Strona 2 z 2
Leśna apokalipsa
zielonorzęsa, gorzka, dymiąca równina,
dalej rdza zwiędłych mimoz, złachmaniały szpikulec
rosochatej sosny, co rozpruwa obłoki, płaski talerz
młodników, w których cięli maślaki już przeszłego
roku kępy lichego wrzosu, biegnij, kto cię zatrzyma
wątłorogi koziołku, śnij źródlane powietrze, pij
swą wolność – oddychaj płucami olbrzyma...
piaskowe bąble wzgórz niczym garby
wiekowych, opasłych wielbłądów cierpliwie
popychają wstążki przesiek i grądów – ziemia
żywi swój puls ściegiem racic i pryska
zeszłoroczną ściółką – więc przeskakuj gałęzie
wiewiórko płomienna, nieś swój płomień
jak żagiew przez wilgotne igliwie
śnijcie dziki
dębowe, omszałe ostępy, gdzie kropla
w pajęczynie – żywy dzwon, gdzie się strzępiasta cisza
z ptasim piskiem dotyka,
bo
czarny dzięcioł puka; liczy godziny snu rośnie
kamienny las, rosną groble z betonu, rosną
na martwych łąkach szklane kretowiska...