Kłaniam się niebu o świcie i o zmierzchu
gdy Stwórca gasi i zapala gwiazdy
i znów się zaczyna elementarz życia
Łowisz jeszcze losu bezdomne echa
Śmierć się zakrada łubinowym polem
Streszczasz gołębiom swoje dawne sny
które gonią przez niebo bez adresu i celu
Poeci jeszcze szepczą skargi niczyje
i milkną zanim głuchy pies zawyje
I znów kilometry syzyfowego trudu
i znów oczekiwanie bezpańskiego cudu
i znów czekasz nocy pokornie i wiernie
w zamian masz za to te głogi i ciernie
Co było celem przeznaczenie zmiecie
zostanie pamięć o jednakim świecie
Przymus życia
Temu co ostygł z płaczu kamień ciąży w oku
wolny od czucia czasu tyranii obłoków
pełznie przez swoje życie z kamieniem u szyi
Czasem łączy się w stada takich jak on odmieńców
Szuka by znaleźć ślad bożego buta
w życiu jak niezawiniona doczesna pokuta
Cmentarz jest jego ciągle przyjaznym pejzażem
chełpi się bliskością kosów wron i ważek
Na pytanie o życie mówi szeptem – nie wiem
pohukiwanie sowy jest jego odzewem
Temu co ostygł z płaczu kamień ciąży w oku
diabeł mu w wędrówkach dotrzymuje kroku
W obłokach już o świcie poszuka odbicia
Oczy wyschły z płaczu – został przymus życia