(Odsłona druga)*
Barbara Tylman
Osiedlowe spotkania
Do tego przypadkowego spotkania obu kobiet doszło w pewną niedzielę, w drodze na wybory do Rady Osiedla. Mieszkały w tym wzniesionym w latach siedemdziesiątych blokowisku prawie od samego jego początku i znały się od ładnych paru lat. Jednak w związku z upływającym czasem bywało, że przez dłuższy okres się nie widywały. Teraz, mocno już głucha Helena, a także ostatnio bardzo kulejąca Teresa, to kobiety stare i samotne, a więc żądne każdej nowej wiadomości na temat sąsiadów, czy chociażby znajomych z widzenia.
Bardzo rade ze spotkania, zatrzymały się niby tylko na chwilę, aby sobie porozmawiać. I przy okazji co nieco dowiedzieć się, co też słychać na osiedlu.
– Cześć, Teresa. Dobrze, że cię widzę. Pamiętasz może takie starsze małżeństwo, które kiedyś spotykałyśmy na zebraniach w spółdzielni? Często o nich myślę. Zapamiętałam ich imiona: zdaje się, że Bogumił i Barbara… – Helena zawiesiła głos starając się przypomnieć sobie nazwisko – znaliśmy się przecież wiele lat temu, jeszcze za młodu… ale nazwisko wyleciało mi z głowy.
– A, tak – wypaliła Teresa, nie czekając na dalszy ciąg pytania – tych, jak z powieści Marii Dąbrowskiej? – pytaniem tym potwierdziła swoje zainteresowanie tematem.
– Tak, tak. Ale ty masz pamięć. A przypominasz sobie może, jak się nazywali? Wiem, że nosili nazwisko holenderskiego architekta, który projektował zamek jakiemuś królowi. Augustowi, czy innemu… – rozwinęła temat Helena.
– Jakoś tego małżeństwa nie mogę sobie skojarzyć – obstawała przy swoim Teresa. Ale może coś bliżej o nich… – dopytywała się zauważając, że wiedza Heleny jest dosyć spora.
Pomimo panującego na dworze zimna, kobiety rozgadały się, rozgrzewając z emocji twarze do czerwoności.
– No wiesz – ciągnęła Helena – podobno on za dawnych czasów pracował w jakimś urzędzie, ona zaś na naszym osiedlu była sklepową. Nawet z nich była ładna para, tylko że on, jak to za młodu często bywało, nie lubił wylewać za kołnierz. Ona zaangażowana w swoją pracę nie miała czasu, aby go pilnować. Kokietka z niej była, bo ładna i dość zgrabna, ale w tym swoim po uszy zakochana, gdzieś miała czyjeś zaloty. Lubiła brać chłopów pod pic i na tym się kończyło. Resztę miała w domu.
– Ale co z nimi? – niecierpliwiła się Teresa.
– No, tak to, że nic o nich nie wiadomo – Helena rozgadała się na dobre – nikt ich razem nie widuje.
Jedni mówią, że wygrali jakąś forsę w totka i się wyprowadzili, inni, że zmarli. Podobno razem. W jednym czasie…
– Co ty powiesz? Nic o tym nie słyszałam. A dzieci? – przerwała Teresa, ciekawa, co dalej – mieli dzieci, jakąś rodzinę?
– Chyba mieli. Córę czy syna – odparła Helena – ale pomyśl, jak to jest. Człowiek żyje na jednym osiedlu, nieraz w jednym bloku, a zamknięci niczym w fortecy, swoje tajemnice kryją w czterech ścianach. I jak kamień w wodę. Nic nie wiadomo.
W pewnym momencie do rozmawiających kobiet podeszła młoda dziewczyna, prowadząc na smyczy małego ratlerka. Wyglądało tak, jakby celowo kręciła się obok nich, aby słyszeć to, o czym plotkują starsze panie. W pewnym momencie nie wytrzymała.
– Byście się wstydziły tak obgadywać i wymyślać niestworzone historie. Nie macie co robić? – zapytała. – A tak gwoli zaspokojenia waszej ciekawości: oni ani nie wygrali żadnej forsy, ani nie zmarli. Mieszkają tu nadal, a spotkać ich trudno, bo on chorowity i nie wychodzi z mieszkania, a ona trochę zajęta. Podobno pisarka. Czasem ją widzę wcześnie rano, jak biegnie po zakupy, albo po południu spieszy gdzieś na jakieś spotkanie. No, a jak chcecie wiedzieć, to w niedziele przyjeżdża do nich syn z wnuczką. I jeszcze jedno: jak się zrobi ciepło i na ławki wylegną starzy ludzie, to dowiecie się wszystkiego i o każdym. Bo wtedy są to takie towarzyskie spotkania mieszkańców osiedla. To na razie tyle dla zaspokojenia waszej ciekawości.
Nobliwe panie spojrzały na siebie zgorszone – patrzcie ludzie, taka młoda, a już taka frechowna…
Po chwili jednak rozeszły się w różne strony. Starsze panie, kolebiąc się, w stronę marketu, bo toż przecież niedziela i trzeba coś kupić do popołudniowej kawy. Dziewczyna, pogwizdując na psa, nie oglądając się weszła do pobliskiej bramy czteropiętrowego budynku.
Ariana Nagórska
Międzymiastowe instruowania
(Kontynuacja opowiadania Barbary Tylman "Osiedlowe spotkania")
Gdy dziewczyna z pieskiem weszła do swego bloku, na pierwszym piętrze klatki schodowej dostrzegła obcą kobietę, patrzącą w okno z taką determinacją, jakby zamierzała przez nie wyskoczyć. Rezolutna dziewczyna szybko uspokoiła się myślą, że gdyby ta kobieta chciała wyskoczyć, to nie utknęłaby na pierwszym piętrze, tylko poszła na ostatnie! Z niewiadomych przyczyn zapragnęła jednak jak najszybciej tę postać ominąć, lecz czuła, że im bardziej się do niej zbliża, tym porusza się wolniej.
Nieznajoma była niewiele młodsza od pań Heleny i Teresy, rozmawiających niedawno przed blokiem, ale jakże inne czyniąca wrażenie! Cała w czerni, tylko rękawice czerwone i różowy szal. Wyglądałaby ciut diabelsko, gdyby nie wymykające się spod kapelusza z opadającym rondem srebrzysto--złote kosmyki, przypominające ozdobę choinkową zwaną „anielskim włosem”. Gdy odwróciła się do dziewczyny, celebrując jak na estradzie każdy swój ruch, ciemnawa klatka schodowa pojaśniała od błękitu jej spojrzenia, a pies zaczął dygotać jak w febrze. Wkrótce się okazało, że oprócz anielskiego włosa dysponuje też anielskim głosem, gdy odezwała się słodko i melodyjnie, wskazując na ratlerka:– Oj, wstyd, żeby samiec był aż takim trzęsidupą! Przecież dziś nie Sylwester, więc mu petardy nie zaserwuję! Zresztą w Sylwestra nie stałabym przy tym oknie, bo w hałasie trudno coś podsłuchać, jak i dokładnie zaobserwować w niestabilnym blasku fajerwerków.
– A co pani dziś zaobserwowała? – To na przykład, że masz dziewczyno poważne problemy w kontaktowaniu się z ludźmi. Rozganiasz ich, zamiast integrować, przykuwając uwagę swą osobą. Te dwie kobiety przed domem tak obiecująco plotkowały, a jak tylko ty się pojawiłaś, to od razu sobie poszły! Zepsułaś mi obserwacje i teraz będziesz zmuszona to naprawić! Proszę mi natychmiast zrelacjonować, KOGO obgadywały i CO mówiły! – z nagła ostrym głosem wypowiedziany został rozkaz, po którym roztrzęsiony ratlerek posiusiał się ze strachu, a frechowne dziewczę wystękało pokornie: – Obgadywały takie starsze małżeństwo, Bogumiła i Barbarę. Pani chyba nie mieszka na tym osiedlu, więc na pewno ich nie zna. – Znam, choć nawet w tym mieście nie mieszkam! Przyjechałam tylko na gościnne występy. – A gdzie te występy będzie można obejrzeć? – Nigdzie. W dziedzinie sztuki, którą uprawiam, im mniejsza widownia, tym lepszy artysta!
Jaki błąd popełniłaś, dziewczyno, że te plotkary tak szybko sobie poszły? Co im powiedziałaś? – dopytywała dama. – Gadały o tym małżeństwie oczywistą nieprawdę, więc im po prostu prawdę powiedziałam! – Zapamiętaj na przyszłość, że w plotkowaniu ani nieprawda, ani prawda nie powinna być oczywista! W tym fachu operuje się wyłącznie PÓŁPRAWDAMI! Kto gada samą prawdę lub samą nieprawdę, żadnego mitu w obieg nie puści i odbiorców „sensacją” nie zaintryguje.
– Szkoda, że mieszka pani gdzieś daleko, choć bardzo pasowałaby do naszego osiedla, bo tu się wszyscy obserwują i obgadują. – Nie pasowałabym. Czynicie to po amatorsku, a ja jestem profesjonalistką. Obgadujących i obserwujących widać u was z daleka. Bez trudu można się też dowiedzieć, kto, o kim, co i jak. Tymczasem przy fachowym obgadywaniu powinno być jedynie wiadomo, że KTOŚ, O KIMŚ, COŚ TAM JAKOŚ. Mglista aura to podstawa!
Po chwili zastanowienia dama zauważyła krytycznie: – Nawet OBIEKTY plotek dobieracie sobie po partacku. Jak może was zajmować małżeństwo nieskazitelne? Ani rozwodów, ani romansów na boku. Ta para nie ma przecież żadnych grzechów, ani nawet drobnych przywar. – Co za bzdury pani opowiada! – spontanicznie krzyknęła dziewczyna. – Nie istnieją ludzie bez wad! Na przykład te baby mówiły, że pan Bogumił (przynajmniej w młodości) nie wylewał za kołnierz! Dziewczyna za żadne skarby świata nie chciała obgadywać, dopiero jednak, gdy już chlapnęła językiem, zorientowała się, że została po mistrzowsku podpuszczona i sprowokowana umyślnie absurdalną opinią o ludziach bez wad, co automatycznie wyzwalało chęć polemizowania. Dama, zadowolona z informatorki, uśmiechnęła się ujmująco: – Drogie dziecko, to co powiedziałaś o panu Bogumile, to przecież wielka jego zaleta, a nie wada! Urodził się pod takim znakiem zodiaku, że tylko toasty wznosić, od poczęcia aż po naturalny kres! – A jaki to znak? – Taki, jak i MÓJ!
Dziewczyna, by zmienić temat na mniej kontrowersyjny, zaczęła mówić o pani Barbarze. – Wiem, że ma talent literacki. – Znacznie cenniejszy jest jej talent plastyczny! Proszę zobaczyć, jaki naszyjnik DLA MNIE zrobiła! – dama wskazała na srebrno-bursztynowe cudo wyeksponowane na jej efektownym biuście. – A czy mogłaby mi pani wyjaśnić, dlaczego jej talent plastyczny uważa za cenniejszy od literackiego? – Pewnie, że mogę. To akurat żadna tajemnica! Gdy mam ochotę na lekturę, dużo lepszy tekst od pani Basi potrafię sobie napisać sama, natomiast naszyjnika (nawet znacznie gorszego) nie zdołałabym sobie zrobić. Oczywiście z lenistwa, a nie z braku talentu.
Kierując się ku wyjściu, dama jeszcze raz zerknęła na psa. – Ten samiec leży i wydaje takie dźwięki, jakby miał rodzić. Na syndrom odstawienia mi to wygląda. Dać mu w domu dla stymulacji parę łyków Krupniku. Tylko nie zupy! O miodówce mówię.
– Proszę pozdrowić ode mnie panią Barbarę i pana Bogumiła, gdy ich pani odwiedzi! – zawołało dziewczę za odchodzącą. – Nie jestem sadystką, by kogokolwiek nawiedzać. Ani też masochistką, by się nudzić w gościnie. Nie na tym polegają moje gościnne występy!
___________________________________
* Duet prozatorski tych autorek po raz pierwszy objawił się latem 2013 roku. Tym razem odsłona zimowa.