Odwiedzając Korosteń. 65-tysieczne miasto na ukraińskim Polesiu, 90 kilometrów na południe od białoruskiej granicy i 145 na północny zachód od stołecznego Kijowa ma się wrażenie, że komunistyczny eksperyment budowy szczęśliwego, zunifikowanego społeczeństwa miał parę udanych rozwiązań. Miasto na ogromnej przestrzeni (3385 hektarów), szerokie, proste ulice, zieleń wszędzie, nie zbite jak u dzisiejszych kapitalistycznych deweloperów bloki i ludzie krzątający się, acz nie pospiesznie, w swym codziennym, szaro–słonecznym bycie. Potężne targowisko przy ulicy Kirowa i trochę mniejsze przy dworcu kolejowym, ważnym węźle, który w 1902 roku dodał niezwykłego impulsu miastu i właśnie wtedy uprościło ono swoją nazwę z Iskorost' (Iskorosteń) na Korosteń.
Wałęsające się psy i koty, wałęsający się bezrobotni, dzieci karnie przymykające z domu do szkoły i vice versa...
– Za czasów Sojuza (typowe określenie minionego okresu w państwach postsowieckich) tyle się nie budowało– mówi starszy mężczyzna do starszej kobiety, nie wiedząc już czy tęsknić za przeszłością, czy radować się teraźniejszością. A wskazuje na okazały, łączący w sobie cechy ruskiej wersji bizantynizmu z ukraińskim stylem narodowym („Akant" 2011,. nr 10. s. 20–21) sobór nowoprawosławny pw. Narodzenia Chrystusa.
Właśnie w tym soborze służba cerkiewna prowadząca ławkę (kram ze świeczkami i dewocjonaliami), tak szczegółowo objaśnia mi drogę do molenny staroprawosławnej (wspólnota tradycji fiedosiejewskiej, ostatnio – w celach organizacyjnych – złączona ze Staroprawosławnym Kościołem Pomorskim) w dzielnicy Czoliwka przy ulicy Selezniowa 51 (żołnierz, który zginął w Afganistanie), że nie dość, iż zapisuje mi całą drogę na kartce, abym gdy się zgubię pokazał komuś, bardziej ode mnie w Korosteniu gramotnemu, a jeszcze zapytuje, czy mam dwa ruble na autobus numer jeden, bo tam daleko, a jeśli nic mam, to ona mi da. Zaskoczony tak chrześcijańskim, międzykonfesyjnym podejściem odpowiadam, że mam, podczas gdy oczywiście nie mam i idę pieszo z trzy kilometry ulicą Hruszewskiego w kierunku Żytomierza. Decyduję się na to, bowiem interesuje mnie również znajdujący się po drodze w dzielnicy Czeremuszki kościół polski, jako że owa prawosławna Samarytanka, dowiedziawszy się, żem Polak, i o tym skwapliwie mnie poinformowała. Przed ową świątynią wybudowaną w 1988 roku w bezstylowym kształcie z wapiennych bloczków przy ul. Hruszewskiego 189, spotykam honoratkę Marię Alojzę Kuczer czyli zakonnicę bezhabitową z gniazda bł. Honorata Koźmińskiego, która z dumą informuje mnie pięknym, acz powolnym polskim językiem, że świątynia ta jest pierwszą w świecie pod wezwaniem tego błogosławionego, że wczoraj probostwo objął ks. Roman Sawicki, który mieszka w jednej z dwóch wież kościoła, a zastąpił on. wysłużonego ks. Ambrożego Mickiewicza z rodu Rymoidów, a więc z tego rodu. z którego też się pisał Adam.
– I gdy był młody, to też był taki jak wieszcz postawny i także bujne kędziory pysznie nosił – dodaje, zapatrzywszy się w głąb czasu.
Zaprasza mnie teraz, albo kiedy bądź, do pobliskiego domu zakonnego, dyktując na wszelki wypadek numer swego telefonu mobilnego.
Świątynie tych dwóch wyznań, nie preferowanych, acz tolerowanych przez ukraińskie państwo, znajdują się na peryferiach, bowiem w latach osiemdziesiątych, władze jeszcze radzieckie, lepszych lokalizacji nie chciały dać. A obecnie...
– Może i by dały, ale nie ma potrzeby drugiego kościoła, bo parafia mała, ale na pewno nie tylko polska, bo i ukraińska, i białoruska, i rosyjska – wyjaśnia siostra, podkreślając międzynarodowy charakter, i wspólnoty, i miasta.
Tak. Rosjan tu, jak to w ważnych miastach byłego imperium bywa, jest dużo. dowodem na co. ale też chyba efektem przyzwyczajenia i tęsknoty za minionym złotym wiekiem, jest nie tylko, rzadko już występujący na ukraińskiej ziemi, pomnik W. I. Lenina na placu przed gmachem Korosteńskiej Miejskiej Rady i jej Wikonkomu (Komitet Wykonawczy, czyli urząd miejski), ale i powszechne nazywanie hrywien rublami. Sowieckie, niezbyt miłe prawdziwym Ukraińcom czasy, przypominają też parki: 20 lat Komsomolu przy placu Komsomolskim, partyzanta Michaiła Szczorsa przy ul. Iwana Franka, no i mnóstwo zbiorowych mogił z monumentami przypominającymi drugą wojną światową, zwaną po ukraińsku Wielkoj Witczyzinanoj Wojnoj. Wśród tych braterskich mogił nie zabrakło oczywiście zbiorowej mogiły bolszewików ustanawiających tu władzę rad, wyzwoleńczych żołnierzy Armii Radzieckiej oraz funkcjonariuszy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, z których wielu bez wątpienia miało niewinną krew na rękach. Nikt tych grobów nie niszczy, bo w obszarze prawosławia cmentarze i groby to sfera sacrum.
W ogóle gra pomników jest na Ukrainie bardzo interesująca. Przez wszystkie miejscowości przelewa się obecnie unifikacyjna fala rzeźbiarskich upamiętnień. Mamy więc w Korosteniu przy ul. Hruszewskiego 30, podobnie jak na Białorusi („Świat Inflant" 2010. nr 3. s. 6–9) pamiątkowy znak 10-lecia czarnobylskiej tragedii, która bardzo dotknęła ten region, gdyż granice miasta niemal sąsiadują z Czernobylskoj Zonoj Widsielenia. To samo wydarzenie, a raczej ludzi biorących udział w likwidacji skutków awarii CzAES. upamiętnia znak przy ulicy Październikowej. Do białorusko-ukraińskiej normy pomnikowej należy w parku Mikołaja Ostrowskiego pomnik żołnierzy – internacjonalistów, czyli tych którzy nieśli zbrojną pomoc w Afganistanie, Angoli, na Kubie i w dziesiątkach innych miejsc na świecie. Pięknie ta. niezrozumiała dziś idea brzmi, ale tu chodzi o ludzi, i tych martwych i tych żywych (rodziców i rodzeństwo).Bezsensowne tragedie!
Najciekawsze są jednak pomniki wydobywające lokalną tradycję, która w wielu przypadkach wcale nie jest lokalną. Przed ratuszem stoi zgrabny pomniczek z fascymile aktu nadania 22 maja 1589 roku magdeburskich praw miejskich przez króla Zygmunta III Wazę na życzenie właściciela ówczesnego Iskorostenia magnata Prokopa Mierżewskiego (zdegradowane przez dzieje miasto znów do miejskości podnieśli sowieci 1 stycznia 1926 roku). W tym momencie należy wspomnieć, że miasto to wzorem innych na Białorusi i Ukrainie, datuje swoje istnienie od pierwszej wzmianki w dokumentach historycznych, a jest to rok 1303 odnotowany w latopisie Powieści minionych lat.
Ponadlokalne znaczenie ma stojący przed dworcem kolejowym pomnik wszechrosyjskiego strajku kolejarzy 15 lipca 1918 roku, kiedy to korosteński węzeł kolejowy był centrum tego protestu. Tylko trudno dziś się rozeznać, kto miał być tą drugą stroną strajku, bowiem od lutego 1918 roku do października 1920 roku miasto to 6 razy zmieniało przynależność państwową. Było i rosyjskie – białe, i sowieckie, polskie i niemieckie, ale też rządziła nim Ukraińska Ludowa Armia. Domorośli historycy, jako stronę tego strajku ustalili niemieckich okupantów i petlurowców.
Najmilszy chyba dzisiejszemu sercu korostenian. ale też wszystkim narodowcom Ukrainy jest pomniczek na placu, a raczej już peronie kolejowym. W tym miejscu 12 lutego 1918 roku na posiedzeniu Małej Rady (prezydium) Rady Ukraińskiej Ludowej Republiki wprowadzono kalendarz gregoriański i zatwierdzono ukraiński herb państwowy – trójząb (tryzub), który wciąż jeszcze budzi tyle negatywnych uczuć w sercach Polaków.
Najbardziej chyba oryginalna w tej pomnikowej grze ulicznej Korostenia jest jednak para: oprawiec i mścicielka, czyli korosteński książę Mały i święta, równa apostołom, księżna Olga.
A było to tak:
W X–IX stuleciach słowiańskie plemiona Drewlan zjednoczyły się, tworząc księstwo, z główną rezydencją księcia, co dziś błędnie nazywa się stolicą, gdyż wówczas książę często się przemieszczał, właśnie w Korosteniu na kamienistych wzgórzach (jedna z wersji pochodzenia nazwy miasta: kari albo kori, czyli kamień, co znajduje swoje odbicie również w Karpatach). Księstwo to jako jedno z pierwszych weszło w skład związku plemion, zwanych dziś przez historyków Rusią Kijowską. W 907 roku korosteńscy Drewlanie brali udział w łupieżczej wyprawie księcia Olega na Bizancjum. Jednak w 945 roku w reakcji na ucisk podatkowy wywołany przez przybyłych ze Skandynawii, a osiadłych w Kijowie. Rurykowiczów korosteńscy Drewlanie wszczęli bunt. Pobili drużynę kijowskiego księcia Igora, a jego samego zabili wyjątkowo perfidnym sposobem. Przywiązali go do dwóch zgiętych w pałąki drzew, a potem przecięli liny napinające te pałąki.
Zemsta żony zabitego księcia, równej apostołom, Olgi była straszliwa. Nie dość, że zabiła przybyłych do niej korosteńskich posłów, a jeszcze zebrawszy w 946 roku wielkie wojsko obległa gród. Nie mogąc po letnim oblężeniu go zdobyć, a że zbliżała się zima, to obiecała odstąpić pod warunkiem otrzymania symbolicznej daniny. Miało to być po jednym gołębiu i gołębicy z każdego domu. Otrzymawszy co chciała, poleciła swoim wojom przywiązać do nóżek ptaków płonące żagwie i wypuścić ptaki o zmierzchu. Gołębie swoim sposobem wróciły do gniazd i...nie było domu, a budowano wtedy z drewna, który by nie płonął. Równa apostołom (riwnoapostolnaja) miała zapewne satysfakcję Nerona obserwującego płonący Rzym. Poszła jednak od niego znacznie dalej – wybiła część pogorzelców, a pozostałych oddała w niewolę swoim bojarom. Od tego czasu zamilkły kroniki o Korosteniu, ale miasto jednak nie zanikło. Życie w nim nadal tliło się niczym iskierka w popiele, tak więc w jego dzisiejszym herbie, przedstawiającym stylizowaną niezabudkę okoloną wodami rzeki Uż, znajduje się dewiza: Nie zgorzało w płomieniach (Ne zgorae w połumi).
W położonym na stokach drewlańskiego grodziska parku M. Ostrowskiego znajdują się w bliskim sąsiedztwie pomniki księcia Małego i księżnej Olgi. Równa apostołom ma twarz współczesnej piękności, a co najmniej aktorki grającej średniowieczną władczynię w holywoodzkich filmach.
Wystawienie tej figury w 2008 roku tłumaczy się zasadą... chrześcijańskiego przebaczenia (po 1162 latach). Trudno, aby było inaczej, skoro przy ulicy Kociubinskiego 76 wstawiono memoriał na cześć 2000-lecia narodzenia Chrystusa.
Duch pojednania i pokoju rzeczywiście zawisł nad Korosteniem, gdyż mające sławić mołojeckie okrucieństwo UPA i OUN, płynące falą na przełomie XIX i XX wieku przez całą Ukrainę pomniki sławy („Akant" 2011, nr 10. s. 20–12) są tu ograniczone w liczbie. Nie ma, tak rwących podolską przestrzeń kurhanów sławy, a związana z nimi Matka Boska Pokrowska spełnia tu raczej rolę świętej, a nie wojowniczej figury.
W Parku im. Tarasa Szewczenki stoi oczywiście pomnik tego pisarza, a przy ulicy Chmielnickiego, w dzielnicy Frunze, za torami kolejowymi, znajduje się apologetyczne popiersie tegoż atamana, za sprawą buntu którego (bunt ów na Ukrainie zwany jest Wojną Wyzwoleńczą) ataman Heraśko zniszczył w 1649 roku mury miejskie Korostenia, znów degradując go do roli miasteczka. Być może właśnie z tego powodu owo popiersie wyprowadzano za tory na skraj, a nie w centrum dzielnicy mieszkaniowej. Patronuje więc ono tylko ulicy imienia atamana, a nie całemu miastu. Niemniej oddano cesarzowi, co cesarskie, czyli nacjonalistycznemu kierunkowi polityki wewnętrznej Ukrainy personifikację tegoż kierunku.
Ta, pogorzelecka jakby niechęć korostenian do przemocy powoduje, że rzadko tu dziś wspomina się o Wojnie Ojczyźnianej i bohaterskiej obronie miejscowej twierdzy, z całym wręcz podziemnym miasteczkiem wojskowym, przez 200 żołnierzy, z których przeżyło tylko pięciu. Czasem tylko lokalni patrioci westchną, że ... tu tak samo bohatersko było jak w Brześciu nad Bugiem, a tak mało o tym się mówi.
Spacerując ulicami miasta nad Użą, przecież polskiego do 1793 roku i wciąż mającego liczną kolonię polską, widzę swoistą harmonię, i splątanych dziejów, i dzisiejszych ludzi o różnej przecież kulturze i różnych, często traumatycznych doświadczeniach. Może właśnie przez te doświadczenia i te trudne do ogarnięcia zwroty historii, człowiek czuje się tu dobrze i jako zapamiętały Polak, nie wydziwia na sowiecki sznyt, który – niestety – wciąż jeszcze dominuje w tej powiatowej stolicy województwa żytomierskiego. W takiej atmosferze łatwiej zapamiętuje się, że właśnie tu wyrabia się śnieżnobiałą porcelanę, inkrustowane meble, elementy żelazobetonowe i bloki z miejscowego granitu. Oprócz dążenia do wyższej jakości osobistego i rodzinnego życia ceni się bowiem w tym grodzie własne miejsce w ludzkiej produktywności (cecha sowietyzmu, ale czy tylko?).