W czas późnozimowych oparów miło pospacerować po mglistych obszarach polityki. Miło zwłaszcza temu, który we mgle porusza się dość sprawnie.
Na początek krótkie (i bezczelne) wspomnienie. Już przed wyborami w 2015 roku, gdy sondaże wskazywały, że „tym razem może wygrać PiS” – odpowiadałam: WYGRA WYŁĄCZNIE DZIĘKI TAKIM JAK JA! Ponieważ od stuleci wiadomo, że Jedna jaskółka nie czyni wiosny, było jasne, że tym razem podobieństwo do Siebie muszę też dostrzegać w jakimś szerszym gremium.
Każda bez wyjątku partia ma tak zwany „żelazny elektorat”, który nazywam fanatykami. Dzięki nim istnieć może przez lata na scenie politycznej i jakieś tam sukcesy osiągać, ale nie aż takie, by z innymi ugrupowaniami zdecydowanie wygrać. Aby znacząco wygrać, potrzeba głosów tych, którzy wcześniej głosowali na inne partie (najlepiej jak Ja – metodą Od Sasa do Lasa) lub też nie głosowali wcale. Tych zmiennych nazywam ekscentrykami, a ich lotne i ulotne preferencje uważam za rozstrzygającą siłę politycznej areny!
Ze szczerym uznaniem przyjmuję dziś płynące z mediów informacje, że partia obecnie rządząca, choć osiąga właśnie poparcie tak wysokie, jakiego po 1989 roku nie uzyskała żadna siła polityczna – mimo to stara się „pozyskać i zagospodarować zupełnie nowy elektorat”. To świadczy o jej genialnym rozeznaniu społecznym. (Warto tu nadmienić, że np. nasza nowobogacka lewica właśnie dlatego zniknęła ze sceny, że zamiast zgodnie z oczekiwaniami wspierać „masy pracujące miast i wsi” – ogłuchła na „głos ludu”, serce swe ulokowawszy nie po lewej stronie, tylko w prawej tylnej kieszeni kapitalistów).
A teraz będą stwierdzenia zupełnie nie do przyjęcia i pojęcia dla fanatyków wszelkich opcji. Fanatyk każdej bez wyjątku partii uważa, że należy jej program popierać od A do Zet. Kto choćby z jednym punktem programu się nie zgadza, jest zdrajcą, świrem, odszczepieńcem, sługą diabła, oszołomem, kanalią, szumowiną itp. Niestety, betonowi wielbiciele partii tym więcej takich osób „zdemonizowanych” muszą znosić, im większe poparcie i władzę chce osiągać ich umiłowana partia. Oparłszy się wyłącznie na fanatykach, mogłaby sobie jedynie pogwizdać gdzieś w kuluarach na kanapie. Nawet w pierwszej fazie zwycięstwa widać już sporą liczbę wyborców niebetonowych lub nawet antybetonowych. Przykładowo: wyborcy mogą tłumnie i entuzjastycznie popierać program 500 Plus dla osób chcących mieć dzieci, ale już wielu z nich z przymusem rodzenia nie pogodzi się nigdy, choćby im cały aparat państwowy organa płciowe monitorował!
Dołączam też ciekawostkę z innej beczki. Otrzymałam anonimową ankietę (ale Ja anonimowa być nie lubię), w której padło pytanie: Czy w jakiś sposób uczestniczyłem w Marcu 1968? Podano różne chlubne formy uczestnictwa: udział w ulicznych protestach, roznoszenie ulotek, wykonywanie napisów na murach, organizowanie spotkań dyskusyjnych itp. Oczywiście odpowiedziałam, że nie uczestniczyłam, a przecież poprawny wyborca PiS-u powinien raczej walczyć z komuną, co jest mi jednak najzupełniej obojętne. Mimo zamieszkiwania w Gdańsku od urodzenia, konsekwentnie też podkreślam, że nigdy nie miałam nic wspólnego z „Solidarnością”, co mi nie przeszkodziło głosować na PiS, bo nie jestem dotknięta upośledzeniem polegającym na potrzebie miłości i akceptacji ze strony jakichkolwiek władz czy partii. Ugrupowania, na które głosuję, nie mają mnie kochać, głaskać i dopieszczać, tylko realizować program, który w jakiejś części popieram, skoro raczyłam na niego zagłosować. Tylko „w jakiejś części” dlatego, że gdybym naiwnie czekała na partię, z którą zgadzam się w stu procentach, nie mogłabym zagłosować NIGDY!
We wspomnianej ankiecie było też ciekawe pytanie, które podsuwałam różnym ludziom, by wybadać opinie: Czy reakcja Kościoła rzymskokatolickiego na wydarzenia antysemickie roku 1968 i lat następnych była właściwa? Wśród moich rozmówców odpowiedzi tak, nie i nie mam zdania rozkładały się mniej więcej po równo. Nikt jednak nie wybrał takiej odpowiedzi jak ja: – Nie było żadnej reakcji. Kościół nie narażał się władzy. By jednak fanatycy (tym razem religijni) nie widzieli w tym głosu krytycznego z mej strony (bo sądzą oni, niestety, innych według siebie, a dla nich narażanie się Kościoła władzom jest czymś chlubnym), tę wypowiedź uzupełniłam dopiskiem: – I słusznie czynił. Kościół jest do SŁUŻENIA wiernym, a nie do rządzenia. W prywatnych rozmowach całkiem spora grupa wyborców PiS tak uważa, choć nie wątpię, że jego „żelazny” elektorat z wściekłości by skorodował.
Na koniec jeszcze raz podkreślam, że nigdy i nigdzie nie istniała taka partia, którą mogłabym poprzeć w stu procentach. Nawet najbardziej obiecująca musi mieć w swej ideologii jakieś nieakceptowalne bzdety, a poza tym może się dodatkowo zdemoralizować wskutek upojenia władzą. Dopóki jednak przeważają plusy, na minusy przymyka się oko. Wybór to KALKULACJA i BILANS, a nie jakieś tam emocyjki. Po to są wybory co kilka lat, by można opcję zmienić, gdy w bilansie (zdaniem większości) zaczną przeważać straty. Wtedy partie przegrywające „pozostają z ręką w nocniku” (to znaczy wyłącznie ze swymi fanatykami), a nowe rozdanie kreują wyborcy mentalnie elastyczniejsi. Czyli zmienni bezcenni!