Strona 2 z 2
Listopad na wsi
Listopad nie krzyczy. On jest zduszony.
Ciemność go za gardło pochwyciła wnykiem.
W żelaza mu but się dostał, dlatego nie skrzypi.
Krew zastyga w fiolety martwo jak krzyk wrony.
Listopad jest gęsty. To mrok tak paruje.
Czoła przyprósza paciorkami kropel.
Ranek głucho dzwoni w cembrowinach studni.
Noc zatrzasnęła drzwi na długie godziny,
wrotnie snu zamknęła, zatykając skobel.
Listopad nie śpi. W trąby wiatr się sypie,
w mokrych gałęziach huśtają się lodu świeczki.
Wieś przesypuje ziarna, potrząsając sitem
– zboże na przemiał na niebieską mąkę,
a plewy na bok, w domieszkę do sieczki.
Domy w listopadzie oddychają gorącem.
Bielą się podpłomyki, chleby złocą ogniem.
Płoną żywice jak rozchełstane piersi kobiet.
Piec chlebowy do ognia woła – Buchnij!
Wysokie czoło ojca rozjaśnia mrok kuchni.
Jan Stanisław Smalewski