To prawie niemożliwe! 10 aktorów na ciasnej prowincjonalnej scenie stworzyło w XXI wieku WVIII - wieczny rokokowy Wersal z rewolucją francuską w tle. A stało się to nie tylko dzięki bogatej, wykorzystującej najnowsze techniki, w tym wideofilmowanie, scenografii ale też niezwykłej ruchliwości grzejących. Doprawdy, ale nie wiem kiedy oni przebierali się w rokokowe, choć unowocześnione kostiumy, aby wcielać się w przeróżne postaci, czy to wypowiadające różne mądre kwestie, czy przybierające różne, jak z malarstwa epoki, pozy.
Dramat pióra Sebastiana Majewskiego w reżyserii Wojciecha Farugi jest rewizją dziejów królowej francuskiej, choć Austriaczki z pochodzenia, Marii Antoniny (1755-1793), która w czasie rewolucji rozpoczętej w 1789 roku stała się symbolem znienawidzonej monarchii. Rewolucja pożera nie tylko własne dzieci, ale również potrzebuje kozłów ofiarnych, aby spalić je na publicznym stosie. Za co tak nienawidzono królowej? Za jej niekonwencjonalność, w tym niewątpliwe wyuzdanie seksualne, łącznie ze skłonnościami lesbijskimi. Oskarżano ją o bezduszność, rozrzutność, okrucieństwo, a ona tego wcale nie dementowała, więc oskarżenia potęgowały się. Maria Antonina wyrastała bowiem ponad epokę i ponad skostniały dwór w Petit Trianion, bowiem tam uciekała z zimnego i śmierdzącego, bowiem bez kanalizacji, Wersalu. Tam też z nudów zabawiała się, a że gama ówczesnych rozrywek była dość skromna, to jedną z głównych stały się intrygi romansowe, w tym wyuzdany sex. Na bydgoskiej scenie to wszystko jest widoczne, choć w tonacji łagodnej, a nie tak na wprost, jak za dyrekcji Pawła Łysaka. Nawet narratorka, która od czasu do czasu zamienia się w pałacową rzeźbę, cały czas grająca toples (podczas owacyjnego finału musiała z chłodu nałożyć bluzeczkę), nie razi. Wzrusza natomiast przepięknie sfilmowana, a więc przy maksymalnym zbliżeniu, scena miłosnych karesów Marii Furmaniuk. Ileż w tym delikatności, czułości, wychylenia w niebiańską rozkosz, choć do stosunku, przynajmniej na scenie nie dochodzi. W ogóle wideofilmowanie w teatrze czyni go przestronniejszym, a nawet wykraczającym poza „pudełko sceniczne”, co nastąpiło gdy film zamiast zgilotynowania królowej, pokazał ją, gdy ona w dwóch osobach, bowiem dwie aktorki - młoda (Dorota Furmaniuk) i dojrzała (Małgorzata Trofimiuk) ją grały, zdejmują kostium i wychodzą na zimową ulicę Bydgoszczy. Maria Antonina wśród nas! Tak, bowiem dzięki temu spektaklowi postać ta urasta do symbolicznej i typowej zarazem. Czy gra niedomówień, kokieterii, ale też oskarżeń i sądów nie toczy się w dzisiejszym świecie? Czy my w niej w taki czy inny sposób nie uczestniczymy?
Szczególnym walorem spektaklu wyreżyserowanego przez specjalistę od rewizji historii (vide Królowa Margot. Wojna skończy się kiedyś) Wojciecha Farugę jest transformacyjna przestrzeń. Na scenie, która w scenografii Konrada Parola w pewnym momencie przedstawia przekrój pałacu w Petit Trianion ze schodami pnącymi się wysoko, a jakże, dzieje się równocześnie bardzo wiele. Scenografia jest wariacją na temat „upiornego domku dla lalek”. Zresztą czasem aktorzy przypominają manekiny, choćby wtedy, gdy ustawieni frontalnie do widowni przewracają się, a drugi manekin podnosi pierwszego. Symbolika ta zdaje się być ukazaniem istoty królewskiego pałacu ze swą niezmienną, bezduszną, pustą etykietą. Trudno więc dziwić się, że młodziutka, pełna marzeń i nadziei królowa, zaczyna szaleć.
„Upiorność Wersalu polegała na tym, że ludzie byli tam odcięci od świata, mieli dostęp do wszystkich rozrywek, ale tak naprawdę nie mieli żadnego realnego celu. Młoda królowa szybko zaczęła grać z prawidłami życia dworskiego, decydując m.in. o tym, że nie będzie odzywała się do faworyty Ludwika XVI Madame du Barry (Michalina Rodak). Szybko też zaczęła uciekać do Petit Trianion. Stworzyła sobie w nim rodzaj enklawy, przestrzeni autonomii. Ukrywała się tu przed wzrokiem dworu, zrzucała z siebie wielkie ozdobne suknie i zaczynała się przebierać za pasterkę. Z jednej strony było to bosko idiotyczne, z drugiej widać w tym potrzebę samostanowienia. To był świat, który powołała sama do życia, który rządził się swoimi prawami, pozostającymi w kontrze do Wersalu. Wybudowany z jej wyobrażeń o świecie, nie mógł wyglądać inaczej”.
Nie podoba się to zarówno dworowi, jak i przyzwyczajonemu do skostniałych form życia, ludowi. Maria Antonina staje się „ofiarą prasy, obraźliwych pamfletów, pornograficznych obrazków i to w stopniu, który nawet dziś trudno byłoby to sobie wyobrazić”, jak twierdzi rewidujący wyroki dziejów – wraz z S. Majewskim – reżyser W. Faruga.
„Mechanizm kozła ofiarnego przeważnie mało ma wspólnego ze sprawiedliwością. Przeciwnie. To potrzeba stworzenia konstruktu, który skupi na sobie całą nienawiść zbiorowości, potrzeba stworzenia obrazu kogoś, kto przekracza normy, by usprawiedliwić zbiorową agresję i okrucieństwo. Maria Antonina była dużo bardziej znienawidzona niż Ludwik XVI, rozpusta kobiety - królowej była dużo bardziej nośna społecznie niż indolencja mężczyzny - króla. A jej wina... Proces nie udowodnił jej żadnej winy poza pomówieniami, nie było realnych powodów dla egzekucji poza tym, że zbiorowość żądała krwi. To paradoks rewolucji francuskiej”. [Wojciech Faruga, Marta Leszczyńska, Od gilotyny do flakoniku perfum (wywiad) „Gazeta Wyborcza- Bydgoszcz”, 2018, nr 34, s. 8].
Paradoksem jest również to, że dzisiejszy konsumeryczny lud, będący przecież spadkobiercą rewolucyjnego ludu czci znienawidzoną Marię Antoninę w formie… pożądanego towaru.
W Wersalu sprzedawane są dziś bowiem perfumy, wzorowane na pachnidle królowej. Zapach odtworzono na podstawie odnalezionej przez historyków XVIII- wiecznej receptur (róże, irysy, pomarańcza, jaśmin, drzewo sandałowe, piżmo). Perfumy nazwano „Ślad Królowej”, stąd podarty kuł spektaklu. W sformułowaniu tym mieści się również rewizja wyroku historii.
Ze sceny padają znamienne słowa: „Nie stoisz przed sądem, stoisz przed historią”.
Rewizja historii polega również na tym, że ze spektaklu wyłania się postać tragicznej, mimo rozrywkowego usposobienia, kobiety. Maria Antonina, kontestując dwór, jest na swój sposób rewolucjonistką głoszącą swym postępowaniem, że monarchia już się przeżyła. Duch Czasów jak widać wieje kędy chce, a nie tylko na placu przed Bastylią.
Tragiczny wątek życia Marii Antoniny zaczął się rozwijać już przed narodzinami jej dzieci. Królowa była dobrą, kochającą matką, ale nie wiedziała nic o rządzeniu, podobnie jak jej mąż. Uwielbiała przyjęcia i ekstrawagancję. Przydomek Madame Deficit zyskała dzięki ciągłemu trwonieniu pieniędzy. Została nałogową hazardzistką. Tymczasem warunki życia zwykłych poddanych we Francji pogarszały się z każdym dniem. Panował głód i kraj przeżywał ostry kryzys finansowy, ale Maria Antonina i jej mąż, zamknięci w wystawnym Wersalu, byli ślepi i głusi na te problemy. Oboje nie nadawali się na tron.
Niezadowolenie rosło. Arystokracja dworska nie chciała żadnych zmian. Uwielbiała ekstrawaganckie życie, pełną przepychu modę i niekończące się przyjęcia. Maria Antonina nie przestawała szastać pieniędzmi. Szalenie lubiła piękne wyroby utalentowanych rzemieślników francuskich, nie mówiąc o modnych strojach i wytworach modystek. Rozrzutna moda i nieumiarkowane wydatki osiągnęły katastrofalne rozmiary i w końcu, w roku 1789, gniew ludu francuskiego doprowadził do wybuchu rewolucji.
Zespół aktorski nie dość, że zmęczył się niezwykłą dynamiką spektaklu, ale na dodatek stanął na wysokości zadania, które najogólniej rzecz biorąc brzmiało: przybliżyć historię Marii Antoniny na tle jej epoki oraz pobudzić do refleksji nad wyrokami historii.
Dodatkowym zadaniem było pobudzenie zmysłów. Oprócz urokliwych golizn mieliśmy do czynienie z rozpylaniem zapachów, w zamyśle oczywiście perfum „Ślad Królowej”.(Muszę przyznać, że jako nastoletni teatroman marzyłem o spektaklu, w którym nie tylko będzie kolorowo wirowało i miło grało, ale też pachniało.
Na wyróżnienie – oprócz podwójnej roli Marii Antoniny – zasługuje Małgorzata Witkowska w roli Hrabiny de Polignas, wchodząca jak odnotowali kronikarze, choć nie wiadomo czy to była prawda- w erotyce relacje z królową. Widywano je, jak chodziły pod rękę, jak całowały się po policzkach, rozmawiały godzinami trzymając się za ręce. W tamtych czasach chodzenie pod rękę należało do etykiety, tak samo jak miłosne zwroty nie miały żadnego zabarwienia seksualnego. Jeżeli spojrzymy na samotne dzieciństwo arcyksiężniczki, bliski związek emocjonalny z ukochaną siostrą Marią Karoliną, ogromną tęsknotę do matki (wyrażaną w każdym liście), mogło to spowodować potrzebę znalezienia kogoś bliskiego, jak dobra przyjaciółka. W każdym razie ta powiernica wprowadza do zawirowanego świata trochę racjonalności i stabilności. Jej spokojny, jak zawsze u M. Witkowskiej, ale nieco ochrypły głos i zdystansowane kwestie, nawet gdy dotyczą one tortur, wprowadzają do „upiornego domu lalek” trochę ładu. Poza tym ona jako jedyna broni królowej i po prostu ją „objaśnia”.
Bardzo trudną rolę, z którą sobie nieźle poradziła, grając w żółtej jak wątrobiana żółć sukni, miała Michalina Rodak. Jej Pani du Barry czyli metresa króla Ludwika XV, jest szalenie twarda i jak osa złośliwa. Nawet w swojej wiotkiej sylwetce.
Niezbyt wyraźny okazał się natomiast Damian Kwiatkowski, jako delfin a potem Ludwik XVI. Inna rzecz, że rola, trochę zinfantylizowanego młodzieńca, który męską słabość i kłopoty ze stulejką usiłuje przykryć zainteresowaniem kowalstwem, jest mało wyraźna. Chyba żeby przerysować ją w kierunku lekkiego kabotynizmu… Według Jana Kotta groteska może być dobrą formą na przedstawienie historycznych wydarzeń.
Sebastian Majewski, Maria Antonina. Ślad królowej
reżyseria Wojciech Faruga
Teatr Polski w Bydgoszczy
premiera 17 lutego 2018 roku