Opracowując archiwum epistolarne Macieja Konopackiego, chyba najważniejszego i najbardziej kompetentnego znawcy historii i tradycji tatarskiej w Polsce, ciągle napotykam na „perełki”. Dzięki tym listom (z których powstało już sześć opracowań książkowych) udało się rozwikłać i odkryć kilka ciekawostek z pogranicza historii. I tak dowiedzieliśmy się jak wyglądały ostatnie dni majora Sucharskiego, gdzie błądziły jego myśli.
Gdzie zmarł płk. dypl. Emir Hassan Chursz Bahedin (oficer kontraktowy Wojska Polskiego, oficer sztabu II Korpusu Polskiego podczas II wojny światowej. Autor książki „Obrona twierdzy Achulgo przez Imama Szamila”). Jaką postawę zachował Olgierd Kryczyński (polski prawnik pochodzenia tatarskiego, w 1919−1920 wiceminister sprawiedliwości Azerbejdżanu. Po powrocie do Polski pełnił funkcję prokuratora Sądu Okręgowego w Wilnie, od 1932 roku prokuratora Sądu Najwyższego, współtworzył życie kulturalne i społeczne polskich Tatarów w okresie II RP) podczas osadzenia w więzieniu w Gorkim w 1941 r. Kto był inicjatorem stworzenia repliki buńczuka tatarskiego, który oglądać można w Instytucie Piłsudskiego w Londynie. Jak w Polsce rodziła się dziedzina nauki zwana „kitabistyką” (badania nad rękopiśmiennictwem tatarskim). Dlaczego Kazimiera Iłłakowiczówna miała przydomek „Iłła”.
Problem z tym archiwum polega na tym, że było ono wyjątkowo nieuporządkowane, to kartony przemieszanych listów, artykułów z gazet, odbitek ksero, różnych pism urzędowych. To jakby ktoś wziął tysiące kartek rozrzucił na wietrze, a później zbierał je upychając w różnych miejscach, począwszy od półek w szafach, a nawet tam, gdzie normalnie przechowujemy pościel, rzeczy do ubrania, zapychając każdy skrawek mieszkania. Problem rodzi problem następny, który powoduje, że często po wyborze listów do druku i po ich edycji, odnajdują się następne, które powinny, w wydanym już opracowaniu, także się ukazać. I tak w wydanym w 2014 r. opracowaniu „Literaci do Macieja”, w rozdziale poświęconym Witoldowi Dąbrowskiemu (współtwórcy STS-u, sygnatariuszowi Memoriału 101, pierwszej wielkiej miłości Agnieszki Osieckiej) zabrakło dwóch ważnych listów tego poety. Błąd ten naprawiony został we wstępie następnego opracowania zatytułowanego „Profesorowie do Macieja”. Tymczasem przy dalszych pracach nad archiwum udało się natrafić na następne ciekawostki „epistolarno – literackie”, które właśnie teraz na łamach „Akantu” w części odkryjemy zanim, być może, ukażą się w następnym opracowaniu książkowym.
Ponad rok temu, 10.12.2016 roku, zmarł Robert Stiller (w styczniu 2018 r miałby 90 lat). Był pisarzem, poetą, eseistą, językoznawcą i literaturoznawcą pochodzenia żydowskiego. Był też wybitnym tłumaczem, przełożył m.in. „Mechaniczną pomarańczę” Burgessa, „Alicję w Krainie Czarów” Lewisa Carrolla i „Lolitę” Nabokova. Tłumaczył Brechta, Tolkiena, Fleminga, księgi mitologiczne jak: „Beowulf”, czy też „Gilgamesz”. W 2005 roku kandydował do Sejmu z ramienia Platformy Janusza Korwin-Mikkego.
Podobno znał ponad 30 języków, w tym: angielski, niemiecki, francuski, rosyjski, czeski, malajski, górnołużycki, dolnołużycki, ukraiński, białoruski, łacinę, niderlandzki, islandzki, szwedzki, hiszpański, jidysz, hebrajski, grekę, sanskryt i parę języków polinezyjskich.
Urodzony 5 stycznia 1928 roku w rodzinie polskich Żydów (dzieciństwo spędził na Białorusi, okupację w Warszawie, był członkiem AK) był Stiller prawdziwym człowiekiem renesansu. Studiował slawistykę, indologię i nordystykę, pisał prozę, poezję i eseistykę, propagował w naszym kraju egzotyczne kultury, szczególnie malajską.
Jak podają źródła, w 1947 roku odszedł od katolicyzmu, w którym był wychowany. Był współzałożycielem żydowskiej gminy reformowanej i propagatorem odrodzenia judaizmu reformowanego w Polsce.
Z listu do Macieja Konopackiego datowanego na 21 kwietnia 1983 roku dowiadujemy się, że Stiller w swych duchowych poszukiwaniach miał epizod związany z Islamem (przyznawał, iż w jakiejś części ma pochodzenie tatarskie) i możemy określić okres, w którym następuje jego powrót do religii przodków (judaizmu):
Szanowny i Drogi Panie.
Miło mi dostać od Pana znak życia. Cieszę się, że coś dzieje się w polskim tatarstwie, choć sam już definitywnie odszedłem – przynajmniej – od islamu.
W sensie osobistym, bo zainteresowanie oczywiście trwa nadal; a sympatia też, jeśli nie do wszystkich wariantów islamu, to przynajmniej do kilku: do malajskiego, tatarskiego, środkowoazjatyckiego. Tylko nie do Arabów.
W międzyczasie miałem zresztą kilka poważnych kłopotów na gruncie politycznym, cztery lata zakazu paszportowego itd.
Nie widzieliśmy się jednak długo i niejedno w tym czasie zdarzyło się i przeszło. W końcu byłem na Malajach na zaproszenie rządu malajskiego i moja miłość do tego kraju i narodu potwierdziła się i wzrosła w bezpośrednim kontakcie. Ostatnio zaś spędziłem rok w USA, skąd przyjechałem na parę miesięcy przed stanem wojennym.
Pewnie to Pana nieco zaskoczy, ale dokonałem też w międzyczasie wyboru religijnego, i to już niewątpliwie na zawsze. Wróciłem mianowicie do żydostwa; gdyż i takie korzenie marańskie (średniowieczne: portugalski lub hiszpański Żyd, który przyjął chrzest, aby uniknąć prześladowań religijnych, w ukryciu praktykujący judaizm – przyp. R.B.) mam w swoim mieszanym pochodzeniu, obok tatarskich i różnych innych. Już od dość dawna zdeklarowałem się publicznie jako praktykujący Żyd, jestem ściśle powiązany z polską społecznością żydowską i aktywny w odnowie polskiego żydostwa i jego kultury. […]
Pamiętam jak w siermiężnym okresie lat osiemdziesiątych XX w. wystawało się w kolejkach po niektóre książki, które jeszcze przed sprzedażą stawały się bestselerami. Do takich pozycji zaliczyć można było wówczas książkę „Bajarka opowiada”, gdzie starali się o nią młodzi rodzicie dla swych dzieci i dziadkowie dla wnuków. Wydobyłem ją gdzieś spod lady dla mojej córki, a teraz tego zbioru baśni z całego świata słuchać musi i mój wnuk Borys. Książka czytana do dziś, okraszona świetnymi ilustracjami Marii Orłowskiej – Gabryś, opracowana została przez Marię Niklewiczową. Mój egzemplarz ukazał się w roku 1985, wydany przez wydawnictwo „Pomorze” z Bydgoszczy, z inicjatywy Społecznego Komitetu utworzonego przy Redakcji „Dziennika Wieczornego”, bydgoskiej księgarni „Współczesna”, Klubie Miłośników Książki, działającym przy „Współczesnej”. Książka dedykowana jest społeczeństwu Bydgoszczy, „które świadczyło na rzecz jej wydania”.
Maria Niklewiczowa urodziła się 7 marca 1892 w Warszawie. Była poetką, autorką utworów dla dzieci i młodzieży oraz podręczników w języku angielskim.
Studiowała na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego, ukończyła Seminarium Nauczycielskie we Fryburgu w Szwajcarii. W 1922 roku wydała swój pierwszy tom poezji „Taniec poezji”. Od 1945 roku przebywała w Krakowie, gdzie zmarła 2 lipca 1985 roku.
Konopacki korespondował z poetką od końca lat 70. XX wieku. Nie uniknęli w tej korespondencji tematyki tatarskiej, bo i przyczynkiem do wymiany listów i późniejszej znajomości był artykuł poetki poświęcony Tatarom krymskim. Smaczkiem pierwszego listu do Konopackiego było to, że w nim właśnie poetka napisała coś, czego napisać nie mogła w swoim artykule ze względu na wszechwładną cenzurę. I tak w liście datowanym na dzień 21.08.1979 roku, Maria Niklewiczowa napisała:
Szanowny Panie,
wielką przyjemność sprawił mi oddźwięk, z jakim wśród czytelników znalazł się mój artykuł o Tatarach krymskich, a najmilszy był mi list Pana, potomka tych, o których pisałam i zdało mi się, że znów odwiedzam Krym. Odpowiedź zacznę więc od załączenia piosenki tatarskiej, którą zapisałam tak, jak zachowała ją moja pamięć. Same wyrazy są prawdziwe, wraz z ich tamtejszą wymową, ale nie ręczę, czy czegoś nie poprzestawiałam, bo nie umiem po tatarsku. Melodia też jest taka, na jakiej ją śpiewano. Nie jest to jednak chajtarma, chajtarmy to były melodie raczej taneczne, szybsze, o specjalnym układzie, niekoniecznie ze słowami, o ile wiem. Pamiętam dobrze dwie takie melodie. Na Krymie udało mi się kupić cały zbiorek piosenek z melodii tatarskich, ale przepadł mi w powstaniu warszawskim.
Pyta Pan o tamtejsze tkaniny. Otóż miałam kilkanaście „czadr”, a widziałam ich znacznie więcej. Były haftowane na specjalnym płótnie. Jeden rodzaj krzyżykami czarnymi i czerwonymi. Inne były na tkaninach różnej barwy, haftowane różnobarwnymi nićmi o barwach roślinnych, ślicznie ze sobą harmonizujących i o rozmaitych ściegach. Kształt był jakby niewielkich, nieco podłużnych serwet, w których zahaftowano oba końce bardzo szerokimi szlakami. Nieraz ten sam motyw powtarzał się np. jako obramowanie całości, albo w czterech rogach, ale za każdym razem w odmiennym zestawie kolorów, zawsze pięknie skomponowanych.
Prócz czadr były białe szale własnoręcznie tkane, na pół przezroczyste, z gęstszymi, poprzecznymi pasami, czasem białymi, czasem o jakiejś jasnej barwie. I były – ale już nie do kupienia – przepiękne, stare jedwabne makaty złotolite. […]
Skoro już piszę taki obszerny list jak do żadnego z innych czytelników, bo wyczuwam, że te sprawy specjalnie Panu leżą na sercu, to jeszcze dopełnię mój artykuł paru dodatkami, które nie nadawałyby się do druku. Wspominam, na przykład, o rozmowie z właścicielem kiosku z owocami. Otóż po stwierdzeniu, że wojny polsko – tatarskie były według niego „walkami rycerskimi”, wyciągnął rękę wskazując palcem rosyjskich przechodniów na ulicy Jałty i o nich powiedział zacytowane przeze mnie słowa: ” - A ci bili czołem w piach przed nami i przed wami”, co brzmiało jeszcze dosadniej niż zacytowałam w artykule. Inna informacja, ważniejsza: mieliśmy znajomych Polaków, mieszkających stale w Symferopolu, którzy przyjechali stamtąd do Polski dopiero w 1924 roku. Otóż opowiadali nam tragiczne historie o losie Tatarów krymskich od chwili, gdy zadecydowano się wysiedlić ich na Kamę. Głodowali do tego stopnia, że wielu wolało utopić się w morzu. Wywiezieni bez ciepłej odzieży na Syberię, ginęli z zimna i głodu. Bachczysaraj był z rozkazu Stalina skazany na zagładę, lecz dwaj uczeni rosyjscy jakoś tak na miejscu pokierowali sprawą, że przynajmniej część pięknych zabytków ocalała. Teraz, jak mi doniósł jeden z czytelników, istnieje mały skansen tatarski pod Jałtą, ale bez mieszkańców. Ja zaś miałam w ręku kilkanaście lat temu podręcznik radziecki dla szkół podstawowych, w którym była mowa o tym, że na Krymie istniały niegdyś kolonie greckie, potem genuańskie, ale ani jednym słowem nie wspomniano o tym, że potem mieszkali tam i panowali Tatarzy. [...]
Skoro wspomina Pan o Karaimach, dodam, że mieszkali oni głównie na zachodnim wybrzeżu Krymu, w Eupatorii mieli okazałą kenesę, czyli świątynię. Byli to zamożni kupcy, niezmiernie solidni i uczciwi. Gdy kiedyś fotografowałam pięknie rzeźbione nagrobki na cmentarzu przy kenesie, tamtejszy duchowny zaprosił mnie na swą plebanię, gdzie mieszkał z matką. Objaśnił mnie, czym ich wiara różni ich od Żydów (których zresztą Karaimi nie lubią). Otóż Karaimi uznają wyłącznie Torę, natomiast nie uznają późniejszych do niej dodatków, zwanych Talmudem. Pewno Pan słyszał o wielkiej, pięknej kenesie, którą Karaimi polscy posiadali we Lwowie.
A teraz na zakończenie wzmianka pro domo sua:
Ojcem moim był Stanisław Wydżga z nader starej rodziny, w której utrzymała się tradycja, że któryś z przodków miał żonę Birbaszównę. O Birbaszach wspomina Mickiewicz w „Panu Tadeuszu”. Kto wie zatem, może jesteśmy w jakiś sposób z Panem spokrewnieni? […]
W listach pisanych przez panią Marię odnajduję odniesienia do Kazimiery Iłłakowiczówny. Fragment listu z dnia 13.08.1983 roku:
Szanowny Panie Macieju,
[…] A czy Pan wie, że znana poetka, Kazimiera Iłłakowiczówna (zmarła 16.02. b.r.), też była po matce tatarskiego pochodzenia? „Po matce”, bo była nielegalnego pochodzenia (ojcem był Klemens Zan), o czym nie wszyscy wiedzą, a nazwiskiem jej matki było Iłłakowicz. Była jeszcze trochę starsza ode mnie, przyjaźniłyśmy się przeszło 70 lat, kończę pisać wspomnienia (b. długie) o niej jako człowieku, bo jako o poetce bardzo wiele po jej śmierci drukowano. Przedwojenne jej listy mi zaginęły, ale zachowałam przeszło 150 listów powojennych, które zapewne przekażę dla muzeum jej imienia, które powstaje w Poznaniu, gdzie zmarła. Pochodziła ze wschodniej naszej wówczas północy. Iluż to naszych wielkich artystów ta wschodnia Polska, od północy do południa wydała! […]
Maciej Konopacki korespondował i z Iłłkowiczówną, a korespondencja ta trwała już od kilku lat zanim zaczął pisywać do Marii Niklewiczowej. W 1976 roku pani Kazimiera napisała do niego:
Pana list napełnił mnie głębokim zawstydzeniem […]. To całe moje pochodzenie od Tatarów jest wymysłem moich bardzo młodych lat, kiedy koniecznie chciałam się odróżniać czymś osobliwym. Cierpiałam nad pospolitością swego imienia, a pociągało mnie nazwisko, które moim zdaniem miało jakiś podźwięk muzułmański. W którejś nowelce Sienkiewicza istnieje księżniczka Iłła. Przyswoiłam sobie to imię, zachowałam je w czasach uniwersyteckich i dość ogólnie zaczęto nazywać mnie Iłłą również w literaturze. Uważałam się za Iłłę Kazimierę, co teraz u końca mych lat wydaje mi się nadzwyczaj bzdurne.
Powiadomił o tym panią Marię, która w dniu 24.08.1983 roku napisała w liście:
Szanowny, Drogi Panie Macieju,
bardzo serdecznie dziękuję za list! […] Zaskoczył mnie urywek o Ille. Ja dane o jej pochodzeniu słyszałam we Fryburgu szwajcarskim, gdzie studiowałam, a Iłła od czasu do czasu przyjeżdżała odwiedzać swoją przybraną matkę, przezacną, miłą panią Buyno z domu Plater – Zyberk. Otóż tam w polskiej kolonii powszechnie mówiono o pochodzeniu Iłły, i że jej matka miała nazwisko Iłłakowicz. Ojcem był Zan, ale nic nie słyszałam, że miał być tajemniczo zamordowany w pociągu, dopiero przeczytałam teraz w którymś czasopiśmie. Ale gdzie indziej przeczytałam jakoby Iłła miała powiedzieć, że jej siostra, Barbara Zan, wybrała takie przezwisko…a przecież to było nazwisko jej ojca. […]
W liście datowanym na dzień 26.06.1984 roku pani Maria pisze o swym cierpieniu i chorobie, która przykuła ją do łóżka. Odnosząc się do wiary, pisze o ofierze z własnego bólu, który można złożyć na jakiś dobry cel, na czyjąś ulgę i pomoc. Pisze w nim także:
Mnie trudno systematycznie pracować, ale wykańczam z trudem przy pomocy maszynistki 2 tomy wspomnień i opowiadań, których druku nie doczekam, bo to teraz trwa kilka lat. Kończę łącząc bardzo serdeczne pozdrowienia – pamiętam o Panu w modlitwach. Powolutku przepiszę jeszcze parę wierszy, może to sprawi Panu trochę przyjemności.
I rzeczywiście list zawiera 7 wierszy napisanych własnoręcznie przez panią Marię, co czyni list jeszcze bardziej cennym. Przyznaję, że nie sprawdziłem, czy zostały one opublikowane. W roku 1986, w opracowaniu Adama Niklewicza, wydano w USA niewielki tomik wierszy p. Marii („Wiersze” – 10 stron), a w roku 1991 Nauczycielski Klub Literacki w Zamościu w ramach serii „Arkusze Poetyckie Nauczycielskiego Klubu Literackiego w Zamościu” wydał 24 stronicowy tomik poezji Niklewiczowej „Deszcz słów”. Obu tomików nie czytałem, pozwolę sobie jednak na koniec przytoczyć krótki wiersz napisany przez Marię Niklewiczową w liście do Konopackiego, który szczególnie mnie ujął:
Czemu siwiejemy srebrzyście
nie szkarłatnie, złoto, płomieniście
jak drzewa?
Czemu nie tak jak liście
gdy lato powoli omdlewa
zasłuchane w trzepocie turkawek
w wysokich wichrowych pieśniach
zapatrzone w sady i rżyska
nim zakończy tu swoją sprawę?
Czemu siwiejąc stajemy się starzy?
Czemu tyle jest twarzy
jak spopielałe ogniska?