Na pożegnanie trzeba wybierać miejsca szczególnie piękne,
o urokliwie jasnych sekwencjach wspomnień.
Jest to dla mnie trawiaste pole namiotów
w Krościenku nad przełomem kapryśnego Dunajca.
Przyjechałem tu, aby pożegnać się ze światem,
z krainą barw, endemicznych roślin
i zakonnych ostępów kontemplacji.
To domena św. Kingi, która lubiła woń czerwonego wina,
ryzyko konsekwencji wiary i łagodne wzgórza Pienin,
które chronią przez barbarzyństwem najeźdźców.
Chcę pożegnać noce pod gwiazdami,
głośne czytanie Kawafisa o zmierzchu świata idei,
cytowanie ułomności własnych tekstów
i bóle stawów od nocnej wilgoci.
Trzeba pożegnać się tutaj, daleko od przepychu Bizancjom,
od bazylik Rzymu i Florencji, nawet od klimatów Krakowa.
Mały człowiek musi dopasować do siebie
krajobraz rozstania, który przystaje do jego tęsknoty,
do nurtów jego buntu.
Skaliste kaniony Jaworek kanalizują refleksje
w stronę partytury ostatecznego wzlotu.
On mocuje się w glebie kroków po twardej ziemi.
Są tu ostatni Mohikanie surowego biwaku,
ulubieńcy zimnej wody i tropiku nad głowami.
I przenika nas duch lektur romańskiej kultury
w ujęciu Ezry Pounda.
Staram się sięgać
„zaszczytu interpretacji”
Krościenko, 13 lipca A.D. 2016