To tu się stoi, na tym właśnie do kości oskrobanym tle, tej jakby rzeki czy niezgrabnej planety, nie wiem. Kolejka do czeluści, rzeka rzeczy i aminokwasów, krwawa rura z kosmosami. U góry, alfabetem do macania, lista nieobecności: lista Ludmił i Albertów, co ustawieni w pary trzymają się za ręce i za co tam jeszcze trzymać się da, skoro się nie nabyło kawałka kształtu ni paradygmatu.
Zuchwałe usta ważą się na upadek, pomału liżą, obejmują dookoła, ślinią słowa białą flagą śliny, wtedy słowa lgną. Rzeka albo ulica z odnóżami, z wypustkami i zakamarkami, oczy, wszędzie oczy, co z tego że niebieskie, że z rzęsami, coś co pełznie i odwraca kartę, kto ich tu przyprowadził, rzeka zwierząt co płynie, orkiestra co na mjutniach gra, zagłada śmietankowo-truskawkowa z rodzynkami.