Trwająca już od kilku lat na łamach "Akantu" dyskusja "Euroamerykański raj?", póki co nie przynosi spodziewanych rezultatów. W zasadzie nikomu nie udało się zdefiniować rzeczywistości hic et nunc, w której jako Polska jesteśmy od początku XXI wieku zanurzeni. A przecież mimo wszystko jest to jakiś system, który ma jakieś reguły, choć trzeba przyznać, że głęboko ukryte, migotliwe, zmienne.
Tak więc po raz kolejny podchodzę do zdefiniowania cywilizacji euroamerykańskiej, która swoje reguły coraz skuteczniej narzuca całemu światu:
Na skutek osiągnięć nauki i techniki świat stał się bliski i dostępny. Człowiek coraz sprawniej opanowuje rzeczywistość wobec siebie zewnętrzną. Nad wyraz rozwinięte technologie, organizujące wszelkie sfery ludzkiej egzystencji i spychające człowieka na margines totalnego procesu produkcyjnego, nie wymagają przymuszania ludzi do pracy w takim czy innym miejscu (zsyłki, obozy pracy), wymagają natomiast przymuszania do niepohamowanej konsumpcji.
Bo konsumpcja uzasadnia produkcję, która przecież nie może ustać, aby sens istnienia miały rządzące światem korporacje, czyli banki i przeróżne konsorcja finansowe. To one dla podtrzymania swojej egzystencji inicjują również różne krachy finansowe, kryzysy, załamania oraz oczywiście wojny, jako, że zniszczony kraj czy region trzeba odbudować, a więc pojawi się popyt, którego brak jest zmorą wszelkich producentów, stojących przecież w drugim rzędzie władców tego świata. A jeśli nie wojny, to rewolty, jak niedawno na Ukrainie. Ileż to banków przygotowuje się do kredytowania konstytucyjnego oczywiście, załamanej gospodarki ukraińskiej! Iluż to producentów czeka na wejście nad Dniepr ze swoimi wyrobami!
Trwają też wojny z naturą ludzką, aby wchłaniała ona więcej dóbr i usług niż tego potrzebuje dla swojej egzystencji. Statystyki najbardziej rozwiniętych krajów świata przerażają. W krajach tych ludzie konsumują więcej niż potrzebują. Oznacza to, że ich natura się wypacza oraz, że część wytwarzanych dóbr marnuje się.
Ten zglobalizowany system finansowo-produkcyjno-konsumpcyjny nie jest idealny. Jego słabą stroną jest ograniczony dostęp do dynamicznych źródeł energii oraz poszerzające się obszary nędzy i deprawacji. Obszary te - abstrahując już od historyczno-kulturowych uwarunkowań - są efektem działania głównego mechanizmu sterującego działalnością człowieka w systemie zglobalizowanej gospodarki, czyli zysku. Pieniądz, w różnych oczywiście konfiguracjach obiegu i w różnych formach (pieniądz wirtualny) jest jedynym regulatorem tego całego mechanizmu. Zyskowi towarzyszy oczywiście wyzysk, no bo jakże inaczej.
Moralność, altruizm, solidarność, choć wciąż jeszcze żywe, w społecznej świadomości pozostają w cieniu, ale też w mniejszej lub większej zależności od pieniądza. Są wypierane z systemu wartości kolejnych pokoleń.
Coraz częściej praca jest tylko zajęciem zarobkowym a nie rozwojowym i przynoszącym satysfakcję. Czas wolny po pracy to zazwyczaj trywialna rozrywka i użycie. Wartości biologiczne zaczynają wówczas przeważać.
Równocześnie jednak potencjalna wolność jednostki, od której oczywiście większość ludzi z uwagi na wygodnictwo ucieka, oraz ogromne możliwości penetracji świata rodzą, cienkie bo cienkie, ale jednak warstwy głęboko myślącej inteligencji. Rzecz w tym, że to nie ona ma wpływ na rzeczywistość, tak jak wpływ taki posiadają pędzone przez media masy.
To one zachęcają do niepohamowanej konsumpcji. Konsumpcji, która napędza gospodarkę, która jest podstawowym źródłem wszelkiego ruchu w ludzkich zbiorowościach.
Piotr Wierzbicki pisze, że społeczeństwo, „żyje w amoku konsumpcji, tyle że jest to konsumpcja inna niż ta za Gierka. Wtedy chodziło o dobra materialne - o kiełbasę. Dziś głównymi dobrami poszukiwanymi są lukier, puder, elegancja, luksus. Jana Kowalskiego nie obchodzi ani podwyższenie wieku emerytalnego, ani korupcja, ani reforma finansów publicznych, ani nawet wzrost podatków. Ma być parysko. No i ma być święty spokój. Dlaczego od 25 lat Sejm notorycznie otrzymuje najgorsze notowania spośród głównych instytucji publicznych? Bo tam się kłócą. A powinno być elegancko i przyjemnie. Doświadczenie uczy, że następuje czasami cudowna przemiana społeczeństwa. Na razie nie ma żadnych oznak, że tak się stanie („Rzeczpospolita” [Plus Minus) 2014, nr 52, s. 35).
Bo rzeczywiście fatalna materialno-symboliczna konsumpcja konsumeryczna zniewala, obezwładnia.
Ktoś powie, że człowiek ma wolną wolę, że nie musi nieprzytomnie konsumować.
„Odpowiedź przekonująca, ale naiwna. Ludzkie preferencje nie rodzą się w izolacji. Wybory dokonywane są w ramach dominującej kultury danego społeczeństwa. Czy naprawdę nie ma na nie wpływu ciągła presja na konsumpcję? Zakazujemy pornografii i ograniczamy przemoc w telewizji w przekonaniu o ich negatywnym oddziaływaniu, a mielibyśmy uwierzyć, że nieposkromiona reklama towarów konsumpcyjnych wpływa jedynie na strukturę, a nie sumę popytu?”- twierdzi brytyjski ekonomista Robert Skidelsky (Życie po kapitalizmie; z angielskiego przełożył Sergiusz Kowalski; „Gazeta Wyborcza” 2011, nr 41, s. 19)
Natura ludzka to kłąb sprzecznych namiętności i wyborów. Wyborów zazwyczaj po linii najmniejszego oporu i największej przyjemności. A takie warunki oferuje właśnie totalna konsumpcja, której głównym wyznawcą są pędzone przez media masy.