Bufon Dolina-Górny po otrzymaniu pocztą czasopisma literackiego „Wszechświat" nie cieszył się dlugo. Dokładnie tyle, ile trwało otwarcie koperty i rzut oka na spis treści. Cieszyć się jednak powinien, bo nigdy w spisie treści nazwiska swego nie znajdował, a tu tym razem widniało jak byk:
Bufon Dolina-Górny – WIERSZ.
– Cholera! Czwarty raz im wysyłam po 50 wierszy, a wzięli tylko jeden! W zachwycie przeczytał jednak swój wiersz kilkakrotnie, po czym odłożył czasopismo. – Jak zwykle nie ma co czytać. Sama sieczka! Po chwili coś go jednak tknęło. – Zaraz, zaraz. Czy po jednym wierszu czytelnicy w ogóle zdołają sobie uświadomić, KTO JA JESTEM? Przecież dołączyłem notę biograficzną na 7 stron, a tu ani wzmianki! Wprawdzie redaktor od razu zaznaczył, że całe czasopismo ma stron 20, nota więc jest stanowczo za długa, ale jak twórca z moim dorobkiem może mieć notę krótką?! Nie ma w niej informacji nieważnych, które można by usunąć. Zrezygnowali więc łajdacy z całej noty!
– Pana wiersze świadczą same za siebie – powiedział ten redaktor. – To prawda, ale po jednym czytelnik na pewno całości dorobku nie doceni. Gadanie, że jestem wystarczająco sławny i noty (jak debiutant) nie potrzebuję, też mi do przekonania nie przemawia. Ileż to razy podczas prezentacji nie pamiętano mojego nazwiska, mimo że debiutantów wymieniano jednym tchem. Poza tym we „Wszechświecie" nie zamieścili też fotki, a dałem aż trzy, piękne: na tle regału z książkami, przy zabytkowym biurku z piórem Parker w dłoni i na spotkaniu w szkole, wśród tłumu młodych fanów. Jeden z tych uczniów napisał nawet sławiący mnie aforyzm: Prezes SAS, poezji as – rozmarzył się Bufon. W tej szkole przynajmniej mieli świadomość, że należy przedstawić mnie nie tylko jako poetę, ale też władzę naczelną Stowarzyszenia Artystów Słowa (SAS), a w czasopiśmie oczywiście nawet o tym nie wspomnieli! Zebrał więc znów odbitki swych trzech zdjęć oraz kopię siedmiostronicowej noty biograficznej, dołączył pismo, w którym domagał się zamieszczenia tych materiałów w kolejnym numerze…i wysłał do redakcji „Wszechświata". W związku z publikacją Mojego wiersza na Waszych łamach, należałoby poinformować czytelników, KTO JA JESTEM, bo jak na razie (ze szkodą dla kultury narodowej) świadomy tego jestem tylko JA!
Wtedy zadzwonił telefon. –Ach…Ojej!...O Boże słodki! Co za cudowna niespodzianka! – piała z zachwytu Liza Kadzińska. – Po tylu latach wyczekiwań nareszcie widzę wiersz pana prezesa w druku! Przepraszam, że tak późno dzwonię, ale ze wzruszenia mowę mi odjęło. Do mnie teraz ludzie z całej Polski ślą SMS-y z pytaniami, kto to jest ten Dolina-Górny? Podziwiam i gratuluję. Jeden wiersz i od razu taka kariera!
Po telefonie Lizy pobiegł Bufon sprawdzić, jaki nakład ma czasopismo „Wszechświat". 150 egzemplarzy. Czyli najwidoczniej odbiorcy dzielą się lekturą i jeden egzemplarz czytają dziesiątki osób, a potem informację o zwracającym powszechną uwagę wierszu przekazują do Internetu i innych mediów, stąd i rosnąca sława. Mieli w redakcji rację, że w MOIM wypadku wystarczy zaprezentować jeden utwór, a nota i fotografia są już zupełnie zbędne.
Nazajutrz zatelefonował do redakcji, prosząc by nie brali pod uwagę przesłanego w liście żądania zamieszczenia jego noty biograficznej i zdjęcia. – List przyjdzie za dwa tygodnie, bo na priorytet szkoda mi było pieniędzy. W tym czasie wiele w moim życiu się zmieniło. O jedno chciałbym tylko zapytać. Przez trzydzieści lat napisałem tysiące wierszy i nic. Czym różnił się od nich ten jeden, który zainicjował mą karierę? – Zupełnie niczym – odpowiedział redaktor. – Postanowiliśmy po prostu jakoś nagrodzić pana upór i wytrwałość. Nie zdawaliśmy sobie jednak sprawy, że będzie z tego taki kłopot. – Chyba raczej cieszyć redakcję powinna sława waszego autora! – Nie ma się z czego cieszyć, skoro stale w kółko musimy czytelnikom wyjaśniać, że naprawdę nie wiemy, jakim sposobem mógł pan zostać prezesem Stowarzyszenia Artystów Słowa.
Po rozmowie z redaktorem Bufon Dolina-Górny był jeszcze bardziej zdezorientowany. Czemu niby po publikacji wiersza tak ludzi dziwi jego zaszczytna funkcja w SAS? Czy prawdziwy artysta nie może być też aktywistą wysokiego szczebla? Doszedł do wniosku, że jedynie Spokojna może mu to rzeczowo wyjaśnić. Była to szara członkini SAS, której dorobkiem literackim pogardzał, wiedział natomiast, że ona Stowarzyszenie Artystów Słowa uważa za organizację niezwykle nobilitującą. Osoba ta ani się nie kłóciła, ani nie zazdrościła, ani nikomu nie kadziła, słynąc ze zrównoważenia psychicznego i realistycznych sądów. Jakież więc było jego zdumienie, gdy ze słuchawki dobiegły szlochy: – Co też pan, prezesie, najlepszego zrobił?! Po co było ten nieszczęsny wiersz publikować? Teraz cała nasza praca organizacyjna na nic, bo prestiżowe dotąd Stowarzyszenie Artystów Słowa zawsze już będzie pośmiewiskiem, wskutek pańskiej o 30 lat spóźnionej kariery grafomana!