„Sztuka interpretacji”, o której w latach sześćdziesiątych pisał Janusz Sławiński właściwie jest wyzwaniem dla każdego z czytelników, to nie jest tylko kwestia literaturoznawstwa, bo problemem stało się dzisiaj rozumienie każdego tekstu. To duży problem w kształceniu młodzieży – czytanie ze zrozumieniem. Częste stały się dzisiaj przykłady w życiu publicznym manipulacji językowych, dużo tego w mediach społecznościowych, wyrywanie słów i zdań z kontekstu, pilna stała się potrzeba przyswojenia sobie reguł mądrego czytania, czyli szukania „sensów głębokich”. Istota hermeneutyki to „rozjaśnianie” metaforyki i zawiłości języka. Heidegger poszukiwał w poezji „blasku boskości”, którego tak brakuje dzisiaj w poezji. To jest najważniejsze w czytaniu literatury czy sztuki.
W zachodniej nauce dawno zrodził się spór o granice interpretacji. Umberto Eco, Richard Rorty i Jonathan Culler na jednym z uniwersytetów amerykańskich toczyli debatę na temat, w jaki sposób „tekst może rozsadzić ramy pojęciowe stosowane do jego interpretacji”[i]. Czy lepsza jest interpretacja umiarkowana, czy „skrajna”? Właściwie całe podejście akademickie uczy racjonalnej dyscypliny, szkoła nie pozwala na przekraczanie ram dyskusji, bo ważne są klucze, które są odgórnie wymyślane; zabroniona jest wszelka forma „szaleństwa” w poszukiwaniu prawdy. A może właśnie jakaś forma przekraczania granic czytania jest konieczna w szukaniu „sensów głębokich”? W humanistyce oczekiwane są prace umiarkowane, które nie wzbudzają kontrowersji. Culler, wybitny amerykański teoretyk w sporze z Eco twierdził jednak, że autor Imienia róży w głębi swej hermeneutycznej duszy był „zafascynowany nadinterpretacją”[ii]. Amerykański badacz wcale nie odrzuca klasycznych zasad interpretacji, ale szuka szerszych przestrzeni do mądrego czytania literatury, które otwierają pole do kolejnych interpretacji. Inspirują. Oburzają. Niepokoją uśpionych czytelników.
Maria Janion, która egzystencjalnie żyła zawsze wśród książek, na pytanie „A jak Pani Profesor radzi sobie z kurzem?”, Barbarze Łopieńskiej odpowiedziała: „A w ogóle sobie nie radzę. Miałam odkurzacz, ale oddałam”. Oczywiście, można to potraktować jako zwykłą anegdotę, ale dla mnie kryje się w tym fenomenologia kurzu, który wypełnia nasze życie. Apokalipsa kurzu, można rzec poetycko. Walka z nim przypomina nieskończony wysiłek Syzyfa. Kto z ludzi wygra z kurzem, czy nie lepsza jest afirmacja, zgoda na niedogodności życia, zobaczyć w tych drobinach bytu kosmos, jak Jolanta Brach-Czaina, dla której „krzątactwo” kryło w sobie cud metafizyki. Życie naszych Matek wypełniają takie drobne rzeczy, ale one porządkują świat, bo inaczej toniemy w otchłani nicości. Czy jest możliwa wielka literatura bez konkretu, czy tych wszystkich drobiazgów, które wypełniają życie każdego z nas? Jak pisał ksiądz Jan Twardowski w wierszu dedykowanym Annie Kamieńskiej, zostają po nas buty i telefon głuchy. No i właśnie dużo kurzu… „Prochem jesteś i w proch się obrócisz” (Rdz 3,19). Proch w wielu starożytnych religiach wiązał się z ascezą, żałobą oraz pokutą. Memento mori nie jest abstrakcją.
Dramat Tadeusza Różewicza Stara kobieta wysiaduje porażający nas do dzisiaj, wyrasta ze światopoglądu przedwojennych katastrofistów, z Szewców Witkacego, Trzech zim Miłosza, zagłada i umieranie cywilizacji, kiedy ono się zaczęło? Wielka Rewolucja Francuska, początek ery przemysłowej, umieranie moralności mieszczańskiej, modernizm? Dzieci szatana Stanisława Przybyszewskiego, który zapowiadały nowoczesny terroryzm. Jeszcze coś ludzkość trzymało przy życiu, jakieś skały czy resztki fundamentów, na przykład uniwersalne zawsze Kazanie na górze, później tylko domy na piasku, postęp w sferze technologii, która w istocie jest tylko substytutem metafizyki. Agonia chrześcijaństwa zaczynała się dawno, pewnie gdzieś po śmierci Chrystusa. O „agonii chrystianizmu” pisał Miguel de Unamuno, który jednak wracał do greckiego znaczenia tego pojęcia, które oznacza „walkę”, to walka z samym sobą, z życiem, ze śmiercią[iii]. Kiedy wygasło w nas śmiertelnych życiodajne Źródło, do którego tak tęsknił Zbigniew Herbert, te mityczne Ogrody, Eden, Raj? Umarła w nas ta odwieczna tęsknota ludzkości? Nieustanna wojna w sercu i myśleniu. Niszczenie życia na masową skalę, czego doświadczyliśmy w XX wieku, dzisiaj widzimy to na Ukrainie.
Strzępy dialogów u Różewicza: „Cóż, Cyrylu, znów ludzkość na krawędzi”. Dla wielkiego Konstantego Puzyny napisał w doskonałym liryku: „co ze sobą zabrać/ na tamten brzeg/ nic”. „Nic” atakuje nas codziennie, przeraża, jak żyć w cieniu zabijania, jak ogarnąć każdy dzień? Jak spożywać chleb, pracować, kochać, pisać wiersze? Ratunkiem dla wierzącego jest zawsze modlitwa. O to pytamy, a właściwie forma stała się niemożliwa, ta śmierć poezji powraca bardzo realistycznie, kto szuka w „mowie wiązanej” pociechy?
Adam Mickiewicz doskonale wiedział o tym, kiedy u schyłku życia w Zdaniach i uwagach notował: „trudniej dzień dobrze przeżyć niż napisać księgę”. Wciąż wierzymy w literaturę, książkę, choć Internet nasz głód codziennie zabija, gwałci naszą wyobraźnię i wrażliwość, biotechnologia i „sztuczna inteligencja” zmieniają radykalnie naszą interpretację świata. Czesław Miłosz nie miał dawno złudzeń, kiedy w Piesku przydrożnym wyznawał: „Starałem się jak mogłem, studiowałem, czytałem mnóstwo książek i nic”. „Nic” Różewicza i Miłosza. Jak zinterpretować to „nic”? Tu się kończy interpretacja. Milczenie śmierci. Bezradność czytania, żaden „badacz owadzich nóg” do tego się nie przyzna. Uczony wie wszystko?
Czy nasz świat zamyka się w języku? Jedynie w słowie mieszkamy? To granice ludzkich możliwości. „Obłąkana Karusia” u Mickiewicza to dzisiaj tylko temat dla psychiatrów. Pycha nauki prowadzi nad przepaść i do piachu. Ludwik Wittgenstein mówi prosto: „Jest zaiste coś niewyrażalnego. To się uwidacznia, jest tym, co mistyczne”. Czyli szukajmy Prawdy w iluminacji czy doświadczeniu mistycznym. Ale większość z nas jest skazana na codzienną udrękę, cierpliwe szukanie Sensu. Twórczość Różewicza dla mnie staje się przeraźliwie jasna w perspektywie tragizmu, który jednak nie prowadzi tutaj do poczucia klęski, to „nic” zasłania istotę, to heroiczna walka o każdy dzień, „podróż do kresu nocy”. Ale to podróż metafizyczna do Niewyrażalnego. Tak, skrajne czytanie, o którym pisze amerykański badacz, ma sens, bo prowokuje, jest wyzwaniem, oburza, gwałci akademickie schematy, która narzucają nam ustalone normy. Takiej krytyki literackiej nam potrzeba, która wydobywa nasze myślenie z akademickich schematów i szkolnych przyzwyczajeń.
Piękno „nadinterpretacji” u Jonathana Cullera polega na nieustannym przekraczaniu granic. Walka o te głęboko ukryte sensy w języku. To prowokowanie tekstu. Każdy czytelnik też tworzy literaturę, w pewnym sensie jest współautorem, jeśli podejmie zmaganie, ten wysiłek, skupienie, inaczej przegrywa autor, zostaje zadrukowany papier i książki przysypane kurzem. Umierają biblioteki, zostaje świat wirtualny. Umiera stary świat i grozi nam „koniec człowieka” (Francis Fukuyama). Wchodzą troglodyci, roboty, „sztuczna inteligencja”.
Kiedy piszę te słowa wokół noc. We mnie zapada noc. Próbuję ją interpretować skrajnie.
[i] U. Eco, R. Rorty, J. Culler, Ch. Brooke-Rose, Interpretacja i nadinterpretacja. Red. S. Collini, Kraków 1996, s. 108.
[ii] U. Eco, j. w., s. 109-110.
[iii] Unamuno, Agonia chrystianizmu. Dziennik intymny, przeł. P. Rak, Warszawa 2010, s. 34.