Strona 1 z 2
Nad nami po horyzont stał dzwon szarego nieba.Wissa meandrowała ku Biebrzy.
Przez mokre łąki, ku ujściu
szliśmy niosąc lornetki, kamery fotograficzne –
w bezbarwnych czapkach jesieni,
w lekkich szalikach mgiełki.
Przy ujściu Wissy, w bagnach korzeniły się krzewy –
nadzy strażnicy wody.
Gdyśmy wracali, słońce wyjrzało przez chmury
i ołowiana rzeczka na moment rozbłysła.
Potem znów poszarzały jej szerokie zakola,
trzciny, turzyce, młaki, trawy po horyzont.
Nad jedynym drzewem, ponad małym wzgórzem krążyły dwa jastrzębie –
widoczne przez lornetkę, chowały się w dali przed mym gołym okiem.
Była wśród nas dziewczyna jeszcze w wiośnie życia,
prosta, o oczach sarny.
Rozmawiałem z nią o ptakach.