Bydgoska poetka udanie zadebiutowała w 2008 roku tomikiem „W kobiecym stylu-nie tylko dla mężczyzn". Obecnie do rąk czytelników trafiła jej kolejna książka pt. „Inspiruje mnie życie". Sześć lat milczenia autorka tłumaczy tym, iż „...po debiucie oczekuje się więcej". Zapewne tak jest, choć w dalszej części wstępu konstatuje: „...jeszcze czekam na swój najważniejszy wiersz". To oczywiście dobry znak, który gwarantuje dalszy rozwój Jolanty Sztejki (bo o niej też mowa). Od razu zaznaczę, że wstęp niezbyt mi się podoba ze względu na rozwlekłość, wykładanie przysłowiowej „kawy na ławę", niepotrzebne tłumaczenia, co z kolei można odebrać jako wywieranie presji na czytelnika. Usprawiedliwiam to niepewnością, która towarzyszy każdemu twórcy, gdy jego książka trafia pod osąd anonimowego odbiorcy. Tyle o dywagacjach Sztejki na temat własnej twórczości, bo i nie one są tu najważniejsze.
Dzielący się na cztery części tomik otwiera sześć wierszy ukazujących nostalgiczną, lekko senną wizję rzeczywistości, powodowaną wędrówkami po górach oraz przemierzaniem ulic rodzinnego miasta. Dopiero w siódmym wierszu pt. „Moment, chwila" następuje nieprzyjemny, dezorientujący czytelnika big bang. Nawiasem mówiąc myślę, że od tej chwili rozpoczyna się najciekawsza część książki.
w kałuży skrzepłej krwi
czyjeś resztki wspomnień
Podmiot liryczny jest świadkiem wypadku, który uświadamia mu ulotność naszej egzystencji. Nagle przerwane życie staje się zbyt krótkie, ale czy na pewno? Wszak nigdy nie wiemy jaki komu pisany los. Być może okaże się piewcą predestynacji, lecz przecież możliwym jest fakt, że ofiara wspomnianego dramatu w ten właśnie sposób dopełniła przypisany jej czas. Póki co, budujemy (paradoksalnie) niebo na ziemi ciała mniej zgrabne oddając we władanie bezdusznym dorobkiewiczom. W wierszu „list do pracodawcy" czytamy:
mój los chwiał się w twoich rękach
mój los ze zmarszczkami i maxi spódniczce
z przykurzonym dyplomem niemodnej już uczelni
Tak więc coraz mniej potrzebni „zamykamy" się w rodzinach. Pełni ufności wybiegliśmy w świat, który nagle się skurczył i powracamy... znów... jakby do łona, potrzebni już tylko jedynie wnukom. W międzyczasie zakładamy maski wstydliwie tłumiąc emocje.
udajemy, że dotyk nie wzrusza
głos cieszy, ale szczęście należy tłumić w zarodku
„Test na różową wstążeczkę" przedstawia nam obraz przedmiotowego traktowania człowieka. W warsztatach swych gabinetów, skażeni rutyną lekarze, traktują ciała pacjentów jak maszyny:
„następny" - krzyczy lekarz
„następny!"
Jakie to ponure, aż zastygają na ustach modlitwy.
Dalsza część książki również nie pobrzmiewa optymistycznie. Nie wiem, może odbiór utworów poetyckich zależy od nastroju czytelnika, ale tomik Sztejki wydał mi się posępny, wręcz fatalistyczny. Jolanta porusza wiele tematów (nadmienię, że w sposób niezwykle zgrabny), z których śmierć i przemijanie wychodzą na pierwszy plan. Dostrzegam tu udrękę i niezgodę na ograniczoność ludzkiej percepcji. Bo czym jest pamięć? Czy pamiętani nadal istnieją? Czym są zawisłe gdzieś/ niewypowiedziane/ ważne/ słowa? Odchodzenie i przychodzenie, a w tym wszystkim przeraźliwa samotność, świadomość końca więzi międzyludzkich, nie zawsze będących efektem śmierci. W wierszu pt. „Zwątpienie" autorka stwierdza: zwyczajnie/nie wiem!/gdzie mam szukać Boga? No właśnie, gdzie mamy szukać siły wyższej? Czy „w" czy „poza" ludzką powłoką? Pytanie stare jak świat, sięgające czasów starożytnych. Pozostaje więc modlitwa, która w założeniu ma być rozmową, a często przeradza się w monolog i:
złożone do modlitwy ręce
zbyt szybko się nudzą
W konsekwencji pojawia się niepewność:
a co jeśli zbłądziłam
i jestem więźniem
swojej własnej niepewności
Potem ułuda, bo wiemy, że nie wyzwolimy się od miarowego taktu czasu, nakręconego przy stworzeniu:
zapominam
że świat
że ty i ja
chodzimy czasem smutni
sukienka unosi się
opada
unosi
Następnie cicha nadzieja, jak to opisuje Jolanta w utworze „Kiedy znów będę małą dziewczynką", gdzie podmiot liryczny ponownie staje się dzieckiem... choć nadal uwięzionym w dorosłym życiu. Kiedy jednak dostrzeżemy, że świat się nie zatrzyma, ulegamy frustracji (a może apatii):
będąc niemym aktorem tej historii
czuję się winna
że żyję
i że boli do zniesienia
nie bardziej
Wkrótce zatem następuje „Koniec" i poddanie się naturalnemu biegowi rzeczy:
ja
po raz kolejny
nie mam nic
nawet nadziei
skończyłam się
najzwyczajniej
kropka
Ciśnie się na usta słowo „amen", ale nie chcę, aby zabrzmiało to jak odgłos wieka zamykanej trumny. Moje odczytanie tomiku Jolanty Sztejki jest subiektywne (wszak mam do tego prawo) i być może mylne. Nie zmienia to jednak faktu, że „Inspiruje mnie życie" jest książką dojrzałą, napisaną prostym, ale wysublimowanym językiem, od pierwszej po ostatnią frazę emanującą nieskrywanymi emocjami. Tak, szczerość i prostota to wielka zaleta bydgoskiej poetki. Jolanta nie poddaje się (charakterystycznej dla współczesnych poetów) tendencji tworzenia dziwolągów słownych. Jest sobą, a jej refleksyjne widzenie świata świadczy o mądrości.
Dodam jeszcze małą ciekawostkę. Otóż w wierszu zaczynającym się od słów: lubiłem twoje roztańczone nadgarstki, raz jedyny w całej książce, podmiot liryczny przemawia „męskim głosem".
Na koniec kilka słów o niezwykle oryginalnej okładce. Tryskająca nasłonecznionym błękitem, przedstawia brzeg morza i wypisany palcem na piasku tytuł książki. Z kolei na rewersie wypisano słowo „radość". Nie wiem, jaki był zamysł autorki, ale kontrastuje on z zawartością tomiku.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jolanta Sztejka „Inspiruje mnie życie" Wydawca: Instytut „Świadectwo", Bydgoszcz 2014