„Kto nie ma misji – niech się poda do dymisji!” – kończy Wojciech Wiercioch swój rozwlekły elaborat („Akant” 2015, nr 9, s. 29-30), w którym broniąc przed krytyką obdarzonego pisarską misją (dobro, piękno i nieprawda) kumpla, podejrzanie często odwołuje się do mnie, z typową dla rozchwiania emocjonalnego niekonsekwencją: raz współczuje i lituje się nad mą głupotą, to znów z satysfakcją przypomina moją recenzję sprzed roku, w której jego kolesia określiłam jako wszechstronnego i godnego uwagi pisarza. A nie przyszło panu filozofowi na „myśl”, że taka recenzja może dowodzić głupoty bardziej niż cokolwiek innego, i powoływanie się na nią prestiżu nikomu nie przynosi?
Sam zainteresowany „w skromności swej” oburzał się, że opinie o nim wyrażone w tej recenzji są z gruntu nieprawdziwe! Jednak nieuświadomiony widać w tym temacie Wiercioch, epatując przesadą, nie może wyjść ze zdumienia:
„Wystarczył rok, by w opinii recenzentki poeta stoczył się z wysokości bycia autentycznym artystą do poziomu bezapelacyjnej grafomanii i bezalternatywnej psychopatii”.
Tymczasem mój marcowy felieton, który tak skutecznie wyrwał Wierciocha z twórczego marazmu, wyśmiewał pozerstwo i bufonadę, a nie twórczość jego kumpla. Nie było tam mowy o grafomanii, ani tym bardziej o psychopatii, jako że psychozę od psychopatii odróżniam (przy czym żadne z tych określeń w felietonie nie wystąpiło). Kompleksiarze „wyczytali” więcej, niż było napisane i teraz bardziej męczą ich własne niekontrolowane wizje, niż mój konkretny tekst. Ani myślę jednak ukrywać, że ci dwaj „misjonarze” literatury bawią mnie tym bardziej, im bardziej ich wkurzam! Pozostało im jedynie w pocie czoła popracować nad wewnętrzną równowagą, bo samo zadęcie i brak poczucia humoru na pewno nie wystarczy, by być w swym „posłannictwie” traktowanym na poważnie.
Artykuł Wierciocha jest jednak rozlazły z powodów znacznie szlachetniejszych jak rozgrywki interpersonalne. Oferuje szeroką analizę przyczyn upadku polskiej literatury współczesnej i czytelnictwa oraz postulaty, by stale w kółko o tym gadać i gadać, niezależnie od tego, jak często owe tematy już poruszano:
„I cóż z takiego ruszania, skoro nie poruszyło to opinii publicznej ani decydentów na szczytach władzy i głupoty. Może trzeba ruszać to gówno stale, żeby się stało nawozem i twórczym fermentem”.
Niestety, widzę tu sytuację patową. Tym anemiczniejszy „twórczy ferment”, im częstsza i obfitsza o literackim „gównie” ogólnikowa gadanina gównotwórców. Natomiast wskazanie na KONKRETNE „obiekty” (choćby tylko w jednym zdaniu), owszem, ferment nawet długofalowy wzbudza, tyle że nie jest on twórczy.
Znów dziwi mnie jednak niekonsekwencja tego uzdrawiacza literatury. Z jednej strony narzeka tak, jakby absolutnie nic wartościowego w pisarstwie i czytelnictwie w czasach obecnych się nie wydarzyło. A z drugiej strony zaraz na początku tekstu sam przytacza przykład sytuacji nad wyraz budującej, godnej, sprawiedliwej, zarówno dla współczesnych, jak i dla potomnych zbawiennej:
„(…) Chyczyński wiecznie żywy, i właśnie to tak boleśnie ubodło Nagórską. Już myślała, że zostanie gwiazdą <Akantu>, i tragicznie się rozczarowała (…)”.
Jak można tak wzorcowe realia, w których geniusz zaznaje natchnienia, rozkwitu i uznania, a beztalencie nauczki i klęski, z całą bezczelnością nazywać gównem? To tak u filozofów wygląda propagowanie dobra, piękna i prawdy??? (!)
Nie do wszystkich jednak postulatów Wierciocha podchodzę sceptycznie. Jako zdeklarowany leń obiema lewymi rękami podpisuję się pod pomysłem, by piszący nie musiał wykonywać żadnej innej pracy poza pisaniem, za które godziwą pensję wypłacałby mu życzliwy budżet państwa lub naiwni (bo liczący na kreowanie arcydzieł) sponsorzy. Rewolucja kulturalna nastąpiłaby jednak wyłącznie wtedy, gdyby wszyscy pyszałkowie uważający się za pisarzy dostawali PO RÓWNO (zróżnicowanie w pisarskich dochodach występuje i dziś, nie byłoby więc w tym nic nowego!). Ależ bym się wtedy radowała! Nie tyle z pieniędzy, ile raczej z wściekłości tych, którzy nie mogliby zdzierżyć, że nie dostałam mniej od nich! Jestem ZA! Do dymisji się nie podam, bo szczytną misję wielostronnego stresowania łajdaków dopiero rozkręcam!