COCORICO?! Czyżby to kolejna ZAGADKA – być może nawet ZASADZKA! – denerwowała się PANI EGUCKA, w gruncie rzeczy jednak zadowolona, bo ZAGADKI zawsze ją fascynowały; ich rozwiązywanie – rozwiązanie dawało ODPOWIEDŹ, a MÓZG lubi proste odpowiedzi – kombinowała.
– Raczej ci coś znowu NA ŁOPATĘ wlazło – PANI EGUCKA – Stasia od św. ZYTY sarkastycznie komentowała tę jej nową wyprawę.
Nie bacząc na takowe komentarze PANI EGUCKA w zapodany wcześniej piątek, około godziny trzynastej, trochę niepewnie w uliczkę Świętosławską – tę, biegnącą od Starego Rynku w kierunku farnego kościoła – się wsunęła, ale nie po tej stronie jezdni szła, która to bezpośrednio z ową kawiarnią COCORICO się stykała – od strony Szkoły Baletowej sunęła – dawnego Kolegium Jezuickiego, skąd przez uchylone okna, mimo zimowej pory dobiegała fortepianowa muzyka baletowa... och! DAFNIS I CHLOE Maurice RAVELA! – PANI EGUCKA radośnie rozpoznała; przyszłe primabaleriny zapewne rozpoczynały swoje ćwiczenia; PANI EGUCKA przecież, ten metodyk przedmiotów chemicznych szkolnictwa zawodowego i tę szkołę swego czasu wizytowała – na odbywające się i tam lekcje chemii się ongiś miała udać.
Dyrektorka przyjęła ją bardzo uprzejmie, ale o tej chemii stale coś enigmatycznie opowiadała i wiodąc PANIĄ EGUCKĄ przez korytarze – zakamarki tego zabytkowego gmachu szkoły pojezuickiej tak kluczyła, iż miast do pracowni chemicznej, która – być może – w jakieś czeluści piwniczne się zapadła – dojścia doń wzbraniając, wiodła PANIĄ EGUCKĄ schodami w górę, co raz to PANIĄ EGUCKĄ głosem śpiewaczki koloraturowej zapewniając, że w jej szkole to ALCHEMIA zawsze przed CHEMIĄ pierwszeństwo mieć musi, bo cóż to się stać by mogło, gdyby tak... o... ta najlepsza adeptka baletu w tych mrocznych podziemiach pracowni chemicznej, tym... jak wy to Państwo mawiacie?... jakowymś VITRIOLEM? się poparzyła... lub nie daj Boże, po mniej udanym występie w Operze w depresję wpadła i tego VITRIOLU się napiła? Czy PANI WIZYTATOR, by też wówczas w depresję nie wpadła, że dziewczynkę do tej CHEMII – bo nie ALCHEMII! – przymuszała? W te podziemia sprowadzała? Pośrednio PANI WIZYTATOR przecież by winną takiego stanu rzeczy być mogła, czyż nie?
– No chyba! – Stasia od św. ZYTY znowu swoje trzy grosze wtrącała – z GÓRY zagadała, bo zawsze podsłuchiwała? Nieee... raczej wysłuchiwała, by stale PANIĄ EGUCKĄ od tych... hm... REPTILIAN – JASZCZURÓW ZMIENNOKSZTAŁTNYCH ochraniać – chronić, toteż zaraz dodała:
– Pani dyrektor ma rację! W brodę by sobie napluła...
– Noo tak... – PANI EGUCKA – się nieco zmieszała – pomieszała i na takie dictum kostyczne, wyprostowanej dyrektorki, stawiającej piękne stópki (widać, że kiedyś w balecie tańczyła była) na kolejnych stopniach wschodów; WSCHODÓW, bo obie panie właśnie wchodziły a nie schodziły – eleganckiej, tą elegancją przełożonej pensji... o, w sam raz PANI LATTER, bo ta biała bluzka połyskująca naturalnym jedwabiem tkaniny, bo ta olbrzymia KAMEA – relief na muszli, ukazująca już nie tylko zjawiskową urokliwą damę, ale samą ARTEMIDĘ na łowach... zatem PANI EGUCKA też się wyprostowała, bo przecież też KAMEĘ CÉCYLI PUCHE akuratnie wówczas do sukienki koloru dymu snującego się nad jesiennym kartofliskiem, przypięła (KAMEE z tej samej epoki… wiek XIX; chyba może teraz sobie siebie przypominały… spotkania w salonach dawnej Europy... może nawet na tych schodach – wschodach ze sobą rozmawiały o czasach kiedy to DOBRO i PIĘKNO było w cenie, a kobiety w brzydkie, lumpeksowe wycieruchy dżinsowe odwłoków nie wciskały), toteż natychmiast intencje dyrektorki pojęła i rzuciła:
– Pani dyrektor! Co racja, to racja – w przybytku TERPSYCHORY zatem do podziemi... hm...ziejących VITRIOLEM się nie udajemy? Prawda? Zatem: DOKĄD?
– Po tej PANI WIZYTATOR KAMEI poznałam natychmiast, że pani do NAS, nie do tych ziejących VITRIOLEM należy – dokąd? Do sali ĆWICZEŃ BALETOWYCH!
Gdy tak po tych schodach – wschodach kroczyły spiesznie, dopieroż to Stasia od św. ZYTY się rozgadała była – niby to szeptem, ale INFORMOWAŁA (przecież tam gdzie wiele widzieć – wiedzieć można, oglądu ŚWIATA – WSZECHŚWIATA doznawać – przebywała).
– PANI EGUCKA! I po cóż masz do tej cuchnącej siarkowodorem, bo może i szczurami, nawet JASZCZURAMI, które i tam mogą czatować na ludzkie cierpienia – to VITRIOLEM oparzenie… piwnicy chemicznej złazić… nie lepiej ci pobyć wśród takich obrazów, do których nie ten ISTNY – JASZCZUR ZMIENNOKSZTAŁTNY też – a ABSOLUTNY WŁADCA WSZECHŚWIATA tworzenia – konstruowania namawia?
– Ależ Stasiu, skąd ta pewność, że takie z trudem ludzkiej ANIMY kreślone obrazy też ten ISTNY? JASZCZUR – REPTILIANIN? Nie rozdrapuje pazurem, byśmy cierpieli, bo przecież ileż nam artyści strasznych scen serwują... W takiej OPERZE też tylko ZABIJANIE, UMIERANIE... taka DIVA operowa – UMIERA i ŚPIEWA – ŚPIEWA i UMIERA – chyba i z pół godziny! Zresztą: sama słyszałaś, jak ta pani dyrektor nieustannie do tej DEPRESJI nawracała… nawet chciała i mnie w nią wplątać... za coś tam współwinną uczynić! Coś komplikowała... można by nawet sądzić, że w CONSORTIUM tego REPTILIAŃSKIEGO ORION UNION pracowała...
– Co racja, to racja – zastanawiała się Stasia od św. ZYTY – chociaż według mnie, jak się kogoś gdziesik wpuścić nie chce, to pewnikiem niezły burdelik tam być musi... bałagan tam w tej pracowni chemicznej mieli… ARTYŚCI przecież to bałaganiarze, to to go skrywali…
– Jednakże z drugiej strony... ten jej niepokój, tej jej niepokój, tej DEPRESJI jakowejś ujawnianie – ukazywanie? – zastanawiała się wówczas PANI EGUCKA, tak za tą dyrektorką krocząc po tych schodach – wschodach, a zarazem i w to gadanie do jej TRZECIEGO UCHA (też je miała) Stasi od św. ZYTY wsłuchana...
Teraz jednakże sunąc tą ulicą Świętosławską, wiedzą o tych REPTILIANACH zaniepokojona, zastanawiała się, dlaczegóż to osoby depresyjne akurat często śnią o żarłocznych zwierzętach... proszę! jak raz o SMOKACH! Czyli… o REPTILIANACH… czyli o tych najeźdźcach okrutnych – przebrzydłych JASZCZURACH ZMIENNOKSZTAŁTNYCH!!! No, to oczywiste! One twórcze natury ZIEMIAN pragnąc zniszczyć (VIDE prof. DYCKI), często – gęsto w DEPRESJE je wpędzając! Bo DZIKIE PRAGNIENIA niezaspokojone, które im serwują – według JUNGA – wpędzają człowieka w DEPRESJĘ.
Rozsądny człowiek wie, że wszystkiego mieć nie może – inaczej niż człowiek depresyjny – przypomniała sobie rozważania Marie-Luize von FRANZ – swego czasu asystentki JUNGA; takie osoby pragną WSZYSTKIEGO co tylko mieć można!
Zatem: zastanówmy się – rozmyślała PANI EGUCKA, tak krocząc w kierunku tego COCORICO, dlaczegóż to PANI EGUCKA nie jest osobą DEPRESYJNĄ? Aby to ustalić, musiałaby wiedzieć czy pragnie WSZYSTKIEGO? I co to w ogóle znaczy WSZYSTKIEGO pragnąc? I co to są te DZIKIE PRAGNIENIA?
Zacznijmy od CIAŁA: weźmy na przykład SEKS, którym teraz osoby ludzkie się tak epatują – oczywista, że za sprawą REPTILIAN – wiedząc, że DZIKIE PRAGNIENIA SEKSUALNE namnażają ZIEMIANOM wiele cierpień, którymi JASZCZURY się karmią przecież, serwują je ludziom, uderzając w „słabe” punkty ich ciała; wmawiając im za pomocą dostępnych ogólnie MEDIÓW, że staną się one wykwitem szczęśliwości współczesnych człowieka – te groteskowe wygibasy i podrygi ludzkiego ciała, niewiele mające na ogół wspólnego z UCZUCIEM prawdziwej MIŁOŚCI, która przecież niejedno ma imię, a jej najwyższy stopień: AGAPE – MIŁOSIERDZIE dla powalonych przez LOS? bliźnich naszych, wymaga ZAWSZE! HEROIZMU.
Ileż DZIKICH PRAGNIEŃ odpada zatem, jeśli się jest osobą ascetyczną... oczywiście, że CZECHOW rację miał – PANI EGUCKA wielokroć to powtarzała:
W CZŁOWIEKU WSZYSTKO POWINNO BYĆ PIĘKNE i TWARZ, i UBRANIE, i DUSZA, i MYŚL – ani słowa o CIELE!
DZIKIE PRAGNIENIA CIAŁA zabijają ANIME – to pewne – skonstatowała PANI EGUCKA. A stąd już o krok do DEPRESJI.
Ale... pozostańmy jeszcze chwilę przy tym – zawsze naszym niedoskonałym CIELE.
Zapewne PANI EGUCKA np. wolałaby mieć krótsze palce u stóp, bo jako estetka nosiłaby wówczas ładniejsze pantofelki, nosząc te ładniejsze (nieco ciasnawe), nietrudno było przyznawać rację Stasi od św. ZYTY, która natychmiast gadała – doradzała: – PANI EGUCKA jak masz zmartwienia, to noś ciasne buciki, będziesz wówczas myślała o butach, a nie o zmartwieniach... Zatem mając długie palce u stóp i w konsekwencji... ta ESTETYKA... nosząc przyciasnawe buty, nie można popadać w DEPRESJĘ! Zmartwienia ODPADAJĄ! JASNE? Jasne jak słoneczne życie PANI EGUCKIEJ – cieszyła się PANI EGUCKA. Zresztą: PANI EGUCKA wiedziała – można przecież mieć WSZYSTKO – mając niewiele... Odkrył to już przecież geniusz GOETHEGO, gdy napisał:
TEN KOMU SKROMNY LOS WYSTARCZA, POSIADŁ SKARB,
którego mu nikt nie zabierze...
tak to zrozumiała PANI EGUCKA, bo czytała ten tekst po niemiecku, a teraz temu zachłannemu ŚWIATU REPTILIAN chętnie by tę myśl dedykowała.
Zatem PANI EGUCKA nie pragnęła WSZYSTKIEGO – pragnęła jedynie dwóch rzeczy: poznać TAJEMNICĘ ISTNIENIA i choć nie była pewna, czy ją pozna? to już owo poszukiwanie jej, napełniało ją nieustającą szczęśliwością (jakże rozumiała tych, którzy św. GRAALA poszukiwali!) i mieć ZŁOTE SERCE, a do tego by je mieć, potrzebna była WIEDZA o przekraczaniu własnych możliwości; nawet i o stanie tego SERCA – co tam na jego DNIE?
I dlatego teraz podążała ulicą Świętosławską na jakoweś enigmatyczne spotkanie z zupełnie obcym, może nawet o niejasnych do końca intencjach człowiekiem, może jakimś awanturnikiem? by przeczytać użyczoną przez niego łaskawie KSIĘGĘ.
Choć mógłby to także być taki chwyt marketingowy – ów telefon; może i ponowne zapraszanie w nietypowy sposób na pokaz GARÓW CZWARTEJ GENERACJI i miast: – NAZYWAM SIĘ KASIA GARNKOTŁUK z firmy GARNEX i SPÓŁKA. CZY LUBIEJEEE pani gotować? Zapraszamy panią na wyjątkowy pokaz GARNKÓW CZWARTEJ GENERACJI – będzie pani mogła staropolskie potrawy przez nas zgotowane kosztować (czytaj: trochę ugotowanego na nafaszerowanym antybiotykami i innymi chemicznymi SPECJAŁAMI kurczaku – rosołku z plastikowej miseczki wychłeptać), to zwabił ją do COCORICO jakowyś pan ARKADIUSZ... marketingowy psycholog nad psychologami... Zapewne z tego CONSORTIUM REPTILIANEGO... z tego podsłuchu... TEN KURZ… PANI EGUGKIEJ numer telefonu znał... – Tak! tak! PANI EGUCKA – biadała STASIA od św. ZYTY – TEN KURZ twój! Nie każdego przecież dnia w salonie ścierany... toteż on wiedział, że na HASŁO: KSIĘGA ciebie nabrać zawsze można, bo już nie na owe oszukliwe UPOMINKI o wartości 199 złotych; noże ceramiczne niebywałej ostrości, w tym nóż ogromniasty SZEFA KUCHNI (za jego sprawą PANI EGUCKA – istne szaleństwo – szefem kuchni WŁASNEJ, a więc swoim własnym szefem by się stać mogła – stała, gdyby taki nóż otrzymała – znów masło maślane tutaj ukazane) – oszukliwie jej obiecany – obiecywany.
Niestety – ten NÓŻ – niczym NÓŻ W WODZIE – zapewne przepadł w jakiejś innej kuchni, niedookreślonej, bo kiedy ta osławiona FIRMA pokaz GARÓW zakończyła jedynie jakieś malusieńkie KNYPKI rozdawała – wręczała przy wyjściu, a na oburzenie, licznie przybyłych tam emerytów (zwabionych tymi nożami SZEFA), gromkim głosem umięśnionego osiłka odpowiedziała: – WYNOCHA!!!
PANI EGUCKIEJ żal się tych upokorzonych emerytów zrobiło i w swej – niestety, dawno przez PLANKTON DEMOKRATYCZNY pokonanej PAŃSKOŚCI – bo KSIĄŻĄCEJ wyniosłości – unosząc do góry futeralik, w którym odżałowany KNYPEK się skrywał, zawołała:
– Ależ... to oszustwo! Proszę wydać tym ludziom obiecaną nagrodę!
Na takie dictum podszedł do niej ów osiłek i prężąc mięśnie pod marynarką z alpaki spojrzał na PANIĄ EGUCKĄ z pogardą – jak na jakowyś żebrzący LUMPENPROLETARIAT: gorzej, nawet MOTŁOCH (a według definicji MAYO, MOTŁOCH to człowiek, który sięga po to, co się mu nie należy), dopowiedział:
– Pani mi grozi NOŻEM? Do sądu panią podam – kamery wszystko zarejestrowały, na naszym pokazie są KAMERY!!! – rzucił chełpliwie... bo właśnie jakaś NADZIANA nuworyszka zdecydowała się kupić patelnię wartości 2000 złotych według ubawionych tym faktem marketingowców zapewniana, że OKAZYJNIE... bo z 60 % upustem (!).
– O rety! Jakie zmyły! – Stasia od św. ZYTY też się zaśmiewała – szkoda, że swoją żeliwną patelnię zabrała w zaświaty... byłaby KONKURENCYJNA! Choć może i kto wie – w dziwnie osobliwym DNIE tej patelni drogocennej, której przekrój ukazywany był na pokazie, może i KAMIEŃ FILOZOFICZNY się skrywał...? Bo któż może wiedzieć – powiedzieć, gdzie KAMIEŃ FILOZOFICZNY współczesnych ALCHEMIKÓW, gdy tak wszystko potrafią w MANY... MANY, zamieniać – przemieniać?!
O, jak ten największy współczesny polski ALCHEMIK CUL!!!
PANI EGUCKA znów myślą zahaczyła – była o ten czas swej młodości, kiedy to pomieszkiwała w AKADEMIKU i to nie z koleżankami z roku, ale trafiła do pokoju, gdzie – odgrodzone od niej kotarą, cztery adeptki PRAWA mieszkały; PANI EGUCKA przed kotarą – takie żelazne, dostawne łóżko zajęła – tak trafiła.
Tam to pojęła, że współczesne sądownictwo objawiało się jako WIEDZA TAJEMNA dawnych ALCHEMIKÓW, za pomocą której GÓRY PAPIERU, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zamieniały się w ZŁOTO!!! Zatem – WIEDZA TAJEMNA tego SĄDOWNICTWA też może KAMIENIEM FILOZOFICZNYM! Poszukuje się go ustawicznie w postaci STAŁEJ – trywialny KAMIEŃ? GEODA? A on może się nawet jakąś myślą TAJEMNĄ! LOTNĄ – ULOTNĄ? Legitymować!!!
Chyba tak, czyż bowiem w innym razie WIEDZA ta miałaby taką ABSOLUTNĄ władzę nad poczciwym człowiekiem? Który się niebacznie w nią wplącze – wplątał? Tak wówczas – w czas swej młodości PANI EGUCKA rozmyślała.
W SĄDZIE – głosiły owe adeptki SĄDOWNICZEJ WIEDZY – jak w WOJSKU: WSTAŃ – SIADAJ – PODEJDŹ – MÓW – nie próbuj wypowiadać opinii, choćbyś i nawet był znawcą przedmiotu, boś nie BIEGŁYM SĄDOWYM suto przez sądzonego poczciwca opłacanym – do tego opłacania przymuszonym (jakie ryby prawnicy lubią najbardziej? – zaśmiała się w duchu PANI EGUCKA, krocząca tą Świętosławską – GRUBE SUMY!), bo tylko on ma prawo opiniować w jakimś niepojętym TRYBIE? WZORCU postępowania? Każda sprawa przecież inna, więc o jakimż to ALGORYTMIE mówić? – oburzała się PANI EGUCKA – o przepisie na ciasteczka?
A jeżeli się ktoś zbuntował przeciwko katorżniczemu TRYBOWI? Upokarzającemu DYKTATEM? Ach tak... przypomniała sobie wówczas i teraz – to usłyszał:
– Proszę WYJŚĆ! Proszę opuścić salę rozpraw… (dobrze chociaż, że nie WYNOCHA, jak mawiali ci z tej FIRMY GARNEX? nawet SPÓŁKA!), tak relacjonowały jej te adeptki nauki tajemnej hermetycznym językiem przemawiającej – piszącej, nim już na wejściu delikwenta porażającej – chińszczyzna to była zapewne, chińszczyzna – bo PRAWA.
Nawet – zacierając z uciechy dłonie – trenowały to na PANI EGUCKIEJ, gdy chciały balangować.
Śmiały się z niej wówczas, głosząc:
– Będziesz musiała lata całe tkwić w tych TRYBACH – DUBACH naszych smolonych, dopóki MY! znakomite, a więc bardzo dobrze przez ciebie opłacone MECENASKI łaskawie cię z nich wyrwiemy – chichotały. – Albo i NIE! – dopowiadały złośliwie.
Nawet twoje ANALIZY CHEMICZNE cię nie uratują, boś nie BIEGŁĄ SĄDOWĄ – mawiały, spiesznie malując krogulcze paznokietki, bo MECENASKI zawsze na wysoki połysk... zawsze coś rozdrapują... krwi przeciwnika żądne... cóż, CONSORTIUM w służbie ORION UNION tak ma! Mieć MUSI.
– Jeśli się nawet wyrwiesz z naszych TRYBÓW, to i tak będziesz poharatana; odarta z dóbr materialnych, bo czasami nawet i moralnych. Poczujesz się jak po bardzo ciężkiej chorobie! – głosiły.
To namnażanie ludzkich cierpień w sądach... ci prawnicy... – dopiero teraz ta PANI EGUCKA zrozumiała – przejrzała – świetnie zorganizowane CONSORTIUM z podległych tym REPTILIANOM ZIEMIAN złożone... ich ORION UNION służące – przerażające na tej Świętosławskiej, tak krocząc, się PANI EGUCKA ekscytowała... Wszystko! Wszystko naraz zrozumiała – jak na dłoni ujrzała.
A one, z satysfakcją podkreślały w GRUBYCH KODEKSACH... ooo, zapewne w tym K.K.!!! – kolejne paragrafy, mające być może, w przyszłości pogrążyć PANIĄ EGUCKĄ, bo WSZYSTKO! Wszystko przed tobą! – mawiały.
Wróżyły jej kłopoty sądowe nie bez racji twierdząc, że KAŻDY, nawet najniewinniejszy człowiek na tej ZIEMI, wpaść w nie może, a nawet MUSI.
Twoi profesorowie chemii nie odkryli KAMIENIA FILOZOFICZNEGO – dworowały – nasi profesorowie PRAWA, nie dość, że wiedzą co to ten KAMIEŃ, to jeszcze i nasz, swych uczniów nauczyli – uczą, jak go używać.
– Wy – wciąż, aż do znudzenia – ten OŁÓW w SREBRO, ZŁOTO, a my! ach, ta nasza prawnicza lekkość, zmyślność języka! Całe hałdy papieru w MANY, MANY, MANY!
Jak mawiała Gertruda – Żanna? – „TRZEBA Z ŻYWYMI NAPRZÓD IŚĆ”… Ejże?! A jeśli ci odwieczni ALCHEMICY, wciąż ŻYWI… to jakimiż zamiarami milkliwymi powodowani, że TAJNIKI – może i nawet TAJEMNICE ISTNIENIA przed światem REPTILIAN skrywali? Zapewne tajne – też — sprawki... te niegodziwości ZIEMIANOM serwowane każdego dnia, przez JASZCZURY ZMIENNOKSZTAŁTNE, im znane? Toteż broni ostatecznie ich unicestwiającej wciąż od nowa...od nowa, poszukiwanie...
Odwiecznie im znane? – powtórzyła na głos PANI EGUCKA, bo już do poznańskiej FARY się zbliżała, jej barokowy, ŻYWYMI (jak ŻYCIE) barwami odrestaurowany fronton dostrzegała... ODWIECZNIE... zatem ich DŁUGOWIECZNOŚĆ zadziwiała.
Rozważmy choćby to, co o tym słynnym francuskim alchemiku FLAMMELU wiemy – chyba najważniejszym, bo to właśnie on TAJEMNICĘ ISTNIENIA odkrył, a właściwie zrozumiał po latach studiów; trzy lata w Hiszpanii ALCHEMIĘ studiował – wiedzę zawartą w księgach egipskich, greckich i arabskich magów posiadł. Dobrze, że w on czas IBUKÓW nie znano, bo jego INTYMNE odczytywanie tych KSIĄG TAJEMNIYCH by przechwycono – go namierzono! Kto? WIADOMO – denerwowała się PANI EGUCKA – natychmiast by rozszyfrowano, bowiem obecnie o czytelnikach IBUKÓW REPTILIANIE wiedzą wszystko; nawet to, co im samym wiadome – niewiadome.
PIENIĄDZE? ZŁOTO? – pieniędzmi, złotem: rzecz nabyta, ale DŁUGOWIECZNOŚĆ? Ten francuski czternastowieczny alchemik – NICOLAS FLAMMEL… lata? Jakież to? Chyba 1330 do 1418... jednak PANIĄ EGUCKĄ zaintrygował, bo przecież jemu też – jak PANI EGUCKIEJ obecnie – taką osobliwą KSIĘGĘ do przestudiowania zaoferowano; rzekomo spisaną na cieniuchnych listkach KORY – taki MANUSKRYPT…
Przez dwadzieścia lat wraz z żoną PERENELLE… właśnie: z żoną, której jej kobieca intuicja i dociekliwa cierpliwość niejedno podpowiedziała – dopowiedziała… Wiele zdziałać musiała ta kolejna ALCHEMICZKA, bo może i jedna z pierwszych chemiczek – ucieszyła się PANI EGUCKA – przecież też nią była, choć tam ta dyrektorka Szkoły Baletowej artystkę zeń zrobiła. Ileż to razy przecież KOBIETY – chemiczki, fizykochemiczki – z ich odkrywcza wiedzą za plecami swych sławnych mężów skrywane – swoją wielkość mężom w darze składały, tą szlachetną miłością, skromnością niewieścią powodowane – choć to one niejednokrotnie autorkami tych prac bywały – westchnęła PANI EGUCKA.
Tak. Ta PERENELLE zapewne tego Nicolasa FLAMMELA we wszystkim wspomagała była – dopingowała, jeśli nawet nie tylko STWORZYŁ – nieee... Chyba STWORZYLI – ODKRYLI? KAMIEŃ FILOZOFICZNY, ale – nade wszystko – składniki, ELIKSIRU DŁUGOWIECZNOŚCI posiedli – posiąść musieli, jeśli to w roku 1861 to było – przypomniała sobie PANI EGUCKA, bo wszystko co choć raz przeczytała, zapamiętywała, kiedy to wiele osób przysięgało, że widziało CZTERYSTOLETNIEGO FLAMMELA wraz z żoną PERENELLE w OPERZE PARYSKIEJ!!!
PANI EGUCKA już sama nie rozumiała: zawsze, i to od dziecka, jakoweś dziwaczne rzeczy wygadywała. PANIĄ EGUCKĄ się stawszy, się każdego dnia nią na nowo, coraz bardziej stawała... jej TRZECIE OKO podpowiadało ustawicznie, że ktoś nią być musi… toteż teraz też – ni z tej Stasinej gruszki ni z pietruszki, raz po raz ten V.I.T.R.I.O.L. – akronim – wypowiadała... a potem naraz ta TRANSMUTACJA.. ten SĘDZIWOJSKI? Jak on na tym krakowskim dworcu powiedział? Teraz tak się nazywam... dawne czasy... ten POŻAR na WAWELU... grzecznością niebywałą się popisywał... tajną KSIĘGĘ dla niej przez umyślnego przysyłał... zatem zapewne czegoś od niej oczekiwać musiał? A jeśli to nie SĘDZIWOJSKI? może sam SĘDZIWOJ... bo ta ich DŁUGOWIECZNOŚĆ znów by się nam objawiać mogła? W jakimż to celu tak się PANIĄ EGUCKĄ interesował? – coraz bardziej się zdumiewała PANI EGUCKA i już... już, drzwi do tego COCORICO odmykała...
Odmykała? ale właściwie KTÓRE? bo te stare domostwa przy ulicy Świętosławskiej – i nie tylko tej na Starym Rynku – dawnym zwyczajem pobudowane, miały i wejście do mrocznej urokliwej sionki, skąd – idąc przez nią dalej, dochodziło się w lecie do kwietnymi girlandami obwieszonego ogródka z pergolami, przerobionego z dawnego podworca – studni, a umknąć z niego można było na prawo i na lewo, do obszernych, zapewne dawnych alków, obecnie przerobionych na wymyślne, wnętrza kawiarniane... takie śródziemnomorskie klimaty…
Jednak do tych dwóch pomieszczeń kawiarnianych prowadziły jeszcze... bo ta modernizacja... wejścia z ulicy; do tego wielkie witrynowe okna ustrojone koronkowymi firaneczkami, ukwiecone żardinierami, a nawet – bo to COCORICO – kogucikami...
– Osiołkowi w ŻŁOBIE dano, w jednym owsa, w drugim siano – mruknęła – bo to jej wtrącanie – Stasia od św. ZYTY. Komplikacji tego świata, który opuściła, nie znosiła.
– Raczej KOGUCIKOWI – odpaliła nieco rozeźlona PANI EGUCKA, bo jak można udzielać tak niestarannych informacji... spotkanie w COCORICO? coraz bardziej zagadkowym się stawało. Postanowiła eksperymentować z tymi drzwiami – rozwarła te na prawo i ujrzała się we wnętrzu niezbyt obszernym, ciasno zastawionym kawiarnianymi stolikami, na których teraz, choć zbliżało się południe, płonęły elektryczne lampki przesłonięte białymi abażurami… Młodzi ludzie z laptopami… w nich, oczywiście, gmerali… coś tam siorbali, o ZGROZO!!! Może i niektórzy z nich REPTILIANAMI byli, bo nawet jedząc lekkie słodkie desery, CIĘŻKO UNOSILI ŁYŻKI… mało powiedziane: rozparci tacy w fotelikach, nawet w trochę obleśnych pozach.
– Rozparci? – Stasia od św. ZYTY jęknęła – Raczej rozwaleni… Było duszno i gwarno… z tego gwaru jednak dawało się wyłapywać poszczególne wyrazy… szczątki zdań… Słuchaj KOLO… CHATA… Taki CIENIAS robi nam koło PIÓRA… Zaczęła się z innymi prowadzać… ŁOMOT mu sprawili… SZACUN… Matka nie ma CIŚNIENIA by się kontaktować…
– Czy ty to słyszysz PANI EGUCKA, co ja słyszę – ZGROZA – powtórzyła Stasia od św. ZYTY.
– Może jednak trochę przesadzamy – kochana Stasiu – z tą oceną RZECZYWISTOŚCI; REPTILIANIE się nam ukazują? Prześladowań nie szczędzą? – próbowała nareszcie samodzielnie powrócić do tej NORMALNOŚCI PANI EGUCKA.
Jednak tym razem Stasia od św. ZYTY nie odpuszczała:
– PRZESADZAMY? Taak… przesadzamy, oczywista! A ten KURZ!!!? PANI EGUCKA – w tym wnętrzu pachnie KURZEM, zapewne trwa to podsłuchiwanie; to – przez tych ISTNYCH, lub jak ty ich zwiesz Smoków – potworów zmiennokształtnych – szpiegowanie nas... ino zmykaj, PANI EGUCKA, bo w kątach te „KOTY” znów świrują…
Tak zatem ostrzegana – przestrzegana PANI EGUCKA powoli się tyłem z tego niebezpiecznego dla rdzennych Ziemian miejsce wycofywała i starannie zamknąwszy za sobą drzwi, szybkami w jakoweś ARABESKI wytrawionymi – przyozdobionymi, umknąwszy na ulicę, ominąwszy wejście sionki, do tych następnych – bliskością kościoła farnego chronionych podeszła.
To było to drugie wnętrze COCORICO – jakże odmienne! I dlaczego takie? Przez ludzi omijane? Tam – ta ciasnota. Tutaj zaś pąsowe pluszowe otomany pod ścianami świeciły pustką; ściany zawieszone materialnymi tapetami we wzory jakąś nostalgią oglądającego napawające – nawet podpis na nich – NOSTALGIC FLOWERS to potwierdza; owalne stoły zarzucone chustami tybeckimi, a na nich wazy uzielenione jedliną – taką samą, którą górale w Szczawnicy każdego roku w Sylwestra przybijali nad wejściem do swych domostw, by od UROKU je chronić, bo przecież gałązki jedliny kształt KRZYŻA odtwarzają… nieee… żadnych elektrycznych lampek… na stołach – zapewne, też od UROKU, czerwone świece płonęły…
Ach, to dlatego tu pusto! Ktoś się nam czegoś tu boi – nie bez satysfakcji skonstatowała PANI EGUCKA.
– KURZU też nie ma – wszystko z GÓRY sprowadziłam – nawet podłoga świeżo wymyta – rozważała zadowolona wreszcie Stasia od św. ZYTY. – Dobrze wiedzieć, że pomioty tego ISTNIEGO… Tego twego PANI EGUCKA JASZCZURA jakowegoś czegoś się boją – dodała. Bo do FARY blisko… nawet i teraz głos organów słychać – sapnęła.
– Tak. Nie zastawiajmy się tą jakowąś NORMALNOŚCIĄ. Normalnością? Chyba naiwnym spojrzeniem na nasz ŚWIAT... ktoś jednak nami manipuluje, postulaty realnego realizmu są nie do utrzymaniu... lokalny realizm? By coś zrozumieć, trzeba go obalić... – ustaliła PANI EGUCKA, nareszcie ze Stasią od św. ZYTY – jej myśleniem – pogodzona.
PANI EGUCKA tak stojąc pośrodku tego wnętrza powoli... powoli... rozpinała swój cieplutki, jeszcze nową wyprawą skór jagnięcych pachnący kożuszek; niczym futro doktor profesorowej DYCKIEJ długi, aż do ziemi... nieee – KURZU nim nie omiatała, bo KURZU nie było! Dobrze, że prześladowania rdzennych ZIEMIANEK noszących futra, jeszcze nie dotyczyły kożuszków – jeszcze uchodziło je nosić… REPTILIANIE pilnowali, by ten DRUGI WYMIAR... ten, gdzie przebywają zwierzęta... do którego im też wolno schodzić po żer, był wypełniony ŻYWYMI zwierzętami, najlepiej cierpiącymi... cierpienie... ten ŻER!!! Dlatego nie pozwalali Ziemianom zwierząt jadać, zabijać – z ich futer korzystać, choć przecież ABSOLUT tego nie wzbraniał... czyńcie sobie ziemię podległą – głosił. A tu naraz REPTILIANIE, zarządzając Ziemianami, wszystkiego, co im niewygodne, wzbraniali – sobie dogadzali.
Dobrze, że Pan Szlachecki, którego ojciec, swym folwarczkiem władał, wiedział, że zwierzęta ludziom służyć winny (też zimową porą drapiąc się na kozioł powózki, baranice zakładał, bo co porządna szuba, to szuba), ten piękny, ale i przytulny kożuszek jej ofiarował.