale codziennie czeka na mnie zgarbiony anioł stróż / kiedy się spowiadam obaj klęczymy / nie ma nas kto rozgrzeszyć bo obaj nie znamy tego nowego języka / w którym przyszło nam mówić / gdy wracam do domu czeka na mnie przesyłka / zapalam kadzidła i świece a potem otwieram ją nożem / w środku są zagubione czarne skrzydła / ze spalonymi piórami” („pogrążony w mroku”, str.14), „nie wiedząc czy śmierć jest po to by się odrodzić na nowo / jako wampir czy anioł nie wiem w którą stronę płynę swoją łodzią” („wiolonczela”, str. 16).
Anioł i trąba powietrzna przypominają mi znany wiersz Jacka Podsiadło pochodzący z tomu „Arytmia” :
„Jeszcze przyjdzie tu po nas anioł z powietrzną trąbą. / Sprawi, że pewnego pięknego dnia wypierdolą nas z pracy. / Zabiorą nam mieszkania. / Odejdą od nas żony. / Będą się dziać rzeczy straszne. / I znów staniemy się wolni.”
No, właśnie – wolni. To wszystko, co mamy, nas ogranicza, bo przywiązuje. Każdy koniec jest początkiem („Coś się kończy, coś się zaczyna” Stefana Pastuszewskiego), a każde odejście stwarza puste miejsce czekające na wypełnienie. Od nas tylko zależy, czy wybierzemy wolność czy kolejne, jakby tego nie nazwać, uzależnienie.
Podmiot liryczny chciał dla swej ukochanej aż chodzić po wodzie, co nawet Świętemu Piotrowi się nie udało (a przynajmniej nie do końca, bo zwątpił), ale miłość jest tak potężną siłą i mimo tej oczywistej wiedzy wciąż od wieków mamy czynną realizację straty. Ciekawe, tak na marginesie, co by to była za iluminacja, gdyby te wszystkie relacje odwrócić i każde tornado powstrzymać, jak wtedy wyglądałby świat bez frustracji i nerwic trudnych do zaszufladkowania. Świat kierowany nadrzędną siłą miłości owocującej tylko szczęściem przelewającym się na całą rodzinę, rodziny, kraje i kontynenty…”zszedłbym na palcach na dół i na forum w internecie na laptopie / napisałbym o pierwszej w nocy jak bardzo jestem szczęśliwy / i rozsypał tę wiadomość na pięć stron świata / a potem zasunął okiennice szybko sprawdził skoble kominy / śnięty ogród za szybą dlatego wszystkie te magiczne zabiegi / różaniec święty obrazek najświętsza panienka żywopłot / żeby nikt nigdy a zwłaszcza ty sama nie skradł mi ciebie” („chciałbym mieszkać z tobą w małym mieście”, str. 29).
Najmocniejszym atutem tomu „Tornado” jest wrażliwość pióra Grzegorza Bursztyńskiego, któremu udało się oddać delikatność duszy i serca mężczyzny bez cech zniewieścienia czy nawet niepoprawnej miękkości. Niestety bez indywidualizacji stylu i języka, przez co książka jest dość pospolitą i schematyczną. Ale da się to czytać, zwłaszcza lekturę polecam kobietom ku pokrzepieniu serc, że mężczyźni miewają podobne dramaty.
Grzegorz Bursztyński: Tornado, Instytut Wydawniczy „Świadectwo”, Bydgoszcz 2008, ss. 35