Archiwum

Janusz Orlikowski - Nie sądźcie... (II)

0 Dislike0
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Coś się jednak we mnie zbuntowało, gdy przeczytałem te słowa. A może lepiej: nie tyle zbuntowało, ile poczułem dyskomfort, jakiś, w moim mniemaniu, brak logiki, konsekwencji, by tak rzec – wyznawanej moralności. W eseju Perła przebaczenia  z książki Powrót z obcego świata Paweł Lisicki pisze:

„Ofiara, sądzę, może przebaczyć tylko zło, którego sama doznała. Nie ma prawa przebaczać ani zła wyrządzonego innym, ani, co ważniejsze, w ogóle unieważniać winy moralnej. Wręcz przeciwnie. Człowiek może jednocześnie przebaczyć sprawcy i uznać słuszność wymierzonej mu kary. Może pokonać w sobie odruch zemsty i domagać się wymierzenia sprawiedliwości.”

Na pozór wszystko wydaje się być w porządku. Bo faktycznie, zgodnie z nauką Jezusa z Nazaretu, chrześcijanin idąc za jego przykładem winien przebaczać poczynione mu zło, a i jednocześnie w fakcie przebaczenia nie zawarte jest unieważnienie moralnej winy, ale z tego prostego powodu, że od tych spraw jest jedynie Bóg. To On na Sądzie Ostatecznym uzna co Dobre, a co Złe. To, co człowiek uważa za dobre lub złe nie ma w istocie żadnego znaczenia. Oczywiście nie oznacza to, że skoro nie wiemy czym tak naprawdę jest Dobro, a czym Zło, możemy rację moralną pominąć. To byłby absurd. Zły wybieg, jeśli przyjąć, że jakikolwiek wybieg jest dobry. To, co za złe uważamy, a jednocześnie to czynimy Złem staje się w istocie. Pisałem już o tym przy okazji innego eseju z książki Gwałt na prawdzie.

Jeszcze zgodzę się ze zdaniem Lisickiego: „Człowiek może jednocześnie przebaczyć sprawcy i uznać słuszność wymierzonej mu kary.” W istocie, osoba która przebaczyła sprawcy przyjmuje do wiadomości, że poniósł on karę. Na dobrą sprawę przecież nie będzie ona domagać się, by tej kary mu nie wymierzano. Tak tylko rozumiem słowo „uznać” w zdaniu autora Powrotu z obcego świata. Inne konotacje są mi obce. A przecież takie się tu pojawiają. Uznać, czyli zgodzić się na taki wymiar kary. A zatem wewnątrz siebie osądzić, czy kara jest adekwatna do winy, czy też nie. Uznać, czyli być sędzią w swojej sprawie. Tak to wygląda. A zatem jedynie wtedy, gdy słowo „uznać” potraktujemy jako przyjęcie do wiadomości i nic poza tym ma tu autentycznie chrześcijański sens. Bo już zdanie następne, będące konsekwencją myślenia roszczeniowego: „Może pokonać odruch zemsty i domagać się wymierzenia sprawiedliwości.” jest dla mnie nie do przyjęcia. Ono, według mnie, jest wewnętrznie sprzeczne. Na czym ta sprzeczność miałaby polegać? Bo przecież to wydaje się dobrym rozwiązaniem: pokonuję odruch zemsty, przebaczam, ale równocześnie chcę aby sprawiedliwość w mojej sprawie została wymierzona. Tylko: czy tak faktycznie się dzieje? Czy w istocie ten „odruch zemsty” zamienił się na przebaczenie? Jak słusznie zauważa Lisicki przebaczenie służy przede wszystkim tym, którzy przebaczają. Ale, czy w tym zdaniu tak faktycznie się dzieje? Jeżeli czegoś się domagam to znaczy, że tego pragnę. A jeżeli tak, to jest to źródłem mojego cierpienia. A przecież przebaczenie ma temu zaradzić. Czy zatem to „domagać się” nie jest „odruchem zemsty”, tyle, że w białych rękawiczkach? Że przebaczenie tak naprawdę nie miało miejsca.

Cóż bowiem znaczy słowo: przebaczam. W konsekwencji: nie roszczę żadnych pretensji  wobec osoby, której to słowo ma znaczyć. Tak naprawdę nie interesuje mnie, czy ta osoba doznała kary za poczynione przewinienie, czy też nie. Przebaczam, czyli: nie sądzę... Nie ja jestem od tego, aby mieć we władaniu tę rzecz. Z resztą: jakąkolwiek inną. Wtedy przebaczenie ma tak naprawdę właściwy sobie sens. Dopiero wtedy ma ono funkcję oczyszczającą. I to oczyszczającą dla ofiary.

Na czym to oczyszczenie polega? Niczego nie pragnę, niczego nie pożądam. Cokolwiek się dzieje jest Koniecznością w planie Boga. Brak we mnie zemsty, nawet tej w „białych rękawiczkach”. Jeśli to u siebie zauważysz, przebaczenie, uważam, ma miejsce. Jesteś na drodze do szczęścia.

Czy to rozumienie Boga, Jezusa z Nazaretu było dla Pawła Lisickiego właściwe, gdy pisał esej „Perła przebaczenia”. Tego nie wiem i nigdy się nie dowiem. Lecz podejrzewam, że gdyby tak naprawdę tak...

Osią eseju jest to, czy winniśmy puścić w niepamięć niegodziwości wszelkiej maści  donosicieli za czasów komunizmu, czy też domagać się ich osądzenia, tak aby ponieśli odpowiednią karę. Jak wynika z przedstawionych słów autora to drugie winno mieć miejsce. Stara się tego dowieść na podstawie uniwersalnych nauk chrześcijańskich i jak wynika z moich tu przedstawień rzecz nie jest tak prosta, a wręcz moje widzenie przeczy temu, co stara się na bazie uniwersalnej nauki Jezusa dowieść Paweł Lisicki. Moje spojrzenie w tym aspekcie jest czysto teoretyczne. Doprawdy nie wiem jak rzecz się ma w przypadku autora książki Kto zabił Jezusa?

Dajmy więc spokój personaliom, skupmy się na rzeczy. Nie chcę tym samym powiedzieć, że Lisicki jest uprzedzony. To byłby marny wybieg. A o wybiegach już w tym eseju wspomniałem. Chodzi o rzecz bardziej, o wiele bardziej istotną.

Z dotychczasowych moich słów wynika, że przebaczenie ma charakter, by tak rzec, bezwarunkowy. Skoro przebaczam, to tym samym cokolwiek dzieje się w tej kwestii jest mi w gruncie rzeczy obojętne. Inaczej niż u Lisickiego. Już to zderzenie powyżej przedstawiłem. Uważam bowiem, że jeżeli przebaczenie ma autentycznie mieć miejsce to nie może rościć sobie implikacji w postaci domagania się. Bo powtórzę: to jedno drugiemu przeczy.

Rodzi się zatem jedno ważkie pytanie, które z pewnością działo się u podstaw sposobu myślenia Lisickiego: czy zatem wszelkiego rodzaju przestępcy powinni czuć się bezkarnie ponieważ chrześcijanin i tak im wybaczy? Nie będzie domagał się żadnego zadośćuczynienia w postaci kary? Chrześcijanina nagle zjawi się namysł: przebaczam ci. Nie wiesz, co czynisz. Tę kwestię stara się rozwiązać Lisicki tak, aby był wilk syty i owca cała. Stawia obok siebie istotę przebaczenia i domaganie się sprawiedliwości. Jak wykazałem wcześniej: jedno drugiemu przeczy. Nie może bowiem zaistnieć obok siebie autentyczne przebaczenie, które jest aktem pokory z jakimkolwiek roszczeniem. Jeżeli przecież występuje u mnie to roszczenie to tym samym jest akt braku zgody na to, że ewentualnie mój prześladowca nie dozna kary. Ten brak zgody, uraza powoduje, że przebaczenie staje się tylko słowem. Jak to rozwiązać? Zanim o tym zwróćmy uwagę w jaki sposób Paweł Lisicki kontynuuje swoje rozważania. Gdy już stwierdził, że przebaczenie i domaganie się nie jest wewnętrznie sprzeczne kontynuuje to drugie w słowach:

„Inaczej np. potraktujemy działania donosiciela, którego szantażowano, albo któremu bezpośrednio grożono śmiercią, inaczej kogoś powodowanego chciwością. Jeszcze inaczej będziemy oceniać postępowanie tego, kto donosił  nieświadomie, miał za długi język, popisywał się. Musimy zdawać sobie sprawę z naruszonego dobra: czy było nim nasze dobre imię, czy zaufanie, którym tego kogoś obdarzyliśmy, czy wreszcie nasza osoba jako taka, w przypadku usiłowania zabójstwa.”

Paweł Lisicki chce rozsądzać: jak traktować, kogo. Jakby nie spojrzeć stawia się w postaci sędziego. A przecież sędzia jest tylko jeden. Jest nim Bóg.  Czy on o tym nie wie? Z pewnością tak, lecz stoi mu na przeszkodzie, śmiem domniemywać, brak przebaczenia. Albo może ten dyskomfort, który pojawia się gdy mamy wrażenie że przebaczamy, a tu winny (naprawdę winny, w naszym mniemaniu) nie ponosi kary. Na jedno wychodzi.

Jest z pewnością takie wrażenie, że winowajca częstokroć nie ponosi kary za swoje czyny. I nóż nam się w kieszeni otwiera. Jesteśmy zniesmaczeni faktem, że pomimo niegodziwości, których jesteśmy ofiarami, ktoś uchodzi karze. Wtedy czujemy się bezsilni, że sprawiedliwości nie stało się zadość. Ale dlaczego tak się dzieje? Bo tak w istocie: nie przebaczyliśmy. Jesteśmy wciąż obciążeni pragnieniem zemsty, bądź jak kto woli domaganiem się sprawiedliwości, czyli pragnieniem zemsty w białych rękawiczkach. Ale przecież, ktoś powie, jest coś takiego jak poczucie sprawiedliwości. Gdy jesteśmy bardziej lub mniej naocznymi świadkami poniesionego przez kogoś zła i braku kary ze strony oprawcy coś się w nas buntuje i chcemy domagać się kary dla sprawcy pomimo że on nam niczego złego nie poczynił. Co nami wtedy, tak naprawdę, powoduje? Śmiem domniemać: źle rozumiana ludzka solidarność. Skoro jemu to się zdarzyło, może zdarzyć się również mnie. Zapobiegliwość. Myślimy: jeżeli teraz będę się domagał kary za takie przewinienie i ta kara zostanie wymierzona, to w przyszłości nie spotka to mnie. Powoduje nami – nic innego nie przychodzi mi do głowy – tchórzostwo. Boimy się, że i nas to może w przyszłości spotkać. Gdy kara została wymierzona, czujemy się pewniej.

Brak przebaczenia jest chorobą. Z chorobami ponoć należy walczyć. Byłbym zdania innego.  Słowo walka bowiem się tu źle kojarzy. Mówi bowiem, że za ostrze tego braku, chęci zemsty czy też wymierzenia sprawiedliwości (czyli zemsty w białych rękawiczkach) trzeba wydobyć z siebie ostrze znaku przeciwnego. A już sam ten zamysł – ostrza – wskazuje, że będziemy mieli do czynienia właśnie z walką, która ze swej istoty jest pretensjonalna, bo zakłada zwycięstwo. A to zakładając stajemy się niewolnikami owego zwycięstwa, które w tej logice myślenia staje się pyrrusowe, gdyż nakłada pewne konkretne dane o nim świadczące. Przebaczenie więc nie jest aktem walki, a woli. Wolę tak i nie wiem dlaczego. Dopiero wtedy mamy do czynienia z faktycznym przebaczeniem. Za tym aktem woli nic się nie kryje. Przebaczam ci, bo ci przebaczam. Nie interesuje mnie ewentualna twoja kara, którą poniesiesz, lub nie poniesiesz. Przebaczam ci, bo  mnie łatwiej będzie z tym żyć. Twoja wina przecież i mnie obarcza. W jaki sposób? Ano taki, że stałem się pretekstem do jej pojawienia się. Gdybym nie zjawił się na twej drodze w tym miejscu i w tym czasie, gdyby okoliczności były nie takie a inne z pewnością by do popełnienia winy nie doszło. Zjawiłem się tam, gdzie się zjawiłem. To nie jest ani moją zasługą, ani winą. Tak się jednak stało. Ty poczyniłeś to, co poczyniłeś. Tak się zdarzyło. Przebaczam ci. Ale nie dlatego, by poprzez to myśleć o swych zasługach w obliczu Boga, lecz właśnie dlatego, co wyżej napisałem. Że tak się stało, bo taki był plan Boga. On wie.

Swój sposób myślenia o przebaczeniu, który wcześniej przedstawiłem, opatruje autor Kto zabił Jezusa? takim  zdaniem:

„Tak, przebaczenie jest wielkim darem, wszakże trzeba uważać, by nie stało się ono perłą rzuconą przed wieprze. Wiara, że przebaczając usuwamy moralna winę i unieważniamy prawo sprawiedliwości wydaje mi się nadużyciem chrześcijańskiej moralności.” 

Powołuje się tu Lisicki na ewangelię Mateusza:

„Nie dawajcie psom świętego, ani miećcie pereł waszych przed wieprze, by ich snadź nie podeptali nogami swemi, i obróciwszy się, aby was nie roztargali.”

Czy to oznacza jednak, że należy uważać co komu przebaczamy? Nie. To znaczy, że należy mieć w sobie jedynie instynkt samozachowawczy. By nasze działania nie powodowały zwrócenia się naszej drogi do dezintegracji, do zaprzeczenia naszej obecności tu na ziemi. Aby nie były drogą ku śmierci. Gdyż jest to samo – zabójstwo, a „nie zbijaj” jest podstawowym nakazem. Przebaczając nie usuwamy tym samym moralnej winy (jeśli taka nastąpiła) i nie powodujemy, że    sprawiedliwość przestała działać, tyle że jeśli chodzi o tę drugą, to nam nic do tego. Gdyby było inaczej to by świadczyło, że to my mamy prawo do osądzania. W istocie więc przebaczając nie unieważniamy prawa do sprawiedliwości, lecz ta sprawiedliwość nie jest już w nasze gestii. Nie mamy więc na co uważać (w sensie sprawiedliwości) poza tym, aby to nie zagrażało bezpośrednio  naszej drodze jako wiodącej ku szczęściu. Tym sposobem pokazałem, że perły przed wieprze, które Paweł Lisicki chce rzucać nijak się maja do słusznego, według niego, domagania się  sprawiedliwości. Tu nie chodzi o to, że perły przed wieprze są sposobem na to, aby tej sprawiedliwości się domagać, a są tylko zatwierdzeniem instynktu samozachowawczego. Nie może osoba ze złymi intencjami powodować w nas ochoty do spełniania jej sposobu myślenia. I nic więcej.

Tak myśląc czy nie powinniśmy sobie zadać pytania: czy więc zło dziejące się w świecie nie powinno nas interesować? Na tak postawione pytanie odpowiem:nie. Bo jeżeli nas interesuje, to znaczy, że dzieje się w nas tchórzostwo zapobiegliwości. Bóg wie co czyni, a taka jest Jego wola.  Nie kombinujmy, że my złu możemy zapobiec. To niemożliwe. By tak powiedzieć – kombinujmy – jak się w tym znaleźć. Nie myślmy kogo należy ukarać i z jaką surowością, ale o tym: jak stałem się przyczyną do popełnienia zła, bo tak je odbieram? Tym sposobem nie sądźmy, bo osądzamy również samych siebie, a to z pewnością nijak nam wychodzi.

Domaganie się sprawiedliwości jest z tego punktu widzenia niedorzecznością. Przebaczam i po prostu, żyję. A skoro przebaczam to nie sądzę...Obce mi jest to pożądanie. 

Wydawca: Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - akant.org
We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.