Marysi
Potwierdziliśmy - nasz dom trwa lat dwadzieścia
i pięć. Wobec ludzi, wobec Boga. Kłamaliśmy.
Nasz dom nie jest oblężony przez forpoczty czasu,
aby nadżerać tkankę otwartej przestrzeni
granicą niemożności.
Języki przemijania nie wślizgują się w iluzoryczne ściany
pleśnią rozkładu w woni świerkowych bali,
słomianych powróseł i wapiennej zaprawy.
Nasz dom nawet nie bywa miejscem,
którego bronią zasieki prawa, osobności i urazy.
Nasz dom bywa doświadczeniem wydziedziczenia
z jałowej pułapki samotności. Rośnie
i owocuje poznaniem niepoznawalnego.
Jest domem najbardziej zadomowionym.
Fantomy przemijania i wieczności trwają
w radosnej zażyłości i w spięciach zwykłej kłótni.
Nasz dom ma smak niewypowiedzianej delikatności –
jak okrzyk podziwu, który gaśnie
na wargach obrzękłych od zaufania.
W naszym domu, na grządkach parapetów
nawet zimą rosną słodkie pokrzywy
i gorzkie pomidory, i tli się cukier -
swąd dobrych wspomnień i fałszu dywagacji.
Hipoteka naszego domu wisi na końcu latawca,
którym bawi się obłąkany kosmolog.
Bagaż lat historii naszego życia
nie uziemia, staje się statecznikiem
spowolnionego lotu.
Bóg zapewne nas nie potępi,
bo czasem miłość do drugiego człowieka
dominuje
metafizykę wzlotu