Stara sentencja powiada, że "kto się kocha w czytaniu, bywa z duchem w rozmawianiu". To powiedzenie sprawdza się podczas lektury wydanego niedawno "Dziennika nieciągłego" WŁADYSŁAWA STANISŁAWA REYMONTA (1867 – 1925).
Umożliwia ona długą rozmowę z duchem autora "Chłopów" oraz obserwację jego drogi życiowej: czeladnik krawiecki, aktor teatru objazdowego, dróżnik kolejowy, niedoszły zakonnik w konwencie paulinów na Jasnej Górze, wreszcie pisarz (debiut w roku 1892).
Bezsprzeczną zaletą "Dziennika nieciągłego. 1887 – 1924" w kapitalnym opracowaniu Beaty Utkowskiej jest to, że ukazuje on wszystkie ocalałe w czasie notatki osobiste Reymonta. Dotychczas znaliśmy jedynie fragmenty prywatnych zapisków. Żaden z badaczy życia – pisze Utkowska we wstępie – i twórczości Reymonta nie podejmował próby rozstrzygnięć gatunkowych wobec zapisków pisarza. Znajdują się one bowiem w zeszytach, których kwalifikacja formalna, teoretyczno-literacka, jest niemal niemożliwa. Są to najszerzej rozumiane, nieuporządkowane notesy, notatki osobiste o charakterze pragmatycznym, tj. adresy, rachunki, zapiski wydatków itd. oraz strzępy myśli, fragmenty utworów literackich, wiersze, opowiadania, reportaże, felietony, szkice do dramatu etc. Są też notatki służbowe z okresu pracy na kolei. Słowem – cicer cum caule.
Powoduje to, iż Dziennik nieciągły" sprawia duży niedosyt. Przyzwyczajeni jesteśmy do innych dzienników twórców literatury, noblistów albo potencjalnych kandydatów do tej międzynarodowej nagrody.
Dwudziestoletniego Reymonta gnębiła przede wszystkim nędza i nuda. Ale potrafił to wszystko skwitować takim wspomnieniowym zapiskiem w roku 1907: "Ach, te dawne, dawne, młodzieńcze lata na Krosnowie, te lata żyte (!) tylko nadzieją i czekaniem, te lata nędzy i gwiazd, i głodu, i marzeń. Były cudne w swojej okropności!" A podczas pobytu w Londynie w roku 1894 notował: "A dziś? – Juściś, że jestem niczym jeszcze, ale poznaję, iż mam ten rodzaj szczęścia, jaki ma niewielu. Jakieś przysłowie mówi, że nic tak nie robi powodzenia, jak powodzenie. (...) Mają mnie za talent – a ja sam – Boże, ty widzisz moją nędzę, wiesz, czym jestem – a ja nie wierzę po prostu w siebie. Czasem jakiś strach mnie ogarnia, że nic, ale to nic nie potrafię zrobić. Widzę i czuję własną nieudolność, bo znam swoje nieuctwo".
Reymont, syn wiejskiego organisty, konsekwentnie realizował swoje marzenia o sławie pisarskiej. Nawiązał kontakty osobiste i korespondencyjne dosłownie z setkami osób, którzy mieli coś, albo i bardzo wiele, do powiedzenia w świecie szeroko pojętej kultury. Przyjaźnił się z Przesmyskim, Żeromskim, Makuszyńskim, że wymienimy tylko pierwsze z brzegu trzy nazwiska. Skorowidz osób występujących w "Dzienniku nieciągłym" zajmuje 12 kartek książki! W ogóle trzeba koniecznie zaznaczyć, że to wydanie Reymontowskiego dziennika posiada ogromny skarb: są nimi bogate przypisy, których jest więcej objętościowo niż samego oryginalnego tekstu. Oj, napracowała się Beata Utkowska, napracowała!
Jest w owych drobiazgowych przypisach mnóstwo niezwykle interesujących informacji, np. że starania o Nagrodę Nobla trwały aż osiem lat, że Reymont bywał niekiedy bardzo ostry w sądach. Jednej z kobiet, z którymi się zetknął, wyraził się bezlitośnie: "klasztorna dziwka", że był łasy na kobiece wdzięki i miał na swym męskim koncie sporo miłostek, że nie wahała się w swym diariuszu zapisać wulgarnego wierszyka swojego autorstwa. Twórca "Ziemi obiecanej" w swojej drobiazgowości zdradzał i sprawy związane z higieną osobistą, wyliczając pod datą 14 marca 1894 roku do prania: 8 kołnierzyków, 4 koszule, 2 chusteczki, 3 pary mankietów, 1 gacie. Cyfra przy ostatniej pozycji jest bardzo wymowna...
Ale co tam rzadko prane gacie, istotniejszy jest inny zapis z lipca 1892 roku: "W głębi jest mi to dość obojętne – czy imię moje szerzej będzie znane lub czy nie – czy obrazy i ludzie odtworzeni przeze mnie zajmą kogo – zachwycą – znudzą – rozgniewają. – Czy nawet – w dziełach żyć będą przez ciąg jakich trzech istnień ludzkich – przez jakie lat sto. – Wszystko mi jedno – bo wiedzieć o tym nie będę. – Pisać pomimo wszystkiego pisać będę – muszę niejako – ulegam czemuś, co jest we mnie wszystkim".
I dobrze się stało, że Reymont ulegał swemu powołaniu. Dwa lata później uzupełnił powyższe wyznanie: "...Nie piszę powodowany ambicją, ale tym okropnym musem wewnętrznym – to to każe pisać i basta". Tworzył – jak uważał – człowieka. Nienawidził socjalizmu, który wydawał mu się – i słusznie – tylko plastrem na nieuleczalne rany i chce budować głupie stado.
Władysław Stanisław Reymont: Dziennik nieciągły. 1887 – 1924, opracowała Beata Utkowska, Wydawca "Collegium Columbinum", Kraków 2009, ss. 512.
- Emil Biela
- "Akant" 2010, nr 3
Emil Biela - Rozmowy z duchem Reymonta
0
0