W jednym ze swoich wywiadów opublikowanym na warszawskim portalu Związku Literatów Polskich 11 marca 2016 w rozmowie z Wiesławem Łuką Kazimierz Burnat powiedział, że gromadzi się w nim
„lawa, która pewnego dnia wybuchnie.
(bowiem)
Totalne zbiurokratyzowanie dostępu do środków na kulturę, zwłaszcza na literaturę, brak zachęt dla potencjalnych mecenasów, prowadzi do zawrotu głowy” .
Temat ten jest jednak zbyt obszerny, aby w niego tu i teraz wniknąć, lecz zaintrygował mnie sam fakt owej deklaracji złożony przez twórcę, było nie było, spokojnego, zdystansowanego i raczej dobrze zorganizowanego. Zaintrygował mnie o tyleż mocniej, gdyż Kazimierza uważam za przyjaciela i wydawałoby się, że znam jego wyjątkowe opanowanie i właściwy stoicyzm. Być może stan naszej kultury nabrzmiał już do tego stopnia, że lawa podgrzewa się nawet w tak łagodnych jednostkach.
Deklaracja ta zdecydowanie kontrastuje z najnowszym tomem Kazimierza Burnata zatytułowanym „Sycenie nieznanym”. Wiersze Burnata są bowiem bardzo precyzyjne. Są ściśle dopracowane i wyszlifowane w godzeniu się z wiecznością, w jej, pełnej namiętności akceptacji oraz nasyconej świadomości wszelkich jej odcieni. Bo czymże jest Burnatowska wieczność, jak nie krainą obłaskawionej tajemnicy, do której wszyscy przecież zmierzamy bardziej lub mniej boleśnie, bardziej bądź mniej samotnie i wreszcie bardziej albo mniej zdecydowanie. Wszelkie licytacje są tu nie na miejscu. Wszelkie oszukiwanie (owego zdeterminowanego) przeznaczenia nic tu nie pomoże, ani też żadne zaklęcia nie cofną przecież biegu czasu. A jednak można uzyskać od niego wyzwolenie. Można dostać jedyną w swoim rodzaju „polisę na wolność”. Zbawić się w zasadzie poprzez wysublimowaną intelektualną grę w rewirach poezji.
Kazimierz Burnat proponuje właśnie taką grę. Swoistą intelektualną prowokację słowną w rozgrywaniu rzeczywistości. Rzeczywistości nie będącej rozdrapywaniem ran, nie będącej namiastką bytu, nie służącej opuszczaniu rąk. To raczej rzeczywistość walki o duszę, o człowieka, o specyficznie pojętą wolność. To rzeczywistość „Sycenia (się) nieznanym” na przekór jego tajemnicy.
Autor wcale nie jest tu poetą egzystencjalnym. To raczej egzystencja wkrada mu się w pole działań i toczonych bitew, wkrada mu się w jego asertywność, przeszkadza i zawadza, uwiera, bywa, że ogranicza i do aktywności pobudza do – będąc jedyną receptą na czerń i otchłań śmierci. Bo śmierci w tej poezji nie ma. Jest tylko jej świadomość, jej cień, lecz kiedy żyjemy, kiedy szukamy miłości i szukamy życia tak najpełniej jak potrafimy śmierci możemy tylko zaśmiać się w twarz. Ale jest jeszcze jeden warunek. Tym warunkiem jest szacunek. Szacunek dla potomnych. Dla tych bohaterów, których wciąż spotykamy, bo wcale się z nimi nie rozstawaliśmy. Bo oni wciąż w nas żyją, w nas oddychają i w nas swoimi słowami tkwią, tymi najważniejszymi słowami, które odczytujemy wciąż od nowa … dla ich i naszej korzyści.
Nie jest Burnat wcale, aż tak jednoznaczny jakby mogło to zabrzmieć, jakby to się mogło wydawać. Jego wiersze są jakby zaczynem do dyskusji, jakby zagadką zadaną słowem, jakby propozycją wejścia we własny byt bardziej świadomie i pełnie, bardziej otwarcie i odkrywczo , aż wreszcie bardziej zdecydowanie. Byt nie stanowi tu rozdrapywania egzystencji, lecz „sycenie się” – przeszłością, przyszłością i pamięcią oraz – no właśnie – sensownym i twórczym wyciąganiem z nich mądrych wniosków, albo wręcz stawianiem kolejnych roztropnych kroków wszelakich poszukiwań takich wniosków ku jakimś kolejnym zwycięstwom, ku nowym prawdom, ku realnemu życiu. Cóż bowiem mamy prócz życia? Ależ tak, mamy ową tajemnicę tajemnic, z którą warto by pod rękę wejść w każdy paradoks. I w końcu – mamy poezję. Na drogę której wkroczył i Kazimierz Burnat i zaszedł dosyć daleko.
W jednym z wierszy oświadcza też Burnat brutalnie:
miało nie być łatwo / i nie jest
To wiersz „Niepojętość”, ale nie tylko w nim autor nie patyczkuje się z nami ani na moment, odziera pewne prawdy z naszych złudzeń, a nawet zgłasza pretensje do Pana Boga za „ujawnienie kodów dostępu / jedynie do przedsionka raju.” Ja nie wiem czy to przedsionek raju. Nie wiem czy Pan Bóg w ogóle cokolwiek ujawnia. Raczej wszystko zakrywa, a jedynym co odkrywa, to jest sens i siła miłości. Oraz miłosierdzia, które być może jest nawet czymś więcej niż miłość. W każdym razie Kazimierz Burnat syci polemiką – czasem nawet z samym sobą, aby nam coś ważnego powiedzieć. To ważne, to najważniejsze, a zarazem najprostsze, jest zawsze ukryte, zawsze niewidoczne, często dyskretnie pomijane, ale jest to właściwy i pełny sens naszych dróg, moc naszych uczuć i potęga naszych działań. Dusza powoduje naszą osobność. Nasz indywidualizm. Nasze wyjątkowe właściwości. W głębi niej, jeżeli jesteśmy sobą, jeśli nie oszukujemy się sami, jeżeli chcemy być z prawdy, zawsze odnajdziemy realny sens i prawdziwe pocieszenie, albo nawet otuchę na teraźniejszość. I każde działanie od tej chwili okaże się o wiele prostsze. Sądzę, że w tych rozważaniach, czy tak rozumianych „burnatowych rekolekcjach”, możemy doszukiwać się aspektów autobiograficznych Autora, o których już kiedyś pisałem, a które większość z was zna – spadochrony, czerwone berety, męskość, walka, działanie, witalność. I to wszystko – jak wszystko – też ma swój kres. „Sycenie nieznanym” jest jawną próbą pogodzenia się ze sobą, ale i postawienia nam wielu ważkich pytań. Te pytania są czasem zakamuflowane, czasem otwarte, ale są stawiane właśnie nam. Bez kompromisu i bez warstw ochronnych. Te pytania – prędzej albo później – przyjdą do nas same, tyle że niekoniecznie w tak wytrawnej formie, w jakiej postawił je Burnat w „Syceniu nieznanym”.
Warto więc „posycić się” i nasycić się owym znanym nieznanym wraz z Kazimierzem Burnatem na „skomplikowanych bezdrożach” intymności. Te bezdroża są o tyle nieskomplikowane, że tak naprawdę przeróżne. Odnoszę wrażenie, (znów nawiązując do wywiadu, o którym wspomniałem na wstępie), że Kazimierz syci się samy pojęciem, sensem i znaczeniem bezdroża – jego doznawaniem doświadczaniem i poznawaniem. To jakby lekcja bezdrożem, terapia bezdrożem, albo sama radość z drogi na bezdroża, która przemienia się w bezdroży aktywność. Nie ma jednostajności horyzontu, nie ma beznamiętnego końca, nie ma nawet śmierci. Jedyne co jest, to słowo. I tego warto się trzymać.
Odnajdziemy tu jednoznaczne poetyckie credo.
Dobrze być częścią czegoś
bez nadmiaru
wyjść poza swój byt
wierszami śmierć zniewolić
zgłosić krótkotrwały akces
do wieczności
długotrwały do życia
uzyskać polisę
na wolność
Wyznania autora są precyzyjne i jednoznaczne. To wręcz deklaracja. Ocena aspektu wolności. I chociaż może się tu nieco rozmijamy w wierze w definiowalność wolności, może przemawia do mnie, bardziej niż ujęcie Heglowskie, wolność doby antyku w ujęciu Platona i Arystotelesa uzupełniona o doświadczenia chrześcijaństwa. Wolność jest tutaj istnieniem dobra, w którym dusza w celu własnego doskonalenia chce w sposób konieczny uczestniczyć, podczas gdy u Arystotelesa potrzebny jest do tego akt woli i szczególna zdolność podejmowania decyzji. Wolność jest zakorzenioną w rozumie i woli możliwością działania lub niedziałania, czynienia tego lub czegoś innego, a więc podejmowania przez siebie dobrowolnych działań. Bóg szanuje wolność człowieka. Rzec można, iż Bóg płaci za ten wielki dar, jakim obdarzył tę istotę, którą stworzył na swój obraz i podobieństwo. Pozostaje więc wobec tego daru konsekwentny. Dopiero pojmując w ten sposób ludzką wolność, można zrozumieć sens istnienia piekła. Bóg pragnie, aby wszyscy zostali zbawieni, ale nikogo nie może do niczego zmusić, gdyż szanuje ludzką wolność i możliwość odrzucenia Go. Takie ujęcie bardziej mnie przekonuje niż Heglowski zaczyn do marksizmu i współczesności. No, ale o to możemy się już spierać. Moja wolność nie jest uświadomioną koniecznością. Ale ja nie widzę w wierszu „Kredo” tego aspektu. (aspektu heglowskiego). Wyjście poza swój byt dokonuje się jakby samoistnie. Dobrze ujmuje i dopełnia to wiersz „Zawierzenie”, choć znowu, jest on jakby tylko … pewną propozycją.
Jesteś moją otuchą
usiądę po twojej lewicy
to skromne miejsce
człowiek umiera
ufność zostaje
jest nieśmiertelna
co tam śmierć
dla biedaka skarbem
dla bogacza
obdarciem ze złudzeń
kłębek nerwów
kłębek nadziei
Bo jest w nas właśnie ta ogromna różnorodność. Z niej się składamy. Z bogacza i biedaka w jednym. Nic nie jest jednoznaczne, a człowiek wybiera – i jego bodaj największym sensem jest właśnie owa możliwość wyboru. Nie każdy potrafi to pojąć. Nie każdy chce się z tym godzić. Tego nie da się wyuczyć. To kwestia daru. Łaski. Oswojenia. Zawsze jednak można o nią prosić. Jeśli się, rzecz jasna, nie zaprzecza choćby możliwości istnienia adresata. Tajemnica ludzkiej intymności jest dla Burnata wypadkową wielu myśli, idei, uwarunkowań. Nie zamyka żadnych drzwi. Raczej szuka znaczeń, wyzwań, recept na otuchę i to nie tylko dla siebie, lecz i dla nas. Polisa na wolność jest ofertą powszechną. A „barwnie odlecieć” można jedynie wtedy, kiedy żyje dusza – bez niej jest to zaiste – niewykonalne. Zatem mamy w burnatowych wątpliwościach pewne ponadludzkie diagnozy. Diagnozę na życie i diagnozę na śmierć. Ona toczy się przestrzeni pomiędzy myślą a wolą, pomiędzy dotykalnym i niedotykalnym, pomiędzy tobą i mną. W świadomości bycia: bywamy odróżniającą się, indywidualną kroplą, będącą jednak tylko częścią oceanu. W świadomości wielkiej wagi - zarówno tego oceanu jak i znaczenia samej kropli.
W takie oto rejony wiodą nas Burnatowe rozważania. Powiedzmy otwarcie. Kazimierz Burnat stworzył i wydał kolejny dobry tom poezji. Warto po niego sięgnąć i skonfrontować się z tajemniczym nieznanym, nasycić się nim, aby uzyskać tę odważnie ogłoszoną polisę na wolność. Zabezpieczy nas ona, być może, przed popadaniem w tani sentymentalizm, jakże częsty w naszych czasach. Zabezpieczy nas ona przed bezmyślnym prawem do samowoli, ale nigdy nie będzie ponad wszystkim z czego się składamy. Nigdy nie będzie choćby ponad prawem uczucia czy odwagi. Polisa na wolność nie jest wieczna.
Kazimierz Burnat, Sycenie nieznanym, Wydawnictwo Eurosystem, Wrocław 2016, ss. 80.