Kiedy wybuchły strajk w Stoczni Gdańskiej, całe dnie siedziałem w domu, z uchem przy moim starym, poczciwym radiu sonata i próbowałem złapać Wolną Europę, ale nadaremnie, zbyt silnie zagłuszali. Tylko w angielskojęzycznych rozgłośniach słyszałem, w kółko powtarzane dziwne słowo: „łolesa, łolesa, łolesa”. Dopiero potem krajowe, a za nimi zagraniczne stacje podały, że to chodzi o robotnika, przywódcę strajku – Lecha Wałęsę.
Nazwisko, jakby nie patrzeć, trochę śmieszne, ale wówczas brzmiało cudownie, coś jak „Kościuszko”, „Poniatowski”, a już co najmniej „Bartosz Głowacki”. Oto mieliśmy swojego chłopsko-robotniczego bohatera. Jeszcze w dodatku to imię, prosto z mitologii słowiańskiej. Bo w inteligentów peerelowskich już nikt nie wierzył. Wszyscy sprzedali się reżimowi za posady, wydane książki, zagraniczne placówki, występy w telewizji.
Stan wojenny, mimo że się go spodziewałem, fizycznie niemal czułem, że musi nastąpić, był wielkim szokiem. Coś się zmieniło we mnie samym, coś umarło, odeszło… Nic nie pisałem, nie miałem na to siły, ani ochoty. Wiele godzin dziennie siedziałem nad piwem w kawiarni artystycznej Sołtyki. Wieczorami natomiast gdzieś się piło wódkę, w prywatnym mieszkaniu, ze względu na godzinę milicyjną. Pewnego wieczoru sączenie piwka zamieniło się w ostre chlanie w domu Tadka.
Był aktorem w teatrze lalkowym „Kubuś”. Znałem go z zebrań Korespondencyjnego Klubu Młodych Pisarzy. Wpadał tam, do budynku zetemesu albo do kawiarni empiku, od czasu do czasu. Trochę tworzył, choć nie publikował: wiersze, próby dramatyczne, monodramy… Chciał wystawić napisaną przez siebie sztukę teatralną. Wielu ciekawych ludzi na nasze klubowe zebrania wtedy przychodziło. Na przykład Andrzej Poniedzielski, dziś znany konferansjer estradowy, wtedy śpiewał z gitarą własne piosenki. Albo Leszek Kumański – obecnie reżyser telewizyjny, przez długie lata czynny kabareciarz. Albo Sławek, wynalazca maszyny metafizycznej, urządzenia na bazie organów elektrycznych, maszyny liczącej i projektora filmowego. Dzięki temu wynalazkowi miał Sławek kontaktować się z samym Panem Bogiem.
Tadek miał poczciwy, słowiański wygląd. Niewysoki. Włosy jak len białe, niebieskie oczy, poczciwe w wyrazie. Okrągłe, rumiane oblicze polskiego chłopa. I szczery, przyjazny uśmiech na twarzy. Był łudząco podobny do swojego imiennika, pisarza Tadeusza Borowskiego, z fotografii w szkolnym podręczniku do literatury.
Niewiele pił alkoholu, nie palił. Jednak teraz był wściekły, bo mimo że ostro działał w Solidarności – nie został internowany. Zazdrościł swoim kolegom związkowym, którzy siedzieli w więzieniu na Piaskach, a w kawiarnianych rozmowach przedstawiani byli w glorii bohaterów i męczenników.
- Zobaczysz, że to im zaprocentuje kiedyś, w wolnych wyborach, jeszcze zrobią karierę polityczną – mówił z chytrym uśmieszkiem.
- O czym ty bredzisz? – zdziwiłem się. – My tego nie doczekamy.
- Przecież wujek Reagan nas nie zostawi – śmiał się Tadek.
Ten uśmieszek, trochę przyjazny, trochę kpiący, nigdy nie schodził mu z warg. Jego żona była zjawiskowo piękną brunetką o czarnych, głębokich, diamentowych oczach, smagłej cerze i zgrabnej sylwetce, z należnymi jej płci krągłościami. Zaraz pomyślałem o jakiejś pięknej Rachel, czy innej egzotycznej piękności, na przykład Liz Taylor.
Popiliśmy się w ten wieczór z Tadkiem, w jego nowym, niewykończonym domu. Wszystko było w stanie surowym, tylko dwa pokoje umeblowane i zamieszkałe. W pozostałych pomieszczeniach sterty cegieł, wiadra z zaschniętym wapnem, porzucone narzędzia murarskie. Zabrakło mu pieniędzy na dokończenie budowy. Zawalił się jakiś jego prywatny biznes, o którym nie chciał szerzej gadać.
Opowiadał mi za to swoje marzenia o Ameryce. Chciałby tam emigrować i zrobić karierę. Najlepiej w biznesie albo w polityce. Żyć w wolnym kraju, gdzie każdy może się wybić, a nie wegetować i gnić w komunizmie. Rzuciło mi się w oczu, że na jego biurku stała w złoconych ramkach, gustownie oprawiona fotografia amerykańskiego prezydenta, Ronalda Reagana.
- To mój wujek, kochany wujek z Ameryki – wygłupiał się Tadek, całując fotografię.
Nazajutrz – już trzeźwi – po szybkim i lekkim śniadaniu – mieliśmy wracać do miasta, żeby w Sołtykach podleczyć kaca piwem albo winem.
– A wujka Reagana pamiętasz? – zaśmiał się Tadek. – Wcale nie byłem pijany, jak go całowałem w nocy. Wierzę w niego. To wielki polityk.
Minęło wiele lat. Po Okrągłym Stole, nagle w regionalnym dzienniku zobaczyłem fotografię Tadka. Okazało się, że był doradcą prezydenta miasta. Wreszcie dorwał się do polityki. Odwiedziłem go w Magistracie, w jego gabinecie. Miękkie fotele, palmy, dywany, sekretarki. Telefony na biurku. Prawa ręka prezydenta. Coś mi tam obiecywał, pieniądze na wydanie poetyckiego almanachu, jakiś zjazd pisarzy. Na biurku spostrzegłem, znaną mi kolorową fotografię Ronalda Reagana w złoconych ramkach. Ale nic nie powiedziałem na jej temat. Że przypomina mi nasze wspólne picie. Nie miałem śmiałości w tym otoczeniu.
Niestety, ta kadencja skończyła się w atmosferze skandalu, kiedy to wykryto, że prezydent ma kochankę, której chyba niezbyt legalnie podarował mieszkanie, jako gniazdko miłosne, z puli miejskiej. Wtedy Tadek znikł, w atmosferze skandalu, jaki rozdmuchiwała prasa. Podobno wyjechał do Stanów Zjednoczonych.
Spotkałem na ulicy jego żonę, a ona potwierdziła tę wiadomość. Wyjechał sam. Ale miała nadzieję, że ściągnie ją do siebie, wierzyła w to święcie. I pomyślałem sobie, że Tadek wszystko w swoim życiu rozgrzebał, pozaczynał, ale niczego nie dokończył. Żonę zostawił w zawieszeniu: ani wdowa, ani rozwiedziona, dom nie wykończony, kariera polityczna… jakaś ucięta, nie wydany tomik z wierszami, nie wystawiona sztuka…
Tymczasem prasa przedrukowywała pamiętnik Tadka, jaki opublikował w prasie polonijnej. Wyszydził i wyśmiał wszystkich. Obraził całe miasto. Podobno ja też tam występowałem, jako nieudacznik, nie pozbawiony talentu pijaczek. Przez Tadka przemawiało rozgoryczenie, bo z jego marzeń o karierze w Ameryce pozostało tylko pisanie szyderczych opowieści o bałaganie i korupcji w kraju, co podobało się emigrantom. Dawało im poczucie wyższości, choć sami klepali biedę.
Po kilku latach otrzymałem kartkę pocztową z Ameryki, z kolorowym wizerunkiem Reagana na jednej stronie, a pozdrowieniami od Tadka na drugiej. Przysłał mi też swoją fotografię. W wytartych dżinsach i kowbojskim kapeluszu. Z przykrością stwierdziłem, że kpiarski, przyjazny uśmiech znikł z jego oblicza. Pojawił się za to jakiś grymas bólu i rozczarowania oraz papieros w kąciku warg. Jak na starych fotografiach polskiego pisarza – który, przed wieloma laty, również wyjechał do Ameryki – Marka Hłaski.