Archiwum

Christian Medard Manteuffel - Poeci - ...między jednym a drugim niebem

0 Dislike0
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

I.  Jerzego Grupińskiego – repetytorium nad rzeką Lete
                                                                             
                                                                        Sami -
                                                                               więc mimo analogii i marzeń
                                                                               między jednym a drugim niebem?
                                                                                           Jerzy Grupiński: Narcyz – kochanek Platona

   Co mnie tutaj przywiodło? Jacy bogowie! Do człowieka, którego nigdy nie znałem osobiście, a jakbym go znał. Jerzy Grupiński... Gdy sięgam pamięcią do lat, gdy dla mnie pojawiło się w polskim życiu poetyckim jego nazwisko, to dziś uświadamia mi się ogromna plejada poetów polskich, którzy w latach siedemdziesiątych przewinęli się przez prowadzony przez niego Klub Literacki, Salę Kominkową, przy poznańskim Centrum Kultury „Zamek": Andrzej Babiński, Stanisław Barańczak, Łucja Danielewska, Mariusz Grzebalski, Dawid Jung, Urszula Kozioł, Ryszard Krynicki, Piotr Kuncewicz, Krzysztof Kuczkowski, Bogusława Latawiec, Dariusz Lebioda, Ryszard Milczewski-Bruno, Edward Popławski, Wincenty Różański, Edward Stachura, Jerzy Szatkowski. Boże, kto jeszcze? Tylu ich było! Być tam, rozmawiać z Grupińskim, było nominacją: „się jest poetą". Po każdej kolejnej promocji polowało się na wiersze promowanego autora, często dotąd zupełnie nieznanego, a często znanego tylko z odręcznych odpisów wierszy z tajemniczego źródła. A jak wiele znaczyło dla Grupińskiego osobiste poznanie tych poetów świadczy najlepiej przywołanie tych, którzy już odeszli w wierszu „Na gołębiach" w roku 2009.
Tylko się rozejrzeć – są wszyscy
i ten ptasi nie do zmylenia
zapach poczekalni
Witek rękaw marynarki ślini
i swój order przodownika czyści
Łucja przymierza się w kapelusz większy
Walizki bigosu i poręcze szyn
jak mówił Bruno
i bar się jeszcze zamknięty

( … )

I wreszcie ekspresem z Warszawy
Sted się ma jak pocztowy
torba na ramieniu kasa
formularz tylko kwit podpisać
Dopiero teraz zrywa się
z parapetu kołuje zatacza cień
czarna peleryna od Czerwonej Róży
„Ja jestem Breżniew! Ja jestem..."
krzyczy krztusi się Andrzej Babiński
Zostaw mówi mundurowy do mundurowego
to jest ten się - wariat
Są więc wszyscy
i jeszcze jeden na gzymsie ptak
z dzioba tak podobny
do ciebie albo do mnie

  Jacy bogowie mnie tutaj przywiedli? Po tylu latach! Jacy Grupińskiemu przywiedli tych byłych, gdzieś na nudnej stacji kolejowej, gdzie pociągi przejeżdżają peronami niosąc ludzi w różne strony; jedni gdzieś wyjeżdżają, inni gdzieś wracają, wysiadają tylko wspomnienia krążące z gołębiami, których nikt już nie chce od czasu, gdy po raz ostatni była na ziemi Afrodyta. I tak latami, latami. A tamte lata..., to były trudne lata. Przełom szóstej i siódmej dekady minionego wieku. Bardzo niespokojne lata w Europie. W Polsce też, choć inaczej. Szukanie platformy dla wolnej publikacji. Ba, choćby dla prezentacji. Choćby na wzajemne spotkania, wymianę myśli, kłótnię. Ot, tak – kłótnię! Tę złudę, że oto mówimy, co myślimy i...  nic to, że nikt nam tego nie opublikuje. Tyle tylko, że na środku Europy stał mur. Niektórzy podstępem wymykali się za ten mur, aby świadczyć. Wtedy okazywało się, że literatura to taka dziwna substancja, którą stojący na jej drodze mur może tylko uszlachetnić. Dla poznańskiego poety było to poznawanie innych transgresji poetyckich, przenikanie do innych niż własny obraz świata, konfrontacja, czasami adaptacja. Grupiński – pisze o jego filozofii poetyckiej Sergiusz Sterna Wachowiak w posłowiu do poematu „Wiersz na oddech światło i falę" – uznaje kreatora w rzeczywistości samej w sobie, w świecie dającym znaki i wyrocznym. Aby być poetą, trzeba być niestrudzonym odkrywcą natury, która lubi się skrywać (Heraklit). Może dlatego jego poezja wydaje do dziś na światło dnia ciągle nowe, odkrywcze moduły świata wewnętrznego. Grupiński nie chce mówić o tamtych latach. Należy do tych, którzy wtedy coś robili, a teraz nie rozumieją, że było to coś, co zostawiło ślady.
   Grupiński, zanim rozpoczął studia filologiczne, studiował teologię w seminarium franciszkańskim. Znana ze studiów teologii franciszkańskiej filozofia neoplatońska,  jest obecna w poezji Grupińskiego od pierwszych jego utworów: wszelkie poznanie jest pochodzenia empirycznego, poznajemy przez zmysły konkretne rzeczy; nie ma idei wrodzonych (Platon), ani prawzorów rzeczy (Augustyn) – prawzory poznają tylko „czyste inteligencje".
Platon
nie ma pretensji o plagiat
o pomysł na ten świat
uśmiecha się – w końcu
liczą się tylko idee.
       J. Grupiński: z wiersza Promień

  Teraz na moim biurku obok poematu Grupińskiego leżą książki Hölderlina i Poethena. Dobrze, że nie opuszczają mnie tacy ludzie. Ale leżą też inne jego wiersze, których nie zauważyłem wcześniej; nie zauważyłem tego drugiego nieba, które dojrzał kiedyś Narcyz pod lustrzanym odbiciem swojej twarzy. Dwa nieba. Czy pojęcie „niebo" może być synonimem? Wiary, religii, eschatologii? A tego, który znalazł się w jego władaniu rozpoznać łatwo po jego znakach szczególnych, to: zachwyt i rozpacz – to poeta. Poeci. Niebo miało zawsze w nich swoich heroldów. Które niebo, którzy heroldowie? Na pewno Grupiński, czy Kamieńska, to praktykujący chrześcijanie! Inaczej piszą niż Szymborska - ateistka, czy Miłosz, który sam nie wie czy wierzy, to zrozumiałe. Inne są priorytety, odczuwanie, wrażliwość. Inne niebo? Niebo. Od tego trzeba było zacząć. (Szymborska). Określić siebie ateistą znaczy określić swoje miejsce w przestrzeni między niebami; Szymborska adoptuje niebo na swój racjonalny sposób, umiejscawia je w swoim realnym świecie. Rzecz, która spada w przepaść, spada z nieba w niebo. A może nie warto się tym zajmować? Przecież problemy są już za nas rozstrzygnięte / brzemię jest lekkie / i wszelka łza będzie otarta / wystarczy przeżyć życie.  (Kamieńska)
   
   Niebo Platona i niebo Mojżesza. Nieba Hypatii i Hölderlin. Niebo, które w wierszu Grupińskiego ujrzał mitologiczny Narcyz, to - według Platona - niebo jedyne, jakie jest w stanie ujrzeć człowiek. Według przyjętej przez niego doktryny zdolność poznawcza człowieka nie dostrzega prawdziwego świata; to jedynie obserwacja cieni, odbicie, którego formy są różne w zależności od położenia światła, które je rzuca. A przypadek Narcyza trywializujemy sprowadzając dramat Narcyza do przypadku uwielbienia swojego odbicia. Narcyz Grupińskiego widzi w odbiciu więcej:
( … ) podwójny krajobraz
z odbitymi w koronach drzew
z żywymi ptakami śpiewającymi
w które dość rzucić kamieniem
a rozbiegną rozlecą się
pomiędzy fale i gałęzie
- i ty stojący między odbiciami   
jak nieszczęśliwy Narcyz przebity
na wylot podwójnym drzewem?

Kto więc podniesie rękę
i rzuci w ptaki w wodę i w siebie?

            J. Grupiński: z wiersza Narcyz – kochanek Platona
 
  Narcyz, spolegliwy „kochanek Platona", widzi obraz nieba i wie, że jest on nietrwały: Kto więc podniesie rękę i rzuci kamień w wodę i w siebie?  
   Sokrates?.. – wypił truciznę. Giordano Bruno?.. – spłonął na stosie.   
   
   W roku 1945  Erich von Kahler napisał w eseju „Das Fortleben des Mythos" („Dalsze życie mitów"):
Tak w kosmosie, jak i w człowieku istnieją pokłady niedostępne rozumowi. To, że wiedza przyrodnicza w toku swoich badań dociera do granic poznania, staje się coraz bardziej znamienną cechą naszej epoki. Upadło dumne marzenie o czysto racjonalnym pojmowaniu rzeczywistości, gdyż wagę czysto racjonalnego porządku całkowicie podważa naukowo dowiedzione twierdzenie, że istnieje transracjonalna warstwa rzeczywistości.
 
   To był rok 1945. Filozof i socjolog, eseista niemiecki żył wtedy w USA i wykładał na wielu uniwersytetach amerykańskich; uciekł w 1933, tego samego roku jego książki trafiły na stosy wraz z innymi spalonymi poetami. Nie znalazł miejsca w niemieckiej nowej rzeczywistości. I już nie znajdzie. To była jego 60 rocznica urodzin i Tomasz Mann przypomniał go społeczeństwu niemieckiemu przy tej okazji: „...jedna z najmądrzejszych, subtelnych i prawych głów, które dziś funkcjonują, jedno z najbardziej dobrotliwych, mądrych i gotowych do świadczenia pomocy serce, które dziś bije."
   Kilkadziesiąt lat później pojawił się inny filozof i poeta, którego cechowały te same przymioty, Polak, Karol Wojtyła, głowa kościoła katolickiego, który wyszedł naprzeciw słowom Kahlera w encyklice „Fides et ratio":
      
Na tle tych ogólnych rozważań należy teraz bliżej zbadać relację między prawdą objawioną a filozofią. Relacja ta wymaga rozpatrzenia w podwójnej perspektywie, jako że prawda ukazana nam przez Objawienie jest zarazem prawdą, którą mamy pojmować w świetle rozumu. Tylko w takim podwójnym ujęciu można określić rzeczywistą relację między prawdą objawioną a wiedzą filozoficzną. Przyjrzyjmy się więc najpierw relacjom między wiarą a filozofią w ciągu dziejów. Na tej podstawie można będzie wskazać pewne zasady, stanowiące punkty odniesienia, które pomogą nam określić właściwą relację między tymi dwoma porządkami poznania.  

  Filozofia jednak, jeżeli miałaby być ona wykładnikiem religii, była człowiekowi bliska i konieczna od zarania, a człowiek używał jej i używa do przystosowania rzeczy objawionych do potrzeb jego istnienia. Pytania rodziły się zatem w mózgu po to, aby wytłumaczyć sobie niewytłumaczalne. Sentencje przeciwstawne, czy sentencje uzupełniające się w przestrzeni między niebami, spadające z nieba w niebo. Można ich sens wytłumaczyć i tym, że wypowiedzieli je nie tylko filozofowie, ale i – może to nawet tę sprawę wyjaśnia – poeci.
   Chrześcijański dogmat objawienia i boskość natury, jej istota, ustawiła poetę w przestrzeni życia między ratio i fides. Czerpiąc z obojga poeta jest unoszony falą, która prowadzi już tylko do tajemnicy człowieczego ego.
Więc zupełnie sami
mielibyśmy tutaj być?

Jak wyjęte oko
jak samobieżna gałka oczna
które samosterując się fotografuje
bez wyboru bez celu
krajobrazy ludzi chmury?

Sami -
więc mimo analogii i marzeń
między jednym a drugim niebem?
(…)
J. Grupiński: z wiersza Narcyz – kochanek Platona
                                                                 
   Gdy fala zbliża go na odległość oddechu i światła zaczyna obcowanie z tym wiecznym, naturalnym odczuciem, że nie jest tutaj sam. Powstaje zapis z obcowania z postaciami, które nie umarły, lecz odeszły. Zanim polski poeta spotkał bogów naturalnej religii antycznej na ziemi, o której Goethe mówił: jej podnóże sięga Rzymu, jej bogowie pozostają refleksem światła, jego myśl wielokrotnie przywoływała mądrość greckich filozofów.
   W roku 1997 Grupińskiego zaprosił do Stuttgartu Johannes Poethen, członek niemieckiego centrum PEN i przewodniczący stuttgarckiego oddziału Związku Pisarzy Niemieckich, postać tyle wybitna, co i spektakularna w niemieckim świecie literackim i społecznym. Być może poeta znad Warty nie spodziewał się tego, że odbędą wspólną wycieczkę wzdłuż Neckaru, rzeki toczącej swoje wody przez Jurę Szwabską między Lauffen, miejscem urodzenia przed dwustu laty Friedricha Hölderlina, a Tybingą, miejscem jego studiów i jego śmierci w osamotnieniu w zamkniętej wieży obmywanej wodą rzeki. Ślad tej podróży znajduję w wierszu Pocztówka ze Stuttgartu. Rozmawiali o Grecji, o czym innym mogliby rozmawiać? Jakby nigdy nie sięgał tu / cień wieży Hölderlina / Jakby nigdy nie było postu / tylko pieśń i karnawał / i wiersze winnic tańczące / pisane na wzgórzach.
   Czy już wtedy w zamyśle Grupińskiego było, czy też dopiero wtedy zrodziło się pragnienie podróży na spotkanie z archea Ellada? Eugeniusz Wachowiak już w roku 1994 przetłumaczył i wydał zbiór wierszy Johannesa Poethena „Ryba na białym papierze". Ale już rok potem w greckim domu Johannesa Poethena  wybierał eseje szwabskiego poety z zamiarem ich wydania w języku polskim. Pracował nad tym pięć lat i wydał je pod wspólnym tytułem: „Oddech bogów" w roku 2000. Wierzę, że Jerzy Grupiński znał te tłumaczone na język polski eseje jeszcze zanim ukazały się one w druku, jeszcze przed spotkaniem z Poethenem; znam wiersze Poethena, ale w poemacie Grupińskiego odnajduję echo jego esejów. Zresztą eseje Poethena to poezja sama w sobie, a do tego często uwiarygodniane archiwalnymi cytatami poezji antycznej i jego własnymi wierszami impresyjnymi. W roku 2004 Stowarzyszenie Pisarzy Polskich w Poznaniu wydało poemat Jerzego Grupińskiego „Wiersz na oddech światło i falę".
  Tak. Trudno mi pisać o samym poemacie bo nie zakładałem pisania recenzji. Książkę zamyka posłowie Sergiusza Sterny-Wachowiaka, ale też nie jest ono recenzją. Wydawca zajął się semantyką utworu, która jest jednym z trzech walorów stanowiących, że ten „wiersz" jest poematem. Dyscyplina semantyczna w tym utworze, sama z sobie jest kunsztem pozwalającym usłyszeć rytm koturnów na orchestrze, nieustające morze ozdobnym trybrachem, daktylem w strofie archilojskiej. Bo tylko tak zapisany poemat pozwala na cud pojawienia się nam postaci i spraw nie przemijających w wiecznym oddechu bogów tej ziemi...
I znów jest noc
słychać skrzypienie rydwanów
gwar przechwałki pogróżki
bo osiemdziesiąt osiem gwiazdozbiorów
przechodzi nad naszymi głowami.
( … )
Bo niezmierzone
są obszary pamięci Wszechmocnego
Przestrzenie – zachwyt śmiertelnych
wielkie nie do ogarnięcia O!
Okrzyk ust
które nie mogą nie chcą się
zamknąć zapomnieć

   To tak jest. Któż tego nie doznał, gdy sen nabiera realnych kształtów? Lecz kto potrafi to zapisać. Jakich słów trzeba użyć, jakiego zapisu, aby usłyszeć ten rytm, aby wejść w taneczny krąg? A wtedy...
Blask tańczy
na białych ścianach Chersonezu
Anadyomene -
wynurzająca się z fali
a ten cień
to knidyjskiej Afrodyty posąg?

  Poemat ten, pierwszy tego rodzaju utwór Jerzego Grupińskiego, jest klasycznym poematem dygresyjnym. Poetę prowadzi Mnemozyna, bogini pamięci; prowadzi nad nurtem Lete i każe mu widzieć rzeczy z tym nurtem odpływające. Czyżby poeta tego nie zauważył? Bo czyż wszystkie muzy nie są córkami Mnemozyne? Dygresje! Nić poematu jest konsekwentna, zaczęła się z pojawieniem szalonych menad Dionizosa zbiegających w narkotycznym rauszu po zboczu Parnasu. Ten stan zdaje się udzielić poecie, więc wiersz przesuwa się przed nami w tym samym rytmie, co taniec menad, a po zamknięciu książki także my jesteśmy w stanie podobnym. Być może dopiero samotny spacer, jaki ja sam zrobiłem ścieżkami wśród marglowych skał jurajskich otaczających mój dom, uświadomi, że towarzyszyliśmy poecie nie tylko w spotkaniach z bogami tej ziemi, filozofami, poetami, ale i ze śladami zupełnie niedawno pozostawionymi przez postacie znane z literatury i kultury nadwiślańskiej; ich ślady odnalazł i zapisał. Że towarzyszyły nam też zupełnie osobiste zapisy poety, nie z udziałem postaci mitycznych, ale pojawiała się między wierszami osoba, która nie opuściła jego ego, gdy wyruszał w tę podróż na Peloponez; niezwykłe są te wersy, intymne tak, że nakazują mi dystans. I chyba tylko bliskość Safony sprawiła, że poeta przywołuje do tych dygresji poetyckich Sylene, Hegesso, Hekate, a nawet Anadiomene, Afrodytę wynurzającą się z wody; nie patrzę na jej boską nagość, nie chcę podzielić losu Terezjasza. Czy miałbym się nie przyznać do tego, że na takim samotnym spacerze mówiłem coś do siebie, że uśmiechałem się do odgadniętych metafor i że oko mi wilgotniało?
   I tylko... Są tam jeszcze inne dygresje! Te dziwne odpowiedzi poety co i raz na pytania, których nie słyszymy, które słyszy Grupiński z ust bogini pamięci, a jego lakoniczne odpowiedzi każą nam przypomnieć sobie fakty z dziejów między jednym a drugim niebem.  

  - Mogło to być wtedy / gdy Teodozjusz II polecił / obalić wszystkie bałwany / skuć metopy Partenonu / i zniszczyć święte Kręgi Delf / Albo jeszcze niedawno / skoro żyją tacy / którzy opowiadają / jak Pontifeks Maksimus / Oktawian August kazał spalić / dwa tysiące ksiąg greckich i łacińskich / (w proroczym duchu) / Każąc sobie zostawić / tylko zwoje Sybilii   
   
   - ...mewa z urwiska / która pamięta kapłanów Ateny / zrzucanych wprost na ostre skały
   
   - Albo wtedy / gdy Kaligula kazał Jowisza / przywieźć z Olimpu do Rzymu / i posąg wybuchnął głośnym śmiechem
   
   - To było wtedy / gdy oskarżyli Protagorasa / o bezbożność / i zwoje jego publicznie spalili / Tak jak potem w Italii / owe prorocze libri vaticani / rzucił na stos Kwintus Petilius
   
   - To było wczoraj / albo gdy Grzgorz VII spalił / wszystkie klasyczne biblioteki / Konstantynopola i Rzymu / Albo jeszcze wcześniej / kiedy to na placu / podpalili epitalamia / epigramaty i miłosne pieśni / Safony do przyjaciółek

      Odpowiedzi zabiera szumiący nurt Lete.
   
   Posłowie Sterny-Grochowiaka dla mnie osobiście jest lekcją semantycznej analizy utworu. O treści poematu niby nic, ale dwa krótkie zdania wystarczają: „nazwać istniejące, lecz nie nazwane". Zapisać to, co nie zapisane przeminie. Nie mam wątpliwości: w peregrynacji Jerzego jest przy nim bogini pamięci. To ona, Mnemozyne, zadaje pytania jak studentowi podczas repetytorium; tylko wędrowiec znad dalekiej Warty je słyszy...
                            Stopy wędrowca i kroki morza
warga wardze
strofą asklepiańską
jambicznym trymetrem
fala fali

...przekazują zapis o tym, co nie zapisane przeminie. Bogowie archea Ellada nie zmarli; to tylko jakiś barbarzyńca rzucił kamień w zwierciadło wody w którym widzieliśmy platońskie niebo; lustro wody uspakaja się i widać czaszki toczone po dnie / po cienkim piasku i nie chcą zapomnieć / nie chcą zamknąć ust...
...dżdżysto, w zapadającym mroku rozproszone świetliki gwiazd
odbija letejski nurt rzeki, unosząc pamięć letnich wieczorów
i trudno się pogodzić z faktem, że co odpłynęło, nigdy nie powróci.

A może odczuwam ten nieokreślony respekt przed tym,
co wieczne, co zabiera moją blichtrem przystrojoną marność.

Może brak mi dostatecznego dystansu do spraw bez końca,
może odpływająca rzeka zabiera to, co raz się spełniło
i zarazem przynosi to, co do spełnienia zostało, bym dostrzegł

W cyklicznym opadaniu liści dostojność modlitwy dziękczynnej,
cudu powracającego echa, repetytorium z nieskończoności,
i abym, pogodzony ze wszystkim, zanurzył się w nurcie Lete.

   Wracajmy! Proponuje poeta: czeka na nas ta, która pilnuje / szczęścia śmiertelnych / – aby nie wyrosło ponad miarę – / bogini Nemezis / nagle powie / suchym szeptem  moje imię / i położy na głowie / swoją czarną rękę.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                  

II. Johannes Poethen – daleko wstecz i w swoim czasie
                                                                                                       Nawet najwyższe góry
                                                                                                       nie są bliżej nieba
                                                                                                       niż najgłębsze doliny.
                                                                                                                      Wisława Szymborska: Niebo
   
    „Alles ist voll von Göttern", cytuje Johannes  Poethen w eseju „Góry Bogów" wyznanie Talesa: „Wszystko jest pełne bogów".
    Na chwilę pojawia mi się introit poematu Jerzego Grupińskiego, alegoryczna scena rozgrywająca się na zboczu góry Parnas na cześć Dionizosa:
Jest noc
i z gór spadają iskry
To święte dziewice Dionizosa
krzycząc przeraźliwie
zbiegają ze stoków Parnasu
w dzikim tańcu
z pochodniami
gubiąc wplecione we włosy
gałązki mirtu.

   Johannes Poethen w eseju Berge der Götter opisuje tę samą scenę:
Widziałem barany, jednakże nie miały na sobie złotego runa – nie widziałem menad, które opisuje Pauzaniusz attyckie dziewczęta, które co pół roku przychodziły na Parnas i tutaj wspólnie z dziewczętami delfickimi bawiły się razem z Dionizosem. Ale gdy odwróciłem się za siebie było tam tak, jakby w noc naszego wejścia na szczyt urządzony był raut, wyjątkowo krwawy fest, do którego wabiła w dzikim tańcu Selene pełna pasji i ubrana w zwierzęcą skórę...

   Eteryczny taniec bogini księżyca powoduje, że poeta przestaje być tylko neutralnym reporterem – dostrzega, czego przed chwila nie widział:
... w cieniu figowych drzew ciało wchłania się w taniec, noc otwiera swoją czerwień, góra wpada w szaleństwo – widziałem przecież menady, kto mógłby zaprzeczyć.

    Jest w tym pięknym utworze też coś, co stanowi dla mnie wyznanie creda twórczości niemieckiego poety, który wybrał życie w dwóch światach:
 Nie, nie te dźwięki, które objawiają mi się zbyt późno; nie ten mykeński pałac, jeśli nawet z boskiej woli usadowiony na górze, chmury jako brama i trzy horaie jako strażniczki: to byłoby zbyt łatwo albo i zbyt trudno. Ja chcę iść daleko wstecz do historii i chciałbym jednocześnie w sobie pozostać i w swoim czasie.
   
     Ale tego eseju nie znał Jerzy Grupiński, nie był w Polsce publikowany; pochodzi on z tomu „Der Atem Griechenlands", który Poethen zamknął w roku 1977.
      W roku 2000 Stowarzyszenie Pisarzy Polskich w Poznaniu wydało wybór esejów niemieckiego poety zatytułowany: „Oddech bogów" w przekładzie Eugeniusza Wachowiaka. W roku 2004 to samo wydawnictwo wydało poemat Jerzego Grupińskiego: „Wiersz na oddech światło i falę" zadedykowany pamięci Johannesa Poethena. Tak, Poethen już nie żył, Grupiński był jednym z ostatnich poetów, któremu szwabski poeta zwierzył się z fascynacji dziejami religii archea Ellada i poezją Hölderlina; ostatnim etapem ich wspólnej podróży śladami Fryderyka była „Wieża Hölderlina" („Hölderlinturm") w Tybindze nad brzegiem Neckaru.  
  W numerze 20/2001 popularnego magazynu „Der Spiegel" z 14 maja 2001 roku przeczytałem  notatkę:
   Johannes Poethen, 72. Liryk, eseista i fanatyk Grecji Poethen żyjący w Stuttgarcie i w Koryncie, zaliczany częściowo do dziwaków, którzy więcej działają niż oddziaływają, we własnym kręgu jednak są wysoko doceniani. Już podczas wojny jako pomocnik przy obsłudze działa przeciwlotniczego, pisał wiersze, liryka była dla niego „krzykiem wewnętrznej potrzeby". Wysoki ton jego wczesnych utworów wpadł w końcu w sarkastyczną krytykę czasu. Poethen studiował w Tybindze germanistykę i mitologię grecką. Od roku 1956 pracował jako dziennikarz Rozgłośni Radia Południowoniemieckiego (SDR), niektóre z jego zbiorów wierszy zostały nawet przetłumaczone na arabski. Johannes Poethen zmarł 9 maja w Stuttgarcie.
      
   Oczywiście mogłem tutaj wybrać coś z informacji podanych we „własnych kręgach" poety, uznałem jednak, że są w tej lakonicznej notatce wcale nie lakoniczne informacje, bo w Niemczech, gdy zdecydowałeś się coś czytać, powinieneś wpierw wiedzieć gdzie to czytasz, kto to napisał, kto opublikował. Może więc też - z zachowaniem wstrzemięźliwego tonu tej notatki - dwa tylko tematy z własnych kręgów tygodnika  „Der Spiegel":
   - 1970 niespodziewanego, a jakże wymownego wsparcia spoza „żelaznej kurtyny" udzielił „Der Spiegel" i to w kilku odsłonach Związkowi Radzieckiemu w kampanii przeciwko Sołżenicynowi;         
  - 1983 wreszcie „cała prawda" o wielkim Führerze: „Der Spiegel" rozpoczyna druk pamiętników Adolfa Hitlera. Okazały się sfałszowane.
   Mógłbym jeszcze coś znaleźć, ale to  nie moje kręgi.
 
   Po uzupełnieniu, że Johannes Poethen w latach 77 do 91 był przewodniczącym stuttgarckiego oddziału Związku Pisarzy Niemieckich, oznaczony był dwukrotnie Krzyżem Zasług, a do końca życia był aktywnym członkiem niemieckiego Centrum-PEN, przejdźmy do samego poety. Rzeczywiście, był typowym przedstawicielem awangardy literatów niemieckich dźwigających na karkach kurz dopiero co wygasłej wojny i stojący wobec widma nowej konfrontacji. W jego wypadku ta metafora jest szczególnie trafna ponieważ jako młody chłopiec został w ostatnich miesiącach zmobilizowany do obsługi działa przeciwlotniczego i jeszcze w mundurze wermachtu zapisywał swoje pierwsze wiersze. Ukazały się one w czasopiśmie literackim "Neuen Rundschau", gdy po wojnie wznowiło wydawanie, a kilka sonetów ukazało się w Sztokholmie, gdzie przebywali jeszcze emigranci niemieccy. Dopiero w roku 1948 zrobił maturę. Zaraz jednak podjął na uniwersytecie w Tybindze studia filologiczne germanistyki i klasycyzmu ze specjalizacją na mitologię grecką. I... wyjechał do Grecji, aby dotrzeć do jej bogów.  
  W Niemczech po zakończeniu wojny szybko odżywała literatura. Ucichli poplecznicy faszyzmu, spośród popiołów pojawiły się nazwiska zakazane tych, którzy przeżyli i tych, którzy znaleźli schronienie za granicą. W „Der Stern" ukazały się eseje Jürgena Serke o poetach, których książki hitlerowcy palili na stosach; szybko powstał ruch społeczny i stowarzyszenie literackie przywracające literaturze nazwiska tych „spalonych poetów". Heideggerowski egzystencjalizm, który w latach wojny żył we Francji, tutaj, w Niemczech, przywalony skutecznie okrucieństwami wojny, po wojnie przechodził reinkarnację: humanizm – człowiek, jego istnienie samo w sobie, infinityzm – istota ludzka, pojawiająca się na ziemi w postaci cielesnej na moment i spotykająca się z nieskończonością życia, które jest jednak nie dla niej; tragizm –  doświadczony przez dopiero co przebytą i ciągle bliską grozę wojny; pesymizm – człowiek otoczony jest nicością. Na gruncie oszalałego kapitalizmu powstawało zagrożenie indywiduum. Egzystencja człowieka była wszak przedmiotem filozofii tak Sokratesa, jak i świętego Augustyna.

   Trudno dziś powiedzieć, czy dla Johannesa Poethena wybór Grecji już w momencie podejmowania studiów uniwersyteckich, tuż po zakończeniu wojny, nie był ucieczką w nieskończoność świata mitologii. Może tak, ale jeśli było się członkiem tej nacji, to rzeczywistość niemiecka była zbyt brutalna, zbyt dramatyczna, aby można było się od niej oderwać lub chociaż ją ignorować. Studiował w Tybindze, gdzie znajdował uświęcone ślady Hölderlina. Toteż i poezja jego była już wtedy bliska antycznemu duchowi tamtego poety, który tworzył dwieście lat wcześniej. Poezja była dla niego „krzykiem wewnętrznej konieczności". Wyjechał do Grecji przywołany tam refleksem światła bogów tej ziemi. Nie stracił przecież kontaktu z rzeczywistością niemiecką. Wzniosły ton pierwszych wierszy w zetknięciu z rzeczywistością, przemienił się w sarkazm. W latach sześćdziesiątych w Niemczech podzielonych między zwycięzców, ale w części wolnej od cenzury, pod piórami poetów i epików powstawały dzieła, zaangażowane w zawieszony nad światem swąd dymów wojennych zgliszczy, w smród spalonych ciał, w popioły książek palonych na stosach. Eseistyczna twórczość Poethena aż do lat siedemdziesiątych była tematycznie relatywnie jednolita. Ziemię tę przecież kochał; niszczonej przez zalew industrializacyjny i rozbijanej eksplozjami zamachów bombowych, przesyłał oddech bogów z ziemi Platona.
   Twórczość Poethena dookreśliła się silną identyfikacją i indywidualizacją. W gruncie rzeczy taki zwrot otrzymała wtedy cała twórczość niemiecka, niezależnie od ukierunkowania politycznego. Żadna była tak rozpoznawalna. W twórczości Poethena tego okresu, a szczególnie dobitnie w jego esejach, istnieje związek między wyrazistością i przejrzystością greckiego pejzażu i poczuciem, że wszystko jest jednym, zupełnym roztworzeniem się w tu i teraz, gdzie bieguny życia ludzkiego zanikają, a znaczenie i sens życia się ujawniają. Teksty tamtego okresu oddawały fascynację niemieckiego poety kulturą i religią tą samą, która dwa wieki wcześniej pozostawiła swój przemożny wpływ na poezję Hölderlina. I on taż stał się jego ikoną. Ten obraz był kontrastujący do bólu z realnym obrazem Niemiec, które stały się ofiarą własnej wojny i z charakterystyczną dla Poethena ekspresją krytykowany.  Ale czy to było dosyć? Czy poethenowski krajobraz archea Ellada z idealizmem Platona przesyłany z krainy mitów mógł przysłonić Niemcom realia dnia codziennego? To nie tak być miało! Kapitalizm i demokracja parlamentarna objawiły się mezaliansem. Także mieszczański styl życia warstw uprzywilejowanych, jawiący się blichtr przysłaniający rachunek sumienia, nie był tym, co być miało. Słowa Hölderlina sprzed zaledwie kilku generacji o zaprzedaniu życia za kapitał, nabrały tego samego znaczenia. Poethen przebywał połowę swego czasu w ukochanej Grecji. Jego eseje publikowane w Niemczech.
  Apollińskie sentencje z Delf brzmią: „poznaj siebie", „niczego za wiele", „patrz na to, co masz", „umiar jest najlepszy", „bądź skromny", „pamiętaj o śmierci". Te sentencje także są z daleka, do kogo spośród nas mogłyby jeszcze trafić? one i atrybuty Febusa? do kogo z nas, którzy umiejętność zniszczenia głosimy przez megafony, co ma świadczyć o umiarze? i co może być jeszcze czyste po Nagasaki, na ile jesteśmy czyści po grobach masowych, których tyle wokół? jak czystą pozostanie nasza nagrobna gwiazda? a piękno? czy może być coś piękne po Mauthausen? władza? U nas budowała ona obozy koncentracyjne; prognostyka przewiduje tak, jak życzy sobie tego zysk; nauczyciele zapełniają miejsca pracy lub zostawiają je puste; a co się tyczy poetów, oto Friedrich Hölderlin w czasie mizernym: „jesteśmy sami – napisał do mnie Paul Celan – sami, sami, sami"; na koniec bóg słońca, poczekajmy, jak zagrozi nam dziurą ozonową, którą powiększymy, pozbawieni umiaru. Odległe atrybuty, odległe sentencje. Do kogo one docierają? i co z nimi począć? A może samo pytanie jest głupie? Po niemiecku pesymistyczne, kiedy to jak zwykle żonglujemy między skrajnościami? Na hurra, by znaleźć się nagle z ręką w nocniku? i wciąż jeszcze większość z nas nie chce wiedzieć, skąd przyszliśmy? nie wracajmy do Hitlera? idziemy, ego obok ego, w pełni społeczni i w pełni oświeceni, jedynie to, co mityczne stanowi balast? Niespokojni w systemie, którego nie chcemy zmieniać, co najwyżej totalnie go przemilczeć. Totalne milczenie? czy to wszystko? Och nie, potrafimy jeszcze pisać, wciąż jeszcze, wciąż na nowo, słowami, którymi wciąż jeszcze możemy się posłużyć, przypomnieć sobie dla podtrzymania pamięci.
                                        Z eseju: „Auf der Suche nach Apollon"; Tübingen 1992
                                                tłumaczenie: Eugeniusz Wachowiak

    Ta stara delficka sentencja pochodzi od Pindara i nie oznacza tylko: „Poznaj swoją  marność i myśl o tym, że jesteś człowiekiem, a nie bogiem", lecz w transkrypcji filozofii antycznej znaczy także: „Poznaj swoje cudowne możliwości, twoje przeznaczenie, twoją godność i twoją powinność."   
   W tym sensie pisze Pindar:

W krótkim czasie wyrasta ludziom
euforia; ale tak samo upada do ziemi
( … )
Jednodniowy wzlot. Kim on jest? Kim on nie jest? Człowiek
Marzenie jak cień. Jednak gdy łaska boża ześle splendor
Otacza człowieka promieniste światło i życie staje się przyjemne.
      Próba rozciągnięcia nieba archea Ellada nad ojczyste Niemcy lub choćby natchnienia jego szwabskich ziomków Pinadorowską sekwencją znad Delf, były pasją Poethena do końca życia. Czasami w lirykę wplata się sarkazm, czasami na epikę zachodzi mgła zwątpienia:
   Tutaj, na dole, wśród  ruin Delf, słychać wielojęzyczne zrzędzenie. Wraz z obrzydzeniem powraca zwątpienie i szerzy się: co znaczą wobec tych rzeczywistości, moje wysokie budowle wewnątrz wyposażone i naszkicowane na papierze? A te widoczne resztki świątyń: nie są one tylko płozą hamulcową dla planistów, te pozostałości splendoru, które w retrospektywie nikną bezpowrotnie, skarby absorbujące pamięć? A te Góry Bogów – łyse przestrzenie już nawet bez karmy dla kóz? A w uliczkach w dolinie panuje głód.
   Skrzek wron dochodzi od skalistej ściany, sęp niesie gałąź na gniazdo. Na górze, nad doliną i pozostałościami świątyni, czarne orły, wielkie zbiorowisko orłów; to było w nowy rok przed sześcioma laty – o północy siedzieliśmy między kolumnami kręgu Apolla, nieruchoma kraina jasna po chłodnym powiewem zimowej Selene; skarbiec, ruina świątyni, teatr: ten przez wszystkich opuszczony widok, mówiący sam za siebie.

   Ruiny Delf... To miejsce i wydarzenia, które wokół tego miejsca się rozgrywały badacze tragedii religii antycznej określają jako decydujące o jej zejściu. Były to wydarzenia IV wieku po Chrystusie, gdy religia chrześcijańska uzyskała rangę religii państwowej a papieże założyli nakrycie głowy z trzema koronami symbolizującymi potrójną władzę. W roku 385 Teodozjusz wydał ostateczny zakaz funkcjonowania tego miejsca, który jeszcze neoplatoniści traktowali jako miejsce sakralne, a cesarz Julian Apostata w roku 360 po raz ostatni chciał skorzystać z przepowiedni. Według Poethena odpowiedź wyroczni miała wtedy brzmieć:
Mówcie królowi, dostojny dwór
leży obrócony w ruinę.
Fojbos nie posiada już dachu, ani
żadnego proroczego wawrzynu;
ucichło mówiące źródło,
wygasła mówiąca woda.

      Następne daty to: rok 393 – ostatnia olimpiada; 529 – zamknięcie szkól filozofów ateńskich:
...to są trzy daty w długim umieraniu bogów greckich.
    Jeśli nie wszystkie zjawiska kłamią, umierają oni także dzisiaj. Wtedy przepędzono ich z chrześcijańskim okrucieństwem i skrupulatnością filozofów, lecz pomimo tego niezbyt dokładnie. Zeszli do podziemia, w podświadomość ludów, gdzie – karykaturalnie przebrani, jak ich teraz widziano – straszyli w upadlających snach. Niejeden, którego zmysły były nadal dość wyczulone, mógł jeszcze spoza tego przebrania usłyszeć ich wołanie; może zastraszony to okrywał to stare w współczesne przebranie. Promień antyku objawiał się dopasowany do przemian epoki, chętnie podziwiany na dworskich widowiskach renesansu Staufów. Drugi, właściwy renesans, przejął z pańską wyniosłością rzymską wersję hellenizmu i kształtował na pasującą dla siebie. Dalsze epoki, klasycyzm, rokoko i weimarska klasyka wniosły prawie niewyczerpywany katalog własnego widzenia  pierwowzorów łacińskich i starogreckich. Te fałszywie pojęte upiększenia, które w założeniach miały wyrażać wielokrotnie wykpioną sentencję.  Ta „szlachetna prostota i ukryte wielkości" zostały wielokrotnie wyśmiane.
 
   Johannes Poethen nie szczędzi gorzkiego języka komentując fakty, które w swoim eseju przywołał także Jerzy Grupiński. Spośród wszystkich esejów Johannesa Poethena ten, „Góry bogów", zawiera najbardziej plastycznie przedstawione obrazy, które nie zapisane przeminą. Człowiek pojawił się na planecie Ziemia przed milionami lat po kataklizmie, który zniszczył poprzednie formy życia bez człowieka. Czy Demiurg zdecydował się na zniszczenie swojego poprzedniego dzieła po to tylko, aby swoje  nowe dzieło przekazać człowiekowi?
...wszystko wydaje się być jak zawsze, ale nie jest już tak samo;  
przemiany zachodzą z szybkością jednostajnie przyspieszoną.

Przyspieszenie jaki osiąga ciało jest wprost proporcjonalne
do siły wypadkowej i odwrotnie proporcjonalne do masy ciała...)

Wody topniejących lodowców nie gaszą złaknionym pragnienia,
do sytych brzegów dopływają tratwy pełne wysuszonych mumii.

W ociepleniu klimatu mógłbym widzieć nadejście raju na ziemię,
lecz w odkrytych skałach odciskają się ślady zniszczonego edenu.

W skamielinach otwierają się szkielety wielkich ptaków, lecz boga
ani aniołów nie można się dopatrzyć w wymarłych formach życia.

Ten świat w łańcuchu narodzin, śmierci i ponownych narodzin,
uwolniony z namiętności w bezcelowym paśmie ziemskich cierpień.

Tutaj Schopenhauer mógłby dopatrzyć się odejścia w nirwanę,
w niepojętą ludzkim rozumem ucieczkę ze splotów sansary.

Lecz media wskazują mnie jako winnego niepojętej zagłady
i zaczynam wierzyć, że jestem nieodrodnym stworem kogoś,

kto zniszczył własne dzieło...
 
   Kilka lat temu czytałem w biuletynie Uniwersytetu Johanna Wolfganga Goethego we Frankfurcie nad Menem o istnieniu w mózgu człowieka strefy  zarezerwowanej dla czegoś, czemu może odpowiadać tylko przywołane przez intelekt ludzki pojęcia jego stwórcy, boga .
(…) a więc dotąd doszliśmy ojcze
a więc dotąd doszliśmy
a więc dotąd
mam wiele pytań między zębami
ten wstręt wystarczy mi na dalsze pokolenia
                                                 z kody wiersza Johannesa Poethena: prometeusz na wygnaniu
III.  Johann Christian Friedrich Hölderlin – der Göttliche                                                                                     
                                                                                           
                                                              „Da die Götter menschlicher noch waren,
                                                                waren Menschen göttlicher."
                                                                Friedrich Schiller w wierszu „Die Götter Griechenlands" (1788)
                                                         
    Friedrich urodził się w roku 1770 w domu przyklasztornym w Lauffen, blisko Stuttgartu; ojciec był zarządcą klasztoru, matka była córką pastora i on sam miał zostać pastorem. Gdy zmarł ojciec Friedrich miał cztery lata, matka wyszła za mąż za burmistrza Nürtingen i wraz z młodszą o dwa lata siostrą przenieśli się do tego miasteczka, oddalonego osiemdziesiąt kilometrów na południe na Wyżynie Szwabskiej. Stąd, gdzie od ćwierćwiecza żyję, mam kilka kilometrów do  Nürtingen. Oba te miasteczka łączy Neckar, rzeka płynąca przez Szwabię z południa na północ kończąc swój bieg w Renie. Tuż przy moim domu spływa z gór strumyk, który nieopodal łączy się z Neckarem. Szwabia, to ziemia jurajska, wzgórza wypiętrzone niegdyś z ziemi, na której nie było człowieka. Tylko odłamki margli odsłaniają skamieliny dawnej flory i fauny. Jakie bogi mnie tutaj przywiodły?
   Pisałem do Kamy:
            ...dolina, w której mieszkam, wcina się między skaliste zbocza
...domy, jak spłoszone owce, próbują wspinać się jeszcze na te skały
...daremnie, ponieważ zbocza stają się coraz bardziej strome; z trudem tylko korzenie potężnych buków, powykręcane jak żyły, znajdują szczeliny wśród skał, aby się w nie wcisnąć, rozsunąć je, uchwycić się i ciągnąć soki z mezozoicznych warstw Szwabskiej Jury
...czasami stoczy się w dół, odłamek skalny, odłupany siłą korzeni, i otworzy się jego zawartość: fosylia, to milczenie przeszłości
   
...gdy przybyłem do tego kraju, milczałem wśród ludzi, bo nie znałem ich języka
...niebawem spostrzegłem, że rozumiem ich milczenie

   Ścieżka biegnie tuż przy strumyku, wystarczy otworzyć furtkę na tyłach ogrodu; prowadzi wśród skał i splątanych zwojów korzeni potężnych buków. Mój respekt dla spraw niepojętych upomina mnie, że naruszam spokój uśpionego świata sprzed milionów lat; nawet z najmniejszych odłamków skał, które kruszą moje buty patrzy na mnie zdumiony odcisk muszli, rośliny lub gada. Z najwyższego miejsca, tuż przy zamku na szczycie góry Teck widać rozległy teren dziedzictwa Hohenstaufów, pozostałości zamków na wzgórzach, stożki wygasłych wulkanów a nad nimi majestatycznie krążące wielkie jastrzębie i szare czaple, które w locie przypominają rzeczywiście ptaka z okresu późnej jury. W perspektywie – zabudowania Nürtingen. Trzeba tam iść. Przyglądają mi się małe okienka starych domów. Pozdrawiamy się z ludźmi – tutaj wszyscy się wzajemnie pozdrawiają – „grüß Gott" za „grüß Gott". Kamienie uliczek budzą wyobraźnię. Tutaj nic się nie zmieniło. On tutaj był, na pewno szedł tą uliczką wzdłuż brzegu rzeki. Idę rynkiem starego Nürtingen. Inaczej to wygląda niż na moich Kujawach, inne stragany, na straganach dynie i arbuzy wszelkiego kształtu i koloru, kukurydza, kartofle (kartofla – mówią Szwabi). Niesforne dzieci ganiają między koszami. Gołębie dwoma trzepnięciami skrzydeł odskakują spod nóg. Rozglądam się, pytam o Hölderlina. Był tutaj dopiero co – odpowiadają poufale pochylone do mnie kamieniczki starego miasta. Przy straganie jednorożec wyjada siwowłosemu ogrodnikowi rumianą marchew z koszyka.
   – Co za pogoda! – dziwi się stary ogrodnik sprzedający warzywa. – Za dwa dni grudzień a na termometrze dwadzieścia stopni. Tego nikt nie pamięta!
    – Widział pan Hölderlina? – zapytałem.
   – Friedricha? Tak, był tutaj dopiero co, gadał z tym jednorożcem. Dziwny chłopak, dziwne zwierzę, dziwne czasy...
   Jednorożec rzucił mi porozumiewawcze spojrzenie; chrupał marchew, miał piękne, długie rzęsy bujną grzywę opadającą na lśniący bielą róg; był jednorożcem rodzaju żeńskiego. Osiem ich stało w rzędzie rydwanu Artemidy, do którego stary ogrodnik ładował beczułkę z winem. Bogini podniosła błyszczący grot włóczni i rogate rumaki uniosły jej powóz w stronę wulkanicznego krajobrazu. Gołębie wzbiły się chmarą. Za nią biegł jasnowłosy chłopiec, aż uczepił się powozu i zniknęli w skłębionej mgle otaczającej Teck. Przychodzę tam, choćby dla tego obrazu...      
Gdy byłem chłopcem,
Bóg jakiś ratował mnie nieraz
Przed krzykiem i rózgą ludzi,
Bawiłem się wówczas bezpiecznie, spokojnie
Kwiatami w gaju
A wietrzyk podniebny
Igrał ze mną

I  jak ty serce
Roślin rozweselasz,
Gdy ku tobie
Wyprężają delikatne ramiona,

Tak rozweseliłeś i serce moje
Ojcze Heliosie! i jak Endymion
Byłem twoim ulubieńcem
Święta Luno!

O wy wierni wszyscy
Przyjaźni bogowie!
Gdybyście wiedzieli
Jak was kocha moja dusza!

Choć wtedy nie wołałem was jeszcze
Po imieniu i wy także
Nie zwracaliście się do mnie nigdy
Tak, jak się ludzie do siebie zwracają,
Jak gdyby się znali.

Lecz was znałem lepiej
Niż kiedykolwiek znałem ludzi,
Rozumiałem ciszę eteru,
Lecz nie rozumiałem nigdy ludzkich słów.

Wychował mnie miły głos
Szemrzącego gaju
A miłości uczyłem się
Od kwiatów.

W ramionach bogów dorastałem.

                        Da ich Knabe war (1798)
 
 
    Hölderlin wyznał to w roku 1798 już jako magister teologii i filozofii, świadomy choć bardzo w tym momencie zakochany; bądźcie na chwilę poetami i uwierzcie.  
   
   Trzy pasje inspirowały twórczość Hölderlina: religia antycznej Grecji, rewolucja francuska i los człowieka Ten esej z racji myśli przewodniej, którą przyjąłem w tytule - „Poeci między jednym, a drugim niebem" - omija wiele pasjonujących wątków z życia poety, ale i z jego twórczości. Może więc innym razem. Los poety po jego tragicznym końcu wyglądał długie lata na zapomniany. Nowe odkrycie nastąpiło dopiero na początku XX wieku.  Trzeba było nauki, którą przyniosła historia Europy na przestrzeni około stu lat po jego śmierci, choć praktycznie jego zapominanie rozpoczęło się w pierwszej dekadzie dziewiętnastego stulecia, gdy choroba wykluczyła go ze świata. Z okresu jego aktywnego życia różni twórcy wyselekcjonowali ogromną ilość wątków tworząc na ich kanwie utwory literackie, cykle wierszy, a w Polsce nawet film fabularny.
   Friedrich wyszedł z domu, gdzie tradycja chrześcijańska nie tylko kształtowała obyczaje i moralność, ale i zobowiązywała, a więc i jego przyszłość, najstarszego dziecka w rodzinie, była zapisana; duszpasterstwo. Promocję otrzymał w wyższej Szkole Klasztornej. W roku 1788, jako stypendysta księcia wirtemberskiego został przyjęty do tybindzkiej kolegiaty i rozpoczął studia teologii i filozofii na tamtejszym Uniwersytecie Eberharda Karla. Od następnego zimowego semestru zamieszkał w jednym pokoju z Heglem i Schellingiem i nawiązała się między nimi trwała przyjaźń.  Wszyscy trzej studiowali filozofię i teologiczną, którą wykładał sam Kant.   
Dwie rzeczy wypełniają umysł z ciągle nowym i narastającym podziwem i głęboką czcią, im częściej i dłużej myśl się tym zajmuje: to gwiaździste niebo nade mną i zasady moralne we mnie.
                               Immanuel Kant: Kritik der praktischen Vernunft).   
Oświecenie jest to wyjście człowieka ze swojej samozawinionej niedojrzałości. Niedojrzałość jest niezdolnością posłużenia się własnym rozumem bez wskazówek kogoś innego. Sama sobie winną jest ta niezdolność, gdy jej przyczyną nie jest niedostatek rozumu, lecz leży w postanowieniu i odwadze siebie samego obsłużyć bez wskazań innego. Sapere aude! Miej odwagę siebie swoim własnym rozumem obsłużyć! - jest zatem dewizą oświecenia.
Odpowiedź Kanta na pytanie: „Co to jest oświecenie?                                    w Berlinische Monatsschrift, 1784,2, S. 481–494                       

   Może warto w tym miejscu przypomnieć: pojęcie wprowadzone przez Arystotelesa – "theologeia" – filozofia boga ponieważ zajmuje się bogiem na płaszczyźnie poznania naturalnego; inaczej mówiąc – tym  jak człowiek według swoich naturalnych zdolności poznaje stworzyciela i swój zgotowany przez niego los, nie opierając się na objawieniach. W tym czasie program nauczania był liberalny i bardzo rozbudowany, studenci otrzymywali wszechstronne wykształcenie. Czas był też szczególny; studentów inspirowały wydarzenia rozgrywające się we Francji. W rewolucyjno-patriotycznym klubie studenckim czytali docierające prywatnymi drogami z Paryża francuskie gazety. Zetknięcie się Hegla z Hölderlinem na jednym roku okazało się szybko plenne dla obydwóch: Hegel dzięki przyjaźni z Hölderlinem zachwycił się poezją Schillera i greckim antykiem. Hölderlin dzielił z Heglem pasję ideałów republikańskich, co w pierwszym rzędzie zdecydowało o trwałości ich przyjaźni. Gdy roku 1790 skończył studia z tytułem magisterskim, nie zdecydował się na pracę duszpasterską i w konsekwencji musiał opuścić uczelnię. A także Szwabię administrowaną przez księcia wirtemberskiego, który przyznanym stypendium obligował go roli duchownego.
   Z krwawym przebiegiem rewolucji francuskiej jego polityczne oczekiwania „naprawy rodzaju ludzkiego" spotkały się z gorzkim rozczarowaniem, ale nie zniweczyły samej idei. Także sympatie Hölderlina między „żyrondystami" a „jakobinami" wahały się długi czas. W tym czasie powstawało najbardziej znane jego dzieło „Hyperion, oder Eremit in Griechenland". Pierwsze notatki do tej epistolarnej powieści powstawały jeszcze w okresie studiów w Tybindze, ale i w domu matki w Nürtingen, gdzie powracał często wspierany przez  młodszego o sześć lat przyrodniego brata. Powieść była pisana długo poprzez burzliwy okres wydarzeń politycznych, które też ewoluowały jego program twórczy. Czas powstawania tej dramatycznej powieści epistolarnej pokrywa się dokładnie z euforią na wieść o wybuchu rewolucji francuskiej skierowanej przeciwko uciskowi feudalnemu i rozczarowaniem jej krwawym przebiegiem. Powieść rozgrywa się w Grecji w czasie powstania przeciwko niewoli tureckiej:  Hyperion bohatersko walczący o wolność, nie wytrzymuje konfrontacji z aktami rzezi i wycofuje się z czynnej walki, wyjeżdża jednak do Niemiec, gdzie przerażają go istniejące tam stosunki społeczne, wraca znów do ojczystych krajobrazów i wybiera osamotnienie. (Powieść ukazywała się w częściach, a tekst był też przez poetę wielokrotnie zmieniany; świadczy to o tym, jak bardzo autentyczne były jego myśli transferowane w fabułę. Ostatecznie część powieści opublikował Schiller wpierw w swoim czasopiśmie (1794), a potem, (1797), także przy pośrednictwie Schillera obydwa tomy w J.G. Cotta'scher Verlag w Tybindze.
„Ach! Nie chodziłem do waszych szkół! Ta nauka, którą zdobyłem w walce, od której młodzieńczo nierozsądny oczekiwałem potwierdzenia mojej czystej przyjaźni, zniszczyła mi wszystko. U was stałem się w pełni rozsądnym, nauka, którą zdobyłem, różni się zupełnie od tego, co mnie otacza, jestem więc odosobniony w tym pięknym świecie, jestem wyrzucony z tego ogrodu natury, gdzie rosłem i dojrzewałem pod południowym słońcem."       
                                                      Hyperion, I. tom, pierwsza księga;
                                                       Hyperion do  swojego niemieckiego przyjaciela, Bellarmina

    Ta nauka, którą posiadał Hyperion zanim dołączył do walk powstańczych, była nauką o wielkiej przeszłości jego ojczyzny, była mitologią Plutarcha, nauką o świecie herosów, o greckich bogach, wpoiła mu zachwyt gracką przeszłością i naturą. Nie, Plutarcha nie wprowadza poeta do swojej powieści, tylko po to, aby upiększyć jej fabułę; nie pojawia się przypadkowo. Plutarch propagował system filozoficzny z elementami neoplatonizmu i stoicyzmu. Wprowadzał pojęcie jednego, wiecznego i niezmiennego, bezpostaciowego bóstwa; logos, który porządkuje wszechświat i działa poprzez podległe mu bóstwa. Sapere aude! Filozofia Plutarcha znana była  św. Janowi ewangeliście, który koncepcję logosu połączył z chrześcijańskim pojmowaniem boga.
   Zakończenie pracy nad powieścią sprawia wrażenie, że poeta rozliczył się z etyczno-politycznymi problemami, które przysporzyła mu rewolucja francuska. Myśli wracają na rodzimy grunt, do Niemiec, których widok tak zraził Hyperiona, że wybrał życie eremity. Eremity! Ale w otoczeniu natury, w wirtualnym świecie mitologii. Jeszcze w roku roku 1795 Hölderlin pisał do Hegla:  
To, że zająłeś się pojęciami religijnymi, jest dla mnie dobre i ważne. To pojęcie opatrzności traktujesz w pełni jak teologia Kanta; sposób w jaki on tłumaczy mechanizm działania natury (a więc także losu) łączy z jej celowością, pokazuje mi właściwie, że cały duch jego systemu jest do utrzymania; jest to zapewne to samo, czemu on podporządkowuje wszystkie antynomie. Fichte ma godne uwagi przemyślenia na ten temat, o czym napiszę ci innym razem. Jestem już dawno zajęty ideą wychowania narodu.     
   „Jestem już dawno związany z ideą wychowania narodu". Rzeczywiście ta idea pochłaniała Hölderlina prze lata jego twórczości. Pojawiała się jako temat rozpraw, we fragmentach ogólniejszych rozpraw, listach, stawała się myślą przewodnią jego poezji: stała się centralnym tematem jego rozmyślań. Do Niethammera, którego też tak jak Hegla i Schellinga znał z czasów studiów, pisze w liście z 24 lutego 1796 roku, że ma zamiar pisać „Nowe listy o estetycznym wychowaniu rodzaju ludzkiego" („Listy o estetycznym wychowaniu człowieka" pisał w tym czasie Schiller.):
„W tych filozoficznych listach chcę znaleźć podstawę, która mi ten rozdział, jakim my myślimy i egzystujemy, oświeci, która jednocześnie jest władna zlikwidować zaporę między subiektem i obiektem, między nami samymi i światem, jak również rozumem i objawieniem – teoretycznie, w pojęciu intelektualnym, bez konieczności uciekania się do pomocy naszego praktycznego rozsądku. ( … ) Będę to przenosił z filozofii na poezję i religię."  
   Określając ludzkość jednym słowem: „natura", poeta widzi ludzkość w harmonicznej jedności jak pojmował to słowo Heraklit, „jedność z różności", jeden dźwięk pojęty jako wszystkie jednostkowe dźwięki. Natomiast nowym jest tutaj powrót i akceptacja teologii Kanta, z którą zgadzał się jeszcze na studiach Hegel, ale Hölderlin wcale nie.
  Chociaż Friedrich Hölderlin po opuszczeniu Tybingi i matczynego domu w Nürtingen czuł się niezrozumiany i osamotniony w jego „nędznym czasie", miał wizję „lepszych dni" i pokładał wielką nadzieję w przyszłej generacji. Wybrałem spośród bogatej korespondencji zgromadzonej w zbiorowym wydaniu jego dzieł, kilka listów, które swoją autentycznością lepiej mówią o rozwichrzeniu jego pasji, niż jakiś komentarz:
Moją miłością jest ludzkie pokolenie, na pewno nie to zdeprawowane, pachole, ospałe, jak to zbyt często widzimy... Ja kocham to pokolenie nadchodzącego stulecia. Albowiem jest to moja błoga nadzieja, wiara, która mnie mocno zachowuje i uaktywnia, nasi wnuczkowie będą lepsi od nas... To jest święty cel moich pragnień i działania – to, że w naszym czasie budzę kiełki, które w przyszłym dojrzeją.
                                                                                                 List do brata: wrzesień 1793

Nie  można w tej chwili ludziom wszystkiego powiedzieć, ponieważ są  zbyt ospali i samolubni, aby tę bezmyślność i błędną religijną, w czym oni tkwią, opuścili jak zasmrodzone miasto i uciekli w góry, gdzie jest czyste powietrze i słońce i gwiazdy są bliżej, i gdzie pogodnie traktuje się niepokoje świata, to znaczy, gdzie się przybliża do boskich myśli i według nich wszystko dostrzegać, co w tym było, jest i będzie.
                                                                             Z listu do matki, grudzień 1798

Jest to prawie niemożliwe nie dostrzegać brudnej rzeczywistości i samemu się od tego nie rozchorować; … co trafia w ogół, że musi koniecznie dojść doprowadzić albo do zagłady, albo do zorganizowania się na nowo. Ale zagłada jest nie możliwa, a więc musi młodzież świata z naszej zgnilizny wyjść. … wierzę w przyszłą rewolucję naszych podstaw moralnych i wyobrażeń, które wszystko dotychczasowe pognębi.
List z roku 1797 do Johanna Ebela, przyjaciela, pisarza,  zaangażowanego  sympatyka rewolucji francuskiej; został zmuszony do wyemigrowania do Paryża. (To Johann Ebel organizował Hölderlinowi potajemne spotkania z Susettą Gontard.)
     Friedrich Hölderlin spogląda często w przeszłość, przede wszystkim na Grecję; ale nie jako nostalgik lub bezkrytyczny marzyciel, jako taki jest czasami przedstawiany, lecz z głębokim wejrzeniem: spojrzenie w górę czasu rzeki prowadzi do źródła, w którego lustrze rozpoznaje się przyszłość. W odniesieniu do świata starej, wysoko rozwiniętej kultury i w odniesieniu do widzenia świata przez Hölderlina czas nie przebiega linearnie, lecz cyklicznie – jak orbita planety, jak zmiany pór roku.
Ale ty zmieniasz swą orbitę spokojnie
O matko ziemio, w świetle. Twoja wiosna kwitnie,
Melodyjnie przemijają ci w dal
Narastające czasy...       
                                                   (Der Frieden )
    W roku 1954 wyłonił się na Londoner Autograph Handel nieznany rękopis wiersza Hölderlina, hymnu – jak nazywane są jego wiersze szczególnie z przełomu lat osiemdziesiątych – „Die Friedensfeier".
(…)Kiedyś wybierze bóg jeden roboczy dzień,
Zrówna śmiertelnych i w jeden ich połączy los.

To prawem losu jest, że wszystkich to dostąpi,
Gdy cisza wróci i znów będzie jedna mowa.
Ale gdzie zapanuje duch, będziemy razem spierać się,
Co tym najlepszym winno być. ( … )

   W roku 1990 w Wissenschaftliche Buchgesellschaft, Darmstadt ukazał się  opracowany przez Jochena Schmidta tryptyk zawierający obok tego, jeszcze dwa inne hymny z tego samego okresu: "Friedensfeier", "Der Einzige", "Patmos". Należą one do grupy późnych utworów Hölderlina, jak „Andenken', czy „Mnemosyne". Te późne hymny odnalazł w roku 1909 w Bibliotece Stuttgarckiej germanista Teodor von Hellingrath. Obok tych cennych rękopisów były tam też rękopisy przekładów Pindara. Hölderlin pracował nad tymi tekstami w latach 1800 – 1805, próbując stworzyć niemieckojęzyczną wersję słowo w słowo, zdanie w zdanie. Mimo tego przetłumaczone teksty zawierają błędy i są trudne do zrozumienia. W tym samym okresie powstawały te ostatnie hymny. Badacze twórczości Hölderlina dopatrują się więc wpływu tych przekładów na jego własną twórczość. Rzeczywiście jego poezja tego okresu jest trudna, pozbawiona jakiegokolwiek metrum, niekonwencjonalne semantycznie, często niezrozumiała we fragmentach i szczególnie trudna do przekładania na obcy język. Jedno wszak można w tych utworach stwierdzić: głęboką myśl eschatologiczną, która transformuje myśl poety w uduchowioną teologię monoteistyczną, nie koniecznie w rozumieniu chrześcijańskim, lecz niewątpliwie towarzyszącą Pindarowi i jakże silnie zasadzoną w neoplatoniźmie.
(..) Wychowanie, o ile jest ono tym miejscem, gdzie spotyka się człowiek z bogiem, świątynia i władza państwowa oraz nabyte statusy (świętość boga, a dla człowieka możliwość doznania oświecenia), sprawowane jest  bezwzględnie najsprawiedliwszym prawem przez najwyższą dłoń, zachowuje ściślej niż sztukę, te życiowe stosunki, które naród przez cały czas posiadał i posiada. „Król" jest tutaj superlatywem, który jest tylko do rozpoznawania najwyższej pozycji, nie najwyższej władzy. (...)
                                                                                                    Pindar - „Najwyższe"
 Zaprogramowany przez poetę jeszcze w okresie powstawania „Hyperiona" synkretyzm religijny objawia się w tych późnych utworach jako „nowa mitologia". Nastąpiło u niego zespolenie pojęcia boga; Bóg Hölderlina nie jest żadną osobową, uczłowieczoną postacią, lecz w szerokim pojęciu metaforą dla tego, co dla poety jest niewypowiadalne, niepojęte, boskie w swojej transcendencji, absolutne. I dotyczy to w równym stopniu jego duchowego zbliżenia do religii naturalnej, wywodzącej się z mitologii greckiej i rzymskiej, co i religii objawionej, chrześcijańskiej. Czasami wiedza o stanie zdrowia twórcy ułatwia rozwiązanie łamigłówek semantycznych.
  Do tego rękopisu odnalezionego w Londynie dołączone były słowa adresowane bezpośrednio do nas:
Proszę ten arkusz czytać z życzliwością. Wtedy będzie go można z pewnością łatwiej pojąć, będzie mniej zniechęcający. Gdyby mimo tego coś z tego języka okazało się mało konwencjonalne, to muszę się wam przyznać: nie mogę inaczej.  Któregoś pięknego dnia każdy usłyszy naturę skąd jesteśmy tutaj i przywoła nas z powrotem.
 
  W roku 1802 zmarła Susette. Oznaki jego choroby były już coraz bardziej dostrzegalne nie tylko dla otoczenia, ale i dla niego samego. Więc co chce mi przekazać na tym grypsie poeta, który był tutaj, wśród tych wyżyn, gdy mnie tutaj nie było? Najczęstszym i najważniejszym symbolem cyklicznej wykładni czasu jest przemiana dnia i nocy. Hölderlin nazywa czas obecny nocą boskiej dali i widzi siebie jako „poetę w marnym czasie". Jednocześnie jednak widzi też – w lustrze cyklicznie powracających bożych dni – że ta  teraźniejsza noc niebawem będzie zastąpiona nowym dniem:
Więc tak przybywają Niebiańscy, tak schodzą nocą
Przygotowując ludziom ich dzień..      
                                                              (Der Weingott)
    Przychodzi taki dzień, gdy przeglądając się w odpływającym nurcie zobaczymy skonstatujemy, że rzeka się kończy, odbity obraz staje coraz mniej wyraźny, a w odkrywającym się dnie zobaczymy fosylię, którą wypłukała woda.
(...)
Wy, bogowie, wy, obdarzeni wszystkim,
Odkąd pamiętam, ostrożnie
Nie wiedliście mnie gładką ścieżką.
Niech wszystkiego doświadczy człowiek, mówią bogowie,
By, dobrze syty, dziękować nauczył się za wszystko,
I rozumiał wolność
Odejścia, dokąd chce.
                                (Bieg życia - fragment wiersza pochodzącego z roku 1806)
To zdarzy się tego dnia, po którym nas nie będzie...
... stał się ranek
i w brzasku nieba góra rodzi rzekę;
jest bezimienna, jak świat,
do którego bieży,
i jak losy, którym będzie świadczyć;
rzeka nazywa skałę, skałą,
poznaje radość, jaką daje
spływ kaskadami i wolnością
nazwie uczucie,
gdy rozleje się w dolinie.

Nie dostrzega czasu,
lecz czuje przemijanie,
które nazwie życiem.

O zmierzchu słońce
wchodzi do rzeki,
jak purpurowy sen,
nad brzeg nadchodzi wiatr
kojący znój dnia…

To tylko pierwsze doznania,
nic więcej.

Gdy gaśnie niebo, szum rzeki
staje się senny
i będzie tak do zarania,
gdy rzeka odnajdzie pierwszy kształt
zrąbanego drzewa
niesionego nurtem,
czerwień przelanej krwi
pierwszego zabitego człowieka,
i słoność łez
pierwszej człowieczej matki.
 *
  ...więc nie do odgadnięcia jest, co tak naprawdę widział Narcyz z wiersza Grupińskiego zapatrzony w lustro wody, bo na pewno nie tylko swoją twarz. Nie mówił, bo znał los Terezjasza, którego Zeus ukarał ślepotą, gdy zobaczył za dużo. Wierzę też, że jasnowłosy chłopiec, pobiegł za rydwanem Artemidy bo zapatrzył się w oczach jednorożca. Pewnie i ja bym popędził, tylko, że gdy ja byłem chłopcem, pojazdy, które z łoskotem gąsienic stanęły na rynku mojego    Brześcia Kujawskiego nad Zgłowiączką, nie przypominały rydwanu Artemidy. A teraz zadaję sobie głupie pytanie – co mnie tutaj przywiodło? Dziwne zwierzę; odnajdujemy je w wielu religiach ziemi. Jego ślady można znaleźć w skamielinach tamtego świata, który zniszczył sam jego stwórca. Nie ma w tych skamielinach śladu człowieka; pojawił się dopiero w drugiej wersji dzieła demiurga, gdy ten na pustynnej ziemi posadził człowieka, a górze nakazał, aby dla niego urodziła rzekę.

Christian Medard Manteuffel, Lenningen, Jura Szwabska – 2012
 
Źródła:
Cz. I. - Jerzy Grupiński - „Wiersz na oddech światło i falę". Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, Poznań 2004 i inne utwory tego poety.
Cz. II. - Johannes Poethen - „Der Atem Griechenlands". claassen Verlag GmbH, Düsseldorf        1977.
    -Johannes Poethen „ach erde du alte". Gedichte 1976 -1980. ernst klett - verlagsgemeinschaft. stuttgart 1981.
          - Johanns Poethen - „Oddech bogów" (esej greckie). Przekład: Eugeniusz Wachowiak. Opracowanie i wstęp: Sergiusz Sterna-Wachowiak. Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, Poznań 2000.
Cz. III. - „Hölderlin Sämtliche Werke"; Große Stuttgarter Ausgabe im Auftrage des Württembergischen Kultministeriums herausgegeben von Friedrich Beissner. Bände 1-6 in 9 Bänden. - Stuttgart, Cotta, 1946 – 1958.
Tłumaczenia: Jeżeli nie są opisane inaczej, pochodzą od autora.
Wiersze, jeżeli nie jest podany autor, pochodzą od autora eseju.

Wydawca: Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - akant.org
We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.